Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Monumentum

*Zedo*

Krążyłem bez celu po pokoju.Shen gapił się na mnie,poprawiając co jakiś czas ubranie.

-Będzie w porządku.-Westchnął.-Jesteś za bardzo spięty.

-Ten demon...-Miałem ochotę coś zniszczyć...

-Spokojnie.-Dotknął mojego ramienia.-Nie unoś się.Zbyt mocno przeżywasz.

-Sprawdzę co oni tam robią z tym wiatrakiem...-Westchnąłem i wyszedłem z pomieszczenia.

-Ta miotła nadal śpi?-Wszedłem do pokoju.Yi siedział na krzesełku i gapił się w biurko.

-Mhm.-Pokiwał cicho,siedząc na krześle.

Faktycznie tak było...

Nagle Yi ożywił się i poleciał do mnie.

-Wyjdzie z tego?

-Powinien.-Pokiwałem głową.-Trochę spędziłem czasu żeby go połatać i raczej zrobiłem to dobrze...

Yi wyglądał na trochę pocieszonego ale widać,że brakowało mu snu.Wrócił na krzesełko bez słowa.Poczułem,że powinienem wyjść więc od razu to zrobiłem.

Rhaast za bardzo się tu panoszy...

************************************
-Jak mam się pozbyć tego wariata!?-Uderzyłem szklanką w stół,aż ciecz wychlusnęła na podłogę.-On jest do cholery nie zniszczalny!

-Najpierw się uspokój.-Shen dotknął mojego ramienia,a ja natychmiast obróciłem się w jego stronę.Szklanka drżała mi w rękach.-Alkohol Ci w tym nie pomoże.

Czy znowu się staczam?
Zacząłem pić jak świnia...
Piłem tak samo,gdy odszedłem z Kinkou...

Nie mogłem się teraz uspokoić.Shen za to emanował cholernym spokojem...Umysł zaczął mi wariować...Nie poznawałem siebie...

Walnąłem szklanką w stół i poczułem że się rozdzieram.Łzy napływały MI to oczu i nie mogłem ich powstrzymać.

-Jestem taki...bezsilny...-Załkałem,starając się ukryć łzy.Włosy plątały mi się po twarzy.Shen spojrzał mi w oczy.

-Gdzie ten waleczny Zed,którego odkryłem ostatnio?

Nie mogłem się uspokoić...Dławiłem się łzami...

-Musisz walczyć.-Shen złapał moją twarz abym na niego patrzył.Znajdziemy sposób...

-Zdąży już nas wymordować...-Załkałem.

-Pamiętasz bibliotekę pod świątynią?Zdaje się,że tam są jakieś informacje.-Shen pokazał mi skrawek papierów.

-Pożeracz...Światów...-Spojrzałem na nie z zaskoczeniem.Na jednej był rysunek...-To Rhaast...Do cholery to on...

Zaniemówiłem...

-Mamy rozwiązanie Zed.-Shen się do mnie zbliżył.-Wszyscy mają słabości.

-Ale czy on na pewno?

-Każdy.-Pokiwał głową.

-To nie ma sensu...-Załkałem i poczułem pocałunek Shena na swoich ustach.Uczucie chęci i jednocześnie brudu...Kayn...

-Czy teraz się już uspokoiłeś?-Spojrzał mi w oczy.
Pokiwałem głową zamurowany.
Shen chyna naprawdę coś do mnie czuje...Może tylko szukał czegoś bym się opanował?Albo szuka przygód?Gra na moich uczuciach?Sam już nie wiem...

Złapałem za szklankę z alkoholem.Chciałem zrobić łyk ale ostatecznie położyłem napój na stole.Miałem wrażenie,że zwymiotuję wszystko co wypiłem...

-Wyglądasz na wykończonego.-Shen zwrócił się do mnie.-Kiedy spałeś i jadłeś?

-Nie wiem...-Przyznałem.-Już nawet nie czuję głodu.

-Więc powinieneś coś zjeść.-Shen spojrzał mi w oczy.

-Nie mówmy o jedzeniu,bo zwymiotuję...-Czułem się coraz słabiej.

-Rozumiem...Nie martw się teraz Rhaastem i odpoczywaj.-Dotknął mojego ramienia.

Jakoś nie podzielałem jego optymizmu...

Chciałem znów się upić,zemdleć i zarzygać cały dywan...

Ale czy warto wracać do mrocznej przeszłości?

*Yas*

Otuliło mnie przyjemne ciepło.Bolała trochę ręka ale to nie przeszkadzało mi by otworzyć oczy.Jasny pokój,firanki powiewające na wietrze...Pomieszczenie było puste.Nikt tu nie siedział...Średnio pamiętam co się stało...Nie mogłem sobie przypomnieć...Rhaast...Kayn...

Cholernie bolały mnie rany...
Owinięte były grubym opatrunkiem.
W pomieszczeniu nadal nie było nikogo...Próbowałem się podnieść ale ból mi nie pozwalał...

Chciało mi się pić...Jak nic...
Woda stała na półce.Tak daleko...
Próbowałem sięgnąć po szklankę ale ból mnie opanowywał...

-Jeszcze...Kawałeczek...-Dłonią próbowałem za wszelką cenę złapać tą cholerną szklankę.Ból nie pozwalał mi się zgiąć...Czuję się jak kaleka...
Nagle szturchnąłem palcem szklankę i Usłyszałem odgłos tłuczonego szkła.No fajnie...

Nie dobrze,że się nie napiłem to jeszcze narobiłem bałaganu...

Kroki w sąsiednim pokoju...

Chyba ktoś usłyszał odgłos tej pierdolonej szklanki.
Szykowałem się na ostry opierdziel Yi albo Zeda...

-A ty co znowu odwalasz!-Kobiecy głos sprawił,że domyśliłem się o kogo chodzi.

-Chciało mi się pić...-Uśmiechnąłem się słabo.

-Było wołać.-Przewróciła oczami.-A jak się czujesz?-Nie okazywała uczuć.Nic dziwnego.Kontrolne pytanie.

-A,bywało gorzej...-Machnąłem ręką.-Ale psychicznie to czuję się jak gówno.

Nie odpowiedziała,a ja poczułem lekkie szczypanie ran.

-Spodziewałem się,że wywalę kitę i sobie tak nie porozmawiamy.

Zamrugała kilkukrotnie.

-Ciebie trudno jest zarąbać...

-Hah.To wada czy zaleta?-Uśmiechnąłem się wymownie.

-Chyba zaleta.-Westchnęła.-Szanuję to co zrobiłeś...

Czyżby zrobiło się poważnie?

-Szanuję to,że uratowałeś Kayna...-Jakoś dziwnie wyglądała gdy to mówiła.-Nie jesteś aż tak beznadziejny jak mi się wydawało.-Odwróciła wzrok.

Gapiłem się na nią jak upośledzony pies.Nie spodziewałem się takiej reakcji i takich słów.Raczej zwyzywania butów i fryzury niż tego...

-Co się tak patrzysz?-Zaczęła.

-Zastanawiam się jak Yi wyglądałby w tej kiecce.-Uśmiechnąłem się a ona skamieniała.

-Jak ty...-Zaniemówiła,a ja zacząłem się śmiać.Śmiech mieszał się z bólem.

Nagle do pokoju wpadł Yi.Wyglądał na ogromnie zaskoczonego...

-Jakie to szczęście,że się obudziłeś!-Yi rzucił się w moją stronę ze łzami w oczach.-Już myślałem,że nigdy tego nie zrobisz!

-Yi...-Chciałem go jakoś uspokoić ale ból nie dawał mi na nic szans.

-Wyglądasz kiepsko...-Zmartwił się.-Zbladłeś...

Dotknąłem rany i poczułem ciecz pod palcami.

-Trochę krwawię.-Rzuciłem.Yi zbladł nagle,widząc krew na moich palcach i przeciekający bandaż.

-Ojej...-Patrzył na mnie z zaskoczeniem.Drżały mu ręce.

-W porządku?-Janna spojrzała na Yi z lekkim zaskoczeniem i zmieszaniem.
Nagle Yi osunął się w doł ale Janna zdążyła go złapać.Zamrugałem kilkukrotnie z zaskoczeniem.

-Pójdę po Zeda,bo ty się wykrwawisz.-Oznajmiła,kładąc Yi na fotelu.

-Zostawisz go tak?-Zmierzyłem nieprzytomnego Yi.

-Jemu nic nie bedzie.-Rzuciła i wyszła.Po chwili przylazł Zed,a ja poczułem że sam zaraz zemdleję...Krew przeciekała mi przez palce...

-Co tu się...-Zed był skołowany.

-A,krwawię sobie.Yi wywalił kitę...-Wzruszyłem ramionami.

-Pokaż.-Zed podszedł do mnie i skrzywił się,patrząc na moją ranę.-Cholera...-Pokiwał głową.-Szwy Ci poszły.Szarpałeś się?

-Co?Ja nie.Nawet się stąd nie ruszam...

-Dobra.-Zed był jakiś poddenerwowany.-Trzeba to zszyć.Ty weź się zajmij Yi.-Spojrzał na Jannę.Pokiwała głową.

-A jakieś znieczulonko masz?-Uśmiechnąłem się do Zeda,a ten zmierzył mnie zabójczo.

-Mogę Ci wpierdolić.Wtedy nic nie będziesz czuł.

-Dobra,dobra.-Zed pomógł mi się podnieść,a ja już czułem że będzie napierdalać...

-Co z tym pierdolniętym demonem?-Zacząłem,krzywiąc się.

-Nie mam pojęcia...Shen ma jakieś księgi ale to chyba za mało.-Westchnął.

-Jak do siebie dojdę,to sam go znajdę i zapietdolę...-Wysyczałem,krzywiąc się z bólu.Rany rwały jak sraczka.

-Jesteś wariatem.-Zmierzył mnie z lekkim usmiechem.

Kiedy Zed w końcu skończył,czułem się tak chujowo że chyba bardziej się nie dało...Ale przynajmniej nie wykrwawiłem się...

*Zedo*

-Kayn.-Spojrzałem na chłopaka,który jadł.-W porządku?

-Mhm.-Pokiwał głową i kontynuował jedzenie.

Czułem,że jakoś dziwnie się zachowuje.Za mało uczucia mu okazuję?

-Chyba trochę Cię zaniedbuję...-Przysiadłem się obok,a Kayn spojrzał mi w oczy.

-Ależ skąd!-Speszył się.-Tylko...Naprawdę mało spędzamy razem czasu...

-Postaram się to nadrobić.-Złapałem go za rękę.-Ta walka z Rhaastem mnie pochłania.Tyle zła już zdążył wyrządzić...

-To moja wina...-Kayn nagle załkał,a ja przycisnąłem go do siebie i zacząłem tulić.

-To nigdy nie była Twoja wina.-Wtuliłem się w jego włosy.-Po prostu nas przechytrzył...Kayn...Ja to naprawię.

Patrzył pusto w podłogę.

-Muszę teraz iść ale obiecuję,że spędzimy razem czas wieczorem.

-To miłe...-Kayn uśmiechnął się lekko.

Pocałowałem go czule w czoło i puściłem aby mógł wstać.

-Wiesz,że Cię kocham.-Obróciłem się w drzwiach.Chciałem,żeby był pewny mojej miłości.

Chociaż w mojej głowie unosi się też postać Shena...

************************************
-Ciekawy księgozbiór.-Pochwaliłem bibliotekę Shena.Muszę przyznać,że całkiem dużo tego nazbierał...

-Jedno z największych dzieł mojego ojca...-Shen mruknął,prowadząc mnie przez korytarz.W tym momencie poczułem się tak cholernie głupio...Zabiłem człowieka,który wychował mnie u boku własnego syna...A teraz znowu muszę o nim rozmawiać...

Biblioteka była naprawdę ogromna.Czułem,że mógłbym spędzić tu naprawdę wiele czasu...
W dzieciństwie nie mieliśmy prawa się tutaj wałęsać.Teraz to miejsce przypominało mi tą dziecięcą ciekawość i barierę...

Czułem przyjemne z nieprzyjemnym.Wymieszanie faktów i wspomnień...

-Zed,tutaj.-Shen spojrzał na mnie,a ja zrobiłem krok do przodu.Podał mi książkę.Gruba i ciemna.Zapach starego papieru...

-Stara księga...-Zacząłem.

-Mhm.Nie mam pojęcia skąd pochodzi...-Shen zbliżył się,a ja otworzyłem pierwsza stronę.Przerażający rysunek...

-To Rhaast...-Moje serce na moment się zatrzymało.

Przerażający czarny długi kształt,nakreślony atramentem na starej karcie papieru...Rysunkowe spojrzenie wydawało się świecić...

-Jestem pewnien,że to on...

Wzrok emanował z kartki...Mroził krew w żyłach...Jakbyśmy mieli kontakt z żywym Darkinem...
Przewróciłem stronę,patrząc na starannie,ręcznie napisany tekst.Księga miała liczne walory artystyczne ale sam fakt o kim była sprawiał,że wydawała mi się obrzydliwa...

Czarne litery tworzyli pierwsze,jakże przerażające słowa...

Pożeracz Światów.Ojciec Zniszczenia.

Moja krew wrzała z niepokoju.Te słowa budziły we mnie panikę,że walczymy z niespotykanie silnym bóstwem...

Bałem się czytać dalej...

Wysoki,czarny jak smoła,cienisty...Silne,długie ramiona.Na pierwszy rzut oka przypomina człowieka ukrytego w cieniu...
Nic bardziej mylnego.
Głowa bardziej zwierzęca,zwieńczona pokaźnym,iskrzącym się na czerwono porożem...Kły podobne do wilczych,ustawione w uśmiechu...

-Tak Shen...-Pokiwałem głową.-Teraz jestem pewnien,że to on...

Wielowiekowy oprawca,krążący po światach by szukać ofiar.Cel główny...

Praktycznie czytałem fragmentami,które przykuwały moją uwagę...

Bestia niebezpieczna śmiertelnie.
Sprytna,inteligentna i przerażająco rozumna.Chłonie krew strumieniami,eksponując niespotykany głód i zarazę.A rytuał ten zaczyna się niewinnie...

Natychmiast wczułem się w czytanie...

Wpierw zwykły przedmiot zaczyna przemawiać.Najczęściej broń by zadać jak największą pożogę...Szuka ofiary w sposób wyrafinowany...
Zawiera z nią pakt,kontroluje by powoli doprowadzić do szaleństwa i całkowitego poddania...

Czułem,że chyba stracę przytomność...
Mimo to czytałem dalej...

Sposobem aby przerwać ten obraz zagłady jest zniszczenie obiektu opętanego aby zesłać Pana Rozpaczy do jego wymiaru...

Znalazłem odpowieni fragment...

-Shen...-Wyszeptałem.-Znalazłem...

Shen podszedł do mnie zaciekawiony.

-Kosa jest rozwiązaniem naszych problemów...-Czułem teraz nagłe osłabienie.Jakby utoczono mi krwi...

Czy w końcu ten problem się skończy?

************************************

-Więc jaki mamy plan?-Upiłem ciut sake,a Shen pokiwał głową.
Miał zaróżowione policzki i wydawał się pijany.

-P-plan?-Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

-Zniszczenie Rhaasta.-Wciąż nie mogłem się uspokoić po przeczytaniu tej szatanskiej książki...Zakodowała mi się w głowie.

-Aaaa.No to proste.Przynęta i heja.-Zamachał ręka i wziął shota na jednego.

-Pomyślimy o tym jutro,bo jesteś pijany.-Uśmiechnąłem się lekko,patrząc na niego.Jest trochę głupiutki gdy się upije.

-Możemy pomyśleć o czymś innym...-Nagle uśmiechnął się i wstał od stołu.

-O czym?-Zupełnie nie wiedziałem o co mu chodzi.

-O czymś...ciekawszym?-Nachylił się nad moim uchem,łapiąc za ramię.

Czy on znów próbuje mnie uwieść.

-Chyba powinienem wracać do zakonu...Wiesz jak to jest z tą młodzieżą...-Uśmiechnąłem się niezręcznie.

-Oj tam.To prawie dorośli ludzie.Poradzą sobie.-Shen zaczął dotykać moich ramion i szyi.-Chyba możesz zostać dłużej chociaż jeden raz?

Czułem się bardzo dziwnie ale jednocześnie miałem ochotę się na niego rzucić.
Upiłem jeszcze trochę alkoholu...

-Zeddy.-Znowu szepnął mi do ucha i złapał za rękę.-Pokażę Ci coś fajnego...

Czułem jak czerwień podchodzi mi do policzków ale pozwoliłem mu podnieść się z krzesełka.

-To jest to fajne miejsce?-Uśmiechnąłem się lekko,gdy zobaczyłem sypialnię.

-Jeszcze jak.-Shen stanął przede mną.Był tak blisko.

-Nie powinienem...-Zacząłem.

-Zed...-Poczułem jak popycha mnie na łóżko i dotyka mojej piersi.-Chcę Cię jak cholera...-Zaczął mnie całować,a ja całkowicie się odblokowałem.Zacząłem go przytulać,a on praktycznie przyczepił się do mnie.Nadal nie przestawaliśmy się całować...Shen ciągle patrzył mi w oczy,a ja czułem że robię coś złego...

Czy powinienem tu z nim zostać?Może lepiej uciec?

-Shen...-Wyszeptałem jego imię,a on zaczął zdejmować górną część ubrania.Aż tak szybko przeskoczył do tego kroku.-Hej...-Dotknąłem jego piersi.

-Mh?-Na moment wyprostował się i spojrzał mi w oczy.

-Na pewno tego chcesz?-Czułem się bardzo dziwnie.Znów my obaj w tym samym miejscu...

Pocałował mnie i chyba już poznałem odpowiedź.Zacząłem dotykać jego ramion i brzucha.Skóra delikatna,aczkolwiek wyrzeźbiona...
Poczułem jak zdejmuje materiał z mojego ramienia.Pozwoliłem mu na to i oboje byliśmy już półnadzy.

-Skąd masz te blizny?-Shen uśmiechnął się lekko.

-Jaa?-Na moment zesztywniałem.-Sam nie wiem...

-To nic.-Shen pokiwał głową.-Pasują Ci.-Pocałował jedną,przechodzącą przez sutek a ja prawie podskoczyłem.To było dość czułe dla mnie miejsce...

-Hejj...-Pogłaskałem go po głowie.-Nie tutaj...

-A gdzie?-Uśmiechał się szarmancko.

-Nie tutaj.-Zamrugałem kilkukrotnie.

-Wiem gdzie bedzie dobrze...-Znów ten uśmiech.Uśmiech,który zwala mnie z nóg...
Zniżył się trochę,a ja doskonale wiedziałem co zrobi.

-Na penisie też masz blizny?-Zaczął,mrugając kilkukrotnie a ja zaśmiałem się.

-Sprawdź.-Zachęciłem go.Uśmiechnął się szeroko i zaczął zdejmować moje spodnie.

Teraz zupełnie przestałem się wahać i pozwoliłem mu ssać swoją męskość.To uczucie było przyjemne a za razem dominujące...

-Shen...-Gapiłem się w niego,a on nie przestawał...Dlaczego znów robimy to samo...-Shen....Shen dość.-odepchnąłem go od siebie i przewróciłem na łóżko.
Był gotowy i chętny.Mogłem z nim zrobić wszystko...

-Zed...Zrób to...-Wyszeptał,a mi się nawet nie chciało go rozbierać.Po prostu wziąłem go gdy miał na sobie spodnie.

-Jak sobie życzysz...-Szepnąłem mu do ucha,łapiąc za ramiona.Czułem jak drży.Sygnalizował to jękiem.

-Boże...Zed...-Patrzył na mnie z przymrużonymi oczami,a ja kontynuowałem,lekko bujając biodrami.

-Lubię być Twoim bogiem.-Uśmiechnąłem się.Shen mruczał mi do ucha.

Spędziliśmy Pol nocy przyklejeni do siebie.Shen i ja znów złączeni...To było przyjemne ale jednocześnie dziwne.Gdy skończyliśmy było ciemno.To musiała być noc...

Tylko obawiam się o to co powie Kayn...

No tak...zdradziłem go...

Ciężko wybrać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro