Luctus duo
*Kayn*
Ciężko było mi uwierzyć w to co się stało.Rhaast na za wiele sobie pozwala...Jeżeli znów giną inny,tak blisko...Czuję winę.Palącą,żrącą winę...Gdybym tylko ja był ofiarą Rhaasta...Nic by się przecież nie stało...Wolałbym cierpieć sam...
Zed gapił się w okno.Wyglądał jakby był zamyślony.Czy powinienem rozmawiać z nim w takim momencie?
-Coś się stało,Kayn?-Zed zaczął,nawet na mnie nie patrząc.Wzdrygnąłem się jak goła kura.
-Siedzisz tutaj taki zmartwiony...-Westchnąłem.-Nie da się tego nie zauważyć...
-Czuję się winny,Kayn.-Zed pokiwał głową.
-Ale...To wszystko zaczęło się ode mnie!-Poczułem piekące łzy w oczach.-Mogłem zatrzymać Rhaasta przy sobie!Zniósłbym to cierpienie...
-Kayn...-Zed dotknął mojego ramienia.-Ale ja nie mógłbym patrzeć jak on Cię dręczy...
-Zed...-Szepnąłem smutno.
-Nic mi nie będzie.-Pokiwał głową-Za to ty powinieneś się zdrzemnąć.Źle wyglądasz...
-W sumie racja.-Pokiwałem głową.-Ale chyba bardziej powinieneś się martwić o...
-Wiem-Przerwał mi.-Nie mam pojęcia jak wytłumaczyć mu,że ma nie siedzieć na balkonie pod czas deszczu...
Zatkało mnie.Jedna z najbardziej pozytywnie nastawionych do świata osób,właśnie zachowuje się jak nastolatka z depresją...
-Bardzo to przeżywa...-Stwierdziłem.
-Przejdzie mu.Silny jest.Ale to normalne,że musi odreagować.Idź już spać,bo jest późno.-Zed pogłaskał mnie po głowie.-Jutro ciężki dzień.
*Yas*
-Przeziębisz się,siedząc na tym balkonie!-Yi cały czas darł się żebym wszedł do pokoju ale jakoś się nie zamierzałem.-Yasuo,do cholery!Słyszysz co mówię!?
-Mam w dupie to czy się przeziębię!-Rzuciłem oschle.Może trochę zbyt zimno,bo mam wrażenie że Yi się rozpłakał...
I jednak tak się stało.
-Dlaczego mnie nie słuchasz!?-Usłyszałem łkanie.-Wiesz jak się o Ciebie martwię!?
Zrobiło mi się głupio i wszedłem do pomieszczenia.
-Nie musisz się mną martwić,wiesz?-Woda lała się ze mnie jak z gąbki ale to nic.
-Jak to nie!?-Yi zmierzył mnie ze łzami w oczach.-Nic nie jadłeś!Siedzisz w deszczu!To nie jest Yasuo!Sam już nie wiem kto to!
-Yi...-Dotknąłem jego policzka,licząc że się uspokoi.-Połóż się i odpoczywaj.Trzęsiesz się.
-Nie mam zamiaru spać,kiedy jesteś w takim stanie...-W oczach nadal miał łzy.
-Położę się z Tobą,zgoda?-Zaproponowałem.On musi spać,bo zejdzie.Ja niekoniecznie.
-Bez sztuczek.-Otarł oczy i wszedł pod kołdrę.Zrobiłem to samo,mimo że miałem na sobie mokre ubrania.Wtuliłem się do Yi.Dzięki temu przynajmniej szybko zasnie.
Ale mi się nie uda.
Nie mogę spać z myślami,które siedzą w głowie...
************************************
Yi rano trochę marudził i ostatecznie chciał zmusić mnie do jedzenia,więc wywaliłem go do kuchni żeby mieć trochę spokoju.
Gapiłem się bez celu w okno.Brak snu teraz mnie meczyl.Może spałem jakieś dziesięć minut ale ktoś jebnął drzwiami w środku nocy i się obudziłem...
Włosy plątały mi się w palcach.
Kroki w pomieszczeniu.
-Zachowaj chociaż kulturę i mnie nie ignoruj.-Niezadowolony,znajomy głos.
-Nie drzyj się kobieto.-Pękała mi głowa od tej całej bezsenności.
-Zaraz Ci przypierdolę,lalusiu!Nie mów mi,że będziesz udawał że mnie tu nie ma!?
-Po co się tak drzesz?-Zmierzyłem ją.-Pół tonu ciszej.
Nagle poczułem szarpnięcie za włosy,które sprawiło że krzesło ze mną wyjebało się do tyłu i prawie wbiło w kręgosłup.
-Jak możesz się tak zachowywać?!-Wydarła się.-Mam prawo krzyczeć!
-Ale nie możesz robić tego ciszej?-Zaproponowałem i szykowałem się na jakiś rodzaj ciosu.Nic.
-Masz w sobie jakiekolwiek uczucia!?
-Mam ich więcej niż ty.-Odparłem chłodno,wyrywając włosy z uścisku.
-Ty kurwiu!Jak nierozgarniętym trzeba być,żeby nie umieć upilnować dziewiętnastolatka!?-Zimne spojrzenie.-Co z Ciebie za ojciec!?
-Hm...Szkoda,że tego faktu nie poznałem od Ciebie!-Zmierzyłem ją.-Może byłoby inaczej!
Teraz gapiliśmy się w ciszy na siebie.Miotało ją od środka.Miała ochotę mi przywalić ale dziwnym trafem się powstrzymywała.
-Ty samolubny...-Syknęła.-Jak Ci wpierdolę...
-No dalej,kurwa!Nie krępuj się!-Nadstawiłem policzek.I tak tego nie zrobi.Życie trochę nauczyło mnie rozumieć ludzi.
Uniosła rękę do siarczystej klepy ale to tylko pokazówa.Nie jest w stanie wykonać ciosu.
-Ty...Ty...-Opuściła rękę.Nastała chwila ciszy.
Gapienie się w ziemię jest dobrym pomysłem.
-Dlaczego to wszystko się stało...-Załkała.
Nie spodziewałem się takiej reakcji.
I nagle z dupy pojawił się Yi,który miał minę jakby nie wiedział gdzie uciekać.
-Ojej!Przepraszam,nie powinienem przeszkadzać.-Speszył się.-Chciałem tylko jedną rzecz...
Na moment nastała cisza.
-I nie kłóccie się tak...
Wyszedł z pokoju,niosąc książkę.
Znowu zostaliśmy sami.Wolałbym żeby poszła...
Myślałem,że zrobi kolejną awanturę ale tak się nie stało.
-Mam nadzieję,że nie zaczął od Ciebie uciekać i nie zraziłeś go swoją durnotą...-Rzuciła oschle.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-Zmierzyłem ją.-Tylko obce baby z dżungli mi uświadamiają takie fakty...
Westchnęła.
-Jakoś ciężko było mi się na to zebrać.-Spojrzała na mnie.
-Bo?-Podniosłem brew.
-Bo jesteś taki nieprzewidywalny,że mogłbyś nie chcieć go znać.-Zmierzyła mnie wymownie.
-Chyba żartujesz!?-machnąłem ręka.-Miałbym nie zaakceptować własnego dziecka!?
Janna na moment ucichła.Znowu kolejne minuty ciszy.
-Jak...się...dogadywaliście?-Rzuciła,patrząc w przeciwnym kierunku.
-Całkiem nieźle.Udało nam się spędzić trochę czasu razem...
-Cieszę się...-Spojrzała na mnie.-Dobrze,że Cię polubił...
-Aaa...Ty jak sobie tam radzisz?-Ta rozmowa to jakaś porażka...
-No normalnie.-Wzruszyła ramionami.-Jak w życiu.O stan emocjonalny mnie nawet nie pytaj,bo urwę Ci jaja.
-Ał.-Pokiwałem głową.-Nadal jesteś na mnie zła?
-Może.-Odparła beznamiętnie.-Powiedzieli mi,że nie żyjesz a trzy miesiące później widzę Cię z jakaś lafiryndą za rąsie.Nie lubię być oszukiwana.
-Szczerze,to prawie wąchałem kwiatki od spodu.-Zacząłem.Jest zła,bo nie zna tej historii.-Wynieśli mnie prawie w kawałkach.
-O czym ty znowu mówisz?-Zamrugała kilka razy oczami.
-A o tym nie widziałaś?-Uśmiechnąłem się lekko,widząc że ją zamurowało.
-Dobra,czekam na Twoje bajeczki.
-Pamiętasz...hmm...Jak to nazwać...O,Zima Stulecia.To dobre określenie.Śnieg Po kolana,minus czterdzieści,gluty przymarzają do nosa.
-Oszczędź sobie tych barwnych opisów...
-Wiesz jak to jest...
-Ioniańska szkoła jazdy.-Machnęła ręka.-Wiem,wiem.Robią z was małpy bojowe.Propaganda i tyle.
-Nie zgodzę się ale przejdźmy do rzeczy.-Wzruszyłem ramionami.-Łatwo wtedy zejść.Latanie wokół ludzi z dwumetrową włócznią nie jest dobrym zajęciem.-Trochę ciężko opowiadać historię,przez której większość jest się półtrupem.-Krwawienie Po tym jak skurwysyn...
No i chyba wiesz co dalej.
Pokiwała głową.
-Trochę ciężko jest się przemieszczać dławiąc własną krwią.-Mruknąłem.
-Masz silną wolę przeżycia.
-Może.-Wzruszyłem ramionami.-Nie pamiętam dokładnie ale napewno Zed mnie stamtąd wyniósł,po tym jak straciłem jakieś trzy czwarte krwi...
Średnio znam szczegóły...
Nagle zbladła.
-Wyobraziłam sobie tyle krwi...
-W sumie,to potem się też okazało że mam złamaną nogę.-Lekki uśmiech zażenowania.Ciężko sobie to wszystko przypomnieć...
-I co dalej?-Najwyraźniej wkręciła się w tą historię.
-No...Zed po prostu mi pomógł.Opatrzył rany...-Machnąłem ręką.-Nie wiem,bo wtedy straciłem przytomność...-Zamyśliłem się na chwilę.-O ale wiem,że mnie wynieśli do garnizonu na Górze Wyniesionych.
-To kawał drogi...-Zamrugała oczami.-Dlaczego nie bliżej?
-Wszystko zrównane z ziemią.-Spojrzałem w okno.
-Rozumiem.Na pewno długo dochodziłeś do siebie...
-Nie było tak źle.-Wzruszyłem ramionami.-Zupką mnie karmili...-Rozbawiło mnie wspomnienie wkurwionego Zeda,który chciał mi dać Zupke ale ja miałem głupawkę i płakałem ze śmiechu, jednocześnie płacząc z bólu.
-Mam pytanie.-Spojrzała na swoje dłonie.-Czemu żeś do cholery nie wrócił!?
-Hm.Trochę się zakręciłem i pogubiłem...-Zamrugałem kilka razy,ach ta skleroza.-Śnieżyca i wiesz...Wywaliło mnie na drugi koniec kontynentu...
-Północne Wyspy?
-Trochę dalej.Tam gdzie latają smoki.
-Przed samym morzem?-Zrobiła wielkie oczy.-Graniczny punkt kontynentu,klimat zwrotnikowy.No,no.Lubi pan ciepło.
-Lepsze to niż lodowa pustynia prawda?
-Tak szybko wtedy o mnie zapomniałeś i o tym co nas łączyło?-Zaczęła się na mnie gapić.
-Próbowałem Cię znaleźć.-Zmierzyłem ją.
Gapiła się na mnie,jakby niedowierzała.
-Nawet coś mam.-Machnąłem ręka,wyciągając chrzęszczący kawałek metalu.
-Nadal ją masz?-Janna gapiła się na mnie jak w wiatrak nad morzem.-Jest cała we krwi...
-To moja.Nie dało się jej doczyścić.-Wzruszyłem ramionami.
-Dlaczego nadal masz tą bransoletkę?-Miałem wrażenie,że zaraz wrzuci mnie do pralki i wleje wybielacz.
-Sam nie wiem.-Wzruszyłem rękoma i metal znów zaszeleścił.-Miałem ją zakopać i zostawić ale teraz jakoś nie mogę się jej pozbyć.
Kurwa,to brzmiało jakbym chciał z nią kręcić.Jak Yi podsłuchuje pod drzwiami,to będę spał na dworze...
Znowu chwila ciszy...
-Powinnam pójść porozmawiać jeszcze z Zedem,bo trochę się wprosiłam bez słowa.-Ruszyła w stronę drzwi.
Z jednej strony to dobrze ale z drugiej czuję się jakoś głupio...
-Powodzenia.-Rzuciłem tylko.Wyszła z pokoju.
Teraz naprawdę chyna powiniem się zdrzemnąć...
************************************
Jakieś dziewczęce wycie.Znowu się potłukły o chłopaka,czy co?Drama jakaś.Nie dadzą w spokoju posiedzieć.
-Co się tu wyprawia?-Wyszedłem zza drzwi.Ta dziwna koleżanka małej Irelki wyła w niebogłosy.Kajak gapił się na nią,jakby miał kołek w dupie i wbijał mu się taki w jelito.
Dziewczyna zaczęła płakać jeszcze bardziej,a Kajak zmierzył mnie na chwilę się od niej odrywając.
-Rhaast.-Rzucił poważnie.-Zabił jej brata.
-Zed o tym wie.-Machnąłem ręka.Czy ten pierdolnięty demon wreszcie przestanie zabijać?
-Jeszcze nie ale wkrótce się dowie.-Spojrzał na mnie i wrócił do placzacej dziewczyny.
Chyba trzeba wziąć sprawy w swoje ręce...
*Zed*
-Powariował!-Janina zmierzyła mnie jakbym mógł coś zrobić.
-Nie jestem w stanie go zatrzymać.-Pokiwałem głową.-Próbowałem.
Yi Wygladał jakby miał się zaraz rozpłakać.
Południowe wychowanie ma to do siebie,że rodzi błędnych rycerzy...
-Kayn idź za nim.Nie wiadomo co wymyślił...
-Mhm.-Kayn zrobił to co kazałem.
Modlić się,by nic się nie stało...
*Kayn*
Umiejętność ukrywania się w ścianach to świetna sprawa.Yasuo Jak dotąd mnie nie zauważył.Tylko dokąd zmierza?
Idzie zwarty,jak noxiańskie wojsko,brakuje mu gracji...Dostał rozdwojenia jaźni,czy co?
Nagle poczułem twardy kontakt z podłożem i miecz przy szyi.
-Kayn!?-Yasuo zmierzył mnie zabójczo.-Kto Ci pozwolił za mną iść!?
Sciana zawiodła...
-Zed się o Ciebie troszczył...-Zacząłem.
-Nie potrzebuję troski.-Mruknął chłodno.-Niech se Zed wsadzi kij w dupę to przestanie się martwić o to co nie trzeba...
-Szukasz Rhaasta prawda?-Wiedziałem,że tak jest.
-Może.-Mruknął,idąc dalej.
-Zemsta nie jest tu drogą.On się nią żywi.
-Oj,tam wolę krew...-Doskonale znany głos.Ciarki na plecach...Wyczuł nas.Yasuo spiął się i trzymał twardo miecz.Czy on ma zamiar z nim walczyć.
-Co ty...-Rzuciłem.
-Nie powstrzymuj go.-Rhaast zachichotał.-Niech się wyżyje,biedaczek.
-Teraz to już przesadziłeś.-Syknął.
Nie no,do cholery...Zaraz się na niego rzuci...
-Uuu.Jeden v jeden.Obiecująco.
Yasuo poleciał na Rhaasta,więc nie mogłem zareagować.Krążyli wokół siebie.Wiatr zamarl.Ja także.Rhaast zdawał się niczym nie przejmować,a Yasuo za to toczył pianę z pyska...
To się dobrze nie skończy.
Ruszyli do ataku...Walka trwała nieprzerwanie.Poczułem,że też muszę pomóc ale Rhaast poruszał się bardzo szybko.Chrzęst kamieni...Chwila ciszy.Kosa nad moją głową.Czy cień zdoła mnie obronić?
Bariera?Otworzyłem oczy i zamarłem.Yasuo musiał przyjąć ten cios,bo Rhaast strzepywal go z kosy...
Gapiliśmy się na moment w siebie.Rhaast wesoło machał kosą...
-Urocze przedstawienie.To ja też zepsuję Ci dzionek.-Machnął ręka.-Sprawdź,czy Twój Zedzik przypadkiem nie ma kogoś innego.Znudziłeś mu się słońce.
Poczułem w sobie dziwną moc,która oplatała moje ciało...Siłę i zapał do walki...Duszę wojownika...
-Nie waż się kłamać!-Poczułem na dłoniach kulę energii i rzuciłem nią w Rhaasta.Trafiła,a ten przekoziołkował i wpadł do rzeki.
Moc słabnęła.Spojrzałem na Yasuo.Krew.Padam na kolana.Niebieskie światło uchodzi z mojej ręki.Kontak z ziemią.Ale nie...To nie śmierć...
*Znowu wam to utnę żeby było napięcie <3*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro