Prolog
Nad głową rozgorzałe niebo,
Jedyne, niepowtarzalne piękno.
I siły już nie starczyło,
Lecz jej czynu nic nie umniejszyło.
Na policzku jedna, samotna łza,
Nie wyrażająca ani cienia zła.
Będąca dowodem wstydliwej słabości,
I chorej, nad życie potężnej, miłości.
W uszach jedynie kłująca cisza,
W pamięci wspomnień głęboka nisza,
Zewsząd słychać słowa pacierza,
Pod nogami krwi kałuża świeża.
Zamarła nadzieja, głuche zawodzenie,
Odszedłe zmysły i ciemne widzenie.
Nie dziwi nikogo sierot gromada,
Gdy rodzic bezsilnie na kolana upada.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro