XV. Dattebate
- Witaj córeczko. – Orochimaru siedział rozparty w swoim skórzanym fotelu, a Suiren stała w otwartych na oścież drzwiach jego przestronnego gabinetu.
- Jak nie miło cię widzieć ojczulku – zadrwiła chłodno Suiren, wchodząc pewnie do środka i zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi. Cała Oto no pawa stłoczyła się w niedalekim salonie, ciekawie czekając na wynik ich rozmowy.
- Chyba bym oszalała, gdybyś był moim prawdziwym ojcem – westchnęła ciężko Suiren i podchodząc do szerokiego, hebanowego biurka, usiadła spokojnie na uszykowanym przed nim fotelu.
Ona i Orochimaru nie byli spokrewnieni.
Suiren miała co do tego całkowitą pewność, bo Orochimaru nie był z nią choćby w jednym procencie kompatybilny i nie mógł przez to stać się nieśmiertelny. Tak się bowiem składało, że badania, które nad nią prowadził, były tylko po to, by poprzez wstrzyknięcie sobie jej genów również móc stać się nieśmiertelnym. Ku ironii, badania się powiodły, ale dopiero po fakcie okazało się, że przez różne grupy krwi i zerowe pokrewieństwo, niemożliwe jest ich połączenie.
Suiren uśmiechnęła się podle. Do dziś pamiętała wściekłość Orochimaru, gdy ten się o tym dowiedział.
- Nie widzieliśmy się sześć lat, a ty nawet nie raczysz się ładnie ze mną przywitać – zakpił tymczasem Gadzi Sannin, wyrywając Suiren z nagłego zamyślenia. Czerwono włosa parsknęła drwiąco.
- Właśnie, przychodzę do ciebie po sześciu długich, pieprzonych latach, a ty jak mnie witasz? Moim własnym obrazem przed wejściem – syknęła. Orochimaru uśmiechnął się w ten swój chory sposób.
- Jesteś strasznie przewidywalna. Wiedziałem, że to będzie pierwszy temat jaki poruszysz.
- Nie baw się tylko znowu w pieprzonego psychologa. – Suiren skrzywiła się.
- Wiesz doskonale, że zgodziłam się przyjść z Hebi z jednego powodu – dodała, mrużąc groźnie oczy. Orochimaru nie chciał jednak przejść od razu do rzeczy, bo machnął jedynie ręką.
- Muszę przyznać, że zdziwiłaś mnie. Sądziłem, że się wściekniesz i przyjdziesz dopiero, gdy wyślę do ciebie Mao.
- Jakiś ty przewidywalny – zakpiła Uzumaki i skrzyżowała ręce na piersiach. – Wiedziałam o tym, ale jakoś nie miałam nic więcej do roboty, więc o to jestem. – Wzruszyła krótko ramionami.
- Nie powiem, to ułatwia sprawę.
- Więc...? – popędziła go niecierpliwie Suiren. Orochimaru odchylił się lekko na swoim miejscu.
- Tak jak pisałem w liście, prowadziłem przez ostatnie lata badania i sądzę, że mogę uczynić cię na powrót płodną.
Suiren kiwnęła wolno głową. Chciała wiedzieć. Tak bardzo chciała wiedzieć, czy jej marzenie może się spełnić. Czy ma w ogóle jeszcze prawo do takich marzeń?
- I do czego doszedłeś? – spytała, a jej głos zdradzał całe jej napięcie i zniecierpliwienie. Wyprostowała się bardziej na fotelu i wychyliła lekko do przodu.
- Cóż, zacznijmy od tego, że jak zdajesz sobie doskonale sprawę, jesteś niedokończonym eksperymentem – odpowiedział jednak tylko na to Orochimaru, uśmiechając się przy tym wyjątkowo paskudnie.
Suiren zamarła. Wszystko z niej uleciało i dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego co mężczyzna powiedział. Najeżyła się w tej samej chwili.
- Jestem nieśmiertelna. Co w tym może być niedokończonego?! – wściekła się, a uśmiech Orochimaru powiększył.
- Ty jedna wiesz, że w rzeczywistości nie jesteś...
- ZAMILCZ, DATTEBATE!!! – Suiren poderwała się gwałtownie ze swojego miejsca i chwyciła go za przód kimona. Z nadludzką siłą szarpnęła go ku sobie, wbijając czerwone paznokcie w materiał. Mimo biurka, ich twarze dzieliły teraz tylko niecałe dwa centymetry.
- Poprawiłaś się – odezwał się na to spokojnie Orochimaru, nic sobie nie robiąc ze wściekłości czerwonowłosej. Spojrzał prosto w jej przepełnione lodowatą furią oczy.
- Co nie zmienia faktu, że nie jesteś nieśmiertelna – dodał szybko i uśmiechnął się z satysfakcją. Suiren syknęła gniewnie, zupełnie jakby chciała go zagłuszyć.
- Kto jeszcze o tym wie?! – warknęła w następnej chwili, zaciskając jeszcze mocniej obie dłonie na jego kimonie.
- Najpierw może tak uspokójmy się. Chyba nie chcesz, by nasza kochana Potęga cokolwiek usłyszała, prawda? – Orochimaru wysunął nieco swój jęzor, na co Suiren uniosła jedną rękę i wygięła palce niczym szpony.
- Radzę ci mówić ty pierdolnięty doktorzyno, bo będziesz miał w tym ozorze idealną dziurę na kolczyk wielkości czołgu. Zrozumieliśmy się?
- Język też ci się wyostrzył. Czyżby to zasługa Shakai no yohaku?
- Nie waż się wtykać swojego zakichanego nosa w moje życie i odpowiedz wreszcie na moje pytanie! – Suiren puściła gwałtownie Orochimaru, aż ten zachwiał się niebezpiecznie. Jednak nawet to nie starło z jego ust krzywego uśmiechu.
- Jak widzę, dobrze cię wychowałem – odezwał się z pewną rozwagą, spoglądając na dwudziestolatkę długo i uważnie.
- Sprytna, podła, przebiegła. – Orochimaru uśmiechnął się szerzej i jeszcze bardziej obłąkańczo. – A do tego przerażająco niebezpieczna. Jesteś doskonała.
- Zaraz się wzruszę – sarknęła na to Suiren i wykrzywiła się paskudnie. – Kto jeszcze o tym wie? – zapytała następnie tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Kabuto. – Orochimaru wyprostował się i usiadł z powrotem za biurkiem. Oparł łokcie na blacie i położył brodę na złączonych dłoniach. Suiren dalej jednak stała, zwiększając tym samym dystans między nimi.
- Jak wiesz, to on prowadził od początku twoją kartotekę i badał cię. To chyba naturalne, że wie o tak istotnym szczególe.
- Zabije gnoja – syknęła Suiren, na co Orochimaru podniósł nagle na nią rozgniewany wzrok.
- Uspokoisz się w końcu? Jakbyś się jeszcze nie zdążyła zorientować, to ja również pragnę, by twoje marzenie się spełniło – odezwał się znacznie ostrzej niż początkowo zamierzał, a Suiren skrzywiła się. Nie lubiła tego tonu głosu. W takich momentach wydawał jej się zbyt ojcowski, mimo, że nigdy ojca jako takiego nie miała.
- Pewnie tylko po to, by móc eksperymentować na moim dziecku. – Mimo wszystko nie mogła sobie darować tego komentarza. Orochimaru zaśmiał się zimno.
- Nie wykluczam tego.
- Chyba ocipiałeś – odpowiedziała mu na to natychmiast Suiren i otworzyła szeroko oczy.– Jeśli kiedykolwiek będę miała dziecko, to moja w tym głowa, by nie zbliżyło się do ciebie na mniej niż pięć metrów.
- Poczuciem humoru to cię matka natura nie obdarzyła – skomentował to tylko jednak Orochimaru i zmrużył bardziej swoje oczy. – Więc? Wysłuchasz mnie, czy dalej będziesz rzucała inwektywami?
- Mów. – Suiren westchnęła i usiadła z powrotem na fotelu. Mimo wszystko chciała wiedzieć.
- Dobrze. Przede wszystkim udało mi się dokładniej zbadać cały proces i zmiany jakie zachodzą w twoim ciele podczas tych twoich małych „zmartwychwstań". Dzięki temu odkryłem co czyni cię bezpłodną i w teorii wiem jak temu zaradzić.
- W teorii? – Suiren zmarszczyła sceptycznie brwi.
- Cóż, nie miałem obiektu na którym mógłbym sprawdzić swoje przypuszczenia. – Orochimaru załączył się właśnie ton doświadczonego doktora, który Suiren osobiście bardzo lubiła. Sannin wydawał jej się wtedy zadziwiająco skupiony i odkładał na bok swój typowy, oślizgły styl bycia, co zdecydowanie wychodziło mu na dobre.
- Teraz masz. Więc? Co muszę zrobić?
- Raczej czego nie możesz.
- To znaczy?
- Co ile zwykle doświadczasz Powrotu? – Orochimaru był teraz naprawdę poważny, więc Suiren, która w pierwszej chwili chciała mu jakoś odpyskować, zastanowiła się nagle.
- Czy ja wiem? Dwa tygodnie? Trzy?
Była łowczynią. Cały czas podejmowała się wybitnie niebezpiecznych misji i bardzo często ginęła. Głównie ze swojej własnej głupoty i brawury, ale to przecież nic dla niej nie znaczyło. I tak wracała. A tak przynajmniej każda jej misja była zakończona sukcesem.
- Krótko mówiąc, nigdy czas pomiędzy dwoma Powrotami nie wyniósł pełnego miesiąca?
- Raczej nie. A co to ma wspólnego?
- Tak się składa, że wszystko. Okazuje się bowiem, że żebyś mogła stać się płodna, musiałabyś przebrnąć przez cały cykl miesiączkowy, zaczynając od fazy folikularnej, przez owulację aż po właściwą menstruację.
- Świetnie, geniuszu. – Suiren wygięła pogardliwie wargi. – Ale żebym mogła „przebrnąć" przez ten cykl, mój cholerny organizm musiałby go zacząć. A na to od ośmiu lat jakoś nie potrafi się zebrać.
- Bo mu w tym przeszkadzasz – odparł spokojnie Orochimaru, a Suiren spojrzała na niego jak na idiotę.
- Co takiego?
- Umierasz, geniuszu – przedrzeźnił ją sannin, a Sui ściągnęła usta w cienką linię. Z racji braku jej odpowiedzi, Orochimaru kontynuował. – W wyniku każdego Powrotu twój organizm produkuje swego rodzaju enzymy, które czynią cię bezpłodną. Co jednak najważniejsze, pozostają one w twoim ciele przez ponad trzydzieści dwa dni. Gdybyś tyle przeżyła, twój organizm pozbyłby się ich i zaczął działać tak jak nakazuje mu natura. Weszłabyś w cykl miesiączkowy. Rozumiesz?
- Chcesz powiedzieć, że wystarczyłoby, że nie umrę przez trzydzieści dwa dni i byłabym płodna?
- Przez czterdzieści siedem, żeby być dokładnym, to znaczy do owulacji.
- I po ośmiu cholernych latach dowiaduję się, że to było takie proste?! – Suiren aż się zapowietrzyła, ale Orochimaru szybko ostudził jej zapał.
- To nie jest takie proste.
- To znaczy?
- Prócz tych enzymów bezpłodności, przyjmijmy roboczo „czarnych", twój organizm produkuje jeszcze sześć innych rodzajów enzymów. Jedne z nich, „białe", są jak narkotyk dla twoich narządów. Bardzo silnie uzależniają. To właśnie to podświadome uzależnienie wymusza na tobie co dwu-trzy tygodniowe powroty. Po tym czasie enzymy białe opuszczają twoje ciało, a narządy chcą swojej „dawki". Więc nawet gdybyś nie ginęła na misjach, twoje własne ciało doprowadzałoby cię do śmierci, byle dostać swój towar. Teraz pojmujesz?
- Krótko mówiąc, nie wystarczy tylko moja silna wola i trzymanie się z dala od niebezpieczeństw? – spytała ponuro Suiren, a Orochimaru kiwnął głową.
- Dokładnie. Jeśli umyślnie będziesz się pilnować, twój mózg odłączy po prostu w pewnym momencie jakiś narząd, obojętnie czy to będzie serce, czy płuca, a ty umrzesz. Potrzebowałabyś więc wyjątkowo dobrej opieki medycznej, by przetrwać ten wymagany limit czasu. Już nie wspominając o ciąży, którą musiałabyś donosić przynajmniej do szóstego miesiąca.
- Wiesz, przeżycie jakichś ośmiu miesięcy nie powinno być aż takie trudne. W końcu wielu udaje się to bez większego problemu. – Suiren wykrzywiła pogardliwie wargi, ale Orochimaru nie odwzajemnił jej uśmiechu, ani nie zareagował na zaczepkę. Był poważny.
- Suiren, to nie może być tylko osiem miesięcy, ani nawet rok. Musisz przestać umierać, jeśli chcesz wieść normalne życie. Każdy powrót to ogromne ryzyko. Dla twojego ciała i umysłu.
- Dobra, rozumiem. – Suiren nachmurzyła się. – Skoro jednak rzeczywiście zamierzasz mi pomóc, to powiedz lepiej czego chcesz w zamian.
- W zamian? – Orochimaru uśmiechnął się nagle chytrze. Naprawdę dobrze ją wychował. Wiedziała jak okazywać wdzięczność.
- W zamian. Mów, bo wiem doskonale, że tylko na to czekałeś.
- Och, więc może omówmy teraz wszystko dokładnie.
Suiren wzruszyła ramionami, a Orochimaru odchylił się nieco w swoim fotelu.
- Ale zanim do tego. – Czerwonowłosa podniosła na niego chętnie wzrok. – Dlaczego dattebate?
C.D.N.
***
Orochimaru jest tak bardzo OOC T_T Przysięgam, nigdy nie umiem dobrze go odwzorować, no ale nic to. Mam nadzieję, że się podobało i za bardzo wam nie namieszałam : )
Z następnym rozdziałem widzimy się dopiero za dwa tygodnie w niedziele, bo jutro jak już pisałam zaczynam ferie i całe dwa tygodnie będę w rozjazdach, także tym, którzy również mają wolne życzę super zabawy i duuużo wypoczynku :D A tym, którzy idą do szkoły cierpliwości i wytrwałości XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro