Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zaufanie

One-shot nie należy do mnie, tylko tłumaczę!

To miało być zwykłe nocne polowanie. Ale czy nie zawsze zaczyna się w ten sposób?


Wszystko zaczęło się od tego, że Jin Ling przybył do Zacisza Obłoków, z powodu obowiązków przywódcy sekty. Po kilku dniach męczarni podczas dyskusji ze starszyzną Lan na temat szlaków handlowych, młody przywódca sekty otrzymał wolną rękę, aby trochę odpocząć z chłopakami w jego wieku. Wcześniej Lan Sizhui i Lan Jingyi wysłali list do Ouyang Zizhen'a, formalnie prosząc go o pomoc w nocnym polowaniu.

Tak więc juniorzy wyruszyli, pragnąc spędzić trochę wolnego czasu, tylko we czwórkę.

Albo, cóż, w piątkę, jeśli policzyć szalonego mężczyznę, który był przyczyną problemów, zwabił ich w szyk, który ich znokautował i doprowadził do obecnej sytuacji: siedzieli w rzędzie, na czterech krzesłach pośrodku jakiegoś dziedzińca, a ich ręce i nogi zostały przywiązane do siedzeń.

- Wy czterej odważyliście się przerwać moją pracę? - "Porywacz" splunął, podchodząc do miejsca, w którym byli przetrzymywani.

- Nie mogliście prawdopodobnie zrozumieć tego, jak wspaniałe rzeczy robię. Od upadku Patriarchy Yiling nikt nie używał w ten sposób energii urazy!

Zaskoczony Lan Sizhui spojrzał z ukosa na Lan Jingyi, który wyglądał na równie zdezorientowanego jak on. Czy ten człowiek... nie wiedział, że Wei-Qianbei znowu żyje?

- Przypuszczam jednak - kontynuował mężczyzna, odwracając się z powrotem do tablicy, którą utworzył na ziemi. - Że miło będzie mieć publiczność przy moich wyczynach.

Lan Sizhui nie musiał patrzeć na twarz Jin Linga, by wiedzieć, że ten przewrócił oczami. Mieli po prostu szczęście, że mężczyzna wydawał się zbyt pochłonięty swoją pracą, by to zauważyć.

Mężczyzna mógł być zabawnie dramatyczny, ale jego wywód o energii urazy sprawił, że ​​Lan Sizhui był niespokojny. Wiedział, że takiej samej energii używa Wei-Qianbei, ale on też zawsze ostrzegał, by nikt inny tego nie próbował, mówiąc, że jest to zbyt niebezpieczne. "W końcu," - Dodawał zawsze ze smutnym uśmiechem - "Nawet ja sam straciłem kontrolę, prawda?" Hanguang-jun nie lubił, kiedy Wei-Qianbei żartował w ten sposób, ale miał rację. Nikt nie był odporny na niszczycielską moc energii urazy, a patrząc na obecną sytuację, ten człowiek zdecydowanie nie był wyjątkiem.

Ich porywacz szaleńczo poruszał się wokół swojej tablicy, mamrocząc do siebie szybkim, szalonym strumieniem słów. Dodał ostatnie pociągnięcia pędzlem, zanim się cofnął, przyglądając się swemu dziełu.

- Już prawie, jeszcze tylko ostatnia rzecz... - odwrócił się do czwórki chłopców z szalonym wzrokiem, spoglądając na nich jak na kawałki mięsa.
- Może jednak któryś z was się na coś przyda.

Lan Sizhui przełknął ślinę.

Mężczyzna podszedł do nich z nieczytelnym wyrazem twarzy. Wyciągnął rękę i chwycił nadgarstek Ouyanga Zizhena, trzymał go przez chwilę, po czym puścił i zrobił to samo z nadgarstkiem Lana Jingyi. Ruszył dalej, brutalnie pociągając nadgarstek Jin Linga do tyłu, gdy ten próbował wyrwać go z uścisku. W końcu sięgnął po nadgarstek Lana Sizhui, zatrzymując się na chwilę, zanim szalony uśmiech wykrzywił jego twarz.

- Tak, bardzo mocny rdzeń, będziesz idealny.

- Hej, nie dotykaj go! - wrzasnął Lan Jingyi, mocno szarpiąc więzy. Po obu jego stronach Ouyang Zizhen i Jin Ling robili to samo.

- Tak, zostaw go w spokoju, bo pożałujesz! - Twarz Jin Linga była cała czerwona ze złości, kiedy krzyczał.

Mężczyzna sięgnął za pasek i wyciągnął mały nóż. Zignorował pozostałych chłopców, skupiając się wyłącznie na Lanie Sizhui, przecinając mu ramię i podciągając długi, biały rękaw.

- Teraz po prostu nie ruszaj się, a wszystko pójdzie gładko. Potraktuj to jako zaszczyt, że zostałeś wybrany!

Lan Sizhui czuł, jak jego serce zaczyna bić w szalonym tępie. Zwalczył chęć cofnięcia się, wiedząc, że może to doprowadzić do tego, że mężczyzna w razie wypadku wbije nóż głębiej.

-  "Co zrobiłby Hanguang-jun?" - Zastanawiał się rozpaczliwie. - "Co zrobiłby Wei-qianbei?"

Część jego świadomości chciała powiedzieć, że w ogóle nie daliby się złapać.

Ostry ból w przedramieniu wyrwał Lana Sizhui z jego myśli. Chłopak spojrzał w dół, obserwując, jak mężczyzna z chorobliwą fascynacją ciągnie nóż wzdłuż jego ramienia. Był niejasno świadom, że jego przyjaciele krzyczą z oburzenia obok niego, ale wydawało mu się, że jego głowa jest pod wodą, gdy rozpraszało go uczucie ciepłej krwi spływającej po jego ramieniu.

Nóż dosięgnął nadgarstka Lana Sizhui, a mężczyzna szybko odrzucił go na bok, po czym włożył dłonie pod krwawiące ramię Lana Sizhui, a krew zebrała się w jego złożonych dłoniach.

Było dużo krwi. -  "Zabrudzi moje szaty. Może powinienem zacząć ubierać się na czarno jak Wei-Qianbei..." - Lan Sizhui czuł się trochę oszołomiony. Oderwał wzrok od mocno krwawiącego ramienia, by zobaczyć, jak mężczyzna rzuca się z powrotem do swojego szyku, trzymając ręce przed sobą. Kiedy dotarł do krawędzi, uniósł ręce wysoko nad głowę i zaczął recytować coś zbyt cicho, by Lan Sizhui mógł zrozumieć.

- Sizhui! - Ostre wołanie Lana Jingyi w końcu wyrwało go z transu, w którym obserwował porywacza. Lan Sizhui spojrzał w górę i zobaczył, że cała trójka przyjaciół patrzy na niego z niepokojem wypisanym na twarzach.

- Czy wszystko w porządku? - Spytał Ouyang Zizhen, nieco blady, gdy przyglądał się dużej ilości krwi.

- Zabiję go za to co zrobił - Mruknął ponuro Jin Ling, choć groźba była nieco osłabiona przez strach lśniący w jego oczach. Lan Sizhui robił, co mógł, by uśmiechnąć się uspokajająco.

- Nic mi nie jest, to tylko zadrapanie. Zagoi się w mgnieniu oka.

- A jednak to wygląda... - Lan Jingyi urwał, słysząc głośny huk dochodzący z szyku i cała czwórka odwróciła twarze od silnego podmuchu wiatru, który nastąpił.

- Tak! - Słyszeli mężczyznę przekrzykującego ryk wiatru. - Tak! Wiedziałem, że to zadziała! Działa!

Mrużąc oczy przez unoszący się kurz, Lan Sizhui dostrzegał niewyraźne, powoli podnoszące się sylwetki. Skąd się wzięły? Na pewno nie było tu nikogo innego, chyba że...

- O nie. - Szepnął Lan Jingyi, gdy opadł kurz. Wokół nich, ze sztywnymi i niezgrabnie wyciągniętymi w charakterystycznej postawie konczynami, stało kilkanaście zaciekłych trupów.

- Wiedziałem, że dam radę - głos mężczyzny odbił się echem po placu, przyciągając spojrzenia czterech chłopców z powrotem w swoją stronę. Wyglądał... źle. Wokół niego szybko i gwałtownie wirowały macki energii urazy i wyglądał, jakby w kilka sekund postarzał się o dziesięć lat. Jego twarz była teraz ściągnięta i ziemista, a włosy rozczochrane.

- Wiedziałem!

- Nie wiesz co robisz! - Zawołał Ouyang Zizhen. - Energia urazy będzie cię kontrolować!

- Głupi chłopiec! - Mężczyzna zachichotał.
Uniósł ręce i trupy zwróciły się do nich twarzami. Oczy Lan Sizhui rozszerzyły się, a obok niego poczuł, jak Jin Ling coraz mocniej walczy z więzami. - Mam pełną kontrolę!

- Hej! - Usłyszeli znajomy głos wołający z góry. - To zwykle moja kwestia.

Czterech chłopców uniosło głowy w stronę źródła głosu i ulga uderzyła w nich jak fala. Lan Jingyi zawołał: - Wei-Qianbei!

Po drugiej stronie placu znajoma postać w czerni wylądowała na dachu, a jej oczy natychmiast skupiły się na mężczyźnie otoczonym energią urazy.

- Cóż, ktoś wydaje się zajęty.

- Kim do diabła myślisz, że jesteś? Masz pojęcie, co robię? - Zawołał mężczyzna, najwyraźniej nie będąc zadowonym, że ktoś przerywa mu moment zwycięstwa. Z dachu Wei-Qianbei po prostu odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.

- Ja? Czy ja mam rozumieć, co robisz? - Ledwo wydusił zdanie między salwami śmiechu.

- Jak śmiesz! - krzyknął mężczyzna, a teraz trupy zwróciły się w stronę Wei-Qianbei. Obecność ich seniora, wydawała się przywrócić nieco pewności siebie Lanowi Jingyi.

- Nie masz pojęcia, kim on jest? - Zawołał z wyraźną dezaprobatą. Nie czekał na odpowiedź. - To on wynalazł demoniczną kultywację!

Mężczyzna zamarł, jego oczy rozszerzyły się, gdy przeniósł wzrok z Lana Jingyi na Wei-Qianbei iz powrotem. -Ty - on - on nie może być..."

- Ach, Jingyi, zrujnowałeś niespodziankę! Teraz on... - Wei-Qianbei nagle przerwał, gdy jego wzrok w końcu spoczął na czwórce juniorów. Dokładniej mówiąc, na czerwonym zabarwieniu szat Lana Sizhui. Żartobliwy uśmiech zniknął z jego twarzy i został zastąpiony nieczytelnym wyrazem, który na twarzy Hanguang-juna wyglądałby bardziej normalnie. Jego oczy śledziły linię kropel krwi prowadzącą od ręki Lana Sizhui do tablicy na ziemi. Po kilku długich chwilach napiętej ciszy Wei-Qianbei powiedział:

- Co zrobiłeś.

Wszyscy czterej chłopcy zamarli, zmieszanie zabarwiło ich twarze. Nigdy nie słyszeli u swojego, zwykle pełnego radości starszego  tak zimnego lub surowego tonu. Brzmiał... niebezpiecznie. Mężczyzna jednak zignorował jego słowa, wciąż gapiąc się na niego w szoku.

- Jesteś... jesteś...

Z tym beznamiętnym wyrazem wciąż zastygłym na twarzy, Wei-Qianbei przyglądał się szykowi z wyrachowanym wzrokiem. Kiedy przemówił, jego głos był prawie nie do poznania; zachował nienaturalny spokój, jak przed burzą.

- Czy wiesz, skąd wziął się mój tytuł "Patriarchy Yiling"? - Jego spojrzenie powoli zwróciło się z powrotem w stronę mężczyzny i zamrugał. Nawet z daleka widać było złowrogi czerwony blask jego oczu. Mężczyzna wydał przerażony krzyk.

- Zasłużyłem na to. - Czterej chłopcy patrzyli z otwartymi ustami w szoku, jak Wei-Qianbei podniósł jedną rękę i energia urazy wylała się ze wszystkich zaciekłych trupów, pozostawiając je na ziemi jak marionetki, którym odcięto sznurki. Nad nimi energia urazy zwinęła się tworząc kulę, burzliwe morze czerni wirujące w miejscu.

Mężczyzna upadł na kolana. - P-proszę! Patriarcho Yiling, zmiłuj się! Chciałem tylko pójść w twoje ślady! Używać demonicznej kultywacji, aby inni płacili!"

Szkarłatne spojrzenie Wei-Qianbei przeniosło się z chmury energii urazy na żebrzącego mężczyznę. Wokół niego wiry ciemności wiły się, unosząc jego szaty. W przeciwieństwie do gwałtownego sposobu, w jaki energia urazy otoczyła ich porywacza, atramentowe kosmyki leniwie krążyły wokół Wei-Qianbei, łagodnie pieszcząc jego ubrania. Wydawałby się prawie znudzony, gdyby nie niebezpieczna nuta wściekłości w jego głosie.

- W takim razie nie powinieneś był dotykać tych chłopców.

Mężczyzna zbladł niemożliwie. - Nie! Nie wiedziałem! Ja nie...

Wei-Qianbei zignorował jego prośby i odwrócił rękę tak, że jego dłoń była skierowana w stronę mężczyzny. Chłopcy obserwowali sparaliżowani, jak energia urazy podąża za nim, skupiając się wokół mężczyzny w gwałtownym roju. Gdy Wei-Qianbei powoli zacisnął pięść, energia zatopiła się w mężczyźnie, który krzyczał i chwycił się za klatkę piersiową, gorączkowo szarpiąc się, jakby mógł wydrapać energię urazy.

Na sekundę, po tym, jak ostatni promyk energii zniknął w zawodzącym mężczyźnie, wszystko ucichło. Potem, szybko jak błyskawica, Wei-qianbei rozłożył palce, a energia urazy podążyła za nim, wybuchając w bezgłośnej eksplozji, która pokryła cały plac ciemnością. Wszyscy czterej chłopcy zacisnęli powieki.

Ale to, tak po prostu się skończyło. Zapanowała cisza i po chwili juniorzy otworzyli oczy. Urażona energia rozpraszała się w powietrzu, gdy Wei-Qianbei zeskoczył z dachu. Nigdzie nie było widać ich oprawcy.

- Wszystko w porządku, chłopcy? - Zapytał z niepokojem w głosie podbiegając do nich.

- Sizhui...

- Nic mi nie jest - Zapewnił chłopak, gdy Wei-Qianbei przeciął krępujące ich liny. Podniósł rękę. - Widzisz? Już się goi.

Wei-Qianbei delikatnie ujął ramię Lan Sizhui i przyglądał się uważnie jego ranie, aż wydał się zadowolony z postępów regeneracji. Westchnął i cofnął się, odwracając się twarzą do pozostałej trójki.

- A co z wami, chłopcy?

Lan Sizhui rozejrzał się i zobaczył, że jego trzej przyjaciele gapią się z otwartymi ustami na swojego seniora, całkowicie ignorując jego pytanie.

Wei-Qianbei przeniósł wzrok na Lan Sizhui i z powrotem. - Uch... chłopcy?

- Wei-Qianbei... - zaczął Ouyang Zizhen.

- Twoje oczy... - dokończył Lan Jingyi.

Mrugając szybko, Wei-Qianbei podniósł niepewnie dłoń i uświadomił sobie, jaki wyraz pojawił się na jego twarzy, gdy lekko dotknął policzka, w pobliżu miejsca, gdzie jego oczy wciąż świeciły krwistą czerwienią.

- Ach... to... to um, to niedługo zniknie... - Zająkał się niezręcznie. Wei-Qianbei patrzył wszędzie, z wyjątkiem juniorów przed nim.

- Po prostu...- Jin Ling naśladował to, co zrobił Wei-Qianbei i otworzył przed nim pięść. - Puf. - Patrzył na swojego wuja z osłupiałą miną.

Lan Sizhui dopiero teraz zauważył jak Wei-Qianbei wzdrygnął się. - Ja ach... - Nadal odmawiał kontaktu wzrokowego z juniorami, zamiast tego odwracając się i schodząc z placu. - Hanguang-jun czeka. Zabiorę was wszystkich do Hanguang-juna.

Czterej chłopcy wymienili zdezorientowane spojrzenia, nie wiedząc dlaczego Wei-Qianbei nagle stał się tak ostrożny. Ale ich ciekawość przeważyło wyczerpanie i pragnienie zakończenia tej katastrofalnej misji, więc bez słowa poszli za starszym.

Wei-Qianbei trzymał wręcz zabójcze tempo i milczał przez całą drogę do Hanguang-juna, który jedno miasto dalej szukał juniorów. Jego nietypowa powściągliwość była zaraźliwa, a czterej chłopcy podążali za nim w napiętej ciszy, od czasu do czasu rzucając sobie nawzajem z ukosa pełne winy spojrzenia. Mniej więcej w połowie drogi Lan Jingyi zbliżył się do Lana Sizhui.

- Myślisz, że jest na nas zły za to, że daliśmy się złapać? - Wyszeptał. Lan Sizhui wpatrywał się w plecy Wei-Qianbei i przygryzł wargę, widząc jego napiętą postawę. Nerwowe spojrzenie, które posłał Jingyi, było więcej niż wystarczającym potwierdzeniem.

Zanim dotarli do Hanguang-juna, wszyscy czterej chłopcy odczuwali strach w żołądku, oczekując kary za zepsucie tego, co miało być prostą misją. Rozczarowanie Hanguang-juna zawsze było straszliwym ciosem dla ich dumy i wystarczało, by pogrążyć ich w rozpaczy na wiele dni, ale rozczarowanie Wei-Qianbei? To było niezbadane terytorium. On nigdy nie był zły na juniorów. Myśl, że był na nich zły, była wręcz druzgocąca.

Podobnie jak Wei-Qianbei, spojrzenie Hanguang-juna natychmiast padło na krew rozlaną po szatach Lana Sizhui, a na jego zwykle pozbawionej wyrazu twarzy pojawił się błysk troski. Wszyscy czterej chłopcy zatrzymali się w kolejce przed Głównym Kultywatorem i oddali mu najbardziej nieskazitelne ukłony.

- Hanguang-jun. - Przywitali się. Przez chwilę nic więcej nie zostało powiedziane, ponieważ każdy z juniorów desperacko pragnął, aby ktoś inny wyjaśnił. Nic dziwnego, że t w końcu Lan Sizhui zrobił niezdecydowany krok naprzód, rzucając się w kolejny niski ukłon.

- Hanguang-jun, ci uczniowie przepraszają za nieostrożność i wszelkie niedogodności, które mogliśmy spowodować. W przyszłości będziemy bardziej uważni. - Za nim pozostali trzej juniorzy entuzjastycznie kiwali głowami.

- Czy wszystko w porządku? - Pytanie Hanguang-juna było skierowane do wszystkich czterech chłopców, ale jego oczy pozostały utkwione w Sizhui, który skinął głową.

- Tak, wszystko w porządku. Wei-Qianbei... - Lan Sizhui urwał, nie bardzo wiedząc, jak dokończyć to zdanie. - Wei-Qianbei eksplodował naszego porywacza energią urazy... - To zdanie nie wydawało się jednak właściwe.

Na wzmiankę o ich starszym, Hanguang-jun odwrócił się do niego, miękkie spojrzenie wygładziło jego rysy, jak zawsze, gdy patrzył na Wei-Qianbei. Normalnie sprawiało to, że serca juniorów trochę topniały (nawet Jin Linga, choć nigdy by się do tego nie przyznał), ale teraz służyło to tylko jako przypomnienie, że jeśli zdenerwowali Wei-Qianbei, kara Hanguang-juna byłaby znacznie surowsza.

- Ja ach... załatwiłem to... - Powiedział z napięciem Wei-Qianbei. Szkarłat w końcu zniknął z oczu mężczyzny, ale jego wygląd wciąż był nieco dziki, jak odwrócona poświata. Między brwiami Hanguang-juna pojawiła się niewielka zmarszczka, a jego spojrzenie stało się ostrzejsze. Juniorzy obserwowali, jak ci dwaj prowadzili cichą rozmowę, która zakończyła się tym, że Wei-Qianbei lekko potrząsnął głową, a Hanguang-jun mocno skinął głową.

Czterech chłopców ciężko przełknęło ślinę. Byli przygotowani na surową karę.

Dlatego ogarnął ich szok, gdy to, co powiedział Hanguang-jun, nie było zapowiedzią kary, lecz...

- Wracajmy więc do Zacisza Obłoków, zanim zrobi się zbyt ciemno. -  Powiedział spokojnie, po czym wskoczył na Bichena, podając rękę Wei-Qianbei, aby mógł mu wejść za nim, i wzbił się w niebo.

Juniorzy rzucili sobie szybkie, zdezorientowane spojrzenia, ale szybko wyciągnęli miecze i podążyli za seniorami wzlatując w stronę nieba.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

- To najgorsza rzecz, jaka kiedykolwiek się zdarzyła! - Jęknął Lan Jingyi z przygnębieniem, nieco stłumionym głosem, gdyż leżał twarzą w dół na podłodze.

Czterech juniorów znajdowało się w swoim zwyczajnym miejscu nocnych spotkań, w kwaterach gościnnych Jin Linga. Ponieważ był przywódcą sekty, przydzielono mu jeden z większych, wygodniejszych pokoi i, co najważniejsze, pokój do jego własnej dyspozycji, bez współlokatorów, w przeciwieństwie do pomieszczeń przydzielonych pozostałej trójce.

Wspomniany przywódca sekty siedział obecnie ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, obsesyjnie rozplatając i splatając kosmyk włosów, co całkowicie zniszczyło wszelką wiarygodność jego oburzonej odpowiedzi: - Nie jest tak źle.

- Och, jest źle. - Ouyang Zizhen włączył się do rozmowy ze swojego miejsca przy niskim stoliku, gdzie zestresowany jadł z powitalnego koszyka Jin Linga.
- Sprawiliśmy, że Wei-Qianbei jest zły. Nawet nie sądziłem, że to możliwe! Widziałeś jego minę? Mówiła wszystko. - Zrobił przesadny grymas i duże, smutne oczy. - Jeśli Hanguang-jun nas nie zabije, umrę z powodu złamanego serca. - Wsunął do ust kolejny kawałek suszonej zieleniny.

- Zizhen - Wtrącił się łagodnie Lan Sizhui.
- Te zioła są lecznicze.

Ouyang Zizhen zamarł z jedzeniem w połowie drogi do ust, studiując je przez chwilę rozpaczliwym spojrzeniem, zanim ponuro oświadczył: - Zasługuję na to. - I włożył zioła do ust. Sizhui westchnął i potrząsnął głową.

- Jesteśmy okropnymi, okropnymi ludźmi! - Lamentował Lan Jingyi, uderzając czołem w ziemię z każdym słowem, aby je podkreślić. Następnie na ślepo wyrzucił rękę, uderzając nią o podłogę, szukając w kierunku Lan Sizhui. - Oczywiście oprócz ciebie, Sizhui, ty piękna, majestatyczna samogłowo kasztanowa.

Lan Sizhui potrząsnął, wyciągając rękę, by lekko uderzyć go w dłoń z miękkim "Jingyi".

- Hanguang-jun będzie tak rozczarowany, kiedy Wei Wuxian będzie rozczarowany - Dodał Jin Ling. Teraz zaplatał razem trzy mniejsze warkocze. - Założę się, że właśnie dlatego nic wcześniej nie powiedział, bo myślał o surowszej karze. Czy on w ogóle może mi to zrobić? Jestem przywódcą sekty...

- On jest Głównym Kultywatorem. - Zapewnił Lan Jingyi, nie odrywając twarzy od podłogi.

Jin Ling zbladł i zaczął nowy splot. Jeśli tak dalej pójdzie, do końca nocy cała jego głowa będzie pełna warkoczyków.

- A jeśli Wei-Qianbei jest tak rozczarowany, że opuści Zacisze Obłoków? Ouyang Zizhen sapnął z ustami pełnymi ziół. - Hanguang-jun byłby załamany! Bylibyśmy odpowiedzialni za zrujnowanie jednego z największych romansów naszych czasów! - Opuścił głowę w stronę kosza powitalnego. - Jesteśmy niszczycielami miłości.

- Uspokójmy się. - Powiedział Lan Sizhui, oddając najlepsze wrażenie rozkazującego, ale kojącego tonu Lan Xichena. - Może go zdenerwowaliśmy, ale wciąż jest Wei-Qianbei! Jestem pewien, że jeśli rano pojedziemy do Jingshi i jeszcze raz przeprosimy, wybaczy nam.

Zrobi to, prawda? Lan Sizhui z pewnością miał taką nadzieję. Nie pamiętał, by kiedykolwiek wcześniej zawiódł Wei-Qianbei i skłamałby, gdyby powiedział, że nie był tak spanikowany jak jego przyjaciele i zdesperowany, by jak najszybciej odzyskać łaski seniora. Ale cóż, ktoś musiał powstrzymać tę trójkę przed pogrążeniem się w depresji i rozglądając się po pokoju wśród różnych stopni rozpaczy, wyglądało na to, że ten ktoś, to musiałby być Lan Sizhui.

Ouyang Zizhen podniósł głowę znad kosza. Do jego policzka przyczepiła się kępa ziół. - Sizhui ma rację. - Westchnął. - Teraz nic nie możemy z tym zrobić.

Lan Jingyi przewrócił się tak, że leżał na plecach. - Cóż, nie wiem jak wy, ale ja osobiście zamierzam tarzać się w nienawiści do siebie przez całą noc.

- Jingyi, nie jestem pewien, czy to najlepszy pomysł. - Lan Sizhui łagodnie upomniał, wstając z pozycji siedzącej. Wyciągnął rękę do przyjaciela.

- Och, już to przeszliśmy. - Lan Jingyi wziął podaną rękę i pozwolił Lanowi Sizhui wykonać większość pracy, by podnieść go na nogi.

- Czy ktoś z was tu zostaje? - Spytał Jin Ling, wstając i podchodząc do łóżka, sięgając, by strzepnąć zioła z twarzy przechodzącego Ouyanga Zizhena.

- Jingyi i ja powinniśmy wrócić, zanim pozostali uczniowie zauważą, że wyszliśmy z łóżek.

- Zostanę. - Powiedział Ouyang Zizhen, opadając na ziemię obok łóżka Jin Linga. - Jestem zbyt wyczerpany emocjonalnie, aby wrócić do swojego pokoju.

- To nawet nie ma sensu. - Mruknął Jin Ling, rzucając w Ouyanga Zizhena zapasową poduszką, śmiejąc się, gdy trafiła chłopca prosto w twarz.

- Możemy się tu spotkać jutro rano przed śniadaniem, żeby iść do Jingshi. - Powiedział Lan Sizhui. Pozostali trzej chłopcy pokiwali głowami, życzyli sobie ponuro dobranoc i starali się nie zastanawiać, co przyniesie jutrzejszy poranek.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

Żaden z juniorów nie spał dobrze, jeśli konsekwentne ziewanie i cienie pod oczami mogły być oznakami dobrego snu, a ekstremalna fala do połowy włosów na głowie Jin Linga sugerowała, że ​​nie przestał zaplatać warkoczyków po odejściu uczniów Lan.

Spotkali się przed kwaterą Jin Linga, tak jak planowali, i udali się do Jingshi z nerwami wijącymi się w ich żołądkach jak rój wściekłych os. A jeśli Wei-Qianbei nadal był zdenerwowany? A może do tej pory Hanguang-jun wymyślił już dla nich karę? Zwłaszcza Jin Ling mógł przypisać większość utraconego snu wymyślaniu przez swój umysł coraz bardziej kreatywnych kar, które Główny Kultywator mógł wymyślić.

Gdy przeszli przez zewnętrzną bramę Jingshi, spokój, który zwykle otaczał budynek, wydawał się tylko potęgować ich niepokój. Zbliżając się, można było usłyszeć przytłumione głosy z wnętrza.

- Aiya, Lan Zhan, nie wiem, co zrobić z tymi juniorami.

Słysząc to, Lan Jingyi otworzył szeroko oczy i złapał Lana Sizhui i Jin Linga za nadgarstki, zachęcając Ouyanga Zizhena do pójścia za nimi, gdy szybko pociągnął ich, by przykucnęli pod oknem Jingshi.

- Co robisz? - Jin Ling syknął, wyrywając nadgarstek z uścisku Lana Jingyi.

- A jak myślisz, panienko? - Odparł ostrym szeptem, przez co za przydomek zarobił mocny cios w ramię.

- Jingyi, podsłuchiwanie jest niezgodne z zasadami. - Mruknął z niepokojem Lan Sizhui.

Lan Jingyi potrząsnął głową, ale przynajmniej wyglądał na trochę winnego. - Nie podsłuchuję, ja... Zbieram informacje. - Jin Ling przewrócił oczami. - Chcę wiedzieć, w jakich kłopotach jesteśmy.

- Ale...

- Ciii! - Jin Ling przerwał Ouyang Zizhen, gdy dobiegł do nich głęboki głos Hanguang-jun.

- Co masz na myśli? - W odpowiedzi usłyszeli westchnienie Wei-Qianbei i szelest materiału. Wyglądało na to, że właśnie się ubierali.

- Powinieneś był zobaczyć ich twarze, po tym, jak...

- Po tym, jak ich uratowałeś. - Zapewnił Hanguang-jun spokojnym, ale stanowczym tonem, który sugerował, że nie po raz pierwszy przeprowadzali tą dyskusję.

- Nie mogli nawet na mnie spojrzeć - Powiedział Wei-Qianbei i, o nie, jego głos brzmiał tak... Boleśnie. Czterej chłopcy wymienili pełne winy spojrzenia. Byli zbyt zawstydzeni, by nawiązać kontakt wzrokowy z Wei-Qianbei zeszłej nocy po tym, jak ich uratował, zbyt bali się zobaczyć rozczarowanie w jego oczach.

- Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jak musiałem wyglądać. - Wei-Qianbei kontynuował. - Musiało być tak jak wcześniej, tak jak...

- A-Ying.

Nie mogli nawet pozwolić sobie na wewnętrzne gruchanie, słysząc Hanguang-juna tak słodko przemawiającego do Wei-Qianbei, ponieważ nagle zmierzało to w kierunku, którego się nie spodziewali. Co było nie tak z wyglądem Wei-Qianbei?

- Ach, Lan Zhan, jak zawsze masz rację. Przeszłość to przeszłość; nie ma sensu się nad tym rozwodzić. - Jak wyciągnął to wszystko z jednego wypowiedzenia swojego imienia, młodzi nie wiedzieli. - Po prostu...- Wei-Qianbei westchnął, a kiedy kontynuował, juniorzy słyszeli w jego głosie wymuszoną radość, która sprawiła, że zdawał się kruchy jak lód, który zaraz pęknie. - Tak jakby lubiłem mieć przynajmniej garstkę ludzi, którzy nie znali mnie jako przerażającego Patriarchy Yiling, plagi świata kultywacji. Dla nich byłem po prostu Wei-Qianbei, nieudolną, ale niezmiernie przystojną osobliwością w Zaciszu Obłoków. - Usłyszeli, jak Hanguang-jun parsknął cichym śmiechem. - Ale teraz jestem Wei-Qianbei, człowiek, który może wysadzić cię w powietrze swoimi demonicznymi mocami.

- Wiedzieli już, że praktykujesz demoniczną kultywację. Widzieli, jak to robisz wcześniej.

- Nie w ten sposób. - głos Wei-Qianbei opadł z pozorem beztroski. Brzmiał jakby był... Nawiedzony. - Nawet nie używałem Chenqinga. Właśnie zobaczyłem, że A-Yuan został ranny, a ten człowiek mówił, że chce pójść w moje ślady, a ja po prostu tak się zdenerwowałem, że... - Wziął głęboki oddech. - Nie używałem w ten sposób mojej mocy od... Dawna. Przestraszyłem się, Lan Zhan. Nie ma mowy, żeby ci chłopcy się teraz mnie nie bali. Tak jak wszyscy inni.

Usłyszeli kroki i szelest materiału, po którym nastąpiła długa cisza. Czterej chłopcy wymienili spojrzenia, ich poprzedni strach przed karą został teraz zastąpiony ponurym zrozumieniem. Lan Sizhui skinął głową w stronę bramy i juniorzy wycofali się w milczeniu, nie mówiąc ani słowa, dopóki nie znaleźli się z powrotem w kwaterach gościnnych Jin Linga.

- Cóż, teraz naprawdę muszę umrzeć tysiącem okrutnych śmierci. - Lan Jingyi jako pierwszy przerwał ciszę, rzucając się na łóżko Jin Linga. Wyrazem tego, jak bardzo przygnębiony był młody przywódca klanu było to, że jedyne, co zrobił w odwecie, to usiadł na plecach Jingyi z nieco większą siłą niż to konieczne. Nawet wydane przez Lana Jingyi "oof " brzmiało przygnębiająco.

- Żeby było jasne, nikt z nas nie boi się Wei-Qianbei po ostatniej nocy, prawda? - Zapytał z wahaniem Ouyang Zizhen, gdy on również usiadł na łóżku, rozciągnięty przy nogach Lana Jingyi.

- Żartujesz?! - Wykrzyknął Lan Jingyi, usiłując odwrócić się do swoich przyjaciół, gdy Jin Ling na nim siedział. - To była najfajniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem! Jin Ling, dlaczego nie odziedziczyłeś fajności swojego wujka? Można by pomyśleć, że po prostu statystycznie powinieneś dostać przynajmniej trochę.

- Zamknij się! - Jin Ling uderzył Lana Jingyi w tył głowy, powodując, że chłopak krzyknął z oburzenia.

- W porządku, wy dwoje. - Lan Sizhui usiadł na podłodze obok łóżka. - Oczywiście żaden z nas nie mógłby się bać Wei-Qianbei.

- Chodzi mi o to, czy widziałeś jego oczy? - Lan Jingyi pytał entuzjastycznie, dla podkreślenia przytrzymując oczy palcami.
- Świeciły się na czerwono! Czy to było aż takie okropne?

- On też nawet nie wyglądał, jakby chciał. - Jin Ling jakoś zdołał brzmieć zarówno na zdumionego, jak i zirytowanego jednocześnie. - On po prostu... - Podniósł rękę i rozłożył palce, tak jak zrobił to Wei-Qianbei.

- Czy był taki przez cały czas podczas Kampanii Zestrzelenia Słońca? - Zastanawiał się Ouyang Zizhen. - Jeśli tak, to nic dziwnego, że Hanguang-jun miał do niego słabość.

Lan Jingyi parsknął kilka razy na zgodę, podczas gdy Lan Sizhui i Jin Ling wymienili spojrzenia.

Ale Ouyang Zizhen poruszył dobry temat. Logicznie rzecz biorąc, cała czwórka wiedziała, że ​​Wei-Qianbei musiał być bardzo potężny podczas słynnej Kampanii Zestrzelenia Słońca. W końcu wszyscy słyszeli te historie. Wiedzieli, że zrównał z ziemią całe pola bitew jedną melodią zagraną na swoim flecie, że dzięki demonicznej kultywacji zyskał niezgłębione bogactwo mocy. Istniał powód, dla którego wszyscy starsi, którzy walczyli u boku Wei-Qianbei - a później przeciwko niemu - sztywnieli za każdym razem, gdy słyszeli dźwięk fletu płynącego przez Zacisze, lub dlaczego nie chcieli zrobić czegoś, co mogłoby go rozgniewać.

Wiedzieli o tym, a jednak wciąż byli zaskoczeni, widząc coś, co z pewnością było przedsmakiem prawdziwej mocy Wei-Qianbei. A to dlatego, że to był Wei-Qianbei . Zaledwie w zeszłym tygodniu wywołał wielkie zamieszanie w całym Zaciszu Obłoków, ponieważ jakimś cudem udało mu się utknąć z ręką w jednym z bardziej ozdobnych wazonów, które zdobiły korytarze. Odmówił rozbicia go i przez półtora dnia żył z jedną normalną ręką i jedną dużą porcelanową ręką maczugową, co prawie spowodowało podbicie oczu, gdy robił swoje normalne dzikie gestykulacje podczas wykładów. W końcu zużyli na to dwie butelki oliwy, a Lan Sizhui ciągnął za wazon, podczas gdy Lan Jingyi ciągnął Wei-Qianbei, żeby zdjąć wazon.

Tak więc, juniorzy musieli zmierzyć się z faktem, że ich nieudolny, beztroski Wei-Qianbei był również mrożącym krew w żyłach Patriarchą Yiling z opowiadanych im w dzieciństwie historii? To było, delikatnie mówiąc, trochę wstrząsające.

- Chodzi o to, - Przekierował Jin Ling. - Że Wei Wuxian jest gówniany i bije się o nic. Jak zwykle.

- Może wrócimy tam i powiemy Wei-Qianbei, że się go nie boimy? - Zasugerował Ouyang Zizhen.

Lan Sizhui westchnął. - Nie jestem pewien, czy to takie proste.

- Dlaczego nie?

- Cóż, po pierwsze, na pewno zrozumieją, że podsłuchiwaliśmy, jeśli to zrobimy. - Powiedział Jin Ling, całkowicie ignorując natarczywe "Zbieranie informacji" Lana Jingyi.

- A nawet wtedy - dodał Lan Sizhui. - Nie jestem pewien, czy samo stwierdzenie, że tak jest, przekona Wei-Qianbei, że właśnie takie są nasze uczucia. Mógłby pomyśleć, że mówimy to tylko po to, żeby się nie gniewał.

W pokoju zapadła cisza, gdy czwórka juniorów zastanawiała się, co zrobić. Po kilku minutach Lan Jingyi wydał zwycięski okrzyk i próbował wydostać się spod dwóch siedzących na nim chłopców. W końcu usiadł niezdarnie, spoglądając przez ramię.

- Jeśli Wei-Qianbei myśli, że się go boimy, musimy tylko udowodnić, że nadal mu ufamy!

- Tak, a jak myślisz, w jaki sposób mamy to zrobić? - Zażądał Jin Ling, zakładając ręce na piersi.

- Cóż, nie mogę zrobić za ciebie wszystkiego, księżniczko. - Wycedził Lan Jingyi, zarabiając kolejne klepnięcie w tył głowy.

- Chwileczkę, to może zadziałać. - Ouyang Zizhen skinął głową, zastanawiając się z przymkniętymi oczami. - Gdyby każdy z nas wymyślił własny sposób na pokazanie, że mu ufamy, nie byłoby to tak podejrzane, jak gdybyśmy robili to wszyscy razem. To będzie bardziej naturalne.

- Tak, widzisz? Jestem geniuszem. Sizhui, powiedz im, że jestem geniuszem.

- Przepraszam, Jingyi. - Powiedział Lan Sizhui z twarzą i głosem tak pozbawionym emocji niczym wielki Hanguang-jun.
- Kłamstwo jest zabronione w Zaciszu Obłoków.

- Ach! - Lan Jingyi opadł dramatycznie zawodząc. - Wy wszyscy dranie! Gdzie jest miłość, co? Gdzie jest szacunek? Dlaczego moje życie to niekończący się wir bólu i agonii?

Nad nim pozostała trójka zachichotała, a ich nastroje poprawiły się teraz, gdy mieli już gotowy plan.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

- Może to nie jest dobry pomysł...

- Ach, Sizhui, słodka, naiwna, wyrafinowana sowo. Oczywiście, że jest!

- Skąd ty bierzesz te nazwy? - Zadrwił Jin Ling.

Lan Jingyi uśmiechnął się uprzejmie. - Mam kreatywny umysł.

- W zeszłym tygodniu powiedziałeś Lan Qirenowi, że najlepszym sposobem radzenia sobie z demonem wodnym jest wypicie go.

- Hej, Wei-Qianbei powiedział, że moja odpowiedź była logiczna!

- Wei Wuxian jest idiotą, więc to niewiele znaczy.

- Powiem Hanguang-junowi jak go nazwałeś.

- Jeśli to zrobisz, sprawię, że Wróżka cię zje!

- Ciii! - Ouyang Zizhen przerwał ich kłótnię.
- Idzie!

Ze swojej pozycji, chowając się za krzakami, czwórka juniorów obserwowała, jak Wei-Qianbei idzie samotnie przez plac, tak jak obliczyli, że będzie to robił o tej porze dnia.

Nadszedł czas, aby wprowadzić ich plan w życie.

- Patrzcie i uczcie się, chłopaki. - Powiedział Lan Jingyi, mrugając do nich, wychodząc z kryjówki i biegnąc w kierunku starszego.

- Wei-Qianbei!

Kiedy Wei-Qianbei odwrócił się w kierunku głosu, Lan Jingyi wskoczył na pobliski murek, rozłożył szeroko ramiona i przechylił się do tyłu.

- Hej! - Upuszczając wszystkie papiery które trzymał w dłoni, Wei-Qianbei podbiegł do spadającego juniora, chwytając go niezręcznie pod pachy, zanim zdążył nawiązać kontakt z ziemią. - Jingyi, co na świecie...

- Ach! Wei-Qianbei! - Lan Jingyi powiedział wesoło, jakby nie wpadł właśnie przed chwilą w jego ramiona bez wyraźnego powodu. - Dzięki za pomoc! Wiedziałem, że mogę ci zaufać! - Podkreślił tę ostatnią część, wpatrując się uważnie w swojego niezwykle zdezorientowanego seniora przez kilka cichych uderzeń serca, zanim uśmiechnął się i pomachał. - Do zobaczenia, Wei-Qianbei!

Ze swoich kryjówek zarówno Jin Ling, jak i Lan Sizhui schowali twarze w dłoniach, więc tylko Ouyang Zizhen widział, jak Wei-Qianbei patrzył w oszołomionym milczeniu na Lana Jingyi, po czym potrząsnął głową i zajął się zbieraniem rozrzuconych papierów.

Lan Jingyi schował się w krzakach, w chwili, gdy Wei-Qianbei zniknął za rogiem. Rozłożył ramiona z dumą.

- I jak? Czy nie jesteście pod wrażeniem?

- Co to było, u licha? - Wykrzyknął Jin Ling, mocno uderzając Lana Jingyi w ramię.

- Au! To bolało, panienko!

- Jingyi, ty po prostu... Spadłeś na niego - Powiedział zdezorientowany Lan Suzhui. Jingyi westchnął zirytowany.

- To był upadek zaufania. - Powiedział powoli, jakby wyjaśniał dzieciom coś niezwykle oczywistego. - Pokazywałem mu, iż ufam, że mnie złapie!

- Ale zmusiłeś go, by upuścił wszystkie niesione papiery! - Dodał z dezaprobatą Ouyang Zizhen.

- W porządku, w takim razie dobrze. Jaki jest twój wielki plan, Zizhen? - Lan Jingyi wydął wargi, zakładając ręce na piersi.

Ouyang Zizhen uśmiechnął się konspiracyjnie i pochylił. - Proszę go o radę w sprawie, która wymaga najwyższego zaufania i szacunku.

- Nocne polowanie? - Zapytał Jin Ling.

- Propozycja ciekawiej książki? - Próbował Lan Sizhui.

- Ta dziwna nowa rzecz, którą robisz ze swoimi włosami? - Lan Jingyi wskazał na jego kucyk, a Ouyang Zizhen odtrącił dłoń chłopaka, otwierając usta z oburzenia.

- Nie, idioci! Chodzi o Miłość.

Nastąpiła dłuższa przerwa, zanim wszyscy trzej chłopcy wybuchnęli śmiechem.

- Hej. - Jęknął Ouyang Zizhen. - Myślę, że to dobry pomysł!

- Oj tak, oczywiście. - Lan Jingyi dyszał między salwami śmiechu. - Proszę, zrób to, muszę zobaczyć, jak okropnie ci pójdzie.

- Zizhen. - Lan Sizhui próbował się opanować, ale nie mógł powstrzymać wesołości przed tańczeniem w jego oczach.
- Naprawdę uważasz, że Wei-Qianbei jest odpowiednią osobą do proszenia o radę miłosną? Lata zajęło mu uświadomienie sobie, że Hanguang-jun jest w nim rozpaczliwie zakochany.

- A w ogóle w kim jesteś zakochany? - Jin Ling nawet nie próbował opanować śmiechu. - Poza młodą kobietą, która prowadzi stragan ze słodkimi bułeczkami w Caiyi?

- I może poza młodą kobietą, która sprzedaje kwiaty w Przystani Lotosów? - Dodał Lan Jingyi.

- I była jeszcze ta uczennica z klanu Nie...
- Przypomniał Lan Sizhui z uśmiechem.

- Czy nie było dwóch uczennic z Nie?

- Nie, myślę, że były trzy! - Lan Jingyi zapiał, a dwóch pozostałych chłopców z powrotem wybuchło śmiechem. Ouyang Zizhen tupnął z oburzeniem.

- Ludzie z klanu Nie mają piękne zrozumienie głębszych znaczeń poezji! Słuchając ich recytacji, każdy by się zakochał!

To oczywiście tylko spowodowało wzrost szalonej histerii. Ouyang Zizhen machnął lekceważąco ręką w ich kierunku.

- W porządku! Pokażę waszej trójce. - To mówiąc ruszył w kierunku, gdzie poszedł Wei-Qianbei.

Dwadzieścia minut później wrócił, ocierając łzy z oczu.

- Co się stało? - Spytał Lan Jingyi z uniesioną brwią.

Ouyang Zizhen powoli pokręcił głową i pociągnął nosem. - On po prostu tak bardzo kocha Hanguang-juna...

Lan Suzhui podszedł, by poklepać go pocieszająco po plecach, podczas gdy Jing Ling przewrócił oczami.

- Więc, czy rzeczywiście zrealizowałeś swój plan, czy po prostu płakałeś nad nim?

Ouyang Zizhen usiadł z ciężkim westchnieniem. - Zaczęło się dobrze; głównie mówił o flircie i o tym, jak przyciągnąć uwagę, ale potem zaczął mówić o tym, jak on i Hanguang-jun byli razem, a wszyscy wiecie, jak ta historia sprawia, że ​​płaczę. - Pozostała trójka kiwnęła głowami. Byli bardzo świadomi. - Ale potem powiedział, że musi gdzieś iść, więc mógł zinterpretować moje łzy jako strach, a nie jako fizyczną manifestację mojego uznania dla ich tragicznej, ale pięknej miłości.

Lan Jingyi prychnął. - Więc spieprzyłeś to.

- Ale płakałem przed nim i czuję, że to tworzy więź zaufania.

- Zizhen. - Wtrącił się łagodnie Lan Sizhui.
- Powiedzmy sobie szczerze, płaczesz na oczach wszystkich.

- Płakałeś nawet przed Jiang-Zongzhu! - Oskarżył Jingyi. - Wiele razy!

- To był demonstracyjny płacz. - Poprawił Ouyang Zizhen, a Jin Ling skinął głową na znak zgody. Kiedy zarówno Lan Jingyi, jak i Lan Sizhui spojrzeli na nich z bliźniaczymi wyrazami zmieszania, Jin Ling przewrócił oczami i wyjaśnił.

- Uważamy, że Jiujiu może być niezdolny do wyrażania innych emocji poza gniewem, więc mieliśmy nadzieję, że pokażemy mu, jak wyglądają. A Zizhen może płakać na zawołanie.

- Po prostu myślę o ostatniej rzeczy, która mnie naprawdę zasmuciła. Albo naprawdę uszczęśliwiła. - Wzruszył ramionami. - Mam wiele emocji.

- Kiedyś widziałem, jak Jiang-Zongzhu płakał. - Oznajmił Lan Jingyi.

- Naprawdę? Kiedy?

- Zeszłej wiosny, kiedy wszyscy byliśmy razem na nocnym polowaniu.

- ...Masz na myśli te, kiedy polowaliśmy na piaskowego demona? - Zapytał Sizhui. - Te, na którym piasek sypał wszystkim w oczy?

- Tak, dużo płakał podczas tego nocnego polowania.

- Jingyi, on miał piasek w oczach.

Lan Jingyi zatrzymał się na chwilę, spoglądając podejrzliwie na Lana Sizhui. - A może naprawdę emocjonuje się piaskiem. Jin Ling, zapisz to.

Zamiast zapisać, Jin Ling uderzył Lana Jingyi w głowę.

- W porządku, wy dwoje. - Wtrącił się Lan Sizhui, zanim to by się przerodziło w totalną walkę. To jednak spowodowało niezamierzony efekt zwrócenia na niego uwagi Lana Jingyi.

- W porządku, Sizhui, twoja kolej.

- ...Nie wiem, nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł...

Lan Jingyi miał taki wyraz twarzy, jakby właśnie ssał kwaśny owoc, a Lan Sizhui wiedział, że próbuje stłumić gówniany uśmiech. - Ach, Sizhui, ty piękna ożywiona kołysanko guqin. - Zaczął, zarzucając rękę na ramiona Lan Sizhui. - To w porządku, jeśli po prostu nie możesz nic wymyślić!

Lan Sizhui był wychowany przez Hanguang-juna. Był opanowany, uprzejmy i spokojny. Był idealnym uczniem Lan, którego nigdy nie należy manipulować, aby robił coś wyłącznie z konkurencyjnego pragnienia udowodnienia komuś, że się myli.

Był także niezaprzeczalnie wychowany przez Wei Wuxiana.

Więc dokładnie tak zrobił.

- Jin Ling - Powiedział Lan Sizhui, celowo strząsając rękę Lana Jingyi i podchodząc do młodego przywódcy klanu. - Będę przy tym potrzebował twojej pomocy.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

Melodia fletu stawała się coraz wyraźniejsza, kiedy Lan Sizhui i Jin Ling zbliżyli się do Jingshi. Normalnie nie byłoby niczym niezwykłym natknąć się na jednego lub dwóch uczniów Lan, którzy koczowali przed ogrodzeniem Jingshi, przyciągnięci muzyką Wei-Qianbei. Jeśli Hanguang-jun i Wei-Qianbei tworzyli duet, mogli przyciągnąć całkiem tłum. Był to jeden z najlepiej strzeżonych sekretów uczniów - wszyscy bali się, że jeśli starsi dowiedzą się, że słuchają, przestaną grać.

Dziś jednak jedynymi dwoma przykucniętymi przy bambusowym płocie byli Ouyang Zizhen i Lan Jingyi, chcący patrzeć, jak Jin Ling i Lan Sizhui wykonują swój mistrzowski plan. Wyglądało na to, że nietypowo ponury nastrój zapewnił Wei-Qianbei dodatkową prywatność przed resztą uczniów.

Lan Jingyi i Ouyang Zizhen pokazali dwa kciuki w górę fla dwóch juniorów, którzy przechodzili obok nich na podwórze Jingshi. Wei-Qianbei był odwrócony tyłem do nich, i grał dalej, oparty o jedną z balustrad werandy, gdy się zbliżyli. To była piosenka, której Lan Sizhui nie słyszał wcześniej i zastanawiał się, czy Wei-Qianbei właśnie ją wymyślił. Brzmiała... smutno.

Obok niego Jin Ling odchrząknął.

Ostatnia nuta fletu i potknęła się i zabulgotała, jak dźwięk, który wydaje bażant, kiedy zostaje złapany na obiad. Wei-Qianbei odwrócił się i przez chwilę sposób, w jaki podniósł Chenqing, sprawiał wrażenie, jakby zamierzał się nim bronić. Jednak gdy rozpoznanie błysnęło na jego twarzy, szybko opuścił instrument, umieszczając go za plecami. Zmusił się do uśmiechu i zaśmiał się niezręcznie.

- Aiya, wy dwoje, czy nie istnieje jakaś zasada Lan dotycząca straszenia seniorów?

Lan Sizhui powiedział - Przepraszam, Wei-Qianbei. - W tym samym czasie Jin Ling skarcił - No cóż, następnym razem uważaj!

Wei-Qianbei prychnął i potrząsnął głową. Żaden z juniorów nie przeoczył tego, jak nadal ukrywał swój flet. - Czy jest coś, w czym mogę wam pomóc, chłopcy?

- Tak właściwie. - Zaczął Lan Sizhui, robiąc krok do przodu z grzecznym ukłonem.
- Jin-Zongzhu i ja zastanawialiśmy się, czy nie mógłbyś nam pomóc w kuchni.

Ich senior uniósł sceptycznie brew.
- Myślałem, że wy, juniorzy, nienawidzicie mojej kuchni.

- To prawda.

- Jin-Zongzhu miał na myśli. - Wtrącił Lan Sizhui, subtelnie cofając się, by nadepnąć na stopę Jin Linga i ignorując jego cichy odgłos protestu. - Że mieliśmy nadzieję, iż pomożesz nam przygotować konkretne danie. Nikt inny o tym nie wie.

Wei-Qianbei przechylił głowę na bok, marszcząc brwi w zmieszaniu. - Kucharze tutaj są całkiem dobrzy w naśladowaniu kuchni Yunmeng, jeśli o to ci chodzi.

- Jest zupa. - Wtrącił Jin Ling. - Taka, którą jadłem w Yunmeng, ale Jiujiu mówi, że robią ją źle. Taka, którą... - Przełknął ślinę, wykrzywiając twarz, jakby zbierał się na odwagę, by dokończyć zdanie. - Taka, którą zrobiłaby moja matka.

Kiedy Wei-qainbei tylko wpatrywał się w nich tępo szeroko otwartymi oczami, Lan Sizhui próbowała dalej wyjaśniać.

- Wen-Jiujiu powiedział, że ja też jadłem tę zupę, kiedy byłem mały. Oboje chcielibyśmy zjeść ją ponownie i ufamy, że dobrze pamiętasz przepis.

- Chcecie... - Głos Wei-Qianbei a ucichł więc spróbował ponownie. - Chcecie zupę Shijie?

A potem Jin Ling wbił ostatni gwóźdź do trumny:

- Proszę, dajiu?

Lan Sizhui wewnętrznie świętował; nie było mowy, żeby Wei-Qianbei im teraz odmówił. Patrzył, jak oczy Wei-Qianbei rozszerzają się, jak pociągnął nosem, jak jego dolna warga zaczęła drżeć, jak jego oczy napełniły się łzami...

Och.

O nie.

- Och, świetnie, Jin Ling! - Głos Lana Jingyi nagle przeciął podwórze, gdy on i Ouyang Zizhen podbiegli. - Doprowadziłeś go do płaczu.

- Co? - Wypluł Jin Ling, zwracając się w stronę Lana Jingyi. - To był pomysł Sizhuiego! Jak to może być moją winą?

- Sizhui nigdy nie doprowadziłby nikogo do płaczu, chyba że byłyby to łzy radości, wszyscy o tym wiedzą!

- Nie powiedziałem nic złego - starałem się być miły!

- Cóż, najwyraźniej byłeś tak kiepski w byciu miłym, że spowodowało to płacz biednego, słodkiego Wei-Qianbei!

Obok niego Ouyang Zizhen pociągnął nosem. Lan Jingyi odwrócił się i spojrzał na Jin Linga zmrużonymi oczami.

- Panienko, ty potworze... Teraz sprawiłeś, że Zizhen też płacze. Czy jesteś szczęśliwy? Czy jesteś szczęśliwy, że spowodowałeś tyle cierpienia?

- Ale Zizhen płacze tylko dlatego, że on płacze! - Krzyknął Jin Ling, wyciągając rękę w kierunku Wei-Qianbei.

- To prawda, płaczę ze współczucia. - Ouyang Zizhen pociągnął nosem.

- W porządku! - Zawołał Wei-Qianbei, podnosząc ręce w geście poddania. Przez chwilę patrzył na juniorów z zagubionym wyrazem twarzy, zanim westchnął i skinął głową. - Może potrzebujemy tej zupy.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

Po skończeniu lekcji przyrządzania zupy, cała piątka usiadła przy stole, z parującymi miskami słynnej zupy z korzenia lotosu i żeberek wieprzowych.

- Twoja matka robiła tę zupę dla twojego Jiujiu i dla mnie, kiedy walczyliśmy. - Wyjaśnił Wei-Qianbei, zwracając się do Jin Ling. - Więc, jak możesz sobie wyobrazić, jedliśmy jej dużo.

Lan Jingyi i Jin Ling wymienili pełne winy spojrzenia.

- Nie mogę twierdzić, że jest choć w przybliżeniu tak dobra jak jej. - Kontynuował Wei-Qianbei tym nieco szorstkim tonem, którego używał, gdy był smutny, ale nie chciał, żeby inni to zauważyli. - Ale jest zdecydowanie bliżej niż cokolwiek innego, co można dostać w Przystani Lotosów.

Czterej chłopcy z wahaniem wzięli kęs - zbyt dobrze znali niefortunne próby gotowania ich starszego, by pospieszyć się z jedzeniem, które przyrządził. Nastąpiła chwila ciszy, po czym oczy juniorów rozszerzyły się i ze smakiem zagrzebali się w zupie.

- To jest niesamowite! - Zakrzyknął Ouyang Zizhen między kęsami.

- Czy można poślubić zupę? - Lan Jingyi konsekwentnie ignorował zasadę Lan dotyczącą mówienia podczas jedzenia. - Bo chcę poślubić tę zupę.

- Jest naprawdę doba, dajiu. - Jin Ling powiedział cicho, nie patrząc wujowi w oczy.

Uśmiech Wei-Qianbei był miękki, a część melancholii zniknęła z jego twarzy.

Przez kilka następnych chwil jedynymi dźwiękami było siorbanie i brzęk łyżek o miski, od czasu do czasu przerywane żarliwą pochwałą zupy. Wei-Qianbei odczekał, aż wszyscy otrzymają dokładkę, po czym odstawił swoją miskę i lekko klasnął w dłonie.

- Więc, czy ktoś chce mi powiedzieć, co się dzieje?

Czterech juniorów wymieniło ostrożne spojrzenia, każdy chciał, by zaczął inny. Oczywiście Lan Sizhui złamał się jako pierwszy.

- Po ostatnim nocnym polowaniu... - Urwał, nie wiedząc, jak kontynuować.

Na to twarz Wei-Qianbei opadła i odwrócił wzrok, ciężko przełykając ślinę. - Słuchajcie, wiem, że widzieliście... To znaczy, ja nie... Ja nie... - Westchnął i potrząsnął głową. - Przykro mi, że musieliście to zobaczyć. Nie chciałem was przestraszyć.

- Nie przestraszyłeś! To był właśnie cały sens tego! - Jin Ling nie mógł powstrzymać się od krzyku. Wei-Qianbei spojrzał na niego.

- Co?

- Wei-Qianbei. - Zaczął cicho Lan Sizhui. - Podsłuchaliśmy, jak rozmawiałeś z Hanguang-junem o tym, jak myślałeś, że boimy się ciebie z powodu tego, co wydarzyło się podczas nocnego polowania. Chcieliśmy... spróbować pokazać ci, że się nie boimy, że ci ufamy.

Oczy ich seniora były szeroko otwarte, a jego usta otwierały się i zamykały bezgłośnie kilka razy, zanim wyjąkał: - Wy... nie boivie się mnie?

- Wei-Qianbei, spójrz na mnie. - Lan Jingyi pochylił się nad stołem, by nawiązać intensywny kontakt wzrokowy. - Co zrobiłeś tamtej nocy? To była najfajniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Oprócz tego  jak pewnego razu widziałem, jak Wen-Qianbei gołymi rękami rozrywa drzewo na pół.

Wei-Qianbei zaśmiał się z zaskoczenia. Rozejrzał się wokół stołu, patrząc na szczere wyrazy twarzy każdego młodszego, a jego twarz złagodniała. - Jesteście pewni? Bo nie obwiniałbym was, gdybyście się bali. Wiele osób boi się mnie z drobniejszych powodów.

Spotkał się z czterema entuzjastycznymi skinieniami głowy.

- Jak moglibyśmy się ciebie bać? - Jin Ling prychnął, starając się wyglądać nonszalancko i sromotnie przegrywając.
- Ty to po prostu... Ty.

Wei-Qianbei sapnął z udawanym oburzeniem. - Obelgi! Nic tylko obelgi ze strony mojego własnego siostrzeńca! Uważaj, bo więcej nie zrobię dla ciebie zupy.

Jin Ling przewrócił oczami wyglądając w stu procentach jak Jiang-Zongzhu, co sprawiło, że ich senior z podekscytowaniem zaczął opowiadać o czasach, kiedy on i jego brat uczyli się w Przystani Lotosów i zupie, którą  robiła ich siostra. Kiedy Wei-Qianbei zaśmiał się tak mocno ze swojego własnego żartu, że prawie zakrztusił się kawałkiem korzenia lotosu, czwórka juniorów spojrzała na siebie i uśmiechnęła się. Odzyskali swojego Wei-Qianbei.

~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~ ~

Prawie miesiąc później czwórka juniorów i ich Wei-Qianbei znaleźli się na kolejnym nocnym polowaniu. Tym razem nie było żadnych demonicznych kultywujących, ale całe mnóstwo zaciekłych trupów. Tak wielu, że wkrótce juniorzy zaczęli przegrywać.

Normalnie senior towarzyszący nocnemu polowaniu wkraczał tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne, a kiedy miecz Ouyanga Zizhena wyleciał mu z ręki przez szczególnie szybkiego, zaciekłego trupa, ich senior zrobił dokładnie to.

Wychodząc z cienia, Wei-Qianbei wyprostował ramiona, podniósł Chenqing do ust i... zawahał się. Spojrzał na juniorów, niepewność zabarwiła jego rysy. Jednak w odpowiedzi czterej chłopcy tylko zachęcająco skinęli głową na swojego starszego, a każdy z nich wydawał się rozjaśnić z podekscytowanym oczekiwaniem.

Wei-Qianbei odwrócił się w stronę dzikich trupów i z uśmiechem na ustach zaczął grać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro