LXXVIII. Zemsta
ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY ÓSMY
ZEMSTA
29 marca
późny wieczór
Arashi
Zaraz po przybyciu do stolicy i wstępnym przywitaniu, członkowie Akatsuki udali się w stronę imponującej posiadłości Daimyo, na którą to składał się komplet aż siedmiu okazałych budynków pobudowanych w starym, japońskim stylu i piękny, schludny ogród. W pierwszym budynku, najbardziej wysuniętym do przodu do którego prowadziła prosta ścieżka, mieścił się natomiast gabinet pana Daimyo tudzież Peina, jak również z resztą gabinet samego Madary. I podczas gdy do biura tego pierwszego skierowali się niemal wszyscy Uchiha, o tyle reszta Akatsuki powędrowała dalej, w stronę kolejnych budynków, które stanowiły część prywatną i gdzie mieściły się ich pokoje.
– Suiren – przywitał się na samym wstępie Pein, gdy tylko czerwonowłosa przekroczyła próg pokoju. Ta odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy, a w chwilę później podchwyciła uważne spojrzenie Konan, która stała zaraz obok jego fotela. Z nią również przywitała się skinieniem głowy, na co papierowa odpowiedziała jej delikatnym, ledwo zauważalnym uśmiechem.
– Podróż obyła się bez problemów? – zapytał tymczasem rudowłosy, a Madara, który wszedł zaraz za Suiren, przytaknął krótko.
– Szybko i bezboleśnie – dodała ironicznie sama Uchiha i wykrzywiła delikatnie wargi, by przymknąć za chwilę jedno oko. – Teraz jednak jak mniemam, już tak nie będzie.
– Musimy jedynie dowiedzieć się, co dokładnie przekazała ci Tsunade – wtrącił się na to spokojnie Itachi, zamykając równocześnie drzwi i podchodząc następnie bliżej do biurka, za którym siedział Pein. Sama Suiren zatrzymała się mniej więcej na środku pomieszczenia, podpierając się przy tym pod boki, a Madara przystanął niedaleko niej. I chociaż dzieliły ich nie więcej niż dwa metry, to mężczyzna ustawił się w taki sposób, że Suiren pozostała sama naprzeciw Akatsuki, nie mając nikogo za swoimi plecami. Co z kolei w raczej niezamierzony sposób podkreśliło, iż póki co, Suiren nie należała do organizacji. Ostatecznie, wyrzekła się przynależności do niej.
– Przekazała mi same kłamstwa, jak się okazuje – prychnęła tymczasem Suiren, nie dając po sobie poznać, że jakkolwiek dotknęła ją ta sytuacja. Spojrzała jednocześnie na Madarę kątem oka. – Madara wyjaśnił mi już, że ogłosił oficjalnie swoją tożsamość na wieść o tym, że zdradziłam Akatsuki i wyjawiłam Hokage informacje o was i o nim. Tak się jednak składa, że zdradziłam was dopiero po tym, gdy dowiedziałam się, że to wy zdradziliście mnie.
Suiren westchnęła ciężko i skrzyżowała ręce na piersiach, podczas gdy Pein oparł łokcie na blacie biurka i ułożył brodę na złączonych dłoniach.
– Rozwiniesz? – zapytał spokojnie.
– Tsunade przyszła do mojej celi i poinformowała mnie, że Akatsuki ogłosiło, że Madara żyje i dowodzi organizacją. Przekazała mi wtedy również, że zamordował on Sakurę Haruno i przysłał jej ciało do Konohagakure w ramach ostrzeżenia.
Suiren przechyliła powoli głowę w bok.
– Teraz już wiem, że była to zwykła prowokacja, ale w tamtym momencie... powiedzmy, że lekko mnie poniosło.
– Lekko? – prychnął na to nieoczekiwanie Madara, samemu krzyżując ramiona na szerokiej klatce piersiowej. – Czemu mam wrażenie, że rozwaliłaś pół więzienia?
– Niczego nie rozwaliłam – Suiren zabujała się nagle na piętach – no prawie... Ale zmierzam do tego, że w emocjach powiedziałam o kilka słów za dużo, które potwierdziły przypuszczenia Hokage.
– Przypuszczenia? – wtrąciła się nagle Konan i uniosła zdziwiona brwi. – W jednym ze swoich listów twierdziłaś, że przekonałaś Konohę, że Madara nie żyje. Skąd więc te przypuszczenia?
– Bo myślałam, że udało mi się ją przekonać – przyznała wolno Suiren i zmrużyła nieznacznie oczy. – Nie mam też pojęcia, co dokładnie sprawiło, że mi nie uwierzyła. Możliwe, że udział i wygrana Brzasku w wojnie domowej w jakiś sposób na to wpłynęły.
– Wcześniej Akatsuki nie mieszało się w politykę – rzucił na to Pein z namysłem i skinął mimowolnie głową. – To faktycznie mogło ją zastanowić i sprawić, że zaczęła węszyć. Zwłaszcza, że miała ciebie. Gdyby–
– Cokolwiek to nie było, Tsunade posunęła się za daleko – przerwała mu nieoczekiwanie Suiren, a jej oczy błysnęły złowrogo. – Wmawiając mi, że Sakura zginęła z rąk Madary, własnoręcznie wykopała dla siebie grobowiec.
– Suiren – padło nieoczekiwanie z trzech stron naraz. To Itachi, Konan i Pein utkwili w kobiecie ostre spojrzenia, w jednej chwili wyczuwając jej mordercze intencje.
– "Suiren" to nasze nowo hasło wywoławcze, czy jak? – prychnęła na to kobieta, a Konan westchnęła cicho.
– Suiren, Deszcz i Konoha zawarły międzynarodowy pakt – odezwała się spokojnie. – Nie możemy teraz go złamać, bo to wpłynęłoby na naszą pozycję na arenie politycznej. Wszystkie inne kraje, w tym Kage zdobyliby powód, by bezkarnie nas zaatakować. A nie możemy sobie na to teraz pozwolić. Wojna domowa–
– A kto powiedział, że zamierzam złamać pakt? – spytała na to zirytowana czymś Suiren i prychnęła drwiąco. Itachi i Konan wymienili się niezrozumiałymi spojrzeniami.
– Po raz kolejny... nie mam zielonego pojęcia o co wam chodzi. – Pein odchylił się ciężko w fotelu i potarł wolno skronie, spoglądając jednocześnie na Madarę, na którego twarzy wykwitł w tej samej chwili zadowolony uśmieszek.
– Najpierw ty, teraz ona. Niby jak zamierzacie odegrać się na Hokage, nie łamiąc przy tym paktu?
– Bardzo prosto – odezwała się sama Suiren i podparła się znowu pod boki. – Powiedzcie mi łaskawie, kto zawarł z Konohą pakt o nieagresje?
– To chyba oczywiste – rzuciła na to mimowolnie Konan, a Itachi zmarszczył nieznacznie brwi, wiedząc już do czego zmierzała Suiren. I wcale mu się to nie spodobało.
– Niby to takie oczywiste. – Suiren podeszła bliżej do Madary i uśmiechnęła się ironicznie.– A może jednak nie. Tak się składa, że Konoha zawarła pakt o nieagresje z Krajem Deszczu, a dokładniej rzecz biorąc to z Organizacją Akatsuki, która w tym kraju sprawuje rządy. A jakby komuś to umknęło, to ja nie należę obecnie ani do Deszczu, ani do Brzasku.
– To nadal– zaczął Pein, również już rozumiejąc, co chodziło kobiecie po głowie, ale Tsunade nadal mogła mieć podstawy do podniesienia wielkiego larum. Suiren chociaż nie była mieszkanką Ame no Kuni, ani nie była uznana na tę chwilę za członkinie Akatsuki, to nadal pozostawała żoną Madary Uchihy, lidera Brzasku. Już nie mówiąc o tym, że aby nie zostać uznaną za winną, musiałaby wykpić się czyjąś protekcją.
– Zachowujecie się tak, jakbym miała osobiście udać się do Konohy i zamordować Tsunade na oczach wszystkich mieszkańców. – Suiren wykrzywiła się drwiąco, a w jej szmaragdowych oczach zalśnił nieoczekiwany ogień. – Chyba już zapomnieliście z kim macie do czynienia.
Odchyliła nieznacznie głowę w tył, a jej kpiący uśmiech pogłębił się.
– Jestem zawodową łowczynią, nie uczennicą Akademii – zadrwiła zimno. – Zwą mnie Misesu Eiriasu, co znaczy pani o stu twarzach. Jestem łowczynią, której są wierne nawet lisie demony. Naprawdę sądzicie, że nie potrafię zemścić się na kimś bez jego wiedzy?
***
– W końcu zostaliśmy sami.
Po tym, jak Suiren uspokoiła zarówno Peina, jak i Konan, że nie zamierza działać na szkodę Akatsuki i zawartego paktu, wszyscy postanowili o udaniu się do swoich pokoi. Również Madara i Suiren opuścili gabinet rudowłosego i skierowali się jednym z korytarzy.
– Cudownie, w takim razie możesz mi wskazać drogę do mojego pokoju – zauważyła spokojnie Suiren, na co Madara idący z nią ramię w ramię uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust. Swoją drogą, albo mu się zdawało, albo przez Suiren uśmiechał się zdecydowanie częściej niż to ustawa przewidywała.
– Droga żono – odezwał się nonszalancko, z uwagą podkreślając drugie słowo – słyszałaś może kiedyś o czymś takim jak wspólnota majątkowa? Nie ma już czegoś takiego, jak tylko twój pokój.
– A czy ty, drogi mężu, słyszałeś może kiedyś o czymś takim jak odrobina prywatności? – odpowiedziała na to rozbawiona Suiren i pisnęła w tej samej chwili, gdy Madara chwycił ją gwałtownie za ramię i przycisnął do ściany.
– O jakiej prywatności mówisz? – zapytał cicho, pochylając się nad nią i więżąc ją pomiędzy swoimi ramionami. Jedną z nóg wsunął pomiędzy jej własne, na co czerwonowłosa odetchnęła mimowolnie głębiej.
– Madara – wyszeptała jednocześnie, w jednej chwili całym ciałem wyczuwając obecność Uchihy. I jak gdyby dopiero ta myśl coś w niej odblokowała, Suiren spłonęła nieoczekiwanie tak czerwonym rumieńcem, że jej twarz niemal zrównała się kolorem z włosami. Speszona własnym zachowaniem, uciekła wzrokiem w bok.
– Urocza – wymruczał na ten widok Madara, dotykając jedną dłonią jej rozgrzanego policzka i przejeżdżając po nim opuszkami palców. – Już nie mogę się doczekać, gdy będę mógł cię wziąć w naszej sypialni.
– Sypialni? – Suiren podniosła nagle wzrok i zapatrzyła się w te magnetyczne, nieprzeniknione oczy. – To zabrzmiało jakbyśmy mieli mieć własny dom – zauważyła, a Madara wykrzywił usta w głębszym uśmiechu.
– Zabrzmiało tak, ponieważ mamy nasz własny dom – odpowiedział spokojnie i przejechał kciukiem po rozchylonych w zdziwieniu wargach Suiren. – Kupiłem go tydzień temu i jest tutaj, w Arashi. W zachodniej części, z dala od zgiełku i z ogromnym ogrodem. I przede wszystkim, jest tylko nasz.
Suiren otworzyła szerzej oczy, nie dowierzając w to, co słyszała.
– Żartujesz sobie? – zapytała na wydechu, opierając dłonie na jego klatce piersiowej i kręcąc głową. – To szaleństwo. Jakim cudem w ogóle–
– Akatsuki, wbrew pozorom, posiada naprawdę imponujące zaplecze finansowe. – Madara wzruszył lekko ramionami. – A poza tym, jako lider rządowej organizacji otrzymuję całkiem przyzwoitą pensję ze środków publicznych.
– To szaleństwo – powtórzyła głupio Suiren. – Naprawdę mamy dom?
– Naprawdę mamy dom. – Madara spojrzał na nią z czymś na kształt roztkliwienia. – Mówisz tak, jakbyś nigdy nie miała–
Mężczyzna urwał gwałtownie w połowie, gdy ujrzał jak na jego oczach szmaragdowe tęczówki zadrżały w emocjach i zaszkliły się. A sama Suiren objęła go naraz mocno i pocałowała czule. Przylegając do niego ściśle, zanurzyła dłonie w jego włosach i całowała go tak drżąco, jak gdyby bała się, że on zaraz zniknie. Że to wszystko okaże się tylko pięknym snem. Że zaraz się obudzi i znów będzie nikim. Znów będzie więźniem, eksperymentem, sierotą, człowiekiem, który nie posiadał nawet własnej dumy. Który do tej pory swoim domem nazywał miejsce swojego największego zniewolenia i upodlenia.
Madara był pewien, że jeszcze nikt nigdy go tak nie całował. Z tak wielką słodyczą wdzięczności i z tak przytłaczającą goryczą wszystkich minionych lat. Z tak niezmierzonym uczuciem, które w jednej chwili pokochał i znienawidził jednocześnie. I nie mógł oprzeć się mimowolnej myśli, że w tym jednym pocałunku kryła się cała Suiren.
I że w tej konkretnej chwili on także zyskał dom, którego będzie chronił już do końca swoich dni.
***
Tej nocy nad Konohą świecił jasny księżyc w pełni, który raz po raz chował się pomiędzy ciężkimi, czarnymi chmurami. I tak w gruncie rzeczy, to ta noc nie różniła się niczym specjalnym od wszystkich innych nocy.
Shizune odetchnęła ciężko, siadając na krześle po raz pierwszy od jakichś siedmiu godzin. Jej dyżur w szpitalu nareszcie dobiegał końca i już za zaledwie godzinę miała wrócić do domu. Niewiarygodnie zmęczona, przetarła dłonią twarz i sięgnęła po butelkę wody, spoglądając jednocześnie kątem oka na podłużne okno. Obserwując zaś pusty o tej porze dziedziniec szpitala, wybiegła mimowolnie myślami do Tsunade, która wracała właśnie do wioski. I chociaż podróż ze świątyni miała jej zająć jeszcze dobre dwa dni, to Shizune już się cieszyła na jej powrót. I nawet nie chodziło tu o to, że powrót Tsunade oznaczał dla niej koniec pracowania osiemnastu godzin na dobę, ale o sam fakt. Przez te wszystkie lata, które spędziły razem, czarnowłosa zwyczajnie nie potrafiła już funkcjonować bez niej. No i była zdecydowanie spokojniejsza, gdy miała swoją mentorkę na oku, mogąc w każdej chwili pohamować jej temperament.
Z tego cichego zamyślenia wyrwał ją nagły hałas dobiegający z korytarza. Shizune spojrzała zdziwiona w stronę zamkniętych drzwi i odstawiła wodę z powrotem na biurko.
– Co się tam dzieje? – zapytała samą siebie i wyjrzała ciekawie na zewnątrz. Powitała ją jednak całkowita cisza i pustka. Czyli wszystko było tak, jak być powinno o czwartej nad ranem.
Shizune zmarszczyła nieznacznie brwi i już miała cofnąć się do pomieszczenia, ale nieoczekiwanie hałas powtórzył się. Brzdęk tłuczonego szkła rozniósł się wyraźnie w przestrzeni, na co Shizune zmrużyła oczy i wyszła z pokoju.
– Nagai-san? – zawołała, idąc jednocześnie wzdłuż korytarza. Nie dostając żadnej odpowiedzi, zajrzała do pierwszej sali z brzegu, ale znów nie ujrzała nic nadzwyczajnego. Pacjenci spali w swoich łóżkach, jak Sennin przykazał i nic nie wskazywało na źródło dźwięku. Shizune przeszła w ten sposób cały korytarz i dwa następne, ale w dalszym ciągu wszystko wydawało się być w porządku.
– Nagai-san? – powtórzyła tymczasem Shizune, nawołując jedną z pielęgniarek, ale na próżno. – Gdzie ona poszła?
Na dobrą sprawę nawet nieobecność kobiety nie była aż taka nadzwyczajna. Fakt faktem w nocy było znacznie mniej pracy i zdarzało się, że czy to lekarze, czy pielęgniarki opuszczali swoje stanowiska, aby napić się wspólnie kawy, lub zwyczajnie pogadać. Shizune, wiedziona więc doświadczeniem, skierowała się spokojnie na niższe piętro. I w momencie, w którym weszła na schody, dźwięk tłuczonego szkła powtórzył się.
Tuż przy jej uchu.
Shizune odwróciła się jak poparzona, w jednej chwili podciągając rękaw kimona, aby móc wystrzelić swoje zatrute senbon i odetchnęła głęboko, gdy nic za sobą nie ujrzała. Przełknęła powoli ślinę, jeszcze przez kilka sekund nie rozluźniając mięśni, ale już po chwili wyprostowała się, wyraźnie zmieszana swoją własną reakcją. Niby ostrożności nigdy nie było za wiele, ale Shizune nie mogła oprzeć się myśli, że ostatnimi czasy zdecydowanie zbyt wiele pracowała. Zastępowanie Tsunade w obowiązkach Kage, przy jednoczesnych dyżurach w szpitalu zaczynało coraz bardziej jej doskwierać i chyba zaczynała mieć omamy.
Pocierając znów twarz, zrezygnowała z dalszego szukania pielęgniarki i postanowiła o powrocie do swojego gabinetu. Wracając zaś tą samą drogą, co wcześniej, zaczęła rozmyślać o tym, że w gruncie rzeczy, to dawno już nie miała żadnego wolnego dnia. Skupiając się wobec tego na tym, jak dokładnie poprosić Tsunade o urlop, aby nie narazić się na jej dezaprobatę, Shizune nie zwracała już takiej uwagi na otoczenie. Skręcając natomiast w ostatni korytarz, na końcu którego czekał na nią jej gabinet, Shizune jedynie skrawkiem świadomości zdała sobie nagle sprawę, że weszła w coś mokrego.
Opuszczając wzrok na swoje stopy, poczuła jak wszystkie jej wnętrzności skręciły się w ciasny supeł, a wrzask utknął jej w gardle.
Stała bowiem w kałuży świeżej, szkarłatnej juchy. A przerażający, czerwony pas krwi ciągnął się piekielnym szlakiem dalej i dalej przez dosłownie cały korytarz.
Shizune zamarła w miejscu, czując jak wszystko, co dzisiaj zjadła podjeżdża jej do gardła i jak gdyby właśnie to popchnęło jej krzyk do przodu, w chwilę potem z jej ust uciekł rozpaczliwy wrzask. Wszystkie drzwi do sal były otwarte i Shizune rzuciła się do nich w amoku, spodziewając się wszystkiego, co najgorsze. Wpadła do pierwszego pomieszczenia i rozejrzała się w panice, ale ku jej zdumieniu obecni w nim pacjenci nadal sobie smacznie spali. I tak, tylko spali. Wszystkie maszyny działały jak należy, a jeden z mężczyzn zachrapał nawet donośnie przez sen. Shizune pobladła na to bardziej i zachwiała się. Zaraz jednak cofnęła się na korytarz i aż oparła się o framugę, łapiąc się jej jak ostatniej deski ratunku.
Nigdzie nie było żadnej krwi.
Korytarz w dalszym ciągu był tak samo spokojny i pusty. I czysty.
Shizune poczuła, jak kręci jej się w głowie. O co tu chodziło? To był jakiś koszmar, czy wyjątkowo zmyślne genjutsu? I wraz z tą ostatnią myślą, Shizune zamrugała nagle zaskoczona i jak gdyby zdumiona swoim własnym spostrzeżeniem, uformowała naraz odpowiednią pieczęć.
– Uwolnienie! – zawołała... ale nic się nie zmieniło. Shizune zamrugała ponownie i marszcząc nieznacznie brwi, skupiła się i spróbowała wyczuć jakąkolwiek chakre. A gdy takowej nie wyczuła, odetchnęła z ulgą. Tylko po to, aby w następnej chwili omal nie zakrztusić się własną śliną.
Ona nie wyczuła dosłownie żadnej chakry. A przecież w szpitalu obecna była blisko połowa medycznego personelu, tj. medicalninów, którzy z owej chakry korzystali. Shizune powinna ich wobec tego wyczuć i to bardzo dokładnie!
Stojąc po środku teraz tak złowrogo pustego korytarza, Shizune rozejrzała się dookoła z rosnącą paniką. I jak gdyby na potwierdzenie jej wszystkich chorych urojeń, w uszach znów zadźwięczał jej odgłos roztrzaskiwanego szkła. Shizune zerwała się do szaleńczego biegu, gnając przed siebie i prosząc w myślach Rikudo Sennina, aby to naprawdę było tylko jej przepracowanie. Żeby okazało się, że była cholerną pracoholiczką i już dawno powinna iść na to durnowate zwolnienie. Że powinna przestać tak się wszystkim przejmować i przestać brać na siebie te dyżury. W końcu nie była niezastąpiona. Była dobra, ale byli też lepsi od niej i wcale nie musiała wszystkiego robić sama. O, chociażby taka Sakura. Była od niej znacznie lepsza i mogła... mogła...
Shizune zatrzymała się gwałtownie dwa piętra niżej i odetchnęła spazmatycznie, rozglądając się za kimkolwiek z personelu. Właśnie, Sakura. Ona też do niego kiedyś należała. A teraz była...
Shizune nabrała powoli powietrza, próbując zapanować nad swoim oddechem i przyśpieszonym nienormalnie sercem, i zacząć logicznie myśleć.
– Nagai-san! Miyagi-san! Katayama-sensei!
Zewsząd otaczała ją grobowa cisza i Shizune miała największą ochotę zacząć krzyczeć, aby jakkolwiek ją przerwać, ale wciąż powstrzymywała ją myśl, że to w dalszym ciągu mogły być tylko jej urojenia i swoim szalonym zachowaniem mogła niepotrzebnie zakłócić spokój pacjentów.
– Gdzie oni wszyscy na litość Sennina–
Kobieta dotarła w końcu do stołówki i otworzyła gwałtownie podwójne drzwi, i zatrzymała się w pół kroku na dźwięk rozbijanego szkła.
– Nagai-san – wyszeptała cicho, a starsza kobieta spojrzała na nią z najwyższym niezadowoleniem.
– Shizune! – zgromiła ją wściekle i podparła się pod boki. – Czyś ty zwariowała tak wpadać jak po ogień?! Przez ciebie stłukłam swój ulubiony kubek!
– Przepraszam, ja... – Shizune postąpiła niepewnie dwa kroki do przodu, z niedowierzaniem obserwując, jak krewka pielęgniarka schyla się powoli i podnosi z ziemi szczątki białego kubka w serduszka. Dwie inne pielęgniarki siedziały zaraz obok i sączyły kawę z własnych naczyń, a główny chirurg półleżał na stole i spoglądał na wszystko spod na wpół przymkniętych powiek.
– Coś się stało? – zapytał w pewnym momencie, zerkając na Shizune jednym okiem. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła duchy. Coś na oddziale?
– N-Nie... chyba nie – odparła na to urwanie czarnowłosa, dopiero teraz zaczynając się uspakajać. Wszystko było w porządku. Nic się nie wydarzyło.
– Chyba nie? – Miyagi uniosła swoje perfekcyjnie wyregulowane brwi i spojrzała uważnie na Shizune. – Swoją drogą, wyglądasz paskudnie. Biegłaś?
– Ja... tak, ale – Shizune uśmiechnęła się nagle szeroko – nic się nie stało. Jestem po prostu odrobinę zmęczona.
– Powinnaś się przespać. To dobrze zrobi twojej ce–
Shizune, jak na zwolnionym filmie obserwowała, jak w jednej chwili całą stołówkę spowija najprawdziwsze tornado, wszystkie stoły i krzesła podrywają się w górę, a wszystkie trzy pielęgniarki i jeden lekarz zostają poćwiartowani na kawałki przez wielkie powietrzne sierpy. Dźwięk tłuczonego szkła wypełnił jej uszy, a szkarłatna krew rozprysła się na wszystkie strony, w tym na nią samą, zalewając jej twarz, oczy i otwarte bezgłośnie usta.
– Ach~ Całkowicie wyszedłem z wprawy! – poskarżył się nagle jakiś męski głos, a młot wspomnień odbił się echem w głowie Shizune. Ona znała ten głos.
– Ugh, zdecydowanie wyszedłeś z wprawy, mój drogi bracie – orzekł inny głos, tym razem zdecydowanie kobiecy i zdegustowany. – Spójrz tylko jak nabałaganiłeś!
– Znalazła się perfekcyjna pani domu!
– Oboje jesteście niepoprawni – włączył się trzeci głos i Shizune drgnęła. – Dlatego właśnie nie chciałem puścić was samych.
– Już nie bądź taki, Nadare – ofuknęła swojego brata Kouzui i powachlowała się leniwie dłonią, podchodząc jednocześnie do rozrzuconych szczątków. Pochyliła się nad nimi i przyjrzała im się ciekawie.
– To nie byli medycy – oznajmiła po chwili i przysłoniła dłonią usta – Znowu błąd, Hayate.
– Bo oni wszyscy wyglądają w tych ubraniach tak samo! – Czarnowłosy demon wyminął Shizune jak gdyby była niewidzialna i podparł się pod boki. – Nadare, co teraz?
– A co ma być? – zapytał na to białowłosy i przystanął zaraz obok Shizune. W szponiastej ręce trzymał złożony liliowy wachlarz i wskazał nim na trupy. – Bądź tak dobry, Hayate i zacznij im się przyglądać, bo jeśli przez swoje roztargnienie złamiesz warunki naszej umowy, pani Kasaia cię zabije.
– Tam zaraz zabije – prychnął youkai i syknął w tej samej chwili, łapiąc się za swoje ramię w które ugodził go niebieski płomień. – Kasai!
– Zważaj na słowa, drogi bracie~ – Kasai we własnej, demonicznej postaci zmaterializował się tuż u boku Shizune i spojrzał na Hayate z morderczą uciechą. – Moja słodka pani nigdy nie rzuca słów na wiatr*.
– Daruj sobie te słowne gierki – prychnął na to mężczyzna i przeniósł jednocześnie wzrok z Kasaia na zamarłą Shizune. – Swoją drogą, w końcu nas znalazła.
Shizune, widząc jak demon unosi dłoń i wskazuje na nią długim pazurem, poczuła jak ulatują z niej wszystkie siły.
Jej znajomi zostali zabici. I jeśli mogła się jeszcze posądzać o logiczne myślenie, to nie żyło znacznie więcej osób. I oni wszyscy zostali zabici przez te cztery lisie demony. Przez Kasaia... na rozkaz jego pani... na rozkaz Suiren.
Suiren
Shizune opadła bezsilnie na kolana, czując jak łzy wypełniają jej oczy bez udziału woli. Jeśli to naprawdę Suiren wydała na nią wyrok śmierci, to była martwa z chwilą jego wydania.
Nie miała nawet najmniejszych szans. Już raz próbowała przeciwstawić się tej nieludzkiej, miażdżącej sile, ale na próżno. Gdyby tamtego dnia, gdyby Suiren ich nie powstrzymała, gdyby nie zależało jej tylko i wyłącznie na Sakurze... Shizune poczuła, jak rozpacz wypełnia jej serce, a łzy zniekształcają rzeczywistość.
Powinna umrzeć tamtego dnia. Powinna powstrzymać Suiren, powinna uratować Sakure i nie pozwolić, by ją zabrali. Wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej. Wtedy Tsunade nigdy nie wpadłaby na ten cały pomysł ze ślubem i paktem. I nigdy nie okłamałaby Suiren.
I... Shizune odetchnęła spazmatycznie, gdy Kasai położył jej dłoń na ramieniu i pochylił się nad nią z radosnym uśmiechem.
Czy naprawdę miała umrzeć widząc ten bezduszny uśmiech? Czy naprawdę miała zginąć tutaj, w tym miejscu, w bezlitosnej zemście Suiren Uchiha, dołączając do swojego wuja i do całego orszaku innych dusz, które co noc nawiedzały Piątą Hokage, Tsunade Senju?
Właśnie, Tsunade... Shizune przymknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści.
Czy naprawdę nie mogła po raz ostatni ujrzeć jej twarzy?
– Niestety nie~ Moja słodka pani~
C.D.N.
*****
Po takim zakończeniu rozdziału, aż głupio coś pisać, ale...
Witam wszystkich! Wróciłam szczęśliwie z Hiszpanii, poszłam do pracy i zupełnie straciłam poczucie czasu. Także tym razem przerwa bardziej z winy mojego roztargnienia aniżeli z braku weny i od razu, na osłodę, zapowiadam następny rozdział na za 10 dni~!
I aby zrozumieć mały żarcik Kasaia, przypominam o znaczeniu imion naszych kochanych youkai!
Hayate - jap. wicher
Kouzui - jap. powódź
Nadare - jap. lawina
Kasai - jap. płomień
PS: Mam nadzieję, że mnie nie zjecie w komentarzach za to, co zrobiłam ;-;
Do napisania! ~Igu
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro