Diabolus
*Zed*
Obudziłem się,czując ciepły oddech na skórze.Myślałem,że jestem w swoim łóżku a obok leży Kayn,dopóki nie otworzyłem oczu.Obok mnie leżał nagi Shen.Kołdra przykrywała mu tylko nogi.Przypomniało mi się co wczoraj robiliśmy...
Zdradziłem Kayna...
Zasłoniłem twarz dłonią.
-Co ja zrobiłem...-Westchnąłem cicho.Shen ma bardzo dobry słuch...Otworzył oczy i lekko się do mnie uśmiechnął.
-Zed...
Patrzyłem na niego w milczeniu.Czułem gorycz...Brud.Obiecałem Kaynowi miłość...że tylko jego...
A tymczasem przespałem się z Shenem...
-To było miłe...-Westchnął,przeciągając się leniwie.Ja czułem się brudny...
-Ta.-Pokiwałem beznamiętnie głowa.-Muszę już iść...-Odparłem nieśmiało,zasłaniając kołdrą swoją nagość.
-Rozumiem,obowiązki Cię wzywają...-Kiwnął głową.Czyżby nie czuł wstydu?
-Powiedzmy...-Wstałem z łóżka i podniosłem swoje ubrania,porozrzucane po podłodze w całkowitym nieładzie.
-Mogę skorzystać z prysznica?-Spojrzałem na Shena,a on kiwnął głową.Chciałem zmyć z siebie wczorajszą noc...
Woda była przyjemnie chłodna.Wolałem wziąć zimny prysznic,żeby się rozbudzić.Dokładnie się umyłem.Shen przygotowywał śniadanie.
-Nie zjesz ze mną?-Spojrzał na mnie,gdy wychodziłem z łazienki.
-Odrobinę Mi się śpieszy.Ale dziękuję.-Odparłem,dopinając guziki pod szyją.Chciałem pokazać mu jak najmniej siebie.
-Rozumiem.-Kiwnął głową.Był jakiś dziwnie spokojny.-Dziękuję za wczorajszy wieczór.
Czułem się bardzo źle.Znów ta gorycz...
-Do zobaczenia,Shen.-Ubrałem szybko buty i wybiegłem z jego domu.Nie chciałem z nim zostawać.Był jakiś dziwnie spokojny...
W zakonie było cicho jak w grobie.Pewnie wszyscy jeszcze spali.To nie dziwne,zaczęło switać.Dziedziniec pusty.To nawet lepiej.Nikt nie zauważy mojego powrotu.Wszedłem w korytarz i nagle poczułem na sobie parę błękitnych,zmartwionych oczu.
-Zed!-Chłopak podbiegł i wtulił się we mnie.Jego włosy były rozpuszczone i w całkowitym nieładzie.Musiał nie spać...Pewnie się martwił...
A ja co robiłem w tym czasie?
Zabawiałem się z Shenem...
-Myślałem,że Rhaast Cię dopadł...-Mocno trzymał się moich ramion,jednocześnie była w nim swoista delikatność.
-Spokojnie...Nic Mi nie jest.-Zapewniłem go cicho,kładąc dłoń na jego włosach.Odetchnął cicho.
-No to jeden problem z głowy...
Czyli wydarzyło się coś jeszcze?
-Coś się stało?-Poczułem zaniepokojenie...
-Śnił mi się Rhaast...-Kayn machnął ręka,a ja spojrzałem na niego w absolutnym szoku.
A więc jest jeszcze potężniejszy i może włamywać się do snów innych?
-Rhaast?-Zrobiłem wielkie oczy.-Skrzywdził Cię,groził?
-Nie,na szczęście nie...-Chłopak pokiwał głową.-Ale mówił o Tobie.Mówił coś w co nie chcę wierzyć...
-Opowiedz mi o tym śnie.-Złapałem go za rękę,a on usiadł na krześle i dotknął skroni.
-Moment...Muszę go sobie przypomnieć...
*Kayn*
Mgła.Powietrze dość chłodne.Tnące nozdrza.
Spojrzałem na taflę wody.Była lekko rozmyta,niewyrazista.Więc to pewnie sen.Musi tak być,pamiętam jak kładłem się do łóżka.Spojrzałem za siebie.Doskonale znam tą postać...
Rhaast...we śnie?Znow mnie nawiedza...
-Co tu robisz?-Syknąłem na niego.Rosła we mnie taka nienawiść...
Nie mogłem na niego patrzeć.
-Nie cieszysz się na mój widok?-Zamachał szponem w powietrzu.-Przyszedłem Cię odwiedzić.
-Tak się składa,że się nie cieszę...-Uspokoiłem się szybko i nabrałem taktu.Nie chciałem pokazywać mu jak bardzo roztrzęsiony i załamany jestem.
-Ojej.Szkoda.-Kiwnął głową i lekko się uśmiechnął.-Zdradzić Ci pewnien słodki sekrecik?
-Nie ufam Ci.-Podniosłem brew,a on podszedł do mnie.Drgnąłem i zacząłem się cofać.Może to jeden z tych snów w których mnie gwałci?To byłoby straszne...
-Nie bój się słonko.Nie dotknę Cię paluszkiem.-Czyta mi w myślach?Nieźle...-Powinieneś to wiedzieć...
-Mów co masz mówić.-Skrzywiłem się.Niech on w końcu zniknie.
-Sprawdziłeś wierność swojego Zedzia?-Machnął ręką i uśmiechnął się szeroko.-Śmiem twierdzić,że Cię zdradza...I to z kimś bliskim.
Zamarłem.Nie mógłby tego zrobić...Przecież mnie kocha...
-Kłamiesz.-Spojrzałem Rhaastowi stanowczo w oczy.-Łżesz...
-Nie byłbym taki pewnien.-Uśmiechnął się.-Mam w zwyczaju mówić prawdę...
Przyćmiła mnie chwila zwątpienia.Shen...Przecież to możliwe...Znają się tyle lat...Shen...Tak blisko Zeda...Nie...Zed nie mógł mi tego zrobić.Kocha mnie...
-I jeszcze jedna sprawa.-Rhaast zamachał szponem.-Jestem coraz bliżej.Bardzo chętnie się z Tobą spotkam.Moja moc rośnie...
-N-nie...
Rhaast zaczął cicho chichotać.
Wybudziłem się z krzykiem...
*Zed*
Stałem jak wryty i patrzyłem na Kayna.Rhaast tak szybko mnie rozpracował...I powiedział Kaynowi...
-Zdradziłeś mnie?
Nie chcę go bardziej ranić...
-Jak mogłeś tak pomyśleć?!-Zacząłem grać oburzonego.-Przecież Cię Kocham!
Kayn spuścił wzrok...
-Przepraszam.To było głupie pytanie...
Właśnie bardzo trafione...
-Co się dzieje?-Zza drzwi wyłonił się Yasuo z wielką szopą na głowie.
-Kayn mówi,że widział Rhaasta we śnie.-Spojrzałem na Yasa.
-Aaaa...Sny są dziwne.Kiedyś śniła Mi się jebnięta owca na motocyklu,a potem się okazało że to Soraka z trwałą...-Machnął ręka.-Chodźmy na śniadanie.Trzeba coś zjeść.
-To dobry pomysł.-Kayn spojrzał na mnie,a ja lekko się uśmiechnąłem.Poczułem głód.Yas zrobił śniadanie,a Kayn siedział przy stole.Zmartwiony.Zupełnie.Jadłem w ciszy i nerwowo.Bałem się,że widać moje malinki więc co chwilę podciągałem kołnierz stroju.
-Coś ty taki markotny?-Yas zmierzył mnie,odkurzając talerz.
-Po prostu źle się czuje.-Wzruszyłem ramionami.
-Źle wyglądasz,Mistrzu.-Kayn położył mi rękę na plecach.
-To tylko chwilowa chandra.-Kontynuowałem jedzenie.
Kayn zjadł w ciszy.Ja też.Yas gadał wesoło z Irmina.Nagle Kayn wstał i wybiegł z pomieszczenia.
Będę musiał z nim porozmawiać...
************************************
-Że co!?-Moje dłonie straciły zdolność chwytania i dźwięk upadającego metalu rozległ się po pomieszczeniu.
-No tak po prostu wyszli...-Yas zmierzył mnie,a ja myślałem,że się zaraz zastrzelę.
-Przecież on ich tam pozabija!A wiesz co to znaczy?!-Złapałem go za ramiona,a on pokiwał rozumnie głową.
-Irelka nas zabije...
-No właśnie dlatego się denerwuję.Poza tym...-Poczułem się tak bezsilnie.-Obiecałem sobie,że nie pozwolę alby zabił kogokolwiek więcej...Chodź,zbieramy się.Nie ma czasu.
Yas kiwnął głową i poszedł razem ze mną.Na dworze wiało chłodem...Ciekawe co robi Kayn?Wyglądał na zmartwionego...Będę musiał z nim porozmawiać.
Szedłem z przodu.Yas wlekł się za mną.Nie podobało mu się ale nie miał żadnego wyjścia.Nagle usłyszałem głosy.Znajome.Na szczęście Rhaast nie dopadł tych dzieciaków...
-Kto wam pozwolił wyjść o tej porze!?-Wziąłem się pod boki.-Jakby wam się coś stało,to wasza matka zrobiłaby mi z dupy jesień średniowiecza!
Irmina zmierzyła mnie lekko zaskoczona,a ja myślałem że wyrwę sobie włosy z głowy i położę je obok.Wygląda na to,że chciała przeprosić ale usłyszałem chrzęst metalu...Czy to najgorsza opcja?Oczywiście,że tak...
-Co za spotkanko!-Rhaast zamachał kosą,a ja zamarłem.-Zedi,jak miło Cię widzieć.
Wiedziałem,że nie zrobi krzywdy nikomu innemu.On czaił się na mnie.
-Wiem,że chcesz mnie zabić.-Odparłem sucho.
-Zabić?-Przewrócił oczami.-Oj Zedziu,nie.Nie mam zamiaru Cię narazie zabijać.
Czułem się niepewnie...
Mógł mnie oszukiwać...
-Kto powiedział,że Ci ufam?-Kiwnąłem głową,a on postawił kosę na ziemi.
-Jeszcze żyjesz.Powinieneś mi ufać dla swojego dobra.
-To po co tu jesteś?
-Chciałem Ci przekazać,że zaprzyjaźniłem się z Twoim przyjacielem.Nie protestował.
-O kim ty mówisz?!-Pomyślałem,że znowu dopadł Kayna...
-Poczekaj Słonko.-Uśmiechnął się lekko.-Daj rączkę w dowód zaufania.
Czy mam jakieś inne wyjście?
Zrobiłem to powoli i niepewnie,a po chwili znalazłem się w ciemnym pokoju.Co tu się wyprawia?
Zauważyłem związaną postać w cieniu.W rogu pokoju.To nie jest postura Kayna...
-Jak widzisz,doskonale się dogadujemy...-Szarpnął postać dov siebie i dopiero teraz ją rozpoznałem...
-Shen...-Patrzyłem mu w oczy.Jego spojrzenie było rozbiegane,przerażone...Błękit był wyblakły ze strachu...
Rhaast pociągnął jego szczękę do siebie,a Shen jęknął z przerażeniem.
-Baaardzo się zaprzyjaźniliśmy.-Szarpnął go za kołnierz ubrania.
-Pomóż mi...-Shen spojrzał na mnie,licząc że jakoś go ocalę.Ale co mogłem zrobić?
-Ty gnoju...-Syknąłem,patrząc na Rhaasta.Chciałem go zatłuc,patrząc jak szarpie Shenem.Złapał go za kołnierz i zaczął go odpinać...Shen musiał walczyć...miał całą twarz w zadrapaniach...pewnie się stawiał...Ale się poddał...
-Nie zrobisz tego...-Miałem przeczucie,że go zgwałci...
-Ale Shen to bardzo lubi,prawda kochanie?-Darkin zacisnął usta Shena dłonią i zrzucił górną część jego stroju.
Nie wytrzymałem.
Pomyślałem,że może atakiem coś zdziałam...Nie miał prawa krzywdzić Shena...
-Nie,nie.-Uderzył mnie z całej siły dłonią...Slbo nożem.Paliło niezmiernie...Ogłuszony osunąłem się po ścianie.-Daj nam się trochę pobawić...
Usłyszałem jęk Shena i paniczną błagalną prośbę.Byłem ledwo przytomny.Miałem wrażenie wyjścia z własnego ciała.Shen próbował walczyć ale Rhaast szybko sobie z nim poradził.W oczach mi się mnożyło...Rhaast powoli rozbierał Shena...Czuję się taki bezużyteczny...Chyba zemdlałem...Przepraszam Shen...
^Jakiś czas później^
-Niedobrze...-Usłyszałem cichy głos i poczułem jak coś spływa mi po twarzy.-Jak tak dalej pójdzie,to trzeba będzie zszywać...-Zmusiłem się do otworzenia oczu i znów poczułem,że mi słabo.Skąd tu tyle krwi?
-Co z Shenem...-To pierwsze cisnęło mi się na usta.Chciałem być pewien,że Rhaast go nie zabił...
-Z nim to w porządku.Lepiej martw się o siebie.
-O mnie?-Poczułem,że coraz bardziej słabnę.Znowu coś spłynęło mi po twarzy...
-Cholera...-Yas pokiwał głową.-Zaraz się tu wykrwawisz.Niezły krwotok.Najlepiej narazie nic nie mów.
A więc jestem ranny?
Chciałem się jednak odezwać ale straciłem siły.Znów byłem na wpół przytomny.Ktoś mnie podniósł.Niósł w stronę drewnianych chat.Otępienie.Krew ponownie spłynęła mi po twarzy.
Kayn.Shen.Moje serce jest rozdarte...
*********************************************
Gdy weszliśmy do pomieszczenia znowu trochę oprzytomniałem.Położono mnie na łóżku.Mdliło mnie trochę,bo czułem smak krwi wlewającej się do moich ust.
Tylko,że bolało mniej...
-Nawet nie próbuj mówić.-Yas zmierzył mnie zabójczo.Od razu się poddałem.
Nieprzyjemne nakłucie.Więcej bólu.Kolejna fala osłabienia.Byłem przytomny ale nie do końca.
-Nie ruszaj się,bo się jeszcze omsknę i całe moje odkażanie tego pójdzie w chuj!-Yas zmierzył mnie w skupieniu.Słuchałem go jak ślepa owca.Fala słabości nadal mnie trzymała.
Lekkie szapnięcie.Poczułem się trochę lepiej.Mimo to piekła mnie twarz.
Coś zimnego przyłozone do mojego policzka.Drgnąłem.
-No cholera,nie ruszaj się.Jeszcze chwilka.
Odetchnąłem i poczułem wielką ulgę.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem Shena.Wyglądał okropnie.Ręce mu drżały.Trzymał niepewnie kubek herbaty.Jego ubrania były poszarpane,lewa pierś zupełnie wystawała z resztek stroju...Zawsze zaczesane włosy były teraz w nieładzie,zmierzwione i lekko posklejane....Liczne Zadrapania na ciele...
-Shen...-Szepnąłem,podnosząc się do siadu.Sporzał na mnie z zaskoczeniem i szybko podbiegł.
-Twoja twarz...-Spojrzał na mnie smutno,a ja pokiwałem głową.
-Ja jestem mniej ważny.Co Ci zrobił?-Spojrzałem na niego.
-Wolę o tym nie mówić.-Osłonił nagą pierś ramionami.Widziałem tam wyraźne ślady ugryzień...
-Przepraszam...-Odparłem speszony.-Mogłem Ci pomóc...
-Zed...On rozszarpał Ci policzek.-Spojrzał na mnie,a ja Przewrocilem oczami.
-Mi nic nie jest.-Dotknąłem jego ramienia.-Wiem,że Cię skrzywdził...
-Ej zbieramy się.-Yas stanął między nami.-Zaczyna się ściemniać.
Chciałem się podnieść ale zakręciło Mi się w głowie.
-Pomogę Ci.-Shen złapał mnie za ramię.-Straciłeś dużo krwi...
Osunąłem się w jego ramiona.Faktycznie strąciłem jej wiele...
*Kayn*
Powitał mnie dziwny obraz.Zed niesiony przez Shena,którego ubrania były calutkie w strzępach.Obok szedł umazany krwią Yas...
-Co sie stało!?-Byłem zaniepokojony.Zed miał szew,przebiegający przez cały policzek i nową bliznę na wardze sięgająca do brody.
-Rhaast...-Shen pokiwał głową,a ja opadłem na kolana.
-Przepraszam...-Załkałem...
-Ale Kayn!?To nie Twoja wina.-Shen dotknął mojego ramienia.Jest dla mnie taki miły...Jak mogłem pomyśleć,że próbował rozbić mój związek z Zedem...
Poczułem łzy na policzkach...
Shen patrzył na mnie ze wspolczuciem.Zed leżał nieprzytomny na łóżku.Ktoś bardzo dobrze zajął się jego raną.
Starałem się opanować ale kiepsko mi to szło.
-Gdybym wtedy nie podniósł tej kosy...
Shen miał mi odpowiedzieć ale nagle w drzwiach pojawił się Yasuo.
-Co to za ryki?-Zmierzył Shena,a potem mnie.-A właśnie Shen.Wiesz jak sprać z tego krew?Zed mnie ubabrał jak probowałem go zszywać...
Impuls kazał mi do niego podbiec i przytulić.Uratował Zeda.Yas drgnął lekko,a ja ja moment podniosłem głowę.
-Dziękuję...
-Eeeee...-Zmierzył mnie z zaskoczeniem.
-Uratowałeś Zeda...
Yas dotknął moich włosów.Pewnie czuł się jakoś nieswojo.
-Nie ma sprawy...-Odparł,a ja Usłuszałem ciche mruknięcie.Zed.
-Mistrzu!-Obróciłem się i spojrzałem mu w oczy.Były zmęczone i blade...
-Co się stało...
-Jesteśmy w zakonie.-Dotknąłem jego włosów.Były lekko lepkie od krwi.-Jesteś bezpieczny...
Zed skrzywił się.
-Nie jesteśmy bezpieczni.Rhaast się zbliża...
-Narazie o nim zapomnij...Musisz odpocząć.Potrzebujesz kąpieli.
-Masz rację.-Spojrzał na swoje ubrania.Także były pokryte krwią.
-Pomogę Ci się umyć.-Pomogłem mu się podnieść i poszliśmy do łazienki.Nalałem mu wody do wanny i pozwoliłem aby spokojnie się rozebrał i wszedł do wody.
-Pomóc Ci?-Spojrzałem Zedowi w oczy.
-Nie trzeba.-Kiwnął głową,a ja wyszedłem z łazienki,dając mu ciutkę prywatności.Wróciłem do Yasa i Shena.Siedzili i pili herbatę.Shen wyglądał na przybitego,a Yas...cóż,on wyglądał jak zawsze.
Byłem zmartwiony.Zed wyglada okropnie.
Jego policzek...
Bezsłownie poszedłem do swojego pokoju.Czułem zmęczenie.Aż ułożyłem się do łóżka.
************************************
Usłyszałem odgłosy walki.Chrzęst piasku,szybkie oddechy,stal i coś jeszcze...Nagły szczęk ostrza,bolesny jęk,kroki...Zajrzałem do epicentrum ale nie rozpoznawałem tych postaci.Krzaki Mi zasłaniały.
-Ja nie chcę tu umierać,do kurwy nędzy...-Słaby głos.Kroki,które się oddalały.Wyjrzałem zza krzaków.Lucas?Walczył?W takim razie coś mu nie wyszło,bo broczył krwią jak zarżnięta świnia...
Mimo,że go nie znoszę to...
Podszedłem i podciągnąłem go do góry.Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.Nie spodziewał się mnie.
-Dlaczego mi pomagasz?-Wypluł krew i utkwił we mnie spojrzenie.Nasze oczu zderzyły się ze sobą.
-Mimo,że jesteś taką wredna kurwą...-Westchnąłem cicho.-To nie umiem Cię tak zostawić...
Lucas spojrzał na mnie jakby dostał w twarz.Spuścił głowę ale ja wiedziałem,że lekko się uśmiecha...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro