Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLIX. Słowne niesnaski


ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY


– Dalej w to nie wierzę.

Suiren stała chwiejnie na środku lochów i unosząc posłusznie ręce, pozwalała, by Sasori obandażowywał dokładnie jej dłonie, umieszczając przy okazji na nich specjalną technikę pieczętującą. W teorii, miała ona uniemożliwić Suiren jakąkolwiek próbę złożenia pieczęci i ukształtowania swojej chakry po wyjściu z lochów.

– W co dokładnie? – Sasori zmarszczył nieco brwi nad białymi bandażami.

– W to, że Madara się zgodził. – Suiren obserwowała poczynania mężczyzny spod na wpół przymkniętych powiek. – Co ty żeś mu powiedział, że na to przystał? Albo może, co zrobiłeś?

Suiren chyba nie byłaby sobą, gdyby nie uniosła na koniec sugestywnie brwi. Sasori wyprostował się na to i spojrzał na nią jak na totalną idiotkę.

– Masz odzywki jak jakiś pryszczaty nastolatek w okresie dojrzewania.

– I myśli brudniejsze od niejednego śmietnika. – Suiren wywróciła znudzona oczami. – Uważaj, bo się zarazisz.

– Podejrzewam, że w porównaniu do większości z nas, jesteś czysta jak pieprzona lilija, więc daruj sobie.

– Ja i lilija? – Suiren parsknęła mimowolnie śmiechem, podczas gdy Sasori chwycił za łańcuch łączący jej przeguby i pociągnął ją za sobą w stronę schodów. – Jak się uprzeć, to Suiren znaczy właśnie Lilia wodna. Nie mniej... – Suiren wchodząc na pierwszy ze stopni, zachwiała się lekko, ale Sasori natychmiast ją przytrzymał za ramię. Ich wzrok spotkał się na krótką chwilę.

–... ja się nie wstydzę.

– Bzdura. Każdy się wstydzi. – Sasori spojrzał na nią z góry, nadal trzymając ją mocno i pewnie za prawe ramię. Suiren jedynie wykrzywiła wolno wargi.

– Ja nie. – Wchodząc powoli, noga za nogą, pokonała dwa kolejne stopnie. – Nie czuję wstydu od lat. Próbowałam się go nauczyć, ale...

– Wstyd jest naturalny, nie potrzeba się go uczyć. – Sasori spojrzał na nią tym razem znacznie bardziej uważnie. – Nie w sposób się go wyzbyć całkowicie. Nie wstydzisz się swojego ciała?

– W ogóle.

Kilka kolejnych, stromych stopni w górę. Suiren odetchnęła głęboko, niemal namacalnie czując różnicę.

– Wiem, że powinnam, ale nie potrafię. Jeśli o tym nie myślę, zapominam.

– Więc zobojętnienie w strefie intymnej. – Sasori zastanowił się. – Brak ci wstydu w czymś jeszcze?

– Jeszcze? – Uzumaki stęknęła cicho, gdy nagle nogi odmówiły jej kontroli i zatoczyła się boleśnie na jedną ze ścian. Co prawda wręcz miażdżący uścisk Sasoriego szybko doprowadził ją do porządku, ale zdążyła otrzeć boleśnie bark. – Czego jeszcze można się wstydzić?

– Czego? Wszystkiego. – Sasori wzruszył niedbale ramionami, niemal ciągnąc ją za sobą na kolejne stopnie. – Umiejętności, mowy, wykształcenia, miejsca zamieszkania, ubioru, zachowania, stanu portfela.

– Nigdy tak na to nie patrzyłam – przyznała Suiren mimowolnie, zastanawiając się nad tym. Jednocześnie zajęcie jej myśli sprawiło, że ciało bezwolnie ruszyło za Akasuną i już po chwili oboje stanęli na chłodnym korytarzu.


Suiren aż się zachłysnęła, gdy chakra w jej ciele się odpieczętowała i zalała jej ciało z góry na dół, jakby chcąc natychmiast rozgrzać ją od środka i wypełnić każdą z żył.

– T-To... – wyjąkała z ledwością, na co Sasori jedynie skinął głową.

– Poczekamy. Ostatecznie nie zależy mi, byś umarła od nagłego szoku chakrowego.

– Jakiś ty troskliwy – zdążyła tylko zakpić, zanim kolejne przetoczenie się chakry przez jej ciało nie zgięło jej w pół.

– Jak cholera – przytaknął łaskawie Sasori.



***



– Itachi.

Sasuke odetchnął krótko, a wraz z głuchym uderzeniem serca, w jego oczach załączył się Sharingan. Zupełnie jakby na powitanie swojego silniejszego odpowiednika.

Jak na zawołanie, w ciemnej, wąskiej uliczce zmaterializowały się dwie, wysokie sylwetki. Kisame ze swoją ogromną Samehadą i Itachi Uchiha we własnej, czarnowłosej osobie. Sasuke zdrętwiał, a pozostali członkowie Hebi najeżyli się jak przemoczone kocięta, gdy tylko zdali sobie sprawę z kim mają do czynienia. Karin i Juugo wycofali się gwałtownie o kilka kroków, zwiększając dystans, a Suigetsu, zatracając najwyraźniej swój instynkt samozachowawczy, otworzył jedynie szerzej oczy i chwycił za rękojeść swojego miecza, pochylając się do przodu.

Sasuke, zupełnie odruchowo uniósł rękę, by powstrzymać ich od jakiegokolwiek działania. Było już późno i każdy z nich był zmęczony. Młodszy Uchiha mógł się założyć, że o to właśnie chodziło ich przeciwnikom. W tym stanie nie stanowili dla Akatsuki żadnego problemu.

Zirytowany tym faktem, zacisnął jedynie dłoń w pięść, spoglądając z odległości jakichś dziesięciu metrów na swojego brata.

Jakże on go nienawidził.


– Wyrosłeś, Sasuke.

Itachi spoglądał na niego z niezrozumiałą nawet dla siebie tęsknotą, doskonale jednak skrywając wszystkie te uczucia w swoim sercu. Może to przez słowa Suiren, ale nie wiedzieć czemu, Itachi naprawdę nie mógł doczekać się tego spotkania. Chciał go zobaczyć na własne oczy. Zobaczyć jak bardzo się zmienił. Do kogo był teraz bardziej podobny, do ich matki, czy ojca? Czy Sasuke, to wciąż ten Sasuke, którego znał?

– Ty za to się nie zmieniłeś – odwarknął lodowato Sasuke, czując wzbierającą się w nim wściekłość. O to w końcu stanęli twarzą w twarz. – Twoje oczy wciąż są tak samo zimne.

Zmrużył swoje własne, dbając o to, by nie odbiła się w nich choćby jedna iskra jego prawdziwego gniewu. Nie chciał dać się ponieść, tak jak lata temu. Chciał pokazać temu tchórzliwemu bratu, że zyskał opanowanie nie gorsze od jego własnego.

– Ciekawych ludzi masz ze sobą. – Itachi tylko przelotnie zerknął na towarzyszącą mu Hebi, z miejsca oceniając ich umiejętności jako dobre. Musiał przyznać, że Sasuke pod tym względem pozytywnie go zaskoczył. Nie spodziewał się, że będzie on dowodził tak silną grupą; zwłaszcza, że po ich zachowaniu było widać, że byli mu zupełnie oddani.

– Nie mniej, znów zamierzasz mnie zaatakować? Tak samo bezsensownie? – Uniósł nieco brwi, by wyrazić swoją pogardę, na co Sasuke cicho ksyknął.

– Nic o mnie nie wiesz – prychnął, a Itachi poczuł mimowolny skurcz.



– Kiedy ty się z nim ostatni raz widziałeś, co? I rozmawiałeś z nim w ogóle? (...) Czy na pewno go znasz? (...)

– To...

– Nie znasz go. Znasz jedynie jego siedmioletnią wersję. A jeśli ci to umknęło, to raczę przypomnieć, że obecnie ma szesnaście lat.



Wspominając niezamierzenie rozgoryczony wzrok Suiren, Itachi wyprostował się bardziej i spojrzał uważnie na Sasuke. I chyba po raz pierwszy spojrzał na niego nie wzrokiem brata, a zupełnie obcej osoby. I ujrzał szesnastoletniego shinobi, który aż wrzał od zimnej, mrocznej chakry. Potężnej, ale przerażająco wręcz lodowatej chakry. I uświadomił sobie nagle, że o to naprawdę osiągnął swój cel. Sasuke żył w i dla nienawiści, i niczego więcej. Był gotów zabić go tu i teraz gołymi rękoma.

Ale czy to dobrze?

– Tylko nienawiść trzymała mnie przy życiu. – Sasuke tymczasem aż cały drżał od hamowanych emocji. Teraz nie istniało dla niego nic poza jego bratem, który stał tak blisko niego, niemalże na wyciągnięcie ręki.

– Spełniłem twoje życzenie i przetrwałem, a zemsta była moim ciągłym, nienasyconym pragnieniem. Chcę cię zabić i zrobię to, ale najpierw... oddaj mi Suiren.


– Co? – palnął zaskoczony Kisame, który stał kawałek za Itachim, przysłuchując się uważnie całej rozmowie, a sam Itachi zamrugał, jakby się przesłyszał.

– Suiren Uzumaki. – Sasuke uniósł nieco wyżej głowę i rozprostował zaciśnięte pięści. – Akatsuki odkryło jej zamiary i została przez was uwięziona. Oddajcie ją.

– Jesteś tu z polecenia Orochimaru? – Itachi zmarszczył nieznacznie brwi, wiedząc od Suiren, że cała ta wyprawa była z całą pewnością pomysłem samej Hebi. Kobieta doskonale znała gadziego sannina i wiedziała, że ten nie zgodzi się wysłać po nią kogokolwiek z Oto no pawa; zwłaszcza, że sama poprosiła go przez Kasaia o nie podejmowanie interwencji.

– Nie służę Orochimaru, ani nikomu innemu. – Sasuke prychnął z wyraźną pogardą. – Dowiedziałem się za to o Madarze Uchiha i uwięzieniu Suiren. Chcę ją z powrotem.

Itachi przymrużył nieco oczy.


To było coś nowego. Jego brat... Itachi pierwszy raz widział, by zależało mu na kimś spoza rodziny. Wprawdzie słyszał o Naruto i o rzekomej więzi, która ich łączyła, ale... czy miał prawo sądzić, że to naprawdę było coś nowego? Sam ton, jakim Sasuke wypowiadał imię Suiren, był taki niepodobny do niczego, co znał.

Suiren nie dała mu co prawda podstaw, do tego, by tak sądził, ale teraz, stojąc tak blisko i daleko jednocześnie, widząc jego zimny, ale wciąż tak gorejący wzrok, nie mógł pozbyć się wrażenia, że jego młodszy brat zakochał się w młodej Uzumaki.


– Suiren pozostaje jeńcem Akatsuki i to się nie zmieni. – Itachi przymknął na moment powieki, by przemyśleć na spokojnie wysnute przed chwilą wnioski i gdy ponownie spojrzał na Sasuke, dojrzał w jego oczach nową emocję. A raczej zwielokrotnioną.

Nienawiść bijąca od Sasuke była wręcz namacalna. Karin zaczynała mieć powoli trudności ze złapaniem oddechu pod tak przytłaczającą atmosferą, gdzie w tak zatrważająco ciasnej uliczce zaczęły ścierać się ze sobą tak potężne chakry.

– To...

– Suiren nie jest przedmiotem naszej sprawy. – Itachi założył rękę o zapięty do połowy płaszcz i posłał Sasuke uważne spojrzenie. – Mamy do rozstrzygnięcia coś znacznie ważniejszego.

– Nie inaczej. – Sasuke aż świerzbiło, by aktywować chidori, ale obiektywnie oceniając sytuacje, był jak na razie na straconej pozycji. Itachiemu towarzyszył Kisame, oboje byli w pełni sił i znali Amegakure znacznie lepiej od niego i reszty Hebi.

– Dam ci dziesięć dni. Przyjdź sam do kryjówki Uchiha w Kraju Ognia. Tam wszystko zakończymy.

Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie w stronę Kisame, na co Sasuke postąpił gwałtownie krok do przodu, a Hebi drgnęła za nim, niczym pociągnięta niewidzialnym sznurkiem.

– Ja– zaczął, ale Itachi zerknął tylko na niego przez ramię.

– Sam. Inaczej Kisame zajmie się należycie twoimi towarzyszami.

– Ale Suiren! – wyrwało się nagle Karin, na co starszy Uchiha jedynie przechylił lekko głowę w bok.

– Jeśli mnie zabijesz, może będziesz w stanie stanąć do walki o nią.

Gwałtowny podmuch wiatru przywiał ze sobą stado kruczoczarnych kruków, które przysłoniły im na chwilę widok, a gdy zniknęły, po Itachim i Kisame nie było już śladu. W ciasnej uliczce na powrót zostali tylko Sasuke, Karin, Suigetsu i Juugo.



***



Suiren odetchnęła głęboko, wchodząc pod zbawiennie ciepły prysznic, usytuowany w łazience zaraz obok brzaskowego mini szpitala. Nie przejmując się zamoczeniem bandaży na rękach, wolna w końcu od ciężkich kajdan, wystawiła twarz do ciepłego strumienia wody.

– Jak mi tego brakowało. – Przechyliła głowę w bok i westchnęła, czując, jak ciecz powoli wsiąkała w jej długie włosy i spływała dalej po plecach w dół, zmywając z niej wszystkie trudy więzienia.

– Powinnaś podziękować – rzucił niedbale Sasori, stojąc w łazience przy drzwiach i spoglądając znudzony na złożone w kostkę ręczniki, czekające specjalnie na Suiren. – Załatwiłem ci obiecany brodzik.

Suiren spięła tymczasem odruchowo ramiona, wbijając wzrok w kafelki przed sobą.

– Dziękuję – niemal wyszeptała, ale na tyle głośno, by było ją słychać przez lecącą wodę. Sasori, nie spodziewając się, że potraktuje jego kpinę na poważnie, uniósł jedynie brwi i spojrzał na pół przeźroczystą zasłonę za którą się myła.

– Naprawdę? – palnął bezmyślnie i mógł zobaczyć, jak Suiren opuściła wolno ramiona. Zaraz jednak opamiętał się i odwrócił wzrok.

Na dłuższą chwilę w łazience zapadło nieprzyjemne milczenie i jedynym odgłosem była lecąca woda.



– Nie przeszkadza ci, że tu jestem? Co prawda i tak bym tu był, bo muszę cię pilnować, ale nie krępujesz się?

– Mówiłam już, że nie. – Suiren, wychodząc spod prysznica, odebrała od Sasoriego ręczniki i zawiązawszy jeden z nich na głowie, drugim zaczęła się wycierać. – U Orochimaru byłam pilnowana przy każdej kąpieli. Także dla mnie to bardziej normalne niż samodzielne mycie się. Z resztą, ty też nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało.

Suiren wyprostowała się i spojrzała z ironią na Sasoriego, którego irytowało tępe wpatrywanie się w ścianę, więc w gruncie rzeczy cały czas ją obserwował. Na jej słowa jedynie wzruszył ramionami.

– Ludzkie uczucia są mi obce od lat, także jeśli cię to pocieszy, to nie patrzę na twoje ciało w jakikolwiek pożądliwy sposób. Prędzej nazwałbym to lekarską estetyką. Jesteś wysportowana i wyglądasz jak okaz zdrowia, a to przy tworzeniu żywych marionetek jest bardzo ważne.

– Bardzo pocieszne – przytaknęła Suiren z ironią i podeszła do swoich złożonych ubrań. Dzięki Mędrcowi, Konan dostarczyła jej świeży komplet, więc z czystą rozkoszą ubrała się w czyste ciuchy i wzięła się za doprowadzenie do porządku swoich włosów.

– Nieporęczne – skomentował tymczasem Sasori, przyglądając się, jak rozczesywała niebotycznie długie pasma.

– Mnie nie przeszkadzają – odparła na to kpiąco i jakby na złość, potrząsnęła dodatkowo głową. – Lubię ich kolor. Swoją drogą, już kiedyś miałam pytać. – Spojrzała na Akasune przez ramię. – Jesteś spokrewniony z Uzumaki?

– Jak mi przykro, ale nigdy nie śledziłem swojego drzewa genealogicznego – prychnął na to Sasori, krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając się plecami o ścianę. – Nigdy mnie to nie interesowało.

– Wiedziałeś, że czerwone włosy są symbolem mojego klanu? – Suiren, ignorując jego obojętną odpowiedź, spojrzała na swoje odbicie. Mimo, że wciąż miała głębokie sińce pod oczami i wyglądała na porządnie niewyspaną, to dwie kroplówki, jakie Sasori zdążył jej już zapodać, zdziałały prawdziwe cuda.

– Także wszyscy, którzy mają naturalnie czerwone włosy są bliżej lub dalej spokrewnieni. My też.

– Dzięki wielkie, ale w takim razie wolę już nie mieć żadnej rodziny.

– Nie myśl, że ja skaczę z radości. Również czuję się obrzydzona.

– Odsuń się od toalety. Zaczynam mieć mdłości.

Suiren wbrew sobie parsknęła śmiechem.

– Jesteś niemożliwy.

– A ty popaprana. – Sasori wzruszył niedbale ramionami. – Wyjątkowo powalona z ciebie kobieta.

– Mam ochotę uściskać cię za ten komplement.

– Zaraz naprawdę zwymiotuję.

– Potrzymać cię za głowę?

– Zabić cię?

– A nasza umowa?

– Nie będzie bolało. Nawet się nie zorientujesz.

– Ból mi nie przeszkadza.

– Masochistka.

– Sadysta.

– Dziękuję. A teraz skończ się pierdolić przed tym lustrem. Lepiej nie będzie. Wracamy do łóżka. Zamierzam zaaplikować ci kolejne minerały.

– Pobawimy się w pana doktora?

– Dalej masz odzywki pryszczatego dostawcy pizzy.

– Wcześniej był nastolatek nabuzowany hormonami.

– Na jedno wychodzi.

– Może. – Suiren wyszła z łazienki, przeciągając się lekko i przechodząc do mini szpitala, gdzie na jednym z łóżek leżał znudzony do granic możliwości Deidara, czytający jakąś książkę.



Normalnie, członkowie Akatsuki kurowali się we własnych łóżkach, ale zapalenie płuc blond piromana wymagało stałej kontroli i tlenoterapii, także pod przymusem Sasoriego, niespełniony terrorysta przebywał tutaj. Suiren, podłapując jego uważny wzrok, wygięła lekko wargi i powędrowała do przypisanego jej łóżka. Sasori, który wszedł zaraz za nią, natychmiast zabrał się za przygotowanie jej odpowiedniej kroplówki. Deidara tymczasem westchnął i podniósł się z łóżka.

– A ciebie, gdzie znowu niesie? – Akasuna obejrzał się przez ramię, gdy doszło go przeciągłe skrzypnięcie posłania.

– Do łazienki – prychnął na to zirytowany Deidara. – Mam się spowiadać z każdego wyjścia? Może jeszcze będę podpisywał jakąś pieprzoną listę obecności, co? Zrób osobne tabelki na odlanie się i wysranie.

– Język, Deidara – warknął na to Sasori, krzywiąc się mimowolnie, na co blondyn prychnął jeszcze głośniej i wpychając dłonie do kieszeni spodni, wyminął go.

– I to cztery – mruknął przy tym wyzywająco, trzaskając do tego głośno drzwiami. Sasori jedynie westchnął z irytacją.

– Co za dzieciak.

– Okres mu się spóźnia, czy po prostu ty tak na niego działasz?

Suiren siedziała spokojnie na swoim łóżku i gdy marionetkarz się do niej zbliżył, wystawiła posłusznie rękę, dając się podłożyć do życiodajnej cieczy.

– Jeśli on ma okres, to permanentny – warknął na to Sasori, zaczepiając kroplówkę na stalowym wieszaku. – Nie idzie się z nim dogadać za nic w świecie.

– To tak jak z tobą. Czyli pasujecie do siebie idealnie. – Suiren przymknęła jedno oko, uśmiechając się drwiąco. Sasori nijak tego nie skomentował, tylko spojrzał na nią jakby była niespełna rozumu.

– Deidara to głupi dzieciak, który nie zna się na prawdziwej sztuce. Jestem–

– Dzieciak? – Suiren zamrugała, dopiero teraz się w tym orientując. – On ma dziewiętnaście lat, prawda? Dlaczego więc ciągle traktujesz go jak uczniaka z Akademii?

– Bo tak się zachowuje. – Sasori po raz kolejny wzruszył ramionami. – Nie zasłużył bym traktował go dojrzalej.

– Może dlatego zachowuje się ciągle jak kobieta z PMS. – Suiren wykrzywiła pogardliwie wargi, opierając się dłońmi o krańce materaca i pochylając lekko do przodu. – Doprawdy, jesteście siebie warci.

– Powiedziała ta, której ciało samo doprowadza się do śmierci – prychnął w odpowiedzi Sasori, a Suiren, przypominając sobie gwałtownie przez kogo w gruncie rzeczy wylądowała w tym mini szpitalu i to w towarzystwie Sasoriego, spoważniała nieoczekiwanie. Przez te ciągłe sprzeczki słowne z marionetkarzem, wypchnęła z umysłu główny problem. Taki, że będzie już dzień jak Itachi opuścił kryjówkę, by zmierzyć się i zginąć z reki Sasuke. Co prawda wiedziała od niego, że oboje mieli walczyć w ich rodzinnej świątyni, więc pewnie minie jeszcze z dobry tydzień zanim dojdzie do ostatecznego starcia, ale to nadal nic nie zmieniało.


Suiren spuściła wzrok na podłogę, by za chwilę poderwać gwałtownie głowę.

Jedną chwilę. To wszystko zmieniało.

– Sasori – zaczęła słabo, czując jak zaczyna jej szumieć w głowie.

– Co znowu? – Mężczyzna, który odszedł akurat, by uporządkować kilka półek, spojrzał na nią przez ramię z wyraźną irytacją. Wyraźnie nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał.

– Ja... miałabym dla ciebie propozycję.

– Nie dam ci żadnych ponadprogramowych leków. Także jeśli ćpasz, to czeka cię przymusowy odwyk.

– Nie, nie o to mi chodzi. – Suiren uniosła nieprzytomnie rękę, by dotknąć swojej szyi, jakby sprawdzała, czy wciąż oddycha. – Co powiesz na rozszerzenie naszej umowy?

– Rozszerzenie? – Sasori jedynie uniósł wyżej brwi. – To znaczy?

– Muszę opuścić kryjówkę Akatsuki.

Akasuna zmrużył uważnie orzechowe oczy.


C.D.N.

*****

Niech pandy będą z wami :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro