Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Post Mortem

*Zed*

Wpatrywałem się w Darkina,który teraz kierował ciałem Kayna.Tak strasznie chciałem by ten potwór zostawił nas i rozpłynął się we mgle.Chciałem zabić go przy użyciu cienia.Ale to by nic nie pomogło.Tak nie jestem w stanie go zabić...Nie potrafię zranić Kayna...Chociaż...czy to nadal ten chłopak?Czy nic już po nim nie pozostało...

-Więc?-Ponagliłem Rhaasta,a ten przyjrzał mi się z uwagą,zaciskając broń na rękojeści kosy.Wiem,że od dawna czekał na ten moment...

-Interesujące...-Zaczął krążyć wokół mnie.Że też musiał sobie pogdybać...To tylko trzyma mnie w niepewności.-Poświęcisz wszystko czego dokonałeś dla jednej marnej duszyczki?

-Tylko dla Ciebie jest marny...-Rzuciłem chłodno,a on nadal krążył wokół mnie.

-To byłaby wielka strata.Jesteś jedynym mistrzem sztuki cienia,kto się nauczy gdy zabraknie nauczyciela?-Wydawało się,że Darkin chce mnie odciągnąć od mojej woli.

-Mam wielu uczniów. Będą kontynuować moje dzieło.-Mówiłem o tym z dumą. Cóż...To moje największe życiowe osiągnięcie...

-Pomyśl Zed.-Przysunął się do mnie.-Czy tak chcesz skończyć?

-Co Ci tak na mnie zależy?-Odepchnąłem go od siebie.

-Ciekawość, słonko.-Uśmiechnął się wesoło.

-Możesz już przestać się ze mną droczyć?-Ścisnąłem ręce w pięść.-Chcę, żeby Kayn był wolny.

-To słodkie, że chcesz się za niego poświęcić.-Darkin uśmiechnął się.-No dobrze, przekonałeś mnie.

Spojrzałem mu w oczy. Emanowały głodem.

-Jakieś ostatnie słowa?-Kosa zatańczyła w jego dłoni.

-Powiedz Kaynowi...-Spojrzałem na swoje dłonie jakbym się z nimi żegnał.-Żeby o mnie pamiętał.-Kosa skierowała się w moim kierunku.-Zaczekaj...-Natychmiast się zatrzymała.-I że go kocham...kochałem...Śmiesznie mówić o sobie w czasie przeszłym...-Na mojej twarzy wykwitł smutny uśmiech.-Przeproś go ode mnie za to,że tak to się skończyło...

-To wszystko?-Rhaast coraz bardziej się niecierpliwił.

-Tak,demonie. Kończ już to.-Uśmiechnąłem się słabo,a potem skrzywiłem,czując jak zimna stal przebija mnie na wylot.W powietrzu rozwiódł się zapach krwi.W ustach miałem jej posmak.

-Szkoda, że tak to wyszło Zedi.-Darkin skrzywił się w straszliwym półuśmiechu.-Ale to Twój wybór.

-Kayn...-Wypowiedziałem słabo imię chłopaka.Dotknąłem dłonią stali w moim ciele ale krew tylko przelewała mi się przez palce.Raziła w oczy.

-No,tak.-Rhaast zachichotał.-Miło się z Tobą pracowało,Zeduś.-Wysłał Mi buziaka,a ja skrzywiłem się upadając na kolana,gdy wyjął ze mnie kosę i wbił ją w ziemię tuż obok.Szkalana kula na jej końcu momentalnie pękła,a ślad po Darkinie zaginął.Po broni również...

Dostrzegłem czarny warkocz opadający na ziemię,a Po chwili całego chłopaka.Na mojej twarzy wykwitl wielki usmiech.

-Kayn...-Chciałem sięgnąć do niego ręką ale czułem jak moje siły słabną.Prawie nie mogłem oddychać.Miałem wrażenie że krew mam nawet w płucach...A może właśnie tak było?

Chłopak zaczął się poruszać,wybudzać.Liczyłem,że się Obroci,że zobaczę jego twarz.Kontakt z ziemią,upadłem na plecy.Nadal wpatrywałem się w chłopaka który podniósł się do siadu.Był odwrócony plecami.

-Ka...Yn...-Znów wypowiedziałem jego imię.Zaczęło mi się robić chłodno.Ból nie ustawał.Palce i wargi samoistnie drżały.Krew rozlewała się po brzuchu.Miałem ją też w nosie.Spływała powoli na wargę.Metaliczny posmak.Jak sztylety.Jak kosa...

-Ka...Ka...-Westchnąłem ocierając pot z czoła.Krew czułem już teraz w ustach.Powoli spływała na brodę.Jak leniwa rzeka.

-K...Kayn...-Szepnąłem resztkami sił.Chciałem wykrzyczeć, że przepraszam, że kocham ale nie potrafiłem...Bełkotałem coś bez głosie i bez sensu.-Ka...Ko...Ka...Ka...

Chłopak odwrócił się do tyłu w moją stronę i od razu zerwał się na nogi. Ujrzałem jego twarz.Nadal wyglądał tak pieknie jak Zawsze. Bez żadnej skazy...Delikatny...silny...ale też smutny...zaskoczony...zdezorientowany...

Uśmiechnąłem się lekko nie odrywając wzroku od jego twarzy. Chciałem by błękit oczu tego chłopaka był ostatnim co zobaczę.Spokojne morze na delikatnym,młodzieńczym obliczu...

*Kayn*

Teraz można włączyć muzyczkę,bo ona tu ładnie pasuje.Pisałam do tego i się bosko pisało.

Ruszyłem w stronę Mistrza.Nie mogłem biec szybciej.W końcu do niego dotarłem.Wyglądał bardzo źle.Włosy,niegdyś białe jak śnieg,teraz lepkie od krwi.Ubranie poszarpane,również w szkarłacie...

-Zed!-Ręce mi drżały.Nie wiedziałem co mam robić...-Zed!-Wołałem,licząc że mi odpowie.Że jednak wszystko jest w porządku...On nie mógł umrzeć...Jest na to za silny...

Ale przymrużone,martwe spojrzenie mówiło co innego.

Dotarło do mnie,że naprawdę go straciłem...

-Mistrzu.-Ująłem jego chłodną dłoń z niedowierzaniem.Nie wchodziło mi to do głowy,że odszedł...-Przepraszam.-Musnąłem jego Dłoń.W ustach miałem metaliczny smak krwi.
Czułem się winny...Zed mógłby żyć,gdyby nie ja...Gdybym skutecznie mógł ochronić...

Ująłem jego twarz.Była lekko blada i zimna z beznamiętnym wyrazem...

-Przepraszam...-Szepnąłem mu do ucha.-Tak mi przykro...-Przytuliłem go do siebie.Opadł bez oporu w moje ramiona.Z oczy pociekł mi strumień łez...Zed leżał bezwładnie w moich objęciach,a mógł żyć nadal...Być szczęśliwym...

-Nie chciałem...-Oczy miałem zalane łzami,tak że prawie nic nie widziałem...-Kocham Cię...-Pocałowałem go.Jego usta były zimne,bez tej dawnej miłości...-Tak bardzo kocham...

Łzy płynęły mi po szyi i opadały na twarz Zeda,obmywając ją z krwi.

-Kocham...Zawsze będę kochał...-Przyłożyłem jego zimną dłoń do serca.Chciałem by nadal żył.By mnie objął.By czuł Jak łopocze moje serce.Serce które teraz cierpi...

Skiedziałem zapłakany i wtulony w jego włosy.Były poszarpane i skołtunione od krwi.Znów spojrzałem na Zeda.Jego idealne ciało było zimne...bezwładne...z ziejącą na wylot raną...To taki Rhaast dał mi prezent...

-Dlaczego...-Zacząłem łkać,gładząc Zeda Po twarzy.Miałem w głowie wszystkie chwilę...gdy rozmawialiśmy...jego śmiech...narastające uczucie ciepła,wspólne treningi...nasz Pierwszy pocałunek...gdy Po raz pierwszy się kochaliśmy...gdy podziwiałem jego ciało...głaskałem ciepło włosów...badałem usta...szeptałem,krzyczałem jego imię...Wspomnienia sprawiały,że z moich oczu lało się jeszcze więcej łez.

-Zeeed...-Zacząłem krzyczeć przez łzy,ściskając jego policzek.Poczułem drgnięcie.

-Kayn,to boli...-Spojrzałem szeroko otwartymi oczami wokoło.Może ktoś sobie że mnie żartuje...

Zed patrzył na mnie z lekko skrzywionym z bólu wyrazem twarzy ale patrzył...Patrzył tym swoim mahoniowym spojrzeniem.

-Zeed...-Ręce zaczęły mi się trząść.-Ty zyjesz!-Wtuliłem się w niego,a moje łzy żalu zmieniły się w płacz szczęścia.-Myślałem,że nie żyjesz...Tak się bałem...ja...ja...-Zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć.Zed skrzywił się z bólu.

-Jesteś ranny...-Dotknąłem jego piersi,a on syknął z bólem.-To nic.Zajmę się tym.Wkrótce poczujesz się lepiej.-Złapałem go w ramiona i delikatnie podniosłem.Ponownie skrzywił się z bólu,a ja zdjąłem chustę i otuliłem nią Zeda.Oparł głowę na mojej piersi,przymykając oczy.

Teraz nie pozwolę by włos spadł mu z głowy.

************************************
-Uh...-Usłyszałem westchnienie Mistrza i od razu ruszyłem w jego stronę.

-Jak się czujesz?-Pogłaskałem go po włosach,a on uśmiechnął się lekko.Sprawdziłem jego opatrunek i nalałem wody do szklanki.-Wypij.Musisz pić.-Podałem mu wodę w Rękę.Upił odrobinę i cicho kaszlnął.Pomogłem mu się podnieść.

-Dziękuję.-Odparł,ocierając twarz.

-Jak odzyskasz siły to wrócimy do zakonu...obiecuję...-Pogłaskałem Zeda po włosach.

-Marzę o tym...-Kiwnął głową.Tęsknił za domem....

-Zed...-Złapałem go za rękę.-Ty wtedy...byłeś martwy...czy nie?

-Sam nie wiem.-Objął powoli moje palce swoimi.-Spodziewałem się śmierci ale jakimś cudem jestem tu z Tobą.

-Też się cieszę...-Wtuliłem się w niego.-Szalenie bym cierpiał gdybym Cię stracił...

-Kocham...-Pocałował mnie w policzek,a potem w usta.Odwzajemniłem pocałunek,tuląc się w jego szyję.Czułem przypływ ciepła,lekkie podniecenie...

-Ja też...-Szepnąłem mu do ucha,a on uśmiechnął się,a Po chwili skrzywił z bólu.

-Kayn.Wyruszmy jutro.Proszę.

-Zed...jesteś poważnie ranny.Nie jesteś w stanie sam się podnieść...

-Nic mi nie będzie.Proszę Kayn...

Nie potrafiłem mu odmowic...

-Zgoda...Ale w takim razie od razu idziesz spać.Musisz odpocząć.

-Dobrze mamo...-Zed zachichotał i wtulił się w poduszkę.

*Jakiś czas potem*

Ujrzałem znajome dachy zakonu.Mimowolnie się uśmiechnąłem.Zed siedział skrzywiony za mną.Naprawdę daje sobie radę.Musi go bardzo boleć.Ale już niedługo...

-Zaraz będziemy Mistrzu.Jeszcze chwila.

Popędziłem konia,a ten ruszył do galopu.Zakon był coraz bliżej.Już prawie byliśmy w domu.

W końcu dotarłem pod bramę.

-Jesteśmy...-Pomogłem Zedowi stanąć na nogi i przerzuciłem jego rękę przez ramię abyśmy mogli iść.Mijaliśmy znajome tereny,aż w końcu trafiliśmy na dziedziniec.

Yas szybko nas dostrzegł i popatrzył z zaskoczniem najpierw na mnie,a potem na Zeda.

-Dobrze,że jesteście bo Irelka zaczynała mnie już trochę wkurzać...-Wrócił spojrzeniem do Zeda.-A jemu co się stało?

Zed skrzywił się z bólu,słabo opierając o moje ramię.Wyglądał jakby miał się rozpłakać.

-Zajmiesz się nim?-Spojrzałem na Yasa,a on pokiwał głową.

-No pewnie.-Spojrzał na Zeda.-Zedzik potrzebuje buziaka,bo ma kuku.

-Pierdol się,miotło.-Zed prychnął z uśmiechem.Yas zmierzył go również x uśmiechem,zarzucił jego rękę na swoje ramię i zabrał do pomieszczenia.Ja poszedłem do swojego pokoju.Było tu idealnie tak jak wcześniej.Usiadlem na łóżku i odetchnąłem z ulgą...Życie bez Rhaasta malowało się przede mną jak pejzaż.

Teraz tylko ja i Zed.Nikt więcej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro