Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVII. Pożegnanie



ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY

POŻEGNANIE


Suiren czuła się coraz gorzej. Wyniszczana od środka przez własną psychikę, dosłownie marniała w oczach. Z godziny na godzinę traciła siły i wszelką ochotę do życia. Dawno, oj dawno Suiren nie doświadczyła już podobnej śmierci. Ostatni raz zdarzył się jej bodajże po rozstaniu z Sorą.


Siedziała oparta plecami o kraty i spoglądała przed siebie niewidzącym wzrokiem. Na odgłos kroków na schodach nawet nie zwróciła uwagi. Duchem była zatrważająco daleko od tego miejsca. Na smak znajomej chakry jedynie lekko drgnęła, ale nie powróciła do rzeczywistości.

– Suiren. – Itachi zbliżył się do niej spokojnie, mrużąc odrobinę swoje czarne oczy. Widząc to, w jakim stanie była czerwonowłosa kobieta, zmarszczył nieznacznie brwi.

– Jak się...?

– Odejdź. – Wyschnięte na wiór usta otworzyły się niespodziewanie, przerywając mu w połowie. Uchiha westchnął na to lekko.

– Opuszczam kryjówkę.

Suiren po raz pierwszy wykazała więcej zainteresowania, poruszając się niespodziewanie. Puste, niemożliwie zielone oczy przeniosła na wyprostowaną postać spowitą akatsukowym płaszczem.

– Opuszczasz? – spytała dość niewyraźnie, na co Itachi skinął przytakująco głową.

– Sasuke przybył do Amegakure. Mam się nim zająć – wyjaśnił spokojnie z zadziwiającą obojętnością. Suiren ocknęła się w tej samej chwili.

Obecnie była prawdopodobnie jedyną osobą, która doskonale wiedziała, że dla Itachiego w żaden sposób nie było to obojętne.

– Już? – Suiren chwyciła się krat i podciągnęła niezdarnie do góry. Co prawda w pewnym momencie nogi się pod nią ugięły, odmawiając współpracy, ale Uzumaki była uparta. Wyprostowała się z trudem i utkwiła w Itachim na wpół rozgoryczone i na wpół zrezygnowane spojrzenie.

– No tak.

Suiren spuściła nagle głowę. Wiedziała, że do tego dojdzie. Odkąd Kasai powiadomił ją i Itachiego o wyprawie najmłodszego Uchihy, oboje doskonale wiedzieli, że ostatecznie nadejdzie ten dzień. Dzień rozstania i rozstrzygnięcia tego wszystkiego.

– Nie zmienisz swojego zdania? – spytała z nikłą nadzieją, ale prawdopodobnie nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie spróbowała po raz ostatni.

– Nie. – Itachi przymknął na moment powieki, oddychając nieco głębiej. Nigdy nawet, by nie przypuszczał, że gdy w końcu nastąpi ta chwila, w której jego plany miały się ziścić, będzie czuł tak sporą niechęć. Oh, i nie to, żeby coś się zmieniło w jego postanowieniu. Po prostu... z jakiegoś powodu czuł się winny, że musiał ją zostawić. Chyba się... przywiązał.

– Wiesz, że to nie musi skończyć się w taki sposób. – Suiren zacisnęła mocniej pięści na prętach krat, spoglądając na niego kątem oka. – Znam bardzo dobrego medyka. Dziewczynę. Jest młoda, ale niezwykle utalentowana. Może udałoby jej się coś wymyślić?

Itachi otworzył oczy i skrzywił się nieznacznie. Doprawdy, dlaczego tak ciężko było mu tego wszystkiego słuchać?

– Wyruszam za pół godziny razem z Kisame. Planuję odciągnąć Sasuke do Kraju Ognia, do naszej rodzinnej świątyni. To tam chcę wszystko zakończyć.

Zupełnie jakby jej nie słyszał.

– Ja... – Suiren przymknęła zmęczona oczy, tłumiąc w sobie łzy. Płacz był oznaką słabości.

– Żegnaj, Suiren. Miło było cię poznać.

Obrócił się na pięcie i bez słowa więcej zwrócił się w stronę schodów. Suiren uniosła gwałtownie głowę i potrząsnęła nią, zupełnie jakby przywoływała się do porządku.

Chciała to zaakceptować. Naprawdę. Wbrew sobie samej rozumiała doskonale pobudki Itachiego i wiedziała, dlaczego mężczyzna to wszystko robił. Dlaczego w takim razie jej serce było tak boleśnie rozdarte?

– Itachi! – Jej głos wzbił się nagle o oktawę wyżej, wypełniając się po brzegi desperacją. – Błagam cię, nie umieraj. To wszystko... zależy mi na tobie.

Suiren ucichła niespodziewanie, dławiąc głęboko w sobie niechciany szloch. Nie potrafiła pogodzić się ze świadomością, że widziała tego czarnowłosego mężczyznę po raz ostatni w życiu.

Itachi Uchiha nie zatrzymał się jednak. Spuszczając nieco głowę, nie odwracając się choćby na sekundę, wszedł na schody i opuścił lochy.



***



Kisame czekał na Itachiego przy wyjściu z kryjówki, spoglądając spokojnie w jasne niebo. Było gdzieś w okolicach południa i pomimo połowy listopada dość ciepło.

– I? – Gdy tylko spomiędzy skał wyłoniła się sylwetka Uchihy, Kisame zerknął na niego ciekawsko kątem oka. – Powiedziałeś jej, co zamierzamy zrobić?

Itachi obdarzył go swoim zwykłym, obojętnym spojrzeniem.

– Tak.

Hoshigaki westchnął lekko na tę wręcz boleśnie krótką odpowiedź.

– Chyba muszę przestać zadawać pytania, które można skwitować tak lub nie – mruknął sam do siebie, pocierając niezadowolony kark. – Znaczy się, jak na to zareagowała? Nie wściekła się?

– Nie. – Coś w czarnym spojrzeniu mignęło, gdy Kisame zaklął zirytowany pod nosem.

– Chodźmy. – Podniósł wzrok na jasne niebo, przypominając sobie mimowolnie, jak zamknął Suiren w iluzji. Uzumaki patrzyła wtedy w niebo, po raz pierwszy i ostatni wyglądając w ten wyjątkowy, nieskalany sposób. Wbrew sobie pomyślał, że byłoby dobrze, mogąc ujrzeć ją taką jeszcze raz.



***



Nie minęły nawet dwie godziny od pożegnania z Itachim, gdy niespodziewanie Suiren usłyszała czyjeś kroki na schodach. Tym razem stała, nadal jednak opierając się plecami o kraty, więc wystarczyło, że jedynie odwróciła głowę, by zetknąć się spojrzeniem z niemożliwie czarnymi oczyma Madary. Na jego widok, Suiren zamrugała zdumiona, pierwszy raz od dłuższego czasu wyrywając się ze swojego otępienia.

Nie zmieniało to jednak faktu, że wyglądała tragicznie.

Znajdując się na samym skraju śmierci, przypominała bardziej zbutwiałą lalkę pozbawioną duszy, niż żyjącego człowieka. Chorobliwie blada, ze spuchniętymi i czerwonymi oczyma, z których zionęła nicość, a przy tym wszystkim będąc dziwnie zapadła w sobie.


Madara przystanął zdumiony tuż przed jej więzieniem, nie kryjąc swojego wyraźnego zdumienia. Uchiha zdecydowanie nie spodziewał się zastać jej w tak złym stanie. Nie wiedział, co się dzieje.

– Co... – zaczął dość nieporadnie jak na niego, by zaraz zmrużyć niebezpiecznie oczy. – Wyglądasz jak żywy trup.

– Komplemenciarz się znalazł – prychnęła na to ponuro Suiren i skrzyżowała ręce na piersiach, odwracając wzrok. – Śmiem twierdzić, że nie miałeś zbyt dużego powodzenia u kobiet.

– Dzień bez ironii, to dzień stracony, co? – mruknął na to Madara, bardziej sam do siebie, ale Uzumaki i tak go usłyszała.

– Po coś tu przyszedł? – zapytała cicho, nie mając aktualnie ani siły, ani ochoty na ich standardowe słowne utarczki.

– Itachi wyruszył zająć się Sasuke, który pojawił się w Amegakure – odparł na to Madara, również zakładając ręce na klatce piersiowej. Sam nie wiedział do końca dlaczego przyszedł jej o tym powiedzieć, ale pomyślał, że zasługiwała na tę wiedzę.

– To Sasuke miałaś na myśli mówiąc o Oto no pawa? – zapytał jeszcze, zanim Suiren zdążyła się w ogóle odezwać.

– Wiem – rzuciła tymczasem Suiren, nie podnosząc na niego żałośnie smutnego spojrzenia. – Itachi... tu był.

– Był? – zdziwił się na to Madara, unosząc nieco czarne brwi, na co Suiren w odpowiedzi skuliła ramiona.

– Pożegnał się. On... zamierza walczyć z Sasuke.

– Wiem o tym. – Madara wzruszył lekceważąco ramionami. Suiren, na dźwięk jego obojętnego tonu, poderwała nieoczekiwanie głowę i wbiła w niego zszokowane spojrzenie.

– Wiesz? – wykrztusiła z siebie ogarnięta dziwnym obłąkaniem. – I pozwoliłeś na tę bratobójczą walkę? Naprawdę?

– Co z tego, że są braćmi? – rzucił na to w odpowiedzi Madara, choć w rzeczywistości nie był na to aż tak obojętny, jak twierdził. Może i był tym legendarnym, bezlitosnym Madarą Uchiha, ale rodzina wciąż stanowiła niezwykle ważny element jego życia.

Co z tego? – Suiren opuściła dłonie wzdłuż ciała i obróciła się bezpośrednio w jego stronę. Jej oczy znów lśniły niezdrowo, tak jak wtedy w nocy. – Oni zamierzają się pozabijać.

Zacisnęła ręce w pięści i zgrzytnęła nagle zębami.

– Cholera! Nie powinno wam czasem zależeć na odbudowie klanu?! – warknęła rozpaczliwie, po raz kolejny tego dnia dławiąc w sobie niechciane emocje. – Zostało was czterech, do ciężkiej cholery! To...

Suiren zająknęła się nagle, widząc tak boleśnie obojętny wzrok Madary.

Co też ona sobie myślała? Że skoro nie udało jej się wpłynąć na Itachiego, to uda jej się to z Madarą? Że przekona go, by powstrzymał to wszystko? Czy może...

Suiren zakrztusiła się nieoczekiwanie, czując przeszywający ból w piersi. Jej serce obiło się boleśnie o żebra i Uzumaki miała wrażenie, że wszystkie jej organy zadrżały w zatrważającym spazmie. Jeśli dostanie zawału serca i w ten sposób dokończy swojego żywota, to nigdy sobie tego nie wybaczy.

Chwyciła się za koszulkę na piersiach i ścisnęła gwałtownie, mrużąc oczy. Madara drgnął lekko na ten widok.

– Co się...? – zaczął, ale Suiren tylko pokręciła głową, oddychając głęboko.

– Umieram – parsknęła kpiąco, na co Uchiha zamrugał.

– Co robisz?

– Umieram – powtórzyła z zadziwiającym znudzeniem w głosie. – Moje ciało znowu dąży do śmierci. To część mojej mocy.


Suiren w dalszym ciągu oddychała głęboko, próbując uspokoić swoje rozkołatane serce, a Madara w tym czasie uważnie ją obserwował. Zastanawiał się jednocześnie nad jej wcześniejszymi słowami.

Nie rozumiał jej. A raczej jej reakcji na to wszystko. Dlaczego tak się zachowywała? Czy Sasuke był dla niej aż tak ważny? Niespodziewanie Madara poczuł ogarniającą go wściekłość, gdy tylko uświadomił sobie jedną rzecz.

Itachi zszedł do Suiren, żeby się z nią pożegnać.

Nie musiał tego robić. Przez minione dni tylko przynosił jej jedzenie. Nie powinna go więc obchodzić.

A Suiren zdecydowanie nie powinna tak reagować.

Nie, jeśli oboje byliby wobec siebie obojętni. Ale wychodziło na to, że wcale tak nie było.

Madara zacisnął dłonie w pięści i obrócił się gwałtownie na pięcie, kierując się z powrotem na schody. Mito i Hashirama również nigdy nie byli wobec siebie obojętni.


***


Znali się praktycznie od zawsze. Uzumaki mieli dobre stosunki z niemal wszystkimi klanami z tamtych czasów, także ich znajomość była czymś zupełnie naturalnym. Gdy podrośli, ich więź stała się jeszcze trwalsza i zdecydowanie intensywniejsza.

Hashirama był jego najbliższym przyjacielem, a Mito... cóż, była jego pierwszą, prawdziwą miłością. Nastoletnim zauroczeniem, które następnie przerodziło się w niepomiernie szczere uczucie.

Madara nigdy nawet nie śmiał wyobrażać sobie swojego życia bez nich. Ich obecność była dla niego jak najwspanialszy narkotyk. Chorobliwie potrzebował ich do życia.

I przez naprawdę długi czas wierzył, że nic nie jest w stanie zepsuć jego szczęścia. Miał u swego boku kobietę, która odwzajemniała jego uczucie i przyjaciela, który całkowicie ich akceptował.

Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach, nie sądził, że już wkrótce zostanie tak podle zdradzony. I to przez tych, których kochał najbardziej.


Ani Mito, ani Hashirama nie chcieli tego zaaranżowanego małżeństwa. Tak przynajmniej na początku utrzymywali. Jednak to nie było tak, że nie darzyli się żadnymi uczuciami. Byli przyjaciółmi i kochali się na swój sposób. Nic dziwnego więc, że z czasem, wraz z założeniem rodziny, ich miłość rozkwitła w kierunku, którego Madara z pewnością się nie spodziewał. Za obecny stan rzeczy nie potrafił jednak obwiniać Mito. Przez cały czas za bardzo ją kochał, by szczerze ją znienawidzić.

Całą winę zrzucił więc na Hashirame. Nikt nawet nie przypuszczałby, że to właśnie to uczucie stanie się w przyszłości zapalnikiem do ich sporu, który już na zawsze miał zmienić bieg historii.

Madara przez wszystkie następne lata nie potrafił wybaczyć Hashiramie, że zabrał mu wszystko, na czym kiedykolwiek mu zależało. Dosłownie wszystko.


***


Madara siedział na łóżku w swoim pokoju i opierając łokcie na kolanach, spoglądał na swoje splecione dłonie. Pomimo próby uspokojenia się, wciąż czuł, jak wszystko się w nim burzyło na samo wspomnienie Suiren i jej martwego spojrzenia i twarzy wygiętej w agonii. 

Ta kobieta.

To było tak strasznie upierdliwe. Dlaczego ona musiała być tak nienormalnie podobna do Mito? Gdy widział ją w takim stanie, nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że spogląda wprost na Mito. A patrzenie na taką Mito było... bolesne. Tak po prostu.

Madara przymknął zirytowany powieki, próbując przywołać w myślach uśmiechniętą twarz Mito. Starał się przypomnieć sobie jej roziskrzone spojrzenie i te ukochane wargi wygięte w ironicznym uśmieszku. I przypomniał sobie. Jak siedziała z nim na łodzi pędzącej przez zimne fale, a niepokorny wiatr targał jej szkarłatną kitką. Jak uśmiechała się w ten piękny, niewymuszony sposób, a jej szmaragdowe oczy lśniły bardziej niż zwykle.

Madara otworzył gwałtownie oczy, omal nie zachłystując się powietrzem. Dlaczego do licha ciężkiego przypomniał sobie Suiren? Myślał przecież o Mito. Ale... dlaczego?

Uchiha wyprostował się nagle, czując w piersi znajomy uścisk. To nie mogła być prawda, skądże znowu. Po prostu je mylił. Były do siebie tak podobne, że je mylił. Na pewno.

Nagle jednak znowu wrócił myślami do chorobliwie bladej twarzy Suiren. Do Suiren, która była zauroczona w Itachim. Do Suiren, w której – na litość Rikudo Sennina – zauroczony był on.

To nie mogła być prawda.


C.D.N.

*****

Dzisiaj dość krótko, ale i tak jestem strasznie zadowolona, bo w końcu udało mi się ogarnąć swój nadmiar weny, o którym zresztą pisałam w "Pandy jedzą pierogi". Eh, mam wrażenie, że przez ostatnie rozdziały Suiren ciągle wiatr mi wieje w oczy, więc tym razem nie obiecuje żadnego terminu. Zdecydowanie łatwiej mi się pisze bez presji czasu.

Także póki co, pozdrawiam i zapraszam do komentowania :)

PS: Pozdrawiam szczególnie (i wyjątkowo) @Meytyry   Głównie to twój spam gwiazdkami sprawił, że ogarnęłam ostatecznie ten rozdział, więc wielkie Arigato!

PS2: Wracam do rzymskiego zapisu rozdziałów. Idąc jednak na pewien kompromis, na początku rozdziałów będę umieszczać słowny zapis :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro