Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Luctus duo

*Kayn*
Ciężko było mi uwierzyć w to co się stało.Rhaast na za wiele sobie pozwala...Jeżeli znów giną inny,tak blisko...Czuję winę.Palącą,żrącą winę...Gdybym tylko ja był ofiarą Rhaasta...Nic by się przecież nie stało...Wolałbym cierpieć sam...

Zed gapił się w okno.Wyglądał jakby był zamyślony.Czy powinienem rozmawiać z nim w takim momencie?

-Coś się stało,Kayn?-Zed zaczął,nawet na mnie nie patrząc.Wzdrygnąłem się jak goła kura.

-Siedzisz tutaj taki zmartwiony...-Westchnąłem.-Nie da się tego nie zauważyć...

-Czuję się winny,Kayn.-Zed pokiwał głową.

-Ale...To wszystko zaczęło się ode mnie!-Poczułem piekące łzy w oczach.-Mogłem zatrzymać Rhaasta przy sobie!Zniósłbym to cierpienie...

-Kayn...-Zed dotknął mojego ramienia.-Ale ja nie mógłbym patrzeć jak on Cię dręczy...

-Zed...-Szepnąłem smutno.

-Nic mi nie będzie.-Pokiwał głową-Za to ty powinieneś się zdrzemnąć.Źle wyglądasz...

-W sumie racja.-Pokiwałem głową.-Ale chyba bardziej powinieneś się martwić o...

-Wiem-Przerwał mi.-Nie mam pojęcia jak wytłumaczyć mu,że ma nie siedzieć na balkonie pod czas deszczu...

Zatkało mnie.Jedna z najbardziej pozytywnie nastawionych do świata osób,właśnie zachowuje się jak nastolatka z depresją...

-Bardzo to przeżywa...-Stwierdziłem.

-Przejdzie mu.Silny jest.Ale to normalne,że musi odreagować.Idź już spać,bo jest późno.-Zed pogłaskał mnie po głowie.-Jutro ciężki dzień.

*Yas*

-Przeziębisz się,siedząc na tym balkonie!-Yi cały czas darł się żebym wszedł do pokoju ale jakoś się nie zamierzałem.-Yasuo,do cholery!Słyszysz co mówię!?

-Mam w dupie to czy się przeziębię!-Rzuciłem oschle.Może trochę zbyt zimno,bo mam wrażenie że Yi się rozpłakał...
I jednak tak się stało.

-Dlaczego mnie nie słuchasz!?-Usłyszałem łkanie.-Wiesz jak się o Ciebie martwię!?

Zrobiło mi się głupio i wszedłem do pomieszczenia.

-Nie musisz się mną martwić,wiesz?-Woda lała się ze mnie jak z gąbki ale to nic.

-Jak to nie!?-Yi zmierzył mnie ze łzami w oczach.-Nic nie jadłeś!Siedzisz w deszczu!To nie jest Yasuo!Sam już nie wiem kto to!

-Yi...-Dotknąłem jego policzka,licząc że się uspokoi.-Połóż się i odpoczywaj.Trzęsiesz się.

-Nie mam zamiaru spać,kiedy jesteś w takim stanie...-W oczach nadal miał łzy.

-Położę się z Tobą,zgoda?-Zaproponowałem.On musi spać,bo zejdzie.Ja niekoniecznie.

-Bez sztuczek.-Otarł oczy i wszedł pod kołdrę.Zrobiłem to samo,mimo że miałem na sobie mokre ubrania.Wtuliłem się do Yi.Dzięki temu przynajmniej szybko zasnie.

Ale mi się nie uda.

Nie mogę spać z myślami,które siedzą w głowie...

************************************
Yi rano trochę marudził i ostatecznie chciał zmusić mnie do jedzenia,więc wywaliłem go do kuchni żeby mieć trochę spokoju.
Gapiłem się bez celu w okno.Brak snu teraz mnie meczyl.Może spałem jakieś dziesięć minut ale ktoś jebnął drzwiami w środku nocy i się obudziłem...
Włosy plątały mi się w palcach.
Kroki w pomieszczeniu.

-Zachowaj chociaż kulturę i mnie nie ignoruj.-Niezadowolony,znajomy głos.

-Nie drzyj się kobieto.-Pękała mi głowa od tej całej bezsenności.

-Zaraz Ci przypierdolę,lalusiu!Nie mów mi,że będziesz udawał że mnie tu nie ma!?

-Po co się tak drzesz?-Zmierzyłem ją.-Pół tonu ciszej.

Nagle poczułem szarpnięcie za włosy,które sprawiło że krzesło ze mną wyjebało się do tyłu i prawie wbiło w kręgosłup.

-Jak możesz się tak zachowywać?!-Wydarła się.-Mam prawo krzyczeć!

-Ale nie możesz robić tego ciszej?-Zaproponowałem i szykowałem się na jakiś rodzaj ciosu.Nic.

-Masz w sobie jakiekolwiek uczucia!?

-Mam ich więcej niż ty.-Odparłem chłodno,wyrywając włosy z uścisku.

-Ty kurwiu!Jak nierozgarniętym trzeba być,żeby nie umieć upilnować dziewiętnastolatka!?-Zimne spojrzenie.-Co z Ciebie za ojciec!?

-Hm...Szkoda,że tego faktu nie poznałem od Ciebie!-Zmierzyłem ją.-Może byłoby inaczej!

Teraz gapiliśmy się w ciszy na siebie.Miotało ją od środka.Miała ochotę mi przywalić ale dziwnym trafem się powstrzymywała.

-Ty samolubny...-Syknęła.-Jak Ci wpierdolę...

-No dalej,kurwa!Nie krępuj się!-Nadstawiłem policzek.I tak tego nie zrobi.Życie trochę nauczyło mnie rozumieć ludzi.

Uniosła rękę do siarczystej klepy ale to tylko pokazówa.Nie jest w stanie wykonać ciosu.

-Ty...Ty...-Opuściła rękę.Nastała chwila ciszy.

Gapienie się w ziemię jest dobrym pomysłem.

-Dlaczego to wszystko się stało...-Załkała.

Nie spodziewałem się takiej reakcji.

I nagle z dupy pojawił się Yi,który miał minę jakby nie wiedział gdzie uciekać.

-Ojej!Przepraszam,nie powinienem przeszkadzać.-Speszył się.-Chciałem tylko jedną rzecz...

Na moment nastała cisza.

-I nie kłóccie się tak...

Wyszedł z pokoju,niosąc książkę.

Znowu zostaliśmy sami.Wolałbym żeby poszła...
Myślałem,że zrobi kolejną awanturę ale tak się nie stało.

-Mam nadzieję,że nie zaczął od Ciebie uciekać i nie zraziłeś go swoją durnotą...-Rzuciła oschle.

-Dlaczego mi nie powiedziałaś?-Zmierzyłem ją.-Tylko obce baby z dżungli mi uświadamiają takie fakty...

Westchnęła.

-Jakoś ciężko było mi się na to zebrać.-Spojrzała na mnie.

-Bo?-Podniosłem brew.

-Bo jesteś taki nieprzewidywalny,że mogłbyś nie chcieć go znać.-Zmierzyła mnie wymownie.

-Chyba żartujesz!?-machnąłem ręka.-Miałbym nie zaakceptować własnego dziecka!?

Janna na moment ucichła.Znowu kolejne minuty ciszy.

-Jak...się...dogadywaliście?-Rzuciła,patrząc w przeciwnym kierunku.

-Całkiem nieźle.Udało nam się spędzić trochę czasu razem...

-Cieszę się...-Spojrzała na mnie.-Dobrze,że Cię polubił...

-Aaa...Ty jak sobie tam radzisz?-Ta rozmowa to jakaś porażka...

-No normalnie.-Wzruszyła ramionami.-Jak w życiu.O stan emocjonalny mnie nawet nie pytaj,bo urwę Ci jaja.

-Ał.-Pokiwałem głową.-Nadal jesteś na mnie zła?

-Może.-Odparła beznamiętnie.-Powiedzieli mi,że nie żyjesz a trzy miesiące później widzę Cię z jakaś lafiryndą za rąsie.Nie lubię być oszukiwana.

-Szczerze,to prawie wąchałem kwiatki od spodu.-Zacząłem.Jest zła,bo nie zna tej historii.-Wynieśli mnie prawie w kawałkach.

-O czym ty znowu mówisz?-Zamrugała kilka razy oczami.

-A o tym nie widziałaś?-Uśmiechnąłem się lekko,widząc że ją zamurowało.

-Dobra,czekam na Twoje bajeczki.

-Pamiętasz...hmm...Jak to nazwać...O,Zima Stulecia.To dobre określenie.Śnieg Po kolana,minus czterdzieści,gluty przymarzają do nosa.

-Oszczędź sobie tych barwnych opisów...

-Wiesz jak to jest...

-Ioniańska szkoła jazdy.-Machnęła ręka.-Wiem,wiem.Robią z was małpy bojowe.Propaganda i tyle.

-Nie zgodzę się ale przejdźmy do rzeczy.-Wzruszyłem ramionami.-Łatwo wtedy zejść.Latanie wokół ludzi z dwumetrową włócznią nie jest dobrym zajęciem.-Trochę ciężko opowiadać historię,przez której większość jest się półtrupem.-Krwawienie Po tym jak skurwysyn...
No i chyba wiesz co dalej.

Pokiwała głową.

-Trochę ciężko jest się przemieszczać dławiąc własną krwią.-Mruknąłem.

-Masz silną wolę przeżycia.

-Może.-Wzruszyłem ramionami.-Nie pamiętam dokładnie ale napewno Zed mnie stamtąd wyniósł,po tym jak straciłem jakieś trzy czwarte krwi...
Średnio znam szczegóły...

Nagle zbladła.

-Wyobraziłam sobie tyle krwi...

-W sumie,to potem się też okazało że mam złamaną nogę.-Lekki uśmiech zażenowania.Ciężko sobie to wszystko przypomnieć...

-I co dalej?-Najwyraźniej wkręciła się w tą historię.

-No...Zed po prostu mi pomógł.Opatrzył rany...-Machnąłem ręką.-Nie wiem,bo wtedy straciłem przytomność...-Zamyśliłem się na chwilę.-O ale wiem,że mnie wynieśli do garnizonu na Górze Wyniesionych.

-To kawał drogi...-Zamrugała oczami.-Dlaczego nie bliżej?

-Wszystko zrównane z ziemią.-Spojrzałem w okno.

-Rozumiem.Na pewno długo dochodziłeś do siebie...

-Nie było tak źle.-Wzruszyłem ramionami.-Zupką mnie karmili...-Rozbawiło mnie wspomnienie wkurwionego Zeda,który chciał mi dać Zupke ale ja miałem głupawkę i płakałem ze śmiechu, jednocześnie płacząc z bólu.

-Mam pytanie.-Spojrzała na swoje dłonie.-Czemu żeś do cholery nie wrócił!?

-Hm.Trochę się zakręciłem i pogubiłem...-Zamrugałem kilka razy,ach ta skleroza.-Śnieżyca i wiesz...Wywaliło mnie na drugi koniec kontynentu...

-Północne Wyspy?

-Trochę dalej.Tam gdzie latają smoki.

-Przed samym morzem?-Zrobiła wielkie oczy.-Graniczny punkt kontynentu,klimat zwrotnikowy.No,no.Lubi pan ciepło.

-Lepsze to niż lodowa pustynia prawda?

-Tak szybko wtedy o mnie zapomniałeś i o tym co nas łączyło?-Zaczęła się na mnie gapić.

-Próbowałem Cię znaleźć.-Zmierzyłem ją.

Gapiła się na mnie,jakby niedowierzała.

-Nawet coś mam.-Machnąłem ręka,wyciągając chrzęszczący kawałek metalu.

-Nadal ją masz?-Janna gapiła się na mnie jak w wiatrak nad morzem.-Jest cała we krwi...

-To moja.Nie dało się jej doczyścić.-Wzruszyłem ramionami.

-Dlaczego nadal masz tą bransoletkę?-Miałem wrażenie,że zaraz wrzuci mnie do pralki i wleje wybielacz.

-Sam nie wiem.-Wzruszyłem rękoma i metal znów zaszeleścił.-Miałem ją zakopać i zostawić ale teraz jakoś nie mogę się jej pozbyć.

Kurwa,to brzmiało jakbym chciał z nią kręcić.Jak Yi podsłuchuje pod drzwiami,to będę spał na dworze...

Znowu chwila ciszy...

-Powinnam pójść porozmawiać jeszcze z Zedem,bo trochę się wprosiłam bez słowa.-Ruszyła w stronę drzwi.

Z jednej strony to dobrze ale z drugiej czuję się jakoś głupio...

-Powodzenia.-Rzuciłem tylko.Wyszła z pokoju.

Teraz naprawdę chyna powiniem się zdrzemnąć...

************************************

Jakieś dziewczęce wycie.Znowu się potłukły o chłopaka,czy co?Drama jakaś.Nie dadzą w spokoju posiedzieć.

-Co się tu wyprawia?-Wyszedłem zza drzwi.Ta dziwna koleżanka małej Irelki wyła w niebogłosy.Kajak gapił się na nią,jakby miał kołek w dupie i wbijał mu się taki w jelito.

Dziewczyna zaczęła płakać jeszcze bardziej,a Kajak zmierzył mnie na chwilę się od niej odrywając.

-Rhaast.-Rzucił poważnie.-Zabił jej brata.

-Zed o tym wie.-Machnąłem ręka.Czy ten pierdolnięty demon wreszcie przestanie zabijać?

-Jeszcze nie ale wkrótce się dowie.-Spojrzał na mnie i wrócił do placzacej dziewczyny.

Chyba trzeba wziąć sprawy w swoje ręce...

*Zed*

-Powariował!-Janina zmierzyła mnie jakbym mógł coś zrobić.

-Nie jestem w stanie go zatrzymać.-Pokiwałem głową.-Próbowałem.

Yi Wygladał jakby miał się zaraz rozpłakać.

Południowe wychowanie ma to do siebie,że rodzi błędnych rycerzy...

-Kayn idź za nim.Nie wiadomo co wymyślił...

-Mhm.-Kayn zrobił to co kazałem.

Modlić się,by nic się nie stało...

*Kayn*

Umiejętność ukrywania się w ścianach to świetna sprawa.Yasuo Jak dotąd mnie nie zauważył.Tylko dokąd zmierza?
Idzie zwarty,jak noxiańskie wojsko,brakuje mu gracji...Dostał rozdwojenia jaźni,czy co?

Nagle poczułem twardy kontakt z podłożem i miecz przy szyi.

-Kayn!?-Yasuo zmierzył mnie zabójczo.-Kto Ci pozwolił za mną iść!?

Sciana zawiodła...

-Zed się o Ciebie troszczył...-Zacząłem.

-Nie potrzebuję troski.-Mruknął chłodno.-Niech se Zed wsadzi kij w dupę to przestanie się martwić o to co nie trzeba...

-Szukasz Rhaasta prawda?-Wiedziałem,że tak jest.

-Może.-Mruknął,idąc dalej.

-Zemsta nie jest tu drogą.On się nią żywi.

-Oj,tam wolę krew...-Doskonale znany głos.Ciarki na plecach...Wyczuł nas.Yasuo spiął się i trzymał twardo miecz.Czy on ma zamiar z nim walczyć.

-Co ty...-Rzuciłem.

-Nie powstrzymuj go.-Rhaast zachichotał.-Niech się wyżyje,biedaczek.

-Teraz to już przesadziłeś.-Syknął.

Nie no,do cholery...Zaraz się na niego rzuci...

-Uuu.Jeden v jeden.Obiecująco.

Yasuo poleciał na Rhaasta,więc nie mogłem zareagować.Krążyli wokół siebie.Wiatr zamarl.Ja także.Rhaast zdawał się niczym nie przejmować,a Yasuo za to toczył pianę z pyska...
To się dobrze nie skończy.
Ruszyli do ataku...Walka trwała nieprzerwanie.Poczułem,że też muszę pomóc ale Rhaast poruszał się bardzo szybko.Chrzęst kamieni...Chwila ciszy.Kosa nad moją głową.Czy cień zdoła mnie obronić?
Bariera?Otworzyłem oczy i zamarłem.Yasuo musiał przyjąć ten cios,bo Rhaast strzepywal go z kosy...

Gapiliśmy się na moment w siebie.Rhaast wesoło machał kosą...

-Urocze przedstawienie.To ja też zepsuję Ci dzionek.-Machnął ręka.-Sprawdź,czy Twój Zedzik przypadkiem nie ma kogoś innego.Znudziłeś mu się słońce.

Poczułem w sobie dziwną moc,która oplatała moje ciało...Siłę i zapał do walki...Duszę wojownika...

-Nie waż się kłamać!-Poczułem na dłoniach kulę energii i rzuciłem nią w Rhaasta.Trafiła,a ten przekoziołkował i wpadł do rzeki.
Moc słabnęła.Spojrzałem na Yasuo.Krew.Padam na kolana.Niebieskie światło uchodzi z mojej ręki.Kontak z ziemią.Ale nie...To nie śmierć...

*Znowu wam to utnę żeby było napięcie <3*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro