Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Diabolus

*Zed*

Obudziłem się,czując ciepły oddech na skórze.Myślałem,że jestem w swoim łóżku a obok leży Kayn,dopóki nie otworzyłem oczu.Obok mnie leżał nagi Shen.Kołdra przykrywała mu tylko nogi.Przypomniało mi się co wczoraj robiliśmy...

Zdradziłem Kayna...

Zasłoniłem twarz dłonią.

-Co ja zrobiłem...-Westchnąłem cicho.Shen ma bardzo dobry słuch...Otworzył oczy i lekko się do mnie uśmiechnął.

-Zed...

Patrzyłem na niego w milczeniu.Czułem gorycz...Brud.Obiecałem Kaynowi miłość...że tylko jego...

A tymczasem przespałem się z Shenem...

-To było miłe...-Westchnął,przeciągając się leniwie.Ja czułem się brudny...

-Ta.-Pokiwałem beznamiętnie głowa.-Muszę już iść...-Odparłem nieśmiało,zasłaniając kołdrą swoją nagość.

-Rozumiem,obowiązki Cię wzywają...-Kiwnął głową.Czyżby nie czuł wstydu?

-Powiedzmy...-Wstałem z łóżka i podniosłem swoje ubrania,porozrzucane po podłodze w całkowitym nieładzie.

-Mogę skorzystać z prysznica?-Spojrzałem na Shena,a on kiwnął głową.Chciałem zmyć z siebie wczorajszą noc...

Woda była przyjemnie chłodna.Wolałem wziąć zimny prysznic,żeby się rozbudzić.Dokładnie się umyłem.Shen przygotowywał śniadanie.

-Nie zjesz ze mną?-Spojrzał na mnie,gdy wychodziłem z łazienki.

-Odrobinę Mi się śpieszy.Ale dziękuję.-Odparłem,dopinając guziki pod szyją.Chciałem pokazać mu jak najmniej siebie.

-Rozumiem.-Kiwnął głową.Był jakiś dziwnie spokojny.-Dziękuję za wczorajszy wieczór.

Czułem się bardzo źle.Znów ta gorycz...

-Do zobaczenia,Shen.-Ubrałem szybko buty i wybiegłem z jego domu.Nie chciałem z nim zostawać.Był jakiś dziwnie spokojny...

W zakonie było cicho jak w grobie.Pewnie wszyscy jeszcze spali.To nie dziwne,zaczęło switać.Dziedziniec pusty.To nawet lepiej.Nikt nie zauważy mojego powrotu.Wszedłem w korytarz i nagle poczułem na sobie parę błękitnych,zmartwionych oczu.

-Zed!-Chłopak podbiegł i wtulił się we mnie.Jego włosy były rozpuszczone i w całkowitym nieładzie.Musiał nie spać...Pewnie się martwił...

A ja co robiłem w tym czasie?

Zabawiałem się z Shenem...

-Myślałem,że Rhaast Cię dopadł...-Mocno trzymał się moich ramion,jednocześnie była w nim swoista delikatność.

-Spokojnie...Nic Mi nie jest.-Zapewniłem go cicho,kładąc dłoń na jego włosach.Odetchnął cicho.

-No to jeden problem z głowy...

Czyli wydarzyło się coś jeszcze?

-Coś się stało?-Poczułem zaniepokojenie...

-Śnił mi się Rhaast...-Kayn machnął ręka,a ja spojrzałem na niego w absolutnym szoku.

A więc jest jeszcze potężniejszy i może włamywać się do snów innych?

-Rhaast?-Zrobiłem wielkie oczy.-Skrzywdził Cię,groził?

-Nie,na szczęście nie...-Chłopak pokiwał głową.-Ale mówił o Tobie.Mówił coś w co nie chcę wierzyć...

-Opowiedz mi o tym śnie.-Złapałem go za rękę,a on usiadł na krześle i dotknął skroni.

-Moment...Muszę go sobie przypomnieć...

*Kayn*

Mgła.Powietrze dość chłodne.Tnące nozdrza.
Spojrzałem na taflę wody.Była lekko rozmyta,niewyrazista.Więc to pewnie sen.Musi tak być,pamiętam jak kładłem się do łóżka.Spojrzałem za siebie.Doskonale znam tą postać...
Rhaast...we śnie?Znow mnie nawiedza...

-Co tu robisz?-Syknąłem na niego.Rosła we mnie taka nienawiść...
Nie mogłem na niego patrzeć.

-Nie cieszysz się na mój widok?-Zamachał szponem w powietrzu.-Przyszedłem Cię odwiedzić.

-Tak się składa,że się nie cieszę...-Uspokoiłem się szybko i nabrałem taktu.Nie chciałem pokazywać mu jak bardzo roztrzęsiony i załamany jestem.

-Ojej.Szkoda.-Kiwnął głową i lekko się uśmiechnął.-Zdradzić Ci pewnien słodki sekrecik?

-Nie ufam Ci.-Podniosłem brew,a on podszedł do mnie.Drgnąłem i zacząłem się cofać.Może to jeden z tych snów w których mnie gwałci?To byłoby straszne...

-Nie bój się słonko.Nie dotknę Cię paluszkiem.-Czyta mi w myślach?Nieźle...-Powinieneś to wiedzieć...

-Mów co masz mówić.-Skrzywiłem się.Niech on w końcu zniknie.

-Sprawdziłeś wierność swojego Zedzia?-Machnął ręką i uśmiechnął się szeroko.-Śmiem twierdzić,że Cię zdradza...I to z kimś bliskim.

Zamarłem.Nie mógłby tego zrobić...Przecież mnie kocha...

-Kłamiesz.-Spojrzałem Rhaastowi stanowczo w oczy.-Łżesz...

-Nie byłbym taki pewnien.-Uśmiechnął się.-Mam w zwyczaju mówić prawdę...

Przyćmiła mnie chwila zwątpienia.Shen...Przecież to możliwe...Znają się tyle lat...Shen...Tak blisko Zeda...Nie...Zed nie mógł mi tego zrobić.Kocha mnie...

-I jeszcze jedna sprawa.-Rhaast zamachał szponem.-Jestem coraz bliżej.Bardzo chętnie się z Tobą spotkam.Moja moc rośnie...

-N-nie...

Rhaast zaczął cicho chichotać.

Wybudziłem się z krzykiem...

*Zed*

Stałem jak wryty i patrzyłem na Kayna.Rhaast tak szybko mnie rozpracował...I powiedział Kaynowi...

-Zdradziłeś mnie?

Nie chcę go bardziej ranić...

-Jak mogłeś tak pomyśleć?!-Zacząłem grać oburzonego.-Przecież Cię Kocham!

Kayn spuścił wzrok...

-Przepraszam.To było głupie pytanie...

Właśnie bardzo trafione...

-Co się dzieje?-Zza drzwi wyłonił się Yasuo z wielką szopą na głowie.

-Kayn mówi,że widział Rhaasta we śnie.-Spojrzałem na Yasa.

-Aaaa...Sny są dziwne.Kiedyś śniła Mi się jebnięta owca na motocyklu,a potem się okazało że to Soraka z trwałą...-Machnął ręka.-Chodźmy na śniadanie.Trzeba coś zjeść.

-To dobry pomysł.-Kayn spojrzał na mnie,a ja lekko się uśmiechnąłem.Poczułem głód.Yas zrobił śniadanie,a Kayn siedział przy stole.Zmartwiony.Zupełnie.Jadłem w ciszy i nerwowo.Bałem się,że widać moje malinki więc co chwilę podciągałem kołnierz stroju.

-Coś ty taki markotny?-Yas zmierzył mnie,odkurzając talerz.

-Po prostu źle się czuje.-Wzruszyłem ramionami.

-Źle wyglądasz,Mistrzu.-Kayn położył mi rękę na plecach.

-To tylko chwilowa chandra.-Kontynuowałem jedzenie.

Kayn zjadł w ciszy.Ja też.Yas gadał wesoło z Irmina.Nagle Kayn wstał i wybiegł z pomieszczenia.

Będę musiał z nim porozmawiać...

************************************

-Że co!?-Moje dłonie straciły zdolność chwytania i dźwięk upadającego metalu rozległ się po pomieszczeniu.

-No tak po prostu wyszli...-Yas zmierzył mnie,a ja myślałem,że się zaraz zastrzelę.

-Przecież on ich tam pozabija!A wiesz co to znaczy?!-Złapałem go za ramiona,a on pokiwał rozumnie głową.

-Irelka nas zabije...

-No właśnie dlatego się denerwuję.Poza tym...-Poczułem się tak bezsilnie.-Obiecałem sobie,że nie pozwolę alby zabił kogokolwiek więcej...Chodź,zbieramy się.Nie ma czasu.

Yas kiwnął głową i poszedł razem ze mną.Na dworze wiało chłodem...Ciekawe co robi Kayn?Wyglądał na zmartwionego...Będę musiał z nim porozmawiać.

Szedłem z przodu.Yas wlekł się za mną.Nie podobało mu się ale nie miał żadnego wyjścia.Nagle usłyszałem głosy.Znajome.Na szczęście Rhaast nie dopadł tych dzieciaków...

-Kto wam pozwolił wyjść o tej porze!?-Wziąłem się pod boki.-Jakby wam się coś stało,to wasza matka zrobiłaby mi z dupy jesień średniowiecza!

Irmina zmierzyła mnie lekko zaskoczona,a ja myślałem że wyrwę sobie włosy z głowy i położę je obok.Wygląda na to,że chciała przeprosić ale usłyszałem chrzęst metalu...Czy to najgorsza opcja?Oczywiście,że tak...

-Co za spotkanko!-Rhaast zamachał kosą,a ja zamarłem.-Zedi,jak miło Cię widzieć.

Wiedziałem,że nie zrobi krzywdy nikomu innemu.On czaił się na mnie.

-Wiem,że chcesz mnie zabić.-Odparłem sucho.

-Zabić?-Przewrócił oczami.-Oj Zedziu,nie.Nie mam zamiaru Cię narazie zabijać.

Czułem się niepewnie...

Mógł mnie oszukiwać...

-Kto powiedział,że Ci ufam?-Kiwnąłem głową,a on postawił kosę na ziemi.

-Jeszcze żyjesz.Powinieneś mi ufać dla swojego dobra.

-To po co tu jesteś?

-Chciałem Ci przekazać,że zaprzyjaźniłem się z Twoim przyjacielem.Nie protestował.

-O kim ty mówisz?!-Pomyślałem,że znowu dopadł Kayna...

-Poczekaj Słonko.-Uśmiechnął się lekko.-Daj rączkę w dowód zaufania.

Czy mam jakieś inne wyjście?

Zrobiłem to powoli i niepewnie,a po chwili znalazłem się w ciemnym pokoju.Co tu się wyprawia?

Zauważyłem związaną postać w cieniu.W rogu pokoju.To nie jest postura Kayna...

-Jak widzisz,doskonale się dogadujemy...-Szarpnął postać dov siebie i dopiero teraz ją rozpoznałem...

-Shen...-Patrzyłem mu w oczy.Jego spojrzenie było rozbiegane,przerażone...Błękit był wyblakły ze strachu...

Rhaast pociągnął jego szczękę do siebie,a Shen jęknął z przerażeniem.

-Baaardzo się zaprzyjaźniliśmy.-Szarpnął go za kołnierz ubrania.

-Pomóż mi...-Shen spojrzał na mnie,licząc że jakoś go ocalę.Ale co mogłem zrobić?

-Ty gnoju...-Syknąłem,patrząc na Rhaasta.Chciałem go zatłuc,patrząc jak szarpie Shenem.Złapał go za kołnierz i zaczął go odpinać...Shen musiał walczyć...miał całą twarz w zadrapaniach...pewnie się stawiał...Ale się poddał...

-Nie zrobisz tego...-Miałem przeczucie,że go zgwałci...

-Ale Shen to bardzo lubi,prawda kochanie?-Darkin zacisnął usta Shena dłonią i zrzucił górną część jego stroju.

Nie wytrzymałem.

Pomyślałem,że może atakiem coś zdziałam...Nie miał prawa krzywdzić Shena...

-Nie,nie.-Uderzył mnie z całej siły dłonią...Slbo nożem.Paliło niezmiernie...Ogłuszony osunąłem się po ścianie.-Daj nam się trochę pobawić...

Usłyszałem jęk Shena i paniczną błagalną prośbę.Byłem ledwo przytomny.Miałem wrażenie wyjścia z własnego ciała.Shen próbował walczyć ale Rhaast szybko sobie z nim poradził.W oczach mi się mnożyło...Rhaast powoli rozbierał Shena...Czuję się taki bezużyteczny...Chyba zemdlałem...Przepraszam Shen...

^Jakiś czas później^

-Niedobrze...-Usłyszałem cichy głos i poczułem jak coś spływa mi po twarzy.-Jak tak dalej pójdzie,to trzeba będzie zszywać...-Zmusiłem się do otworzenia oczu i znów poczułem,że mi słabo.Skąd tu tyle krwi?

-Co z Shenem...-To pierwsze cisnęło mi się na usta.Chciałem być pewien,że Rhaast go nie zabił...

-Z nim to w porządku.Lepiej martw się o siebie.

-O mnie?-Poczułem,że coraz bardziej słabnę.Znowu coś spłynęło mi po twarzy...

-Cholera...-Yas pokiwał głową.-Zaraz się tu wykrwawisz.Niezły krwotok.Najlepiej narazie nic nie mów.

A więc jestem ranny?

Chciałem się jednak odezwać ale straciłem siły.Znów byłem na wpół przytomny.Ktoś mnie podniósł.Niósł w stronę drewnianych chat.Otępienie.Krew ponownie spłynęła mi po twarzy.

Kayn.Shen.Moje serce jest rozdarte...

*********************************************

Gdy weszliśmy do pomieszczenia znowu trochę oprzytomniałem.Położono mnie na łóżku.Mdliło mnie trochę,bo czułem smak krwi wlewającej się do moich ust.

Tylko,że bolało mniej...

-Nawet nie próbuj mówić.-Yas zmierzył mnie zabójczo.Od razu się poddałem.

Nieprzyjemne nakłucie.Więcej bólu.Kolejna fala osłabienia.Byłem przytomny ale nie do końca.

-Nie ruszaj się,bo się jeszcze omsknę i całe moje odkażanie tego pójdzie w chuj!-Yas zmierzył mnie w skupieniu.Słuchałem go jak ślepa owca.Fala słabości nadal mnie trzymała.

Lekkie szapnięcie.Poczułem się trochę lepiej.Mimo to piekła mnie twarz.

Coś zimnego przyłozone do mojego policzka.Drgnąłem.

-No cholera,nie ruszaj się.Jeszcze chwilka.

Odetchnąłem i poczułem wielką ulgę.

Podniosłem wzrok i zobaczyłem Shena.Wyglądał okropnie.Ręce mu drżały.Trzymał niepewnie kubek herbaty.Jego ubrania były poszarpane,lewa pierś zupełnie wystawała z resztek stroju...Zawsze zaczesane włosy były teraz w nieładzie,zmierzwione i lekko posklejane....Liczne Zadrapania na ciele...

-Shen...-Szepnąłem,podnosząc się do siadu.Sporzał na mnie z zaskoczeniem i szybko podbiegł.

-Twoja twarz...-Spojrzał na mnie smutno,a ja pokiwałem głową.

-Ja jestem mniej ważny.Co Ci zrobił?-Spojrzałem na niego.

-Wolę o tym nie mówić.-Osłonił nagą pierś ramionami.Widziałem tam wyraźne ślady ugryzień...

-Przepraszam...-Odparłem speszony.-Mogłem Ci pomóc...

-Zed...On rozszarpał Ci policzek.-Spojrzał na mnie,a ja Przewrocilem oczami.

-Mi nic nie jest.-Dotknąłem jego ramienia.-Wiem,że Cię skrzywdził...

-Ej zbieramy się.-Yas stanął między nami.-Zaczyna się ściemniać.

Chciałem się podnieść ale zakręciło Mi się w głowie.

-Pomogę Ci.-Shen złapał mnie za ramię.-Straciłeś dużo krwi...

Osunąłem się w jego ramiona.Faktycznie strąciłem jej wiele...

*Kayn*

Powitał mnie dziwny obraz.Zed niesiony przez Shena,którego ubrania były calutkie w strzępach.Obok szedł umazany krwią Yas...

-Co sie stało!?-Byłem zaniepokojony.Zed miał szew,przebiegający przez cały policzek i nową bliznę na wardze sięgająca do brody.

-Rhaast...-Shen pokiwał głową,a ja opadłem na kolana.

-Przepraszam...-Załkałem...

-Ale Kayn!?To nie Twoja wina.-Shen dotknął mojego ramienia.Jest dla mnie taki miły...Jak mogłem pomyśleć,że próbował rozbić mój związek z Zedem...

Poczułem łzy na policzkach...

Shen patrzył na mnie ze wspolczuciem.Zed leżał nieprzytomny na łóżku.Ktoś bardzo dobrze zajął się jego raną.

Starałem się opanować ale kiepsko mi to szło.

-Gdybym wtedy nie podniósł tej kosy...

Shen miał mi odpowiedzieć ale nagle w drzwiach pojawił się Yasuo.

-Co to za ryki?-Zmierzył Shena,a potem mnie.-A właśnie Shen.Wiesz jak sprać z tego krew?Zed mnie ubabrał jak probowałem go zszywać...

Impuls kazał mi do niego podbiec i przytulić.Uratował Zeda.Yas drgnął lekko,a ja ja moment podniosłem głowę.

-Dziękuję...

-Eeeee...-Zmierzył mnie z zaskoczeniem.

-Uratowałeś Zeda...

Yas dotknął moich włosów.Pewnie czuł się jakoś nieswojo.

-Nie ma sprawy...-Odparł,a ja Usłuszałem ciche mruknięcie.Zed.

-Mistrzu!-Obróciłem się i spojrzałem mu w oczy.Były zmęczone i blade...

-Co się stało...

-Jesteśmy w zakonie.-Dotknąłem jego włosów.Były lekko lepkie od krwi.-Jesteś bezpieczny...

Zed skrzywił się.

-Nie jesteśmy bezpieczni.Rhaast się zbliża...

-Narazie o nim zapomnij...Musisz odpocząć.Potrzebujesz kąpieli.

-Masz rację.-Spojrzał na swoje ubrania.Także były pokryte krwią.

-Pomogę Ci się umyć.-Pomogłem mu się podnieść i poszliśmy do łazienki.Nalałem mu wody do wanny i pozwoliłem aby spokojnie się rozebrał i wszedł do wody.

-Pomóc Ci?-Spojrzałem Zedowi w oczy.

-Nie trzeba.-Kiwnął głową,a ja wyszedłem z łazienki,dając mu ciutkę prywatności.Wróciłem do Yasa i Shena.Siedzili i pili herbatę.Shen wyglądał na przybitego,a Yas...cóż,on wyglądał jak zawsze.

Byłem zmartwiony.Zed wyglada okropnie.
Jego policzek...

Bezsłownie poszedłem do swojego pokoju.Czułem zmęczenie.Aż ułożyłem się do łóżka.

************************************
Usłyszałem odgłosy walki.Chrzęst piasku,szybkie oddechy,stal i coś jeszcze...Nagły szczęk ostrza,bolesny jęk,kroki...Zajrzałem do epicentrum ale nie rozpoznawałem tych postaci.Krzaki Mi zasłaniały.

-Ja nie chcę tu umierać,do kurwy nędzy...-Słaby głos.Kroki,które się oddalały.Wyjrzałem zza krzaków.Lucas?Walczył?W takim razie coś mu nie wyszło,bo broczył krwią jak zarżnięta świnia...

Mimo,że go nie znoszę to...

Podszedłem i podciągnąłem go do góry.Spojrzał na mnie z zaskoczeniem.Nie spodziewał się mnie.

-Dlaczego mi pomagasz?-Wypluł krew i utkwił we mnie spojrzenie.Nasze oczu zderzyły się ze sobą.

-Mimo,że jesteś taką wredna kurwą...-Westchnąłem cicho.-To nie umiem Cię tak zostawić...

Lucas spojrzał na mnie jakby dostał w twarz.Spuścił głowę ale ja wiedziałem,że lekko się uśmiecha...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro