De
*Zedo*
Zostawiłem chłopaka samego w moim łóżku.Spał zbyt spokojnie,bym mógł mu to przerwać.Okryłem go swoją częścią kołdry,ubrałem się i poszedłem zając pilnymi sprawami.Zaczął mi towarzyszyć dziwny,dość ironiczny głos.
-A dzień dobry...-Postać darkina stała oparta o drzwi mojego gabinetu.Odwróciłem wzrok i spojrzałem na nią chłodno.
-Dla kogo dobry,dla tego dobry...-Czułem się naprawdę rozzłoszczony,gdy na niego patrzyłem.Wyobrażałem sobie Kayna,który musiał przez niego cierpieć.Błękitne oczy pełne łez,usta skrzywione w grymasie...ale to już przeszłość.I ja o to zadbam.
-Co za chłodny ton.-Darkin zachichotał i zrobił krok do przody.-Słyszałem,że jesteś taki spokojny Mistrzu Zedzie...-Po pokoju rozległ się cichy śmiech.
-Nie kpij sobie ze mnie.-Rzuciłem ostrym i dyplomatycznym tonem.-Mam do Ciebie sprawę.
-Ależ oczywiście.Wiem.Wyczułem to.Dlatego tu jestem.-Machnął ręką,zakończoną ogromnymi,ostrymi szponami.Idealnie pokrywały się z ranami na twarzy Kayna.Drań.-No słucham...
-Powinieneś wiedzieć,że nie pozwolę Ci krzywdzić moich uczniów.-Czułem coraz większą niechęć do tego bytu.
-Doprawdy?-Darkin zrobił zaskoczoną minę.-W takim razie,może powinieneś wiedzeć,że kilku z nich zamordował dla mnie Kaynuś.
Poczułem jeszcze większe obrzydzenie do tego potwora.
-Za Twoją namową.-Zmierzyłem go zimno.-Nigdy by czegoś takiego nie dokonał sam.
-Oh.No masz rację.Ale znalazłem na to sposób.Ma taką słabiutką duszyczkę...to nic trudnego wślizgnąć się w takie ciałko...
-To co robisz jest obrzydliwe.-Skrzyżowałem ramiona,wyobrażając sobie wielokrotnie opętywanego chłopaka.Biedny Kayn.I to wszystko działo się pod moim nosem...
-Obrzydliwe?Powiedziałbym raczej...kreatywne.
-Nie masz prawa go krzywdzić!-Zacząłem czuć do darkina coraz większą nienawiść.
-Mam prawo robić z nim co zechcę...-Darkin machnął łapą.-A, i przy okazji powinieneś się bardziej postarać.Jest taki ciaśniutki...
Miałem ochotę teraz rzucić się do ataku ale ochłonąłem w ostatniej chwili.
-Zniszczę Cię...-Wysyczałem przez zęby.-Zarżnę jak psa,którym jesteś.
-Zniszczysz mnie?Zabawne...-Darkin zachichotał głośno.-Żebyś się nie przeliczył.-Podszedł do mnie i złapał za brodę.-Oby role się nie odwróciły...Chętnie zasmakuję Twojego ciałka...
-Nie pozwolę Ci na to.-Odepchnąłem jego dłoń dość brutalnie.-Nie pozwolę ci na krzywdzenie kogokolwiek.
-A co możesz zrobić?-Potwór zaśmiał się.-Jesteś nikim,Zed.Nie powstrzymasz mnie.To tylko kwestia czasu,aż opętam Twojego chłopaczka...
-Mylisz się.Mogę wiele.-Wyprostowałem się dumnie.-I wiedz o tym.Pozbędę się Ciebie,jak chwasta...
-Oj,Zedziu.-Darkin pogłaskał mnie po policzku,a ja momentalnie odsunałem głowę.-To chyba ja muszę się Ciebie pozbyć...A szkoda,masz naprawdę ciekawy charakter...Zapamiętaj Rhaasta.Tego,który zakończy tę bezsensowną farsę.
Chyba tragifarsę.
Zanim zdążyłem zareagować,darkin rozmył się w powietrzu.Trochę mnie to zaskoczyło ale poczułem się lepiej,bo już go tu nie było.Skończyłem pracę nad wszystkimi pilnymi rzeczami i wróciłem do sypialni,by sprawdzić co z Kaynem.Siedział skulony na łóżku,trzymając się za ramię.
-Dzień dobry Mistrzu...-Gdy mnie zobaczył próbował się usmiechnąć.Wyglądał mizernie...nawet na trochę wygłodzonego...
-Mam nadzieję,że wypocząłeś.-Kucnąłem przed nim i pogłaskałem po policzku.
-Oh tak.-Mruknął.-Dawno tak dobrze nie spałem.-Skrzywił się.Nadal trzymał rękę na ramieniu.Dopiero teraz zauważyłem,że na pościeli jest mnóstwo śladów krwi.
-Jesteś ranny?-Spojrzałem na ramię chłopaka i odsunąłem jego dłoń.Miał tam dość sporą,poszarpaną ranę...Sączyła się z niej lekko czerwona posoka.-Co on Ci zrobił?Gryzie Cię?
Chłopak niepewnie kiwnął głową.
-Drań.-Mimowolnie zacisnąłem pięści.-Zdejmij koszulę.Opatrzę Cię.
Chyba trochę się zawahał ale ostatecznie to zrobił.Zauważyłem,że ma wiele ranek i skaleczeń na klatce piersiowej i brzuchu.Biedny chłopak...Wstyd mi,że na to pozwoliłem...
-Może zaboleć.-Przycisnąłem szmatkę nasączoną specjalnym olejkiem do jego ramienia.Jęknął cichutko.To musiało być bardzo nieprzyjemne.
-Przepraszam.-Wziąłem bandaż i zacząłem go owijać wokół ramienia chłopaka.
-To nie Twoja wina Mistrzu.-Chłopak położył mi rękę na policzku.-To ja płacę za swoją głupotę.
Kayn wyglądał na o wiele słabszego niż kiedykolwiek...Wyglądał jak smutny cień dawnego siebie.Skończyłem zajmować się jego raną.Prezentował się lepiej ale nadal strasznie.Zmęczone oczy,włosy potargane i lepkie od potu,poraniona twarz...
-Kiedy ostatnio jadłeś?-Spojrzałem na wycieńczonego chłopaka.
-Nie mam pojęcia...On mówi,że jedzenie to tylko strata czasu...
Podszedłem do szafki i wyjąłem kawałek ciasta czekoladowego.
-Proszę.Zaraz przyniosę Ci coś jeszcze do jedzenia.-Podałem mu placek.
-Mistrzu...-Zawahał się.Czy bał się jeść?
-Jedz Kayn.Jesteś słaby.Musisz odzyskać siły.
Wziął posłusznie jedzenie i łapczywie ugryzł ten kawałek.Podobnie zrobił też z ryżem i mięsem,które mu przyniosłem.Naprawdę musiał być głodny.Mimo to wyglądał jakoś smutno.
Znów przykucnąłem obok i złapałem go za twarz.
-Uwolnię Cię od niego.Obiecuję.-Chłopak wtulił się we mnie,a ja objąłem go ramionami.Musiał być naprawdę zestresowany.
-Ja nie chcę już żyć w ciągłym strachu...-Zaczął mi łkać w szyję.
-Już niedługo.-Głaskałem go uspokajająco po plecach.-Niedługo...
*Kayn*
Wróciłem do swojego pokoju.Boję się,że Zed zdenerwuje czymś Rhaasta.Wiem,że chce mi pomóc...ale Rhaast jest coraz potężniejszy...
Opadłem na krzesełko.Na chwilę byłem sam...Mogłem na krótki moment odetchnąć.Przymknąłem oczy.Mimo to oddychałem szybko i płytko.Coś na kształt dyszenia.Byłem tak zdenerwowany i przerażony...
-Spokojnie...-Usłyszałem doskonale znany mi głos.Zacząłem oddychać jeszcze szybciej.-Kayn?
Otworzyłem oczy.To na szczęście tylko Yasuo...
-W porządku?-Przysunął się do mnie z ostrożną miną.-Może mam isć po Zeda?
-Nie trzeba.-Poprawiłem potargane włosy.-Po prostu jestem zmęczony...
-Na pewno?
-Tak,nie panikuj.
-To dobrze.Ja biorę tę książkę dla Yiusia.Chyba złapał grypę.
-Biedny.-Usmiechnąłem się współczująco.
-I marudny.-Yas westchnął ze zmęczeniem.
-Powodzenia.-Kiwnąłem głową.
-Ech...Może nie zapierdolę go stołem...-Westchnął ponownie,po czym wyszedł z pokoju.
Przydałaby mi się dobra kąpiel...Zmierzyłem się w lustrze.Wyglądałem jak bezdomny.Poszarpane,lepkie włosy.Poobdzierane spodnie i kolana...brzuch pełen zadrapań i bolesnych znaków...
I czym sobie na to zasłużyłem?
Wszedłem do łazienki,położyłem ręcznik na wieszaku,wyszykowałem świeże i czyste ubranie,zdjąłem gumki z włosów,uwalniając je.Były skołtunione.Szybko ściągnąłem brudne ubrania,rzucając je w kąt.Woda była ciepła i sprawiała,że moja skóra nanosiła się bólem ranek i otarć.To było okropne ale prysznic sam w sobie kojący.Na chwilę się zamyśliłem.Chciało mi się płakać ale łez w oczach nie znalazłem.Namydliłem dokładnie całe ciało i zacząłem myć włosy.Faktycznie wyglądałem dość mizernie.Odrobinę schudłem.Ubrania trochę na mnie wiszą.Dziś zjadłem w końcu porządny posiłek.
-Cześć skarbie.-Poczułem jak ręce otulają mnie od pasa w dół.
-Rhaast...-Wyszeptałem przybity.Nie dał mi wiele czasu...
-Co się stało,słonko?Masz zły humor?-Pogładził mnie po twarzy,zostawiając kolejną krwawą rankę na moim policzku.-Oj przestań.Rozmawiałem dziś z Twoim Zedziem.
-Co?-Udało mi się na chwilę odepchnąć jego dłoń.-Jak to?
-Dzięki Tobie staję się jeszcze silniejszy.-Pocałował mnie w szyję.-Tak pięknie mi pomagasz...
-Ty wysysasz ze mnie życie...-Spojrzałem na niego smutno.Wiem,że to przez niego słabnę...
-Ależ Kayn.Nieprawda.Trzymasz się świetnie.
-Nie Rhaast.-Moje oczy wciąż wpatrzone były w jego wzrok.-Wiem,że długo nie pociągnę z Tobą w takim układzie...
-Pociągniesz,zapewniam Cię.-Szarpnął mnie za ramię,aż upadłem na kolana.-Musisz tylko chwilkę pocierpieć.
-Aaah!-Krzyknąłem,gdy podciągnął mnie i ugryzł w biodro.Czułem się fatalnie.Z każdym takim razem mam wrażenie,że naprawdę mogę umrzeć.-Czemu znów mi to robisz?
-Głuptasku,potrzebuję siły.-Czułem jak powoli wysysa moją krew z nogi.-Dziś dam Ci spokój i pojde na polowanie bez Ciebie.Co ty na to?
-Rhaast...Przestań...-Opadłem na kafelki,cicho łkając.Czułem jak tysiąc małych noży wbija się w moje ciało.Wszystko tak bardzo bolało.-Przestań...błagam.
Poczułem nagłe rozluźnienie przy mojej nodze.Skończył?Nie ma mowy.
-W takim razie spróbujmy czegoś innego.-Chwycił mnie za nogi i zaczął wpychać swoje przrodzenie we mnie.
Ukryłem twarz w dłoniach i zacząłem płakać,krzywiac się z bólu.
-Nie podoba Ci się,misiu?-Zrobił zaskoczona minę.
-NIE!-Zacząłem na niego krzyczeć,próbując się uwolnić ale byłem za słaby.Ponownie opadłem na kafelki,szlochając w brutalnych objęciach Rhaasta...
*Zed*
Chciałem zajrzeć do Kayna ale drzwi były zamknięte.Może potrzebuje prywatności?Albo to znowu ten potwór...Nie,nie zostawię tak tego.
-Kayn.Otwórz.-Zacząłem mocno uderzać w drzwi.Po chwili uchylił je Rhaast.
-Ojej,popatrz słonko kogo my tu mamy.-Darkin zachichotał.
-Co mu zrobiłeś!?-Odepchnąłem go od drzwi i wszedłem do pokoju.Kayn siedział na podłodze,cały w nowych ranach i obdartej koszuli.
-Trochę nie mogłem się powstrzymać.-Darkin wzruszył ramionami.Nie wytrzymałem i rzuciłem w niego shurikenem.
-Mistrzu...
-Cicho.Najpierw urżnę mu łeb.
W tym momencie sam byłem zaszokowany tym,że tak szybko straciłem opanowanie.Nie mogę patrzeć jak ten chłopak cierpi.
Rzuciłem kolejnym ostrzem ale darkin sprawnie go uniknął.
-Wyniesiesz się od nas w końcu!?-Trzeci shuriken trafił go w ramię.I chyba zabolało.Świetnie.
Rhaast wyjął moją broń z ramienia.To coś...chyba jego krew...było czarne jak smoła.
Darkin zachichotał ale wiedziałem,że jest wściekły...
-Ojej.Za to chyba kogoś jeszcze urządzę.Do zobaczenia Kaynuś.Zapewniam,że bedzie paliło.
-Nic mu już nie zrobisz.-Objąłem chłopaka i wziąłem w ramiona.Wtulił głowę w moja szyję.
-Zobaczymy...
-WYNOŚ SIĘ!-Krzyknąłem na darkina,a ten rozmył się w ciemności,chichocząc.
-On...on mnie skrzywdzi...-Kayn rozplakał się w moje ramię.
-Nic Ci nie zrobi.-Zabrałem go do swoich pokoi.-Ja Cię obronię.-Posadziłem go na krzesełku.-Rozbieraj się.Muszę sprawdzić twoje rany.
Kayn trochę się speszył.
-Do bielizny.-Poprawiłem się.To kiepsko zabrzmiało...
-Chyba nie mam siły.-Opadł bezsilnie na oparcie,prawie się przewracając,więc ułożyłem go w fotelu,by mógł się położyć.-Jestem taki słaby...
-Nic się nie stało.-Pogłaskałem go po włosach i zacząłem odpinać jego koszulę.Zająłem się swiezymi ranami.Kayn praktycznie płakał z bólu.Biedactwo...
Zdjąłem mu również spodnie,które były w kawałkach.Dlatego z początku myślałem,że jest w samej koszuli.
Miał tak okropnie poranione nogi.Nimi też się zająłem.Potem pomogłem mu założyć czyste i cieplejsze ubranie.Wkladał je z wielkim bólem.Czułem się coraz bardziej winny.Opadł na poduszkę.Chyba poczuł się źle.Albo zemdlał...sam już nie wiem.
-Kayn?-Pogłaskałem go po głowie.
-Mistrzu...-Odparł słabo.Jednak jest ze mną.
-Może jesteś głodny?-Patrzyłem na niego z ogromną troską.Wyglądał tak okropnie.
-Nie.Nie chcę jeść.Chcę się przytulić.-Jęknął,a ja położyłem się obok niego i pozwoliłem mu się przytulić.Obejmował słabiutko.
-Gdybym mógł,przyjąłbym to na siebie.-Gładziłem go po włosach.Tak szybko zasnął.Ja chyba też...
******************************
Obudził mnie odgłos szamotaniny,dobiegający z zewnątrz.Zerwałem się na równe nogi.Kayn?Gdzie jest Kayn!?
Zleciałem szybko po schodach,prawie się potykając.
Na spotkanie wylazł mi Yasuo.Widać,że smacznie sobie spał.
-Czemu tak trzaskasz drzwiami?-Przetarł oko.
-Skoro już tu stoisz,to bierz miecz i idziemy.-Odparłem,na chwilę przystając.
-Mam iść w piżamie?-Zmierzył mnie wymownie.
-Nie mamy czasu.-Szarpnąłem go za szmaty i ruszyliśmy po kolejnych schodach.
Zastałem dziwny obraz.Kayn walczył z napastnikami,wśród których był ten cholerny Darkin.Tamci to byli chyba Noxianie.
-Kayn!-Poleciałem do niego szybko.Chciałem jak najszybciej mu pomóc.Ledwo trzymał broń w rękach.
-Mistrzu!?-Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
-Znowu jakieś dramy po nocach?-Yasuo ziewnął ale chyba zrozumiał,że będziemy walczyć więc wyjął swoją broń.
-Ohoho.Obstawa.-Jeden z Noxian chyba się świetnie bawił.Zaraz momencik...to Rhaast go kontrolował.-Skoro mi się sprzeciwiasz,to nie mam wyboru.Zarżnę wszystkich,którzy stoją mi na drodze.
W oddali zobaczyłem kilku zabitych ludzi.Nie znałem ich.Więc tak zyskuje moc...
-Obyś nie poznał smaku porażki.-Przywołałem kilka cieni i ruszyłem jako pierwszy.
-Napierdalando po nocach?Chętnie.-Yasuo też stawił mi się do pomocy.
-Odsuń się.-Poleciłem do Kayna.
-Nie.Pomogę wam.-Wziął broń w ręce i niepewnie stanął na podłożu.Jest taki odważny.
-Kayn...
-Daj sobie pomóc.-Zmierzył mnie tak,że nie potrafiłem mu odmówić.
Walka trwała długi moment.Wydawała się nieskończona.Darkin jakby nigdy nie tracił sił.Jednak nastąpił moment kulminacyjny.Yas zabił jego obstawę porządnym tornadem (ulti r xD).To dało nam większe szanse.Rhaast stał przez nas osaczony.To było szybkie kilka sekund...Darkin nagle wyszedł z opetanego mężczyzny.Ten padł martwy.
-Nie!-Odwróciłem szybko wzrok i spojrzałem na Kayna,który upadał na kamienie.Rhaasta nigdzie nie było.
-Kayn!-Podbiegłem do niego.Prawie zapomniałem jak się oddycha,podnosząc go z ziemi.Patrzył na mnie słabo niebieskimi oczsmi,a niżej był otoczony falą czerwieni...
-Mistrzu...-Wyszeptał słabo.Poczułem się taki bezsilny...
-Bedzie dobrze...-Chciałem się rozpłakać ale powstrzymałem się.Kayn zbyt mocno by przez to cierpiał...
-Zedi on ma rozszarpane gardło...-Yas spojrzał na mnie współczująco.-Widzę marne szanse...
-Nieprawda.-Odparłem chłodno.-Zawsze jest nadzieja.Ja mu pomogę.-Dzwignąłem chłopaka.Głowa mu opadała ale pewnie trzymał się mojego ramienia.-Szybko.Zaczyna padać.-Ruszyłem stanowczym krokiem.Nie mogę do siebie dopuścić myśli,że stracę tego chłopaka.
A jeśli tak się właśnie stanie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro