Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sileo

*Kayn*

Próbowałem się podnieść ale moje nogi były zbyt miękkie by się poruszać.Głowa pulsowala czymś dziwnym...Jakimś nieznanym mi bólem.Na ustach miałem tylko jedno słowo...

-Rhaast...

Kosa poruszyła się lekko,dając do zrozumienia,że mnie słyszy.Świdrowało mi w uszach,kręciło w głowie...wpatrywałem się tylko w ciemne niebo.

-Chłopcze,masz zamiar leżeć tak cały czas?-Broń zaskrzeczała demonicznym polglosem.Od razu się podniosłem, mimo że wolałem jeszcze trochę poleżeć.

-Ruszaj,Kayn,Ruszaj do tego swojego śmiesznego zakonu.Niedługo zacznie świtać.Chyba nie chcesz być przyłapany przez swojego mistrzunia...

-Masz...rację Rhaast...-Podniosłem się z ziemi i chwyciłem kosę w dłoń.Jej imię przeszło mi przez usta z jakąś dziwna goryczą...

-Cieszę się,że rozumiesz.-Rhaast zachichotał gdy zeszliśmy ze wzgórza.Na szczęście zdążyłem wrócić do zakonu przed pobudką,więc odstawiłem broń za firanę i poszedłem zazyc prysznica.

-Na lewej łopatce masz trochę błota.-Gdy usłyszałem głos,cicho wrzasnąłem i odwróciłem się w jego stronę.Nie mówcie mi,że ta cholerna kosa się teleportuje.

-Nie podglądaj mnie...-Zawstydziłem się i zakryłem kluczowe miejsca rękami...-To krępuje...

-E,tam.Jestem tylko zwykła bronią,chłopcze wstydzisz się wysłużonego kawałka stali?

Mam wrażenie,że ta kosa zaraz wejdzie mi pod prysznic...

-Nie jesteś zwykła bronią.-Odparłem ponuro.Musiałem umyć włosy,więc niestety pozwoliłem się tej kosie oglądać.Co za żenada...

-Może i masz rację...-Nutka ironii?Ciekawe...

-Kim jesteś...albo czym?

-Kayn,Kayn,Kayn...Nie widzisz?KOSĄ.Takim fajnym metalowym cosikiem...

Przerwałem mu nagle.

-Nie Rhaast.Chcę wiedzieć kim jesteś ty,a nie to co widać na zewnątrz...

-Cóż...-Broń Westchnęła i lekko się poruszyła.-Mam wiele imion i postaci.Poznasz mnie bliżej,spokojnie.Jeszcze nie zdobyleś mojego zaufania.

-Tak samo jak ty mojego.-Spłukałem włosy i zakręciłem wodę,zawijając się w recznik.Od razu lepiej...

-No widzisz,słonko.Ja nie ufam tobie,ty nie ufasz mi...Tak jest narazie dobrze...

-Nie rozumiem...-Szybko ubrałem bieliznę i spodnie.

-Zrozumiesz,Shieda,Zrozumiesz...

-Shiedy już nie ma.-Odparłem chłodno.-Został tylko Kayn.Naucz się tego.

-Niee...-Kosa przysunęła się do mnie machinalnie.Poczułem dreszcz.-Mały Shieda nadal tu jest.Bliziutko,na wyciągnięcie ręki...ale może zyskać nową twarz...

-Kłamiesz.-Odsunąłem kosę od siebie i zawiązałem gorna część stroju.-Przestań mnie omamiać.Znam swoje imię.

-No w to nie wątpię!-Kosa zachichotała.Jej śmiech był przerażający...-Tylko ciekawe czy wie to o tobie twój mistrz...

-Nie wplątuj go w nic.-Zagroziłem.-W każdej chwili mogę się ciebie pozbyć...

Broń zaczyna być coraz niebezpieczniejsza.

-Chłopcze nie pozbedziesz się mnie.-Kosa objęła się lekkim polmrokiem.Przecież mamy pakt...

-Pakt?-Na chwilę zamarłem gdy przede mną pojawiła się humanoidalna postać.

-Jeszcze wiele musisz się nauczyć...-Demon przysunął się do mnie,po czym...pocałował...

-CO TY WYPRAWIASZ!?-Natychmiast odepchnąłem go od siebie i wziąłem sztylet,znajdujący się w mojej kieszeni.Nawet nie wiem czy da się go zabić...

-Ah to?-Rhaast spojrzał na swoje szpony.-A ,drobna formalność,przypieczętowanie naszego paktu.

-Jakiego znowu paktu?Nic nie podpisywałem.-Co on knuje...

-Nie musimy nic podpisywać,słonko.-Zasmial się.-Wystarczy,że zabrales mnie z tamtego parowu.

Więc dlatego mnie tak pospieszał...

-Wykorzystałeś mnie!-Krzyknąłem w jego stronę,a Rhaast zachichotal wesoło.

-Wyjorzystalem?Ależ skąd.Sam się zgodziles.To był dobrowolny wybór.

-Nieprawda!Ty...-Nagle zatkał mi usta swoją obleśną łapa.

-Idzie twój śmieszny mistrz.Przestań tak wrzesczeć.

-Skąd ty...

-Po chwili demon znów wrócił do kosy,a do pokoju wszedł Zed.Skąd Rhaast wiedział,że tu przyjdzie?

-Już nie śpisz?-Mistrz zmierzył mnie z zaskoczeniem.

-Nie mogłem spać...-Skrzywiłem się i kopnalem kosę pod łóżko.Szczęście,że nie zauważył.

-Świetnie.-Zed lekko się uśmiechnął.-W takim razie za niedługo widzimy się na treningu.

-Mhm.-Uśmiechnąłem się wesoło.Może to pozwoli mi zapomnieć o tym demonie.Zed wyszedł,a ja odetchnąłem z ulgą.Dobrze,że nic nie wywęszył.

-Co za beznadziejny człowiek...-Rhaast westchnął i wysunął się spod łóżka.

-Nie waz się tak mówić o moim mistrzu!-Krzyknąłem na niego i trzasnąłem drzwiami,wychodząc z pokoju.Zjadłem posiłek i ruszyłem do sali treningowej.Trochę się obawiam,że zostawiłem demona samemgo,ale...

-Jestem.-Odparłem,szukając wzrokiem Zeda.Podszedł do mnie i skłoniliśmy się ku sobie.

-Myślę,że jesteś już gotów na walkę.

Rozpromieniłem się.

-Naprawdę!?

-Mhm.

-Mam walczyć z tobą?-Przekrzywilem głowę.Na sali jesteśmy tylko my...

-A widzisz tu kogoś innego?-Wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.

-To dla mnie zaszczyt...-Skłoniłem się ponownie.

Walka zaczęła się podstawowymi technikami.Narazie radzilem sobie dość dobrze,jeszcze się nie przewróciłem ani nic.Jednak co chwilę Zed nakładał na mnie coraz większy poziom trudności,aż w koncu upadłem i zostałem pokonany.

-Dobra walka.-Zed odetchnął,a ja podniosłem się z ziemi.-Co powiesz na kubek herbaty?

-Czemu nie.-Uśmiechnąłem się i Kiwnąłem głową.

******************************

-Zedi...-Yas pojawił się w pokoju,gdy czekaliśmy na naszą herbatę.

-Tak?-Mistrz odwrócił się do swojego przyjaciela.Jakiś znany albo nieznany głos swidrował mi po głowie.

-Zepsułem Imbryczek...-Zwiesił smutno głowę.

-Co znowu?

-Bo ten...upadł mi i ten...-Westchnął.-Stłukłem...

-Normalne.-Zed przewrócił oczami i poszedł do kuchni.Yasuo usiadł obok.

-Dobrze się czujesz?-Zaczął.-Jesteś strasznie blady.

-Taak...-Westchnąłem.-Po prostu chyba się nie wyspałem...-Po głowie chodziły mi dziwne myśli.Nie były moje...To na pewno...

-Zdarza się.-Wzruszył ramionami.-Nieładnie tak zarywać nocki.

Głosy narastałym...Boje się,brzmią znajomo.

-Pójdę zobaczyć co u Zeda.-Yass wstał i skierował się do kuchni.Po chwili zza winkla  wyłonił się nie kto inny jak Rhaast.

-Skąd ty tu...-Wyszeptałem widząc wesoła postać demona.

-A...tak patrzę co robisz.-Podszedł do mnie i szarpnął za brodę.-Nie raczyłeś mnie zabrać ze sobą...

-Zostaw mnie...-Wysyczałem.-Znajdź sobie inną ofiarę.-Zepchnąłem jego łapy.

-Potem się policzymy...-Zaśmiał się i zniknął...Jak duch...

Po chwili Yas i Zed wrócili z kuchni.

-Już jesteśmy.Trochę trwało wytłumaczenie Yasuo,że tego imbryka nie skleisz...

-Chciałem  zrekompensować ci to,że go stłukłem!-Oburzył się i wydął wargi.Bywa naprawdę zabawny.

-Dobra,już nie marudz.-Zed uśmiechnął się i dał mi herbatę.

-Nie wyglądasz najlepiej.-Pogładził mnie po włosach.-Nic ci nie jest?

-Nie wiem...Kiepsko się czuje...-Przed oczami zaczęło mi się mnożyć.

-No mówiłem,żeby poszedł do łóżka czy coś.-Yasuo złapał się pod boki,a Zed kiwnal tylko głowa.

-Yasuo ma rację.Jesteś okropnie blady.

Lekko się podniosłem,a potem nogi odmówiły mi posłuszeństwa.Ujrzałem tylko lecącego w moja stronę Zeda.

-Rhaast...-To imię znowu naszło mi na usta.Nawet zobaczyłem go w kącie pokoju...Uśmiechał się...Strasznie się uśmiechał...

******************************
Gdy się obudziłem, nie wiedziałem prawie nic...miałem zamroczone spojrzenie.W drzwiach widziałem tylko Zeda,który zmartwionym tonem głośno debatował z jakąś kobietą.Obok siedział Rhaast.Dlaczego Zed nie reaguje?Musiał go zauważyć...

-Komuś tutaj zrobiło się słabo...-Wzruszył ramionami.

-To twoja sprawka.-Wysyczałem.

-Może.-Westchnął.-Musimy ustalić pewne reguły.-Zamknął drzwi.Czemu Zed nadal nie reaguje?-Jeszcze raz mnie zignorujesz i zostawisz w pokoju,to urwę główki wszystkim na których ci zależy,a na końcu tobie.Rozumiemy się?-Szarpnął mnie za włosy i przysunął do siebie.

Nie mogę ich tak narażać...

-Rozumiem Rhaast.Wolę cierpieć sam jeden,niż sprawić byś skrzywdził niewinnych...-Wyszeptałem ze łzami w oczach.Nie chcę być jego marionetką...

-Cieszę się.-Puścił mi oczko i spowrotem usiadł na łóżku.-Nie maż się już.Nie ma powodu.

Otarłem oczy i nos,przy okazji wtulając się w poduszkę.Może to tylko zły sen?

-Jeżeli będziesz grzeczny to się dogadamy,słowo honoru.

Znowu zrobiło mi się słabo...Bolało mnie całe ciało,żyły...

Widziałem przez mgłę Zeda,który glaskał mnie po głowie i przemywał twarz czymś zimnym.Chyba miałem gorączkę...to całkiem możliwe...

-Kayn.-Zed Kiwnął głowa.-Jak się czujesz.

-Źle.-Westchnął patrząc na mistrza ze zmęczeniem.

-ZIÓŁKA MU ZROBIE!CZEKAJ!PO MOICH ZIÓŁKACH BĘDZIE FIKAŁ JAK DZIKI!

Lekko się uśmiechnąłem.

-Zaraz przyniosę ci napar.-Znów pogłaskał mnie po głowie.

-Mhm.-Jęknąłem cicho.

Po chwili pocałował mnie w czoło.To było...zarumieniłem się...

Rhaasta nigdzie nie było...Może się ukrywa...Więc w takim razie gdzie jest?

-Mów proszę,gdybyś czegoś potrzebował.-Spojrzał na mnie ze zmartwieniem i dał mi kubek pachnący ziołami.-Ten no...Nasza niezastąpiona pielęgniarka do ciebie zajrzy.Ja niestety muszę załatwić pare spraw,które nie mogą czekać zwłoki...

-Ty ignorancie!-W drzwiach stanął oburzony Yasuo.-Co za dyskryminacja...

-Ekhem...-Zed chrzaknal znacząco i zamordował Yasuo wzrokiem.-Nie pielęgniarka tylko to drugie....czy coś tam.

-Pfff...

-Spieszy mi się...

Yasuo był przegrany,bo Zed był jedną nogą w wyjściu,więc zrobił mistrzowi miejsce i ten mógł przejść.

-Jak coś to krzycz,bo bedę w pokoju obok.Bedę z Yiusiem statek składał...wiesz...napalił się na Santę Marię czy co to tam jest...

-Mogę prosić o szklankę wody?-Odparłem,obawiając się że gdzieś zobaczę Rhaasta.

-Luz.-Yas wyszedł na chwilę i wrócił szybko z małą szklaneczką.-Wiesz gdzie mnie szukać...

-Mhm.-Mruknąłem,a on wyszedł.Wtedy poczułem napływające we mnie siły.Czułem się naprawdę dobrze.

-Rhaast?-Od razu spytałem.To pewnie jego paluchy robią to wszystko.

-Co słonko?-Wylazł z lustra,gdy w nie spojrzałem ale uswiadomiłem sobie,że kosa była obok więc to z niej się wyłonił.-Zgłodniałem.Może wybierzemy się na spacer?

-Mam jeszcze kilka ciastek.-Wzruszyłem ramionami.-Mogę się z tobą podzielić.

-O nieee...Ty głuptasku...-Zachichotał i pogłaskał mnie po głowie.-Ja jestem głodny czegoś innego niż wasze ziemskie pożywienie...I tak jest ohydne...Nie traćmy czasu.

Mimowolnie wziąłem kosę w dłoń.

-Czy jak ci pomogę,to dasz mi spokój?Chociaż dziś...-Spojrzałem na niego prosząco.

-Myślę,że tak.O ile zasłużysz na nagrodę...

-Dobra.Miejmy to już za sobą.-Odparłem chłodno.

-Idę słonko,ubierz wygodne buty.Jestem u twojego boku.-Kosa poruszyła się wesoło.

-O co chodzi m-Wyszedłem na dziedziniec.Broń leżała świetnie w mojej dłoni.Znów się poruszyła.

-Zobaczysz,zobaczysz...-Rhaast zachichotał.-Tak dawno nie jadłem...

Szłem powoli,patrząc na ciemną posadzkę.Nie znam jego intencji ale nie mam innego wyjścia.Wolę sam być jego niewolnikiem,niż pociągnąć innych...

Przyjaciółka Irminy,niezbyt ją znałem,nucila wesoło.Chciałem się przywitać ale kosa zablokowała moją dłoń,aż zabolało.

-Co ty wyprawiasz!?-Syknąłem w stronę kosy,a ta Westchnęła głośno.

-Jest idealna...taak...młode ciało...Takie są najlepsze...Na co czekasz.-Szarpnął mną do przodu.-Chcę poczuć jej krew,szybciej!-Rhaast zasyczał i oko kosy rozświetliło się szkarłatną czerwienią.

-Co...Mam ją zranić?

-Tnij chłopcze.Po co tyle czekasz.-Poczułem lekki ból w dłoniach.-I tak dobrze jej nie znasz.Pamiętam o naszej obietnicy.Nie jest ci bliska.

-Rhaast nie zabiję jej...-Złapałem kosę ale ta świdrowała w moich dłoniach...-NIE!Słyszysz!?-Krzyknąłem na niego i poczułem ból rozchodzący się po ciele...Jakbym tracił kontrolę...Dziwne uczucie rozlewało się po moich żyłach...Coraz ciężej mi było wykonać podstawowe ruchy.

-Rh..Rh...Rhaast...co...tyyy...-Próbowałem się odezwać ale z każdą sekundą moje wargi dretwiały.

Moje ciało poruszało się samo...Niby widziałem wszystko wokół ale nie mogłem nic zrobić...Opętał mnie...Czuję druga duszę,dzielącą moje ciało...
Skoczył na dziewczynę,wykorzystując mnie jako narzędzie.Mrok zasłanial twarz,więc nie widziała przeciwnika.Próbowałem wszystko zatrzymać ale mój krzyk słyszałem tylko ja...Nie mogłem nic kontrolować.Rhaast zamachnął się i trafił w dziewczynę.Nadal próbowałem napiąć chociaż mięśnie...Nic...Jestem jak duch...Demon otarł moje dłonie o krew z kosy i polizał.Nie czułem nawet jej metalicznego smaku...

-Świetna...-Wysyczał cicho i wykonał kolejne cięcie...Po oczach spływały łzy.Były moje.

Za trzecim razem demon szykował się do ostatecznego cięcia.Skupiłem wszystkie siły i zacząłem walkę o kontrolę.Udało mi się rzucić kosa i odzyskać panowanie nad sobą.Padłem osłabiony na kolana przed dziewczyną.Czułem jak rozwścieczony demon krąży po moim ciele,czekając na kolejną okazję do władzy.

-Uciekaj...-Jęknąłem w jej stronę.-Proszę...-Otarłem łzy,zakrwawioną dłonią.-Zanim znów przejmie nade mną kontrolę...

-Ka-ka...-Patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami.

-Uciekaj!-Krzyknąłem w jej stronę,zasłaniając twarz rękami.-On jest niebezpieczny...

Odbiegła,a ja podziękowałem w duchu,że to zrobiła.Podniosłem się.Kosy nigdzie nie było.Może odszedł?Postanowiłem wrócić do pokoju,by ochłonąć.Gdy otworzyłem drzwi,czekał na mnie niemały szok.

-Kogo my tu mamy...-Demon uśmiechnął się zlowrogo.Przeraziłem się.

-Rhaast...dlaczego każesz mi zabijać...-Szepnąłem cicho.

-Twój gatunek nie zasługuje na nic innego.-Prychnął oburzony.-Pożałujesz swojej niesubordynacji.

-Zabrałeś mi ciało!-Zmierzyłem go z oburzeniem.-To nie było sprawiedliwe!

-Życie nie jest sprawiedliwe,dziecko.-Rhaast machnął szponem.-A my mieliśmy umowę...

-U-umowę...?

-Za wykonane zadanie miałeś dostać nagrodę.Nie wykonałeś go.Wiesz co to oznacza?

-Co chcesz zrobić?-Teraz na serio byłem przerażony.-Nie...nie podchodz...

Uderzył mnie z całej siły w policzek,aż upadłem na podłogę.

-Myślisz,że mozesz mnie oszukiwać!?-Uśmiechnął się i uderzył mnie po raz kolejny.Poczułem na nosie krew.Jego ciosy były naprawdę bolesne.-Obiecałeś,że się najem...

-Rhaast...-Rozpłakałem się.-Nie mogę zabijać niewinnych...

Otrzymałem kolejny cios.Jego szpony rozrywały mi skórę.

-Możesz i będziesz to robił.-Kolejny cios.-Jesteś za smarkaty,by ze mną pogrywać.

-Rhaast...ja nie mogę...-Otarłem nos brudny od krwi.

-Jesteś słaby.-Uderzył mnie z całej siły,aż upadłem na twarz.-Jak wszyscy ludzie.Żyjecie krótko i tak łatwo was uśmiercić.Myślisz,że nie będę potrafił cię zabić?-Przejechał mi szponami po szyi.Myślałem,że naprawdę mnie zabije...

-Rhaast...proszę...

-Też cię prosiłem,słonko.-Kopnął mnie w krocze,a ja znów się rozplakalem.-Daruję ci życie,bo bez ciebie nie odzyskam dawnego siebie.Następnym razem po prostu cię oskóruję.

Odszedł ode mnie,a ja płakałem wtulony w podłogę.

-Zapomniałem.-Wstał i złapał mnie za twarz.-Będę musiał cię uleczyć,bo zauważa że coś jest nie tak.-Po raz kolejny mnie pocałował,a ja skrzywiłem się ale jednocześnie krew i ból znikały.

-Ohyda.-Otarł twarz i rzucił mną o podłogę.-Dobranoc,chłopcze.-Wrócił do kosy,a ja chwilę leżałem na podłodze.Podniosłem się i sięgnąłem po kartkę.Napisałem na niej krótkie Pomocy i schowalem ja do zeszytu.Wyszedłem pod  drzwi Zeda ale zawahałem się przed otwarciem.Odszedłem i usiadłem załamany na balkonie.

-W co ja się wpakowałem...-Załkałem,zwijając nogi pod szyję.

-Kayn?-Obok pojawiła się Irmina.Zacząłem pospiesznie ocierać oczy.-Ty płaczesz?

-Nieważne.Nie powinienem nikomu o tym mówić...

-Czasem lepiej się wygadać.-Usiadła obok mnie i lekko się uśmiechnęła.

-On mnie zniszczy,jeżeli ci powiem...-Otarłem oczy.-Nie możesz rozwiązać mojego problemu,bo zniszczy też was...-Rozpłakałem sie i pobiegłem w stronę własnego pokoju.

-Kayn!Zaczekaj!-Dziewczyna spojrzała na mnie zszokowana.

-Przepraszam...-Szepnąłem cicho i wszedłem do środka.

Położyłem się na łóżku i zwinąłem w kłębek.Boję się spać z NIM.Ale jakie mam wyjście?

-Niech ktoś mi pomoże...-Załkałem,wtulając się w poduszkę.Po pokoju rozległo się lekkie czerwone światło.On wszystko słyszy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro