Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sanguis

*Kayn*

Nawet książka mi się dziś nie kleiła.Właściwie nie miałem ochoty wstawać z łóżka ale krzyki i smiechy niosące się z korytarza totalnie mnie rozbudziły.Nie mam pojęcia jak znalazłem się we własnym łóżku...Ale mimo to czuję do niego niechęć...Jestem taki obolały...

-K-K...-Gdy usłyszałem znajomy głos,odwróciłem się i rzuciłem książka w stronę drzwi.

Zed oberwał nią w nos tak solidnie,że aż się przewrócił.Siedział tak na podłodze i patrzył na mnie z bólem,że zastanawiałem się czy nie rzucić mu kolejną w ten paskudny ryj.

-Ty jebany gwałcicielu!-Krzyknąłem w jego stronę,biorąc kolejne literackie barachło do ręki.-Czego jeszcze ode mnie chcesz!?

-Kayn...ja...-Podniósł się z tej podłogi.-Chciałem cię przeprosić...wszystko wyjaśnić...

-Nie chcę twoich wyjaśnień!-Krzyknąłem w jego stronę po raz kolejny.-Wiesz co mi zrobiłeś!?Znasz to uczucie!?Jak mogłeś!

-Przepraszam...żałuję swoich czynów...-Spuscił głowę.

-A ja żałuję,że ci zaufałem!Nie jesteś wart zaufania!Myślałem,że nie jesteś...taki jak inni...-Westchnąłem i odwróciłem się od Zeda.

-Wiem,że to było złe...Przepraszam...-Dalej ciągnął swój debilny pokaz.

-Nie obchodzą mnie twoje przeprosiny.-Mruknąłem beznamiętnie.Nie obchodziło mnie co zrobi.Już mnie wcale nie obchodził.

-Daj mi wyjaśnić...-Podszedł bliżej,a ja momentalnie się odsunąłem.

-Nie zbliżaj się do mnie!-Wziąłem kolejną książkę w rękę.Wrócił pod drzwi z szokowaną miną.

-Wybacz mi...-W oczach miał...smutek?-Co mogę zrobić,żebyś mi wybaczył?

-Mam ci wybaczyć?Wybaczyć?Mam wybaczyć to,co mi zrobiłeś!?-Rzuciłem książka o podłogę.W oczach miałem łzy.-Zastanowiłeś się chociaż na chwilę co czułem,czy tylko chciałeś zaspokoić swoje rzadze!?

-Nie wiem co we mnie wstąpiło...Błagam,wszystko wyjaśnię...

-Chuj mnie obchodzą twoje wyjaśnienia!-Chwyciłem w rękę torbę,szukając rzeczy które mogę zabrać ze sobą.Płakałem.-Nie chcę ich!Podjąłem już decyzję.Nie chcę już żebyś mnie uczył. O świcie wyruszam.

-Kayn zastanów się!Gdzie chcesz iść!?-Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i wyciągnął rękę.

-Jak najdalej od ciebie i tego miejsca.-Rzuciłem chłodno i zacząłem się pakować.

-Nie wiem już jak mam cię przeprosić...-Stał tak w tych drzwiach,a ja miałem dość już jego widoku.Niech odejdzie.Proszę.

-Nie chcę twoich przeprosin!Wyjaśnień też!-Krzyknąłem w jego stronę i rzuciłem torbą na łóżko.-Jak mogłeś Zed?Jak mogłeś?-Upadłem na kolana i zacząłem płakać.-Ufałem ci...Ufałem...-Nie mogłem się opanować.Nie wiem czemu się rozpłakałem...tak po prostu...coś mi kazało...-Chcę mieć to wszystko za sobą!Chcę...chcę...zapomnieć...Idź już.Zostaw mnie samego...

-Ja...

-Wynoś się!-Krzyknąłem i zamknąłem mu drzwi przed nosem,że prawie go uderzyły.Upadłem na łóżko.Czemu zawsze mnie spotyka najgorsze?

******************************

-A ty czemuś taki smutny?Córka Irelki postanowiła zrobić to co jej matka?-Yas przysiadł się obok mnie.

-Nie istotne.Nie chcę o tym mówić.-Starałem się go zbyć ale zaciekawiło go to chyba jeszcze bardziej.

-No powiedz.Zaraz ci pomogę.Ja sie znam na różnych sprawach.Słyszałem,że pożarłeś się z Zedem.O co znów?

-Chcesz,sam go spytaj.Ja nie mam ochoty.-Naburmuszyłem się lekko.Naprawdę nie mam ochoty na towarzystwo.

-Dobra nie wnikam,bo zabijasz mnie wzrokiem.-Yas podniósł poddanczo ręce.-Ale nie chowaj aż tak urazy.Zedi to trudny człowiek.

-Trudny?-Cóż,może dowiem się czegoś ciekawego.

-W sumie...dość dużo przeżył.Chyba miał najbardziej skopane dzieciństwo z nas wszystkich.

-W jakim sensie?

-Hm.Stracił rodziców na własnych oczach,potem się gdzieś szwędał,nigdy nie opowiadał jak to było,potem trafił do takiego jednego zakonu,zapsiapił się z takim jednym upierdliwym ninją i w sumie...całe życie rywalizowali.Zedi się tak bardzo uparł,że zabił temu pierwszemu ojca i trochę się pożarli.Znowu musiał się błąkać,aż w koncu się ustatkował,założył sobie swoją szkółkę...I siedzi sobie tak tutaj.-Yas wzruszył ramionami.-Cóż,ostatnio trochę zdziwaczał ale może to normalne.Albo to ze mną jest coś nie tak.

-Wyrzucanie ludzi z okien?-Uśmiechnąłem się lekko.

-Ty też mi to wypominasz?Ciii,ja się tak nauczyłem rzucać tornadami,bo mnie brat wypychał z pierwszego piętra i żeby nie rozbić sobie japy,musiałem trzasnać tornado.Bardzo praktyczny sposób na naukę.Serio.

-Ciekawe metody nauczania.-Zmierzyłem Yasuo z rozbawieniem,a ten kiwnął głową.

-Niezwykle praktyczne.-Puścił mi oczko.-No,na mnie już czas.Muszę mała Irelkę jeszcze czegoś nauczyć.Powodzenia z Zedem.-Machnął ręką i odszedł.Dobrze,że nie wie co się stało.On i Zed wyglądają na dobrych przyjaciół.
Właściwie nie wiem gdzie się udam.Nie mam pomysłu na siebie...Co powinienem zrobić?Jestem taki zagubiony...

******************************
Świt przyszedł szybko i leniwie.Nie mogłem spać.Leżałem w łóżku i myślałem nad wszystkim.Co może pójść nie tak,jeśli wyruszę?Zacznę wszystko od nowa.Nowe życie...
Na korytarzach było cicho i pusto.Wszyscy jeszcze pogrążeni byli we śnie.Słońce delikatnie wpadało przez duże okna,ogrzewając korytarz swoimi złotymi promieniami.Zapowiada się przyjemny dzień.Ale nie dla mnie.Na dziedzińcu było równie pusto,jak na korytarzu.Dął chłodny poranny wietrzyk.Po mojej głowie chodziła nadal jedna myśl...Zatrzymać się?

Nie mogę tego zrobić.Po prostu na to już za późno.

Droga była długa i męcząca.Nie wiem dokąd iść,gdzie się zatrzymać.Wszystko jest takie dziwne,inne...Czuję pustkę...Nie wiem dlaczego...To wszystko jest takie dziwne...Moje życie też jest takie dziwne...bezsensowne.Nie wiem czemu ten swiat jeszcze mnie tu trzyma.Raczej nie osiągnę wielkich rzeczy,nie podbiję góry,nie zdobędę państwa,nie jestem urodzony do dużych czynów...Właściwie,nie wiem w czym jestem dobry...

-Ktoś chyba nie nauczył się,że na czyjeś podwórko się nie wchodzi.-Męski głos wyrwał mnie z rozmyślań.Zostałem osaczony przez kilku dziwnych gości.Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych.

-Nie rozumiem?-Odparłem, patrząc w parę unosząca się z moich ust.Śnieg?Niemożliwe,pada śnieg.O tej porze?

-To nasz teren dzieciaku.-Ten sam mężczyzna zmierzył mnie zabójczo.

-Tylko przechodziłem...-Wzruszyłem ramionami,a facecik uśmiechnął się pod nosem.

-To o jedną czynność za dużo.Zobaczymy jak twoje włoski będą wyglądać po urwaniu główki.

-Nie chcę walczyć,ale skoro nie mam wyjścia...-Odparłem,biorąc do ręki broń.Zacząłem odpierać ataki napastników.Moje cienie były mizerne i szybko rozpływały się w powietrzu.Przywołanie kolejnych zajmowało mi trochę czasu,aż zostałem trafiony ostrą bronią.Ból był okropny.Poczułem krew,spływającą mi po ramieniu.Porzuciłem cienie.One mnie nie obronią.Musiałem walczyć sam.Zupełnie.Na początku szło pomyślnie,nawet dwóch pozbawiłem życia ale potem wszystko się skomplikowało.Ran przybyło mi coraz więcej,do tego ten śnieg.Nie wiem skąd się tu pojawił...Rany bolały,paliły,straciłem siły,myślałem,że przyjdzie mi tu umrzeć...Widziałem jak własna krew powoli spływa na kamienie,wsiąka w ziemię...To chyba koniec.Czuję jak słabnę,gasnę...Może tak powinno być?

Po chwili obok mnie potoczyła się cienista postać,zabijając dwóch z trzech napastników.Może już po prostu mam omamy...Nie wiem co się dzieje...

-Odsuń się stąd!-Znajomy głos.Przyszedł po mnie?Dlaczego?Nie miałem siły,by się ruszyć.Po prostu stałem tak,ugięty od bólu i ran.Jeden z napastników wycelował do mnie z broni palnej.Nie znam się na pistoletach.To już chyba koniec.Tak przyjdzie mi zginąć?Cóż.Przynajmniej spektakularnie.

-Ah...-Nie miałem siły by cokolwiek powiedzieć,bolało mnie wszystko,bardziej i mocniej.Już mnie nie obchodziło czy trafi.Byłem gotowy.Wycelował.Spojrzałem jeszcze raz w oczy tego człowieka.Nie wahał się.Wystrzelił trzy razy.Zamknąłem oczy i czekałem.Ale...nie poczułem bólu.Nie poczułem śmierci.Znów otworzyłem oczy.Strzelający nie żył.Jak?Śnieg zaczął padać mocniej.Obróciłem się w prawo.Nie...Zed.Czy on?Nie...Leżał tak na ziemi lekko oprószonej od śniegu.Krew.Dużo krwi.Nie wiem co robić.

-Z-Zed...-Padłem na kolana.Rany bolały mnie jeszcze bardziej.Swidrujący ból.Mój oddech był uciekajacym obłokiem pary.Upadłem obok Zeda.Własna krew zaczęła mi sciekać z nosa.Wszystko stanęło w czerni.

*Jakiś czas później*

-Haaa...haaa...-Westchnąłem głośno.Poczułem ciepło.Ból jakby mniejszy,brak krwi.Co jest?Gdzie Zed.Nie powinien mi siedzieć w głowie ale ta krew...Leżał tak martwo na ziemi...

-Kayn?-Irmina.Skąd ona tu się wzięła?

-Gdzie...ja...jestem?-Ciężko mi było mówić.Rany bolały mnie gdy próbowałem poruszyć torsem.Paliły...ale mniej niż wcześniej.

-W swoim pokoju.Co się stało?-Dziewczyna wygląda na zmarwioną.

-Sam...Już...nie wiem...-To była prawda.Zgubiłem się w tym wszystkim.

-Dobrze,że was znaleźli...-Westchnęła,patrząc na mnie z troską.

-A...Zed?Co...z nim?-Chodził mi po głowie odkąd otworzyłem oczy.Muszę wiedzieć,że wszystko w porządku.

-Z nim jest gorzej niż z tobą.Ale żyje.Wujek Yas nadal siedzi i go składa.

-Idę...do nich...-Chciałem się podnieść z łóżka ale kiedy próbowałem to zrobić,ból przerodził się w prawdziwą torturę.

-Nigdzie nie idziesz!Ledwo mówisz!-Dziewczyna stanowczo chwyciła się pod boki.-Odpoczywaj.Jutro będzie lepiej.Wam obojgu.Zobaczysz.

-Tak mi się chce pić...-Pragnienie i głód teraz dały mi się we znaki.

-Przyniosę ci wody.-Irmina wstała i ruszyła w stronę drzwi.-A ty nie próbuj wstawać.Bo się policzymy.

-D...dziękuję...-Odparłem cicho i dziewczyna wyszła.Czułem się naprawdę fatalnie.Ból nie pozwalał mi normalnie myśleć,było mi cholernie zimno,nawet sen nie chciał przyjść...

-Już jestem.-Wróciła naprawdę szybko.Chyba myślała,że jej ucieknę.

Chciałem się uśmiechnąć ale tylko stęknąłem z bólu.

-Biedny...-Pogłaskała mnie po głowie i dała mi szklankę wody.Ledwo ją złapałem.Dłonie po prostu mnie paliły.-Może spróbuj drzemki?

-Z...tego...całego bólu...Chyba nie zasnę...-Odparłem,popijając powoli wodę.Byłem tak zmęczony...

-Spróbuj.No?Dobranoc.Na pewno ci się uda.-Dziewczyna podeszła do świecy.

-Oby...-Uśmiechnąłem się lekko.

-Dobranoc Kayn.Miłych snów.-Zgasiła świecę i wyszła cicho z pokoju.Sen nie chciał nadejść.Ale w koncu przyszedł do mnie.Udało się...

******************************
-Nareszcie...Uff...-Usłyszałem głosy z korytarza.Mój sen był tak lekki,że z łatwością się obudziłem.

-Jeszcze się tak nie ciesz.-Kobiecy głos przemówił stanowczo.-Ale cóż,nie traćmy czasu.

-Uaaa...ale bym się zdrzemnął...

-Idź,nie gadaj.

Po chwili ucichły.
Czułem się o wiele lepiej.Bolało ale mniej.Która godzina?Jaki dziś dzień?Już nic nie wiem.

-Huh...-Westchnąłem i przypomniał mi się wczorajszy obraz.Krew.Podniosłem się z łóżka.Bolało ale udało się.Ciężko mi było stanąć,rany nadal rwały ale muszę dać radę.Zrobiłem pierwszy krok.Prawie upadłem...Ból...ale po kilku następnych wpadłem w rytm.Szłem powoli,kulejąc i trzymając się za brzuch ale szłem.Korytarz wydawał mi się potwornie długi,zawsze pokonywałem go z łatwością,a teraz?Ledwo mogę iść.W końcu dotarłem przed pokój Zeda.Ledwo.

-Co ty tu robisz?!-W drzwiach pojawił się zaskoczony Jaś.-Córka Irelki miała cię pilnować...Ja się z nią potem policzę...-Westchnął że zdenerwowaniem.-To jej matka nie pomoże...Wracaj do siebie.Ledwo chodzisz!

-Muszę zobaczyć się z Zedem...-Spojrzałem na niego błagalnie ale tylko pokiwał głową.-Proszę...

-Nie ma mowy.Przykro mi.Zed nie jest w stanie na takie rzeczy.Wracaj do siebie,chyba że mam się zdenerwować...

-Już mordujesz ludzi wzrokiem...-Uśmiechnąłem się pod nosem.

-Jakbyś nie spał ze dwie doby,to też byś mordował.-Przewrócił oczami.

-Dobrze już cię nie denerwuje.-Odparłem z lekkim usmieszkiem.

-Wracaj do łóżka.Wiem gdzie Zed ma blaty,zrobię z nich użytek i rzucę ci jednym w twarz,jak zobaczę że się wałęsasz.

-Dobra,dobra już idę.-Przewróciłem oczami.

-Nie ucinaj sobie pogawędek,tylko chodź i mi pomóż!-Z pokoju rozległ się zdenerwowany kobiecy głos.

-Już lecę Soraczko!

-I zanieś moje rzeczy do swojego pokoju!

-O nie...czy ta kobieta chce mi zabrać łóżko...-Yas westchnął przegrany.-Jak ja mam spać...Dobra,idę bo dostanę bananem po japie.Doczłapiesz się,czy ci pomóc?

-Dam sobie radę.-Odparłem i ruszyłem do pokoju.

-I jak spotkasz małą Irelkę,to powiedz że ma u mnie wpierdol za niedopilnowanie ciebie!

-YASUO!!!

-No idę,już idę...Z tymi kobietami too...Sionie najświętszy i wszystkie grzybki szatana...

Wróciłem do siebie.Łóżko wydało się tak ciepłe, że ponownie usunąłem.

******************************
-Jak długo spałem?-Rozejrzałem się po pokoju.

-Nie mam pojęcia.Poszłam się przespać,a Yasuo wywalił mnie z łóżka,gadając że na mnie mamę naśle i wyrzucą mnie z balkonu...-Irmina uśmiechnęła się lekko.

-Coś wspominał,że ma zamiar cię połamać.-Odparłem,przeciągając się powoli.

-W sumie się nie dziwię,że jest taki zły.Ta cała Soraka zajęła jego pokój,zabrała łóżko,każe mu latać wszędzie bez śniadania,a wiesz jak to...

-Wszystko jasne...-Uśmiechnąłem się lekko.-Biedny.

-Pozwolisz,że napiszę do mamy?Nie mów nic Yasuo,że jestem u siebie,bo dostanie wścieklizny.

-Milczę jak grób.-Udałem,że wyrzucam kluczyk do moich ust,a dziewczyna pokiwała głową.To mi nawet na rękę.Może uda mi się zobaczyć z Zedem.

Szybko wstawiłem łeb zza drzwi.Nikogo.Ta cała Soraka wyszła,a Yasuo pewnie śpi na jakimś stole albo podłodze...Zakradłem się tak szybko na ile mogłem i otworzyłem drzwi pokoju Zeda.Od razu rzucił mi się Yas w sąsiednim pokoju,spiacy na fotelu,oparty o biurko.Cóż,Zed ma tu małe mieszkanie.Zamknąłem cicho drzwi tamtego pokoju i spojrzałem w stronę Zeda.Podszedłem bliżej.Chyba nie było najlepiej.Zacząłem...winić siebie...Gdyby nie ja...Było by w porządku...

-Zed...-Odparłem cicho i mimowolnie pogłaskałem go po włosach.Zachciało mi się trochę płakać...Nie,Kayn.Żadnych łez.
Po chwili patrzyłem w lekko otwarte oczy Zeda.Zupełnie nie wiedziałem,co powiedzieć.

-Prze...praszam...za wszystko...-Nie do wiary...przeprasza mnie...Zupełnie nie wiem czy mam być na niego zły,czy nie...

-Odpoczywaj.-Odparłem cicho,a on złapał mnie za rękę.To było zaskakujące...wygląda na takiego słabego...nigdy go takiego nie widziałem...-I...mam pytanie...

-Hm?

-Dlaczego to zrobiłeś?Czemu uratowałeś mi życie?Przecież powiedziałem,że nie chcę cię znać...

Uśmiechnął się lekko.

-Z miłości robi się różne głupoty...-Serce na chwilę przestało mi bić.On...mnie kocha.Poczułem jak jego uścisk się zwalnia...stracił przytomność...Uratował mi życie,bo mnie kocha...Nic nie rozumiem ale mimo to...na sercu jakoś mi cieplej...

-Odpoczywaj...Mistrzu...-Przysunąlem się do niego bliżej,ogarnąłem mu włosy z czoła i...złożyłem na nim delikatny pocałunek.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro