LI. Hiacynt
ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY
Madara załączył nieoczekiwanie w oczach Wiecznego Mangekyo Sharingana i nim ktokolwiek zdążył zareagować, rzucił się w kierunku marionetkarza.
***
Konan wydała z siebie zaskoczony okrzyk, a Sasori skoczył zdumiony do tyłu, zupełnie instynktownie wysuwając z ręki swoje ostrza. I zrobił to dosłownie w ostatniej chwili, by osłonić się przed atakiem wściekłego Madary, który praktycznie znikąd dobył naraz aż trzech kunai. Marionetkarz stęknął pod naporem jego miażdżącej siły i przytłoczony równie agresywną chakrą, został nagle odepchnięty na ścianę obok drzwi. Uderzył w nią bezwładnie, nie czując co prawda bólu jako takiego, ale takie zderzenie z całą pewnością nie mógł zaliczyć do najprzyjemniejszych.
– Madara! – Pein poderwał się tymczasem na równe nogi, ale czarnowłosy mężczyzna zupełnie go zignorował. Wyprostował się jedynie i nonszalanckim gestem przerzucił jeden z kunai do drugiej ręki. Z jakiegoś powodu, tylko ten jeden atak sprawił, że wróciła mu nagła jasność myśli.
– Chyba nie wyraziłem się dostatecznie jasno. – Madara podszedł wolno do Sasoriego i zwinnym ruchem chowając wszystkie kunie, chwycił go raptownie za przód koszulki i szarpnął gwałtownie. Różnica we wzroście dała o sobie znać i Akasuna niemal zawisł w powietrzu. Mrużąc wściekle orzechowe oczy spojrzał wyzywająco w tonące w czerwieni oczy Madary. Niespodziewanie jednak uderzyła go głębia tego rozwścieczonego spojrzenia, które wygładziło się nieoczekiwanym spokojem.
Z nagłą trwogą, która najbardziej zdumiała jego samego, odwrócił wzrok.
W jakiś niepojęty sposób, tylko w tym jednym spojrzeniu Sasori ujrzał przerażającą różnicę jaka ich dzieliła. I choć do tej pory uważał się za tego, który miał na swoich rękach najwięcej krwi, tak dzisiaj po raz pierwszy pomyślał, że istniały osoby zdecydowanie bardziej pogrążone w śmierci niż on.
– Suiren Uzumaki uciekła. A z tego, co sobie przypominam, rozkazałem, by pozostała w kryjówce jako nasz jeniec.
Madara uniósł tymczasem nieco głowę i spojrzał na Sasoriego z góry.
– Zdaje się, że od mojej śmierci wiele rzeczy uległo zmianie. Chyba jestem w takim razie zmuszony nauczyć was, w jaki sposób za moich czasów karano niesubordynację i brak szacunku. Zapewniam, że nawet dla kogoś takiego jak ty znajdzie się całkiem pokaźny arsenał tortur, które z najczystszą przyjemnością ci pokaże.
Madara nie był głupi. Wbrew pozorom.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że członkowie Akatsuki nie byli mu wierni. O ile względem Peina wykazywali zróżnicowane pokłady lojalności, o tyle jego w żaden sposób nie traktowali poważnie. W takim układzie, jeśli jego nazwisko nie wystarczało, by przywołać ich do porządku, Madara musiał własnoręcznie zadbać o to, by każdy z nich drżał na samą myśl o jego imieniu. Szacunek i wierność można było wypracować na wiele sposobów. Uchiha z własnego doświadczenia wiedział, że przemoc na dłuższą metę nie była dobrym rozwiązaniem, ale jak słusznie podejrzewał, tylko ona była obecnie w stanie przemówić do tej zgrai płatnych morderców.
Jak się spodziewał, na jego słowa Sasori podniósł na niego lodowaty wzrok, a swoją nieprzeniknioną twarzą nie różnił się teraz niczym od swoich własnych marionetek. Pein tymczasem sprzeciwił mu się głośno.
– To nie była wina kogokolwiek z–
– Mało mnie to obchodzi. – Madara odchylił odrobinę głowę w tył, by móc skrzyżować spojrzenie z Liderem. – Wydałem jasny rozkaz, a Sasori wyraźnie zgodził się wziąć za wszystko odpowiedzialność. Nie dotrzymał swojego słowa.
– To– wtrąciła się nieoczekiwanie Konan, ale niemal natychmiast zamilkła pod boleśnie obojętnym wzrokiem Uchihy.
– Nie interesują mnie wasze dotychczasowe zasady. – Madara puścił nagle Sasoriego, a marionetkarz zachwiał się gwałtownie, omal nie tracąc równowagi. – Jeśli do tej pory się nie zorientowaliście, minął już czas radosnego pokoju. To z mojej woli powstała ta organizacja i to ja jestem teraz jej Liderem. I oczekuję niezachwianej lojalności i sumienności w wykonywaniu moich rozkazów.
Madara wyprostował się z niewymuszoną siłą i rozejrzał się z wręcz miażdżącą charyzmą.
– Ale nie martwcie się. Zaczniemy stopniowo. Dzisiaj lekcja pierwsza. Co grozi za nieusłuchanie rozkazu?
***
Pięć dni później (22 listopada)
Popołudnie
W okolicach Konohy
Suiren czuła się niesamowicie. Postawiona na nogi przez Sasoriego, gnana do przodu przez usilną próbę uratowania Itachiego, po raz pierwszy od dłuższego czuła się tak niewyobrażalnie żywa. Wcześniejszy stan załamania odszedł w niepamięć, gdy tylko zaczerpnęła w płuca świeżego powietrza, a jej serce zapłonęło nową nadzieją. Miała przed sobą jasny cel i za wszelką cenę zamierzała go osiągnąć.
Nic więc dziwnego, że jej pierwszym przystankiem przed rodzinną kryjówką Uchiha stała się Konoha.
Suiren rozejrzała się powoli dookoła. Znajdowała się głęboko w lesie w okolicach Wioski Ukrytej w Liściach i już za chwilę zamierzała uskutecznić swój plan. Upewniając się, że nie ma żadnego towarzystwa, ugryzła się w kciuk i dotknęła pokrytej mchem ziemi.
– Kuchiyose no jutsu – szepnęła, a w obłoku dymu w jednej chwili pojawił się Kasai, ubrany w jedno ze swoich pięknie zdobionych kimon.
– Moja słodka pani – przywitał się z nią radośnie, skłaniając się jednocześnie z charakterystyczną dla siebie egzaltacją. – Jestem na twoje rozkazy!
– Lepiej się przygotuj, bo będziesz dzisiaj musiał spełnić ich dość dużo – odparła na to spokojnie Suiren i wyprostowała się wolno, opierając dłonie na biodrach. – Czeka nas ciężka przeprawa.
– Dlatego właśnie zmieniła pani swój wygląd? – Kasai przekrzywił lekko głowę w bok i schował usta za rozłożonym wachlarzem, którego niemal nigdy nie wypuszczał ze szponiastych dłoni. Suiren zaś na jego słowa uśmiechnęła się jedynie tajemniczo i niedbałym gestem odrzuciła z ramienia ciemne pasemko.
Zwykle jej kamuflaż ograniczał się tylko do zmiany koloru włosów i oczu, ale tym razem Suiren naprawdę zaszalała. Brązującym kremem zafundowała sobie ładną, oliwkową karnację, a umiejętnym makijażem zmieniła odrobinę swoje rysy twarzy. Oprócz tego jej zielone oczy przybrały jasnoniebieski kolor, a proste, szkarłatne włosy zastąpiły ciemno brązowe, a przy tym rozkosznie kręcone z prosto ściętą grzywką.
Nowością był także jej prosty strój, na który składała się zwykła koszulka i długa spódnica z ciemnozielonym fartuchem i płaszczem. W żadnym przypadku nie przypominała shinobi. Raczej podróżującą handlarkę, zwłaszcza jeśli zwróciło się uwagę na jej pękatą torbę wypchaną najróżniejszymi ziołami.
– Mamy do zrobienia dwie rzeczy, także liczę na współpracę. – Suiren spojrzała uważnie na demona i zmrużyła niebezpiecznie oczy. – Jeśli w jakikolwiek sposób spróbujesz mnie zdradzić, czy to słowem, czy czynem, wiedz, że nie ujdziesz z życiem.
– Ranią mnie twoje słowa, moja pani! – zaskomlił na to niewinnie Kasai, zupełnie jakby nie wiedział do czego nawiązywała młoda Uzumaki. – Nigdy nie śmiałbym złamać twoich rozkazów!
– Jasne, tylko zawsze szukasz w nich luki – prychnęła na to drwiąco Suiren, po czym zmarszczyła bardziej brwi. – A teraz słuchaj, bo nie zamierzam się powtarzać.
***
– Nie pojmuję, doprawdy. – Wysoka, białowłosa kobieta odetchnęła znudzona, wachlując się niedbale błękitnym wachlarzem. Ubrana w wykwintne białe kimono ze złotymi wykończeniami szła wolno szeroką ścieżką, prowadzącą wprost do głównej bramy Konohy. Jej drewniane sandały geta stukały miarowo w takt jej nad wyraz eleganckiego chodu.
– Czego nie pojmujesz, droga siostro? – Idący zaraz obok niej Kasai, obrócił głowę w jej kierunku i uśmiechnął się radośnie z ukrytą kpiną. Jego szkarłatne ślepia błyszczały czystym rozbawieniem. – Sprawa jest nad wyraz prosta.
– Nadzwyczaj irytujące. – Kobieta skryła usta za wachlarzem i prychnęła głośno.
– Jedna przysługa cię nie zbawi, Kouzui* – parsknął na to drugi z towarzyszących jej mężczyzn, równie wysoki co jego rodzeństwo i założył ręce za głowę. Jego długie, roztrzepane włosy były soczyście czarne, a kimono butelkowozielone i nie mniej wyrafinowane. – Akurat Kasai tak rzadko o cokolwiek nas prosi, że to niemal zaszczyt ruszyć dla niego dupę.
– Ugh, twój język, Hayate**. – Białowłosa zmrużyła wyzywająco swoje czerwone oczy. Hayate jednak nic sobie nie zrobił z jej oburzenia i jedynie wzruszył ramionami.
Jednocześnie zbliżyli się we troje do wejścia i od razu powitały ich zaskoczone miny dwójki strażników, którzy siedzieli w drewnianej budce po ich lewej stronie.
– Eh? Turyści? – Jeden z shinobi podniósł się niepewnie, niecodziennie widując takie indywidua. Jakby nie było, trzy demony w pełnej krasie prezentowały swoje lisie atrybuty, na które składały się puchate ogony i czujne uszy. O ostrych szponach nie wspominając.
– Eh? Idioci? – szepnęła na to zgryźliwie Kouzui i jednym ruchem złożyła swój wachlarz. – Wskażcie nam drogę do tutejszej lecznicy – rozkazała następnie głośno, a dwóch konoszanów stanęło jak wrytych, niekoniecznie wiedząc jak na to wszystko zareagować.
– Myślisz, że tak po prostu cię pokierują? – zapytał na to rozbawiony do granic możliwości Kasai i zachichotał okrutnie. – Droga siostro, czasami nie grzeszysz inteligencją.
– Och! – Kouzui posłała Kasaiowi oburzone spojrzenie. – Jak śmiesz! Poskarżę się ojcu!
– Jak dzieci – westchnął na to Hayate, rozkładając ręce w niedowierzaniu i podczas gdy jego młodsze rodzeństwo pogrążyło się w słownej sprzeczce, on podszedł raźno do strażników i uśmiechnął się do nich radośnie.
– Witam drogich panów! – przywitał się nonszalancko, skłaniając jednocześnie głowę. – Ja i moje dziecinne rodzeństwo pragniemy dostać się do waszej lecznicy, chociaż chwilę – Hayate zmrużył nieco oczy i wydął dolną wargę w zastanowieniu – może wy macie nieco inne zasady, kto was, ludzi, tam wie. Może więc powiem tak, musimy dostać się tam, gdzie zwykliście przeprowadzać na waszych towarzyszach sekcje. Zwłok dla ścisłości.
Strażnicy nastroszyli się niemal w tym samym momencie. Jakby nie było, tutejsze prosektorium z całą pewnością nie należało do głównych atrakcji wioski i nie znajdowało się na liście dziesięciu rzeczy, które było warto zobaczyć w Konoha.
Troje nowo przybyłych ze stu procentową pewnością nie należało więc do niegroźnych turystów.
– Czego wy tu–
– Nie zamierzacie nam pomóc? – Hayate momentalnie przerwał wyższemu szatynowi, który pochylił się nieco w jego stronę, przyjmując bojową postawę. Szkarłatne tęczówki demona zalśniły niewytłumaczalnym blaskiem na ten niemy akt agresji. – A już myślałem, że obejdziemy się bez tego.
– Co zamie–
– Oj, Hayate. – Kasai obrócił się na pięcie, słysząc odgłos rozrywanego ciała i spojrzał beznamiętnie na porzucone na ziemi zwłoki biednych shinobi. – Moja słodka pani kazała nam ograniczyć przemoc do minimum.
– Nie zamierzali nam pomóc. – Hayate wzruszył niedbale ramionami i strzepnął dłonie, na których zaległa brunatna posoka. – Zawiedli mnie.
– Hayate! – Kouzui skrzywiła się zdegustowana. – Jesteś obrzydliwy.
Demon odchylił głowę do tyłu, kątem oka spoglądając na swoją dystyngowaną siostrę.
– A ty drętwa.
– Ja?!
Kasai uniósł jedynie wyżej swój wachlarz i popatrzył rozbawiony na swoje rodzeństwo. A widząc jak śnieżnobiałe policzki młodej demonicy pokryły się rumieńcem szczerego oburzenia, poczuł nagle przepełniającą go wesołość. Jego urocza pani z całą pewnością nie zdawała sobie do końca sprawy, co oznaczało wpuszczenie lisich youkai do Konohy. Każdy z nich był niczym jeden z niesfornych ogonów samego Kuramy. A każdy, kto choć trochę znał Dziewięcioogoniastego wiedział, że trzy ogony oznaczały już naprawdę spore kłopoty.
***
W Konoha jak zwykle panował miły dla ducha gwar. Wszędzie kręciło się pełno ludzi, czy to zwykłych mieszkańców, czy shinobi. Sakura odkąd tylko pamiętała, uwielbiała tę radosną atmosferę. Ilekroć spacerowała szerokimi ulicami wioski, nie potrafiła się nadziwić nad pogodnością i ciepłem tego miejsca. Co prawda mieszkając tu od dziecka, zdecydowanie zdarzała jej się idealizować wiele spraw, ale wciąż nie zmieniało to faktu, że to właśnie Konoha pozostawała tym, za co pragnęła oddać swoje życie.
Wracając dzisiejszego popołudnia z pracy, Sakura była w wyjątkowo melancholijnym nastroju. Sama już nie wiedziała, co dokładnie ją tak nastroiło, ale podejrzewała, że wszystkiemu winny był kolejny dzień zakończony niepowodzeniem wobec toczącej się sprawy Peina. Ani ciągłe przesłuchiwanie mieszkańca Deszczu, ani sekcja jednego z ciał Lidera Akatsuki nie przynosiły jak na razie żadnych rezultatów, a sprawa pozostawionej wiadomości pozostawała tak samo niejasna jak na początku. Co prawda Naruto pomógł im złamać kod i odszyfrowali całe zdanie, ale ostatecznie niewiele im to dawało.
I tak od blisko tygodnia już Naruto szkolił się na górze Myoboku, a oni stali w miejscu.
Sakura westchnęła lekko, skręcając jednocześnie do jednego ze sklepów, pamiętając, że mama prosiła ją o zrobienie drobnych zakupów. Będąc już zaś tak blisko kwiaciarni Yamanaka, zaszła również i do niej. Tak jak się domyślała, Ino mając nieco wolnego od misji, tradycyjnie pomagała swojej mamie i teraz także krzątała się przy różnorodnych bukietach.
– Cześć, Ino – przywitała się od progu z przyjaciółką, na co blondynka automatycznie na nią spojrzała.
– A, Sakura. – Na jej piękną twarz od razu wpłynął szczery uśmiech. – Zaraz do ciebie podejdę.
– Spokojnie, spokojnie. Nigdzie mi się nie spieszy – zaśmiała się na to brązowowłosa kobieta, której Sakura wcześniej nie zauważyła.
– Dzień dobry. – Sakura, biorąc młodą klientkę za jedną z konoszanek, skłoniła przed nią uprzejmie głowę, na co niebieskie oczy nieznajomej błysnęły lekko.
– Dzień dobry – odparła swobodnie i przeniosła wzrok na trzymany właśnie pęk słoneczników. – Piękne, prawda?
– Cudowne – zgodziła się Haruno i przystanęła z boku, robiąc przejście dla Ino, która była właśnie w swoim żywiole i biegała po całej kwiaciarni podniecona jak nigdy.
– A co pani powie na te? Niezapominajki. Oznaczają, że nie chcemy, by osoba, której je podarujemy o nas zapomniała.
– Tak, to byłby dobry pomysł. – Szatynka przytaknęła skwapliwie, a Ino zaprezentowała jej maleńki bukiecik błękitnych jak najczystsze niebo niezapominajek. – Jednak to facet. Czy ja wiem, czy doceni ich delikatność?
– Może w takim razie hiacynt? Fioletowy oznacza prośbę o przebaczenie, za to, co zrobiliśmy. – Ino okręciła się wokół własnej osi. – W dodatku jest w doniczce, więc tak szybko nie zwiędnie. Wystarczy systematycznie go podlewać.
– Z tym może być kłopot. – Kobieta wykrzywiła lekko wargi. – Jest strasznie roztrzepany i zapomina o wielu sprawach. W dodatku jest shinobi i często wyrusza na misje.
– I na to mamy sposób! – ucieszyła się Ino. – Mamy specjalne kule nawadniające. Wystarczy raz wlać do nich wodę i wcisnąć je do ziemi w doniczce. I na dwa tygodnie mamy spokój z podlewaniem.
Sakura zabujała się lekko na piętach, obserwując jak blondynka dobija targu z kobietą i w końcu sprzedaje jej wspomnianego wcześniej hiacynta. Szatynka, wychodząc już z kwiaciarni, spojrzała na różowo włosom i uśmiechnęła się do niej kącikiem ust.
– Do zobaczenia – pożegnała się, a Sakura nie wiele myśląc, przytaknęła jej.
– Do zobaczenia.
Dopiero gdy kobieta zniknęła za rogiem, Haruno zmarszczyła odrobinę brwi. Do zobaczenia?
I ten głos... czy ona go skądś nie znała? Wzruszyła jednak ramionami i skupiła swoją uwagę na Ino, która wycierając dłonie w fartuszek, podeszła teraz do niej.
– Sakura!
***
Po krótkiej, ale zdecydowanie pokrzepiającej rozmowie z Ino, Sakura wyszła z powrotem na drogę w o wiele lepszych humorze. Uśmiechając się lekko pod nosem, nawet nie zauważyła, jak nieoczekiwanie wyminęła się ze znajomą już jej szatynką.
– Och, proszę. To ty. – Kobieta przystanęła i obróciła się w jej stronę, na co Sakura również się zatrzymała i zamrugała.
– Wybacz, że cię zatrzymuję, ale wiesz może którędy do szpitala? – Niebieskie oczy błyszczały ciepło, a delikatny, zdecydowanie sympatyczny uśmiech sprawił, że Sakura nie potrafiła odmówić pomocy.
– Tak, oczywiście. – Odwzajemniła uśmiech i patrząc dłużej w te lazurowe tęczówki, pomyślała nagle mimowolnie o Naruto. – Z chęcią panią zaprowadzę.
– Dziękuję za pomoc.
– Idzie pani kogoś odwiedzić? – zainteresowała się Sakura po kilku krokach spędzonych w ciszy, na co szatynka zerknęła na nią kątem oka i skinęła delikatnie głową.
– Można tak powiedzieć. Nie wiem jednak, czy zostanę miło przyjęta. – Kobieta spojrzała przed siebie, a jej wargi wygięły się nieco smutno. Sakura natychmiast skojarzyła jej zakup w kwiaciarni i symbolikę nieszczęsnego hiacynta.
– Chce pani kogoś przeprosić? W szpitalu leży ktoś z pani bliskich?
– Nie wiem, czy mogę nazwać go swoim bliskim. – Kobieta patrzyła przed siebie, więc Sakura nie widziała dokładnie jej miny. Z jakiegoś powodu jednak zaczęła jej mimowolnie współczuć. Ostatecznie, to co mówiła, było dość przygnębiające. Ciekawa była, czego dokładnie dotyczyła cała sprawa.
– Jest dla pani ważny?
– Tak i to bardzo. Potrzebuję go, by żyć. – Pełne usta zacisnęły się w cienką linię, jakby powstrzymywały się od wypowiedzenia kilku słów za dużo.
– Aż tak? – Sakura splotła dłonie za plecami i uniosła spojrzenie na czyste niebo. Uśmiechnęła się szerzej do swoich myśli. – W takim razie myślę, że pani wybaczy. Cokolwiek się stało, zrozumie pani uczucia, jeśli tylko będzie pani szczera.
– Mówisz?
Obie weszły akurat w ulicę prowadzącą już bezpośrednio do szpitala i dopiero teraz Sakura zdała sobie sprawę z zatrważającej ciszy, jaka tu zaległa. Rozejrzała się zdumiona dookoła i aż jej ścięło krew w żyłach, gdy dostrzegła chaos, który tu panował. Gdzie nie spojrzała walały się trupy, chodnikami płynęła szkarłatna jucha, a prawe skrzydło szpitala było obrócone w gruzy.
Sakura pobladła strwożona, a jej uszy, jakby dopiero teraz wyjęte spod jakiegoś jutsu, zalała kakofonia wrzasków i płaczu.
– Spuścić te demony ze smyczy, a rozpieprzą własną budę – prychnęła nieoczekiwanie zimno towarzysząca jej szatynka, a Sakura obejrzała się na nią zamarła. Gwałtowna zmiana w jej mimice sprawiła, że Haruno omal nie potknęła się o własne nogi, cofając się o kilka kroków.
– Co... – wyjąkała, ale Suiren nawet nie podniosła na nią wzroku. Wyprostowała się jedynie nieznacznie i zagwizdała donośnie. Huknęło i tuż przed nią zmaterializowało się pięć osób. A raczej trzy, z czego dwie z nich trzymały dwie pozostałe.
– Shizune-san! – wrzasnęła gwałtownie Sakura i rzuciła się wprost na czarnowłosego mężczyznę, który trzymał za włosy wyrywającą się młodą kobietę, w której Sakura rozpoznała asystentkę Piątej Hokage.
– Kouzui. – Kasai przechylił niedbale głowę, poprawiając odrobinę chwyt na ciele rudowłosego Peina. A raczej jednej ze ścieżek Peina. A z resztą jeden dzik.
– Nie pouczaj mnie – syknęła zirytowana białowłosa i nim Sakura chociażby zdążyła pokonać połowę drogi, zagrodziła jej drogę i powaliła ją na ziemię jednym celnym uderzeniem swojego wachlarza.
– Nie zróbcie jej krzywdy. – Suiren podeszła wolno do Kouzui i nachyliła się nad Sakurą, która podciągając się nieco niezdarnie na kolana, rozkaszlała się nagle, spluwając krwią. – Ją też zabieramy.
– Czyli zadanie wykonane? – zapytał na to Hayate i rozpromienił się. – Zrobiliśmy to!
– Nie inaczej. – Suiren chwyciła Sakurę za lewę ramię i szarpnęła nią do góry.
– Suiren-san – wychrypiała na to dziewczyna, która po zobaczeniu Kasaia w jednej chwili zdała sobie sprawę, do kogo w rzeczywistości należał ten głos. – Shizune-san...
Uzumaki podniosła wzrok na Shizune, która na dźwięk jej imienia zesztywniała gwałtownie, a źrenice jej czarnych oczu rozszerzyły się nienaturalnie.
– Suiren! – zawołała niedowierzająco.
– Puść ją, Hayate. Nie chcę na głowie żądnej śmierci Tsunade. Wystarczy, że zamierzam pożyczyć sobie Sakure.
– Ale ona mnie zawiodła! – zaprotestował na to demon. – Chciała nam wmówić, że nie wie, gdzie jest ten rudy mężczyzna. Dopiero gdy zniszczyłem dwa piętra tej lecznicy, to nam go pokazała!
– Hayate. – Kasai wywrócił czerwonymi oczyma. – Moja słodka pani chce, byś puścił tę kobietę.
– To nie w porządku – prychnął na to youkai, ale posłusznie puścił młodą kunoichi. Ta jednak, zamiast rzucić się do ucieczki, wbiła przestraszony wzrok w Suiren, która w miażdżącym uścisku trzymała wciąż ramię nie mniej przerażonej Sakury.
– Suiren, co ty chcesz– zaczęła, ale Uzumaki obrzuciła ją tylko jednym spojrzeniem, po czym rozglądając się dookoła z beznamiętną miną, skinęła głową na najbliższe trupy.
– Zajmij się lepiej tymi ludźmi. Sakurze nic nie będzie. Potrzebuję jedynie jej małej pomocy, to wszystko.
Z tymi słowami, Suiren skinęła na trójkę demonów i każdy z nich zniknął w kłębie szarego dymu. W tym sama Suiren i Sakura, na ramionach których położyła swoje dłonie Kouzui.
Shizune osunęła się tylko bezwładnie na kolana.
I to właśnie w takiej pozycji zastali ją shinobi przybyli na pomoc. Kakashi, który był wśród nich, jako pierwszy do niej dopadł i kucając przy niej, chwycił ją za ramiona.
– Shizune. – Potrząsnął nią lekko. – Co tu się stało?
– Suiren. – Kobieta ocknęła się nagle i poczuła jak do oczu napływają jej łzy czystej bezsilności. – Suiren porwała Sakurę i ciało Peina.
C.D.N.
*****
*Kouzui - jap. powódź
**Hayate - jap. wicher
Imiona demonów przetłumaczyłam tak w ramach ciekawostki :D
Chciałabym jednocześnie cieplutko podziękować za taki radosny odzew na poprzedni rozdział. Mam tylko nadzieję, że po tym, nie pogniewacie się na mnie za takie zagranie. Może i Sakura nie ma rzeszy fanów ( ja przynajmniej do nich nie należę), ale dajmy się jej zrehabilitować, okej? :)
Pozdrawiam i do napisania, ~Igu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro