Luctus unum
*Kayn*
Nie umiałem go tak zostawić...Wtoczyłem się z Lucasem,który broczył krwią do świątyni.Pod osłoną nocy nie było tu nikogo...
Powinienem go zostawić,czekać aż się wykrwawi...Ale coś mi nie pozwalało...
Położyłem go na łóżko i spojrzałem na jego ranę.Paskudna sprawa...
-Trzeba będzie zszywać.-Oznajmiłem,a Lucas zrobił wielkie oczy i gest ręki jakby chciał się oslonić przede mną.
-Chyba żartujesz!?Sądzisz,że pozwolę Ci grzebać w moim brzuchu!?
-Mam dać Ci się wykrwawić?-Spojrzałem na niego chłodno.-Widzisz ile krwi tracisz?-Wskazałem na szkarłat skapujący powoli na ziemię.
Lucas zamilkł,zupełnie zdezorientowany...Nie ma wyjścia i musi mi zaufać.
Postarałem się oczyścić ranę i zatrzymać krwotok,co było dość ciężkie.Rhaast prawie przeciął mu naczynia krwionosne.
Lucas mierzył mnie,jakbym go torturował.
-Teraz może Cię trochę mocniej zaboleć.-Zacząłem.-I błagam Cię nie wierzgaj jak dzika świnia,bo przed chwilą zatrzymałem Ci krwotok...
Pokiwał głową,a ja mogłem przystąpić do działania.Zwijał się z bólu ale ja byłem zbyt skupiony na zadaniu.
-Kurwa!-Krzyknął,a ja zmierzyłem go.
-Skończyłem.-Rzuciłem,obwiązując ranę bandażem. Lucas zasłabł i stracił przytomność.
-Cholera...Że też musiał zemdleć...
Przynajmniej mogę wyjść i się trochę rozejrzeć...
************************************
Książka nie leżała mi w dłoni.Szczerze mówiąc to już nie wiedziałem co robić.
-Cholera jasna!Ja nakopię tej kobiecie i tej powalonej mendzie w zbroi!-Usłyszałam zdenerwowany głos Yasuo i wyjrzalem na zewnątrz.Podnosił jakieś rzeczy.Wyglądał na wściekłego.
-Może Ci pomóc?-Zacząłem,a Yasuo podniósł wzrok.
-A możesz.-Pokiwał głową.-Zeda całkiem rozłożyło,a Irelka ma grypę...
I kto się nimi musi zajmować...
-Ty.-Uśmiechnąłem się lekko.-A co z Zedem?
-Po prostu musi się wylizać.-Zaczął powoli.To pewnie przez tę ranę...
-Ach...-Wydałem z siebie zaskoczony okrzyk,a Yas wziął rzeczy i zniknął w pokoju.
Postanowiłem,że udam się do Zeda.Dawno go nie widziałem...I to mnie martwi...
W pokoju było zupełnie cichutko...Jakby pusto...
Zed leżał na łóżku.Aż zacząłem się bać czy on...nie...umarł...
Podszedłem.Na szczęście żył...Jeden strach mniej...Jego twarz pokrywała czerwona jeszcze szyna,zakończona na podbródku.Szpeciła jego idealne Jak u Dawida rysy...Męski acz delikatny policzek...
-Zed...-Podszedłem do niego i dotknąłem jego włosów.Otworzył powoli oczy.Uśmiechnął się.Spojrzenie wyblakłe i słabe...
-Jak się czujesz?-Złapałem jego rękę.Miałem wrażenie,że ma gorączkę.
-Ujdzie.-Szepnął,a ja dotknąłem jego rannego policzka.
-Rhaast zaplaci za to,że Cię oszpecił...-Odparłem,dotykając jego włosów.-Zniszczę go,zobaczysz...
-Nie działaj pochopnie.-Dotknął mojej twarzy.
-Ale on Cię skrzywił...-Zadrzałem.-Zostanie Ci blizna...
-To nie ważne.-Westchnął.-Ważne,że żyję i jestem tu z Tobą,a on nic nie zrobi Tobie.
Wpatrywałem się w Zeda,trzymając jego dłoń.
-Wypoczywaj.Zbladłeś...-Pocałowałem go w czoło.
Westchnął,a ja okryłem go kocem.
Powiniem się wyspać.Zregenerować sie...
************************************
Obudził mnie cichy szelest.Rozejrzałem się i spostrzegłem Lucasa wpatrującego się we mnie.Gapiliśmy się tak na siebie przez dłuższy moment.
-Co się patrzysz?-Zacząłem,a on się speszył.
-Dlaczego mi...pomogłeś?-Spojrzał na mnie z zażenowaniem.-Przecież mnie nie cierpisz...
-Jakoś nie potrafiłem Ci odmowic pomocy.-Wzruszyłem ramionami.-Coś w rodzaju nieszczęsnej empatii...
Lucas nadal patrzył na mnie z zaskoczeniem.Usiadł obok mnie
-Nie musiałeś mi pomagać.
-Ale czułem,że muszę to zrobić...
Czyli na moment zakopaliśmy topór wojenny?
-Jak się tu znalazłeś?-Zacząłem cicho.Mam wrażenie,że poruszyłem zły temat.
-Hmm...-Mruknął.-To pewnie ma związek z moim dziwnym talentem...Mam drobny problem z jego kontrolą...
Pewnie dlatego mama chciała mnie tu wysłać...
-Rozumiem.-Pokiwałem głową.-Ukryta zdolność?
-Pokazać Ci?
-Czemu nie...
Lucas podniósł się powoli i westchnął.Nagle poczułem przypływ wiatru,który sprawił,że kartki z biurka ruszyły z łoskotem a ściana prawie pękła na pół.
-Więc to tak...-Złapałem się pod brodą.
Znów usiadł obok.
-Dar jak i przekleństwo.-Rzucił.
-Hah.Czyli rzucasz tornadami jak Yasuo?Może jesteście rodziną?
-Raczej wątpię.-Machnął ręka.
-W sumie to macie podobne zachowania...-Uśmiechnąłem się lekko.
-Niby jakie?-Lucas zmierzył mnie z poirytowaniem.
-Wiecznie marudzicie.-Zachichotałem.
-No ja nie marudzę,że mi się włosy nie układają!
-Co tam gadacie o moich włosach!?-Głos Yasuo rozległ się za drzwiami,a my zaczęliśmy się śmiać.
Yasuo wlazł nam do pokoju i zmierzył z zaskoczniem.
-To wy się nie próbujecie pozabijać?-Mrugnął kilka razy.
-Idź sprawdź czy Ci peruka nie Uciekła.-Zasmiałem się.
-Mam powiedzieć Zedowi,że kradniesz jego ręczniki żeby je wąchać!?-Zmierzył mnie zabójczo.
-Z tyłu wyglądasz jak kobieta.-Zachichotałem.
-Co proszę!?-Yasuo oburzył się.-Ja jestem tak męski,że brakuje skali...
Obrócił się na pięcie z gracją,kołysając biodrami i wyszedł z pokoju.
-Nawet łazi jak kobieta.-Lucas uśmiechnął się lekko.
-Słyszałem!-Zza drzwi oburzony Yasuo.
-Dobra,idz zjedz kotleta.-Krzyknąłem i usłyszałem stanowczy krok,eksponujący wielkie urazenie.
Zaczęliśmy się śmiać.Żartowanie z Yasuo chyba każdemu poprawi humor...
-Wracając do tematu mojej mocy...-Lucas zaczął,gdy Yasuo poszedł się pewnie pożalić Zedowi.-Pewnie mam to po mamie...
-Rzucacie się tornadami w wolnych chwilach?-Uśmiechnąłem się lekko.
-Coś w tym rodzaju...-Westchnął.
Nie spodziewałem się,że da się z nim dogadać...
************************************
-Ale ktoś musi to załatwić!-Shen wziął się pod boki,a ja podniosłem wzrok.
-To pewnie ma związek z Zedem...-zacząłem.
-Trochę.-Shen obrócił się do mnie,a Yas chciał uciec ale Shen złapał go za rękaw.-Trzeba oczyścić mu ranę,bo sie paskudzi.Potrzebujemy takiego jednego zioła ale ten pajac nie chce iść.
-To sam sobie idź w las,jak pojeb z kosą gania po okolicy!
-No nie mów mi,że się boisz.-Shen zmierzył go z lekkim uśmiechem.
-Ni...
-Ja z nim pójdę.-Rozległ się inny głos i wszyscy obrócili się w jego stronę.Lucas.
-Ty też jesteś ranny.-Shen zaczął ale Lucas pokiwał głową.
-Nie przesadzaj.-Zmierzył go.-Chodźmy bo się ściemni.-Złapał Yasa i zabrał za sobą.
-Ale gdzie te łapy!Nie dotykaj moich włosów,gówniarzu!-Yas machał rękami jak powalony,Lucas ciągnął go za sobą...a Shen...Lekko się uśmiechał,patrząc jak idą w kierunku bramy...
*Yasuo (tak,tak na niego nadszedł czas*
-Ile można iść w tym samym kierunku?-Zmierzyłem dzieciaka,który przełaził przez ten sam konar kilka minut wcześniej.Co za brak orientacji...-Nie możesz przyznać,że się zgubiliśmy?
Lucas zmierzył mnie,jakby dostał w twarz.
-Masz rację.Zgubiliśmy się.
-Ha.Wiedziałem!Zupełnie nie znasz się na orientacji w terenie...
-Bo ty się znasz...-Westchnął.
-Wędrowiec nigdy się nie gubi...
-To w takim razie nas doprowadź,Panie Wszystko Wiedzący...
-Czej,czej.-Machnąłem ręka.-Patrz jakie idą chmury.Jak Cię walnie piorun to Zed mnie skopie.Jak mnie trafi to pół biedy,jeden wariat mniej ale gniew Zeda...I jeszcze Irelki...-Otrzepałem się.
Dzieciak się lekko uśmiechnął.W sumie o to chodziło.Rozweselanie ludzi mi wychodzi...
-Więc co proponujesz zamiast wędrówki?
-Widzisz tamtą chatę?-Wskazałem na drewniany domek za drzewem.
-Wczesniej jej nie zauważyłem...
-No,to może jest tam ktoś kto pozwoli nam przeczekac burzę...Wiesz jak takie kąpiele niszczą włosy!?
Lucas roześmiał się.Co w tym zabawnego!?Zmierzyłem go stanowczo,a on obrócił się do mnie.
-A,wybacz.Czuły punkt.Mimo to nadal z tyłu wyglądasz jak kobieta...
-Ja Ci dam kobietę mały kurwiu,to Cię matka nie pozna...-Naburmuszyłem się i szepnąłem cicho.Poszliśmy w stronę chaty.Przy okazji już zaczęło padać.Świetnie...
Otworzyłem drzwi,bo na pukanie nikt nie odpowiadał.Półmrok,jakieś świece i półnaga baba na środku,mamrotająca jakieś wariactwa...Czemu to znowu ktoś powalony...Zabije mnie cycem jak będę spał albo coś...Albo gorzej...Ogoli na łyso!
-Co się gapisz na tą kobietę,zboczeńcu?-Lucas szturchnął mnie,a ja zabiłem go wzrokiem.
-Zastanawiam się czy będę ofiarą jej porąbanych rytuałów!-Może trochę za głośno.
-Stanie w progu przez dłuższy czas przynosi pecha.-Zaczęła,dalej robiąc te swoje czary-mary.
Zrobiłem krok do przodu.
-To pani mnie nie pożre ani nie zmutuje...nie wiem...Dwie glowy,cztery jądra...
-Tobie nie potrzeba czterech jąder do szczęścia...-Podniosła głowę,Lucas zaczął rechotać,a ja poczułem się zgaszony.
-Świetnie sobie radzę z dwoma,dziesięc na dziesięć proszę pani.Żadnych zarzutów.Nic tylko pieścić.-Wziąłem się pod boki,a ona przewróciła oczami.
-Podejdźcie bliżej.
-W jakim celu?-Zmierzyłem kobietę,a ona poprawiła włosy.-Ja naprawdę nie chcę tych czterech jąder...
-Skończ z tymi Twoimi jądrami,bo dostaniesz w nie kopa.-Spojrzała na mnie,jakby chciała mnie spalić.-Podajcie ręce.Musicie mi się przedstawić.
-To po co ręce?-Wzruszyłem ramionami.
-Ludzie bardzo często kłamią.Ale ich energia nie.Prawda to klucz do poznania...
-No dobra...-Przewróciłem oczami i podałem jej rękę.Znowu jakieś powalone zaklęcia.Jestem pewnien,że jednak mnie przeklnie i obudzę się rano z czterema jądrami...albo gorzej.Zmieni mnie w Irelkę czy coś...
Dziabała nas po rękach z jakieś grube dziesięć minut,aż się zacząłem zastanawiać czy jakiegoś zaklęcia na nas nie rzuciła.Po chwili poprawiła ponownie włosy i wróciła do kiziania rączek.
- Oooo...Jaka wspaniała więź krwi...
-O czym ty znowu piepszysz kobieto...Zostaw mnie i moją krew w spokoju.-Zmierzyłem ją nieufnie i chciałem się wyrwać ale złapała mnie dość mocno.
-Stój jak Ci przykazano,bo się obudzisz z tymi czterema jądrami.-Zagroziła.Znowu dziabała mnie po ręce.
-Zachowujesz się jak pokopany przy własnym synu...Dokąd zmierza ten świat...
Na moment mnie zamurowało.Bredzi,jej narkotyczne herbatki pewnie działają...
-Syna?Przecież ja nie mam dzieci...-Zmierzyłem ją jak wariatkę.
-No jak to nie.Przecież stoi obok Ciebie.-Wzruszyła ramionami,a ja pokiwałem głową.
-To niemożliwe.Pewnie się pomyliłaś.Gdybym miał dzieci,to raczej bym wiedział.-Serio czułem,że to tylko jedno nieporozumienie albo ona zacznie się śmiać i powie że to tylko taki żarcik.
-Możesz mi nie wierzyć ale energia nigdy nie kłamie.-złożyła ręce.Czułem się naprawdę dziwnie.Jak mogę mieć dziecko i o nim nie wiedzieć?Szaleństwo.
Spojrzałem na Lucasa.Jakoś nie szczególnie wygląda na moje dziecko.A może ja się już nie znam...
Raczej widzę w nim kogoś,kto rzuca wazonami z odległości pięciu kilometrów i jeszcze trafia Ci w łeb.Janna mnie zatłucze kijem jak mnie dopadnie...
-Zamarzliście?-Babka zmierzyła nas,a ja szybko się otrzepałem.
-Może jednak już pójdziemy.Tylko mamy lekki problem z powrotem...
-Ta,ta.-Przerwała mi.-Zgubiliście się.Nie ma problemu.Mam mapę.
-To świetnie...-zacząłem i otworzyłem drzwi,by dostać deszczem po ryju i efektownie wypierdolić się w przejściu...
-Raczej nigdzie nie wyjdziemy.-Lucas zmierzył mnie i podał rękę.-Bo piorun szybciej walnie Ciebie niż mnie.
-To...chyba dobry pomysł...-Podniosłem się.-Proszę pani.Chyna zostaniemy do końca burzy...
-W takim razie zjemy kolację.-Machnęła ręka i chciała ruszyć do innego pomieszczenia.-Zaraz się za nią biorę.
Mmm kolacja...Szczerze mówiąc to jestem głodny jak pies...Zaraz,czekaj gdzie ta babka!?Wyparowała...I teraz ta niezręczna cisza...
-To...Co tam u mamy?-Zacząłem,licząc że mnie nie skasuje krzesłem czy coś...
-Normalnie.-Wzruszył ramionami.
-Rozumiem...
-Yasuo...A może tato...Czy wy kiedyś byliście razem?
-Tia...Wiele lat temu.Po prostu nam nie wyszło i rozeszliśmy się w swoje strony...
-Nie wyszło?-Zrobił zaskoczoną minę.
-Jak dostaniesz dwudziestokilogramowym wazonem od dziewczyny,to zrozumiesz co to trudna miłość.-Zmierzyłem go,a on podniósł pytająco brew.
-Dobra,piętnastokilogramowym ale boli jakbyś dostał trzydziesto...-Westchnąłem cicho.
-Pewnie zasłużyłeś...-Uśmiechnął się lekko.
-No jaaasne...-Przewróciłem oczami.-Najlepiej mnie stłuc wazonem,to bardzo przyjemne.Dobrze,że stołami nie rzucała,bo już bym nie miał ręki albo głowy...
-Co zrobiłeś?-Zmierzył mnie z uśmiechem.-Nie zjadłeś mięsa przy obiedzie?Nasyfiłeś w domu?Pomylili Cię z kobietą?
-Żebym Cię nie pomylił z tym stołem...-Przewróciłem oczami.
-Kolacja gotowa!-Kobiecy głos rozległ się po pomieszczeniu,a ja zatarłem ręce.
-Kto do roboty,ten do jedzenia!-Ucieszyłem się,czując zapach rozchodzący się z kuchni.
-Chyba do marudzenia...
-Spróbuj grymasić,Że mięsa nie zjesz to namierzę Twoją matkę,pewnie dostanę blatem ale to nic.Powiem jej,że nie chcesz jeść i ona się z Tobą rozprawi.Jej powinieneś się bać.-Wziąłem się pod boki,a Lucas zaczął się śmiać.-Przestań rechotać i chodź na jedzenie.Wiesz jaki ja głodny jestem!?
Polecieliśmy wszyscy do kuchni,a tam Pieczen,ziemniaczki,wyższa klasa.W końcu coś dobrego.Jak Zed gotuje,to czasem wyrzucam za okno jak nie patrzy,bo tego do ust nie włożysz.Pewnie się zacznie ruszać albo jeszcze przemówi...A tutaj.Pierwsza klasa.A myślałem,że jak sam sobie nie ugotuję to nie zjem niczego porządnego...
-Dziękujemy za posiłek...-Lucas zaczął,babka pokiwała głową a ja już myślałem o tym kiedy to wszystko zjem...Na początku było trochę niezręcznej ciszy ale szybko zniknęła.
-To ty już jesz drugiego kotleta?-Babka zmierzyła mnie,a ja podniosłem brew.-Nieźle...
-Coś pani nie pasuje?-Wzruszyłem ramionami.-Głodny jestem...
-W rodzinie nic nie ginie...-Przewróciła oczami,a ja zupełnie nie wiedziałem o co jej chodzi.
(Lucas też już drugiego wciąga xD)
-Jedno mnie zastanawia...-Lucas zmierzył mnie.-Tyle jesz,a nic nie tyjesz.Zero tłuszczu.
Zaśmiałem się.To było zabawne,taka cisza a on nagle z tym...
-Tajemnica państwowa.-Uśmiechnąłem się lekko.
Zjedliśmy dość szybko.Pomoglem babce umyć naczynia.Szczerze mówiąc to chciało mi się cholernie spać.Dzień jednak potrafi człowieka wykończyć...
Babka poszła sobie coś tam porządkować,a ja zastanawiałem się czy ma jakieś zapasowe łóżko czy coś ale ostatecznie nie szperałem,bo mnie przeklnie.Chyba miała kominek...Dzieciak zajął już to miejsce.Cóż.Położę się na podłodze.Zawsze lepsze to niż błoto.Gapiłem się w chłopaka przez jakieś pięć minut,zastanawiając w jaki sposób mam zasnąć skoro mam tyle do przemyślenia...
************************************
-Przynajmniej nie pada.-Zacząłem,gapiąc się w niebo.
-Zaraz Twoje marudzenie sprowadzi deszcz...
-Ja wcale nie marudzę!
-Możemy zrobić przerwę?-Dzieciak zmierzył mnie z lekkim uśmiechem.-Idziemy już od samego rana...
-No dobra.-Rzuciłem,gapiąc się w jezioro przed sobą.Walnąłbym się na trawę ale pewnie potem zasnę i bedzie ciężko...-W sumie to dobry pomysł.Już mnie bolą nogi.
-Znowu marudzisz.-Zaczął,a ja stanąłem obok.
-Zaraz Ci pokaże marudzenie,to się zdziwisz.-Zmierzyłem go z uśmiechem,po czym wrzuciłem do jeziora.-Teraz sprawdź czy marudzę.
-Na kąpiel się nie umawialiśmy!-Zaśmiał się,a ja wziąłem się pod boki.
-Szkoda,że nie ma tu rekinów...
-To sam sprawdź.Może są.I chcą pożreć Ci włosy.-Po chwili poczułem,że ja też ląduje w wodzie.
-Znowu będę mieć kołtuny...-Mruknąłem.-Jak mi nie wyciągniesz magicznie suszarki z kieszeni,to Cię podkabluję matce.
-Konfident.-Pokazał mi język.
-Czekaj tu,płynę po Ciebie!-Zmierzyłem go.-Dostaniesz takiego kopa,że stąd dolecisz do Noxusu!
-O nie,włochaty marudzący rekin.-Dzieciak zaśmiał się i zaczał wyłazić na brzeg.
-Tchórz.-Zmierzyłem go,też wychodząc z wody.-Boisz się gościa z szopą na głowie.
-Który z tyłu wygląda jak kobieta.-Zaśmiał się.
-Dostaniesz w zęby.Zobaczysz.-Znowu go Zmierzyłem,siadając na brzegu i wykręcając przemoczone włosy.
-A ty wazonem.
-Już wiem od kogo.-Westchnąłem.-Nie wywołuj wilka z lasu,bo obaj dostaniemy.-Walnąłem się na trawie.-Ja się chyba starzeje...
-Patrz,niedługo włosy Ci posiwieją...-Lucas walnął się obok mnie.
-Zaraz Cię sklepię gałęzią,zobaczysz.-Uśmiechnąłem się lekko.
-Tooo...jak się poznaliście z mamą?
-Naprawdę chcesz słuchać takiej długiej historii?
-Chętnie posłucham jak dostałeś wazonem w łeb.-Uśmiechnął się.
-Haha,bardzo śmieszne.Tobie dam butem i będziemy kwita...
*Macie dzieci życie Jasia z Janina,wiem że i tak nikt tego nie chce i wszyscy czekają na Yi*
Nie wiem jak bardzo denerwujący może być dzień.Marudzenie Zeda,potem wrzaski jakichś dzieci...Ujadające psy...Może po prostu mam migrenę i wydziwiam...
Tak to już jakoś dziwnie jest...
Niby wszystko w porządku,a mam wrażenie że dzieje się coś dziwnego...
Pewnie zaraz będzie jakaś afera i znowu będę musiał ratować Zeda...Tak to jest...pajac z tego Zeda... Nagle poczułem zderzenie z czymś.Pewnie znowu jakieś dzieciaki mi się plątają pod nogami...
Kurczę chyba wlazłem w jakaś babkę...
-Wszystko w porządku?-Spojrzałem na nią.No na martwą nie wyglądała.Może trochę poobijaną.
-Chyba tak...-Odparła,ale głos miała jakby się z czołgiem zderzyła...
-Na pewno?-Miałem wrażenie,że jej coś połamałem.
-Mhm.Bardzo się tym przejmujesz-Pokiwała głową.-Zabiłeś kogoś w taki sposób?
-Zabić to chyba nie...-Złapałem się za brodę.-Ale ogłuszyć to mi się udało...
Babka zaśmiała się,a ja podałem jej rękę,żeby się podniosła.
-Przepraszam.Ostatnio nie patrzę pod nogi...
-W Porządku.W tych czasach wszyscy są zabiegani...
Nagle usłyszałem jak burczy mi w brzuchu.Jak zawsze w najlepszym momencie...
-Ktoś tu chyba jest głodny.-Zaśmiała się.
-Może trochę...-Zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć.
-Hm.W sumie mieszkam niedaleko,to możesz wpaść na obiad zanim wpadniesz na kogoś innego.
-Mh.Bardzo dziękuję...-Jak babka zaprasza mnie na obiad,to chyba jej nie odmówię...
(kij tam se potem pogadaja,przedstawią ale to nudne rzeczy które wszyscy wiedzą)
************************************
W sumie to całkiem ładny domek.Jak na mnie,wiecznego miłośnika minimalizmu,któremu do życia wystarczy kanapa i lodówka.Dość gustownie...
Połaziłem trochę po przedpokoju,żeby się rozejrzeć,nie chce mi się gapić w ścianę bez celu.
-Długo bedziesz tak chodzić?Zaraz wystygnie.-Usłuszałem głos i zwaliłem wazon,o który sie opierałem.Świetnie...
-Ups...-Zmierzyłem wazon,jakbym nim dostał w nos (to wkrótce xD)-Nie chciałem...
-W porządku.Zaraz to...
-Pffy..Ciii..Ja to posprzątam.-Wziąłem się pod boki.
-Nie zwal czegoś jeszcze.
-Postaram się...
************************************
-Czyli wszystko zaczyna się od jedzenia?-Chłopak zaśmiał się,a ja Przewrocilem oczami.
-Gburze,nie wolno przerywać.-Westchnąłem.
-Ale powinniśmy się zbierać.Niedługo południe,a wiesz co wtedy.
-Hm no niby obiad...
-Racja.-Zaśmiał się.
Gdy dotarliśmy,to Shen oczywiście nas zbeształ ze czemu tak długo.Standard.Jak zawsze musi marudzić ale to nic.Ktoś musi zrobić obiad,czyż nie?Jak Zed zrobi to wszyscy umrzemy...
*Luca(Ta on też)
Mam wrażenie,że gdzieś zostawiłem to ostrze ale nigdzie go nie widzę.Dziwne.Zaczęło padać.Nawet trochę powiało chłodem.
-O,tu jesteś.-Znalazłem to czego szukałem i nagle poczułem mglisty cień w pobliżu.
-Tak,tak znalazłeś brawo.-Chrypliwy głos przeciął powietrze.Z mroku wyłoniła się dość przerażająca postać,zupełnie ciemna i nieznajoma...-Wiesz co jest nagrodą?
Nawet nie miałem zamiaru się odzywać.
-Śmierć,złotko.-Śmiech,drwina w głosie.
-Najpierw musisz mnie zabić.-Odparłem pewnie.Wycofać się?W życiu.
-Oj,to żadne wyzwanie.-Nagle obok tego czegoś pojawiła się wielka kosa.Może być ciężko.
Przygotowałem się na odskok i kosa pojawiła się tuż nad moim stopami.Niecelnie.
-Tylko tyle potrafisz?-Deszcz moczył wszystko wokół.
-To dopiero rozgrzewka.-Demon zaśmiał się.To chyba ten o którym mówił Zed.Nieźle.
Zaczął machać tą kosą jak pokopany,a ja sprawnie jej unikałem aż do pewnego momentu.Trafiła w ramię.
-Cholera...-Krew brudziła mi dłoń,gdy dotykałem zranienia.-Sądzisz,że się poddam!?
-To słodkie ale jestem pewniem,że to na nic.-Zarechotał.
-Nawet jeśli będę musiał umrzeć.-Zmierzyłem go,trzymając krwawiące ramię.-To cieszę się,że mogę to zrobić z bronią w ręku...
-Bohatersko.-Znów szydzący śmiech.-Ale nie będzie szczęśliwego zaskoczenia.-Zablokowałem kosę ręka.Przebijała mi sie przez palce.
Trochę mroczyło mi się w oczach...
-Nie poddam się,rozumiesz?-Spojrzałem na niego.Kosa znów była w ruchu.Uchyliłem się ale trafiła.Niedobrze.
-Już na to za późno.Ale przynajmniej nie bałeś się stanąć do walki.Błędny rycerz...-Śmiech.Potem cisza.Zniknął.
Tracę za dużo krwi by się podnieść.Jedna stopa w górę.Już prawie na nogach i nagle w dół.Znowu ta krew.
Wchłonie ją ziemia.
Czy gapienie się w gwiazdy w obliczu śmierci jest normalne?Właśnie to robię.Cichy śmiech.To wszystko jest takie zabawne.
W tle jakieś damskie wrzaski.Miesza mi się w głowie.Znowu ta krew.Jest wszędzie...
Wchłonie ją ziemia.
Kiedy mnie już tu nie bedzie...
*Za niedługo part drugi rozdziału bo to nie koniec*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro