Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

De

*Zedo*

Zostawiłem chłopaka samego w moim łóżku.Spał zbyt spokojnie,bym mógł mu to przerwać.Okryłem go swoją częścią kołdry,ubrałem się i poszedłem zając pilnymi sprawami.Zaczął mi towarzyszyć dziwny,dość ironiczny głos.

-A dzień dobry...-Postać darkina stała oparta o drzwi mojego gabinetu.Odwróciłem wzrok i spojrzałem na nią chłodno.

-Dla kogo dobry,dla tego dobry...-Czułem się naprawdę rozzłoszczony,gdy na niego patrzyłem.Wyobrażałem sobie Kayna,który musiał przez niego cierpieć.Błękitne oczy pełne łez,usta skrzywione w grymasie...ale to już przeszłość.I ja o to zadbam.

-Co za chłodny ton.-Darkin zachichotał i zrobił krok do przody.-Słyszałem,że jesteś taki spokojny Mistrzu Zedzie...-Po pokoju rozległ się cichy śmiech.

-Nie kpij sobie ze mnie.-Rzuciłem ostrym i dyplomatycznym tonem.-Mam do Ciebie sprawę.

-Ależ oczywiście.Wiem.Wyczułem to.Dlatego tu jestem.-Machnął ręką,zakończoną ogromnymi,ostrymi szponami.Idealnie pokrywały się z ranami na twarzy Kayna.Drań.-No słucham...

-Powinieneś wiedzieć,że nie pozwolę Ci krzywdzić moich uczniów.-Czułem coraz większą niechęć do tego bytu.

-Doprawdy?-Darkin zrobił zaskoczoną minę.-W takim razie,może powinieneś wiedzeć,że kilku z nich zamordował dla mnie Kaynuś.

Poczułem jeszcze większe obrzydzenie do tego potwora.

-Za Twoją namową.-Zmierzyłem go zimno.-Nigdy by czegoś takiego nie dokonał sam.

-Oh.No masz rację.Ale znalazłem na to sposób.Ma taką słabiutką duszyczkę...to nic trudnego wślizgnąć się w takie ciałko...

-To co robisz jest obrzydliwe.-Skrzyżowałem ramiona,wyobrażając sobie wielokrotnie opętywanego chłopaka.Biedny Kayn.I to wszystko działo się pod moim nosem...

-Obrzydliwe?Powiedziałbym raczej...kreatywne.

-Nie masz prawa go krzywdzić!-Zacząłem czuć do darkina coraz większą nienawiść.

-Mam prawo robić z nim co zechcę...-Darkin machnął łapą.-A, i przy okazji powinieneś się bardziej postarać.Jest taki ciaśniutki...

Miałem ochotę teraz rzucić się do ataku ale ochłonąłem w ostatniej chwili.

-Zniszczę Cię...-Wysyczałem przez zęby.-Zarżnę jak psa,którym jesteś.

-Zniszczysz mnie?Zabawne...-Darkin zachichotał głośno.-Żebyś się nie przeliczył.-Podszedł do mnie i złapał za brodę.-Oby role się nie odwróciły...Chętnie zasmakuję Twojego ciałka...

-Nie pozwolę Ci na to.-Odepchnąłem jego dłoń dość brutalnie.-Nie pozwolę ci na krzywdzenie kogokolwiek.

-A co możesz zrobić?-Potwór zaśmiał się.-Jesteś nikim,Zed.Nie powstrzymasz mnie.To tylko kwestia czasu,aż opętam Twojego chłopaczka...

-Mylisz się.Mogę wiele.-Wyprostowałem się dumnie.-I wiedz o tym.Pozbędę się Ciebie,jak chwasta...

-Oj,Zedziu.-Darkin pogłaskał mnie po policzku,a ja momentalnie odsunałem głowę.-To chyba ja muszę się Ciebie pozbyć...A szkoda,masz naprawdę ciekawy charakter...Zapamiętaj Rhaasta.Tego,który zakończy tę bezsensowną farsę.

Chyba tragifarsę.

Zanim zdążyłem zareagować,darkin rozmył się w powietrzu.Trochę mnie to zaskoczyło ale poczułem się lepiej,bo już go tu nie było.Skończyłem pracę nad wszystkimi pilnymi rzeczami i wróciłem do sypialni,by sprawdzić co z Kaynem.Siedział skulony na łóżku,trzymając się za ramię.

-Dzień dobry Mistrzu...-Gdy mnie zobaczył próbował się usmiechnąć.Wyglądał mizernie...nawet na trochę wygłodzonego...

-Mam nadzieję,że wypocząłeś.-Kucnąłem przed nim i pogłaskałem po policzku.

-Oh tak.-Mruknął.-Dawno tak dobrze nie spałem.-Skrzywił się.Nadal trzymał rękę na ramieniu.Dopiero teraz zauważyłem,że na pościeli jest mnóstwo śladów krwi.

-Jesteś ranny?-Spojrzałem na ramię chłopaka i odsunąłem jego dłoń.Miał tam dość sporą,poszarpaną ranę...Sączyła się z niej lekko czerwona posoka.-Co on Ci zrobił?Gryzie Cię?

Chłopak niepewnie kiwnął głową.

-Drań.-Mimowolnie zacisnąłem pięści.-Zdejmij koszulę.Opatrzę Cię.

Chyba trochę się zawahał ale ostatecznie to zrobił.Zauważyłem,że ma wiele ranek i skaleczeń na klatce piersiowej i brzuchu.Biedny chłopak...Wstyd mi,że na to pozwoliłem...

-Może zaboleć.-Przycisnąłem szmatkę nasączoną specjalnym olejkiem do jego ramienia.Jęknął cichutko.To musiało być bardzo nieprzyjemne.

-Przepraszam.-Wziąłem bandaż i zacząłem go owijać wokół ramienia chłopaka.

-To nie Twoja wina Mistrzu.-Chłopak położył mi rękę na policzku.-To ja płacę za swoją głupotę.

Kayn wyglądał na o wiele słabszego niż kiedykolwiek...Wyglądał jak smutny cień dawnego siebie.Skończyłem zajmować się jego raną.Prezentował się lepiej ale nadal strasznie.Zmęczone oczy,włosy potargane i lepkie od potu,poraniona twarz...

-Kiedy ostatnio jadłeś?-Spojrzałem na wycieńczonego chłopaka.

-Nie mam pojęcia...On mówi,że jedzenie to tylko strata czasu...

Podszedłem do szafki i wyjąłem kawałek ciasta czekoladowego.

-Proszę.Zaraz przyniosę Ci coś jeszcze do jedzenia.-Podałem mu placek.

-Mistrzu...-Zawahał się.Czy bał się jeść?

-Jedz Kayn.Jesteś słaby.Musisz odzyskać siły.

Wziął posłusznie jedzenie i łapczywie ugryzł ten kawałek.Podobnie zrobił też z ryżem i mięsem,które mu przyniosłem.Naprawdę musiał być głodny.Mimo to wyglądał jakoś smutno.

Znów przykucnąłem obok i złapałem go za twarz.

-Uwolnię Cię od niego.Obiecuję.-Chłopak wtulił się we mnie,a ja objąłem go ramionami.Musiał być naprawdę zestresowany.

-Ja nie chcę już żyć w ciągłym strachu...-Zaczął mi łkać w szyję.

-Już niedługo.-Głaskałem go uspokajająco po plecach.-Niedługo...

*Kayn*

Wróciłem do swojego pokoju.Boję się,że Zed zdenerwuje czymś Rhaasta.Wiem,że chce mi pomóc...ale Rhaast jest coraz potężniejszy...

Opadłem na krzesełko.Na chwilę byłem sam...Mogłem na krótki moment odetchnąć.Przymknąłem oczy.Mimo to oddychałem szybko i płytko.Coś na kształt dyszenia.Byłem tak zdenerwowany i przerażony...

-Spokojnie...-Usłyszałem doskonale znany mi głos.Zacząłem oddychać jeszcze szybciej.-Kayn?

Otworzyłem oczy.To na szczęście tylko Yasuo...

-W porządku?-Przysunął się do mnie z ostrożną miną.-Może mam isć po Zeda?

-Nie trzeba.-Poprawiłem potargane włosy.-Po prostu jestem zmęczony...

-Na pewno?

-Tak,nie panikuj.

-To dobrze.Ja biorę tę książkę dla Yiusia.Chyba złapał grypę.

-Biedny.-Usmiechnąłem się współczująco.

-I marudny.-Yas westchnął ze zmęczeniem.

-Powodzenia.-Kiwnąłem głową.

-Ech...Może nie zapierdolę go stołem...-Westchnął ponownie,po czym wyszedł z pokoju.

Przydałaby mi się dobra kąpiel...Zmierzyłem się w lustrze.Wyglądałem jak bezdomny.Poszarpane,lepkie włosy.Poobdzierane spodnie i kolana...brzuch pełen zadrapań i bolesnych znaków...

I czym sobie na to zasłużyłem?

Wszedłem do łazienki,położyłem ręcznik na wieszaku,wyszykowałem świeże i czyste ubranie,zdjąłem gumki z włosów,uwalniając je.Były skołtunione.Szybko ściągnąłem brudne ubrania,rzucając je w kąt.Woda była ciepła i sprawiała,że moja skóra nanosiła się bólem ranek i otarć.To było okropne ale prysznic sam w sobie kojący.Na chwilę się zamyśliłem.Chciało mi się płakać ale łez w oczach nie znalazłem.Namydliłem dokładnie całe ciało i zacząłem myć włosy.Faktycznie wyglądałem dość mizernie.Odrobinę schudłem.Ubrania trochę na mnie wiszą.Dziś zjadłem w końcu porządny posiłek.

-Cześć skarbie.-Poczułem jak ręce otulają mnie od pasa w dół.

-Rhaast...-Wyszeptałem przybity.Nie dał mi wiele czasu...

-Co się stało,słonko?Masz zły humor?-Pogładził mnie po twarzy,zostawiając kolejną krwawą rankę na moim policzku.-Oj przestań.Rozmawiałem dziś z Twoim Zedziem.

-Co?-Udało mi się na chwilę odepchnąć jego dłoń.-Jak to?

-Dzięki Tobie staję się jeszcze silniejszy.-Pocałował mnie w szyję.-Tak pięknie mi pomagasz...

-Ty wysysasz ze mnie życie...-Spojrzałem na niego smutno.Wiem,że to przez niego słabnę...

-Ależ Kayn.Nieprawda.Trzymasz się świetnie.

-Nie Rhaast.-Moje oczy wciąż wpatrzone były w jego wzrok.-Wiem,że długo nie pociągnę z Tobą w takim układzie...

-Pociągniesz,zapewniam Cię.-Szarpnął mnie za ramię,aż upadłem na kolana.-Musisz tylko chwilkę pocierpieć.

-Aaah!-Krzyknąłem,gdy podciągnął mnie i ugryzł w biodro.Czułem się fatalnie.Z każdym takim razem mam wrażenie,że naprawdę mogę umrzeć.-Czemu znów mi to robisz?

-Głuptasku,potrzebuję siły.-Czułem jak powoli wysysa moją krew z nogi.-Dziś dam Ci spokój i pojde na polowanie bez Ciebie.Co ty na to?

-Rhaast...Przestań...-Opadłem na kafelki,cicho łkając.Czułem jak tysiąc małych noży wbija się w moje ciało.Wszystko tak bardzo bolało.-Przestań...błagam.

Poczułem nagłe rozluźnienie przy mojej nodze.Skończył?Nie ma mowy.

-W takim razie spróbujmy czegoś innego.-Chwycił mnie za nogi i zaczął wpychać swoje przrodzenie we mnie.

Ukryłem twarz w dłoniach i zacząłem płakać,krzywiac się z bólu.

-Nie podoba Ci się,misiu?-Zrobił zaskoczona minę.

-NIE!-Zacząłem na niego krzyczeć,próbując się uwolnić ale byłem za słaby.Ponownie opadłem na kafelki,szlochając w brutalnych objęciach Rhaasta...

*Zed*

Chciałem zajrzeć do Kayna ale drzwi były zamknięte.Może potrzebuje prywatności?Albo to znowu ten potwór...Nie,nie zostawię tak tego.

-Kayn.Otwórz.-Zacząłem mocno uderzać w drzwi.Po chwili uchylił je Rhaast.

-Ojej,popatrz słonko kogo my tu mamy.-Darkin zachichotał.

-Co mu zrobiłeś!?-Odepchnąłem go od drzwi i wszedłem do pokoju.Kayn siedział na podłodze,cały w nowych ranach i obdartej koszuli.

-Trochę nie mogłem się powstrzymać.-Darkin wzruszył ramionami.Nie wytrzymałem i rzuciłem w niego shurikenem.

-Mistrzu...

-Cicho.Najpierw urżnę mu łeb.

W tym momencie sam byłem zaszokowany tym,że tak szybko straciłem opanowanie.Nie mogę patrzeć jak ten chłopak cierpi.
Rzuciłem kolejnym ostrzem ale darkin sprawnie go uniknął.

-Wyniesiesz się od nas w końcu!?-Trzeci shuriken trafił go w ramię.I chyba zabolało.Świetnie.

Rhaast wyjął moją broń z ramienia.To coś...chyba jego krew...było czarne jak smoła.
Darkin zachichotał ale wiedziałem,że jest wściekły...

-Ojej.Za to chyba kogoś jeszcze urządzę.Do zobaczenia Kaynuś.Zapewniam,że bedzie paliło.

-Nic mu już nie zrobisz.-Objąłem chłopaka i wziąłem w ramiona.Wtulił głowę w moja szyję.

-Zobaczymy...

-WYNOŚ SIĘ!-Krzyknąłem na darkina,a ten rozmył się w ciemności,chichocząc.

-On...on mnie skrzywdzi...-Kayn rozplakał się w moje ramię.

-Nic Ci nie zrobi.-Zabrałem go do swoich pokoi.-Ja Cię obronię.-Posadziłem go na krzesełku.-Rozbieraj się.Muszę sprawdzić twoje rany.

Kayn trochę się speszył.

-Do bielizny.-Poprawiłem się.To kiepsko zabrzmiało...

-Chyba nie mam siły.-Opadł bezsilnie na oparcie,prawie się przewracając,więc ułożyłem go w fotelu,by mógł się położyć.-Jestem taki słaby...

-Nic się nie stało.-Pogłaskałem go po włosach i zacząłem odpinać jego koszulę.Zająłem się swiezymi ranami.Kayn praktycznie płakał z bólu.Biedactwo...
Zdjąłem mu również spodnie,które były w kawałkach.Dlatego z początku myślałem,że jest w samej koszuli.
Miał tak okropnie poranione nogi.Nimi też się zająłem.Potem pomogłem mu założyć czyste i cieplejsze ubranie.Wkladał je z wielkim bólem.Czułem się coraz bardziej winny.Opadł na poduszkę.Chyba poczuł się źle.Albo zemdlał...sam już nie wiem.

-Kayn?-Pogłaskałem go po głowie.

-Mistrzu...-Odparł słabo.Jednak jest ze mną.

-Może jesteś głodny?-Patrzyłem na niego z ogromną troską.Wyglądał tak okropnie.

-Nie.Nie chcę jeść.Chcę się przytulić.-Jęknął,a ja położyłem się obok niego i pozwoliłem mu się przytulić.Obejmował słabiutko.

-Gdybym mógł,przyjąłbym to na siebie.-Gładziłem go po włosach.Tak szybko zasnął.Ja chyba też...

******************************
Obudził mnie odgłos szamotaniny,dobiegający z zewnątrz.Zerwałem się na równe nogi.Kayn?Gdzie jest Kayn!?

Zleciałem szybko po schodach,prawie się potykając.
Na spotkanie wylazł mi Yasuo.Widać,że smacznie sobie spał.

-Czemu tak trzaskasz drzwiami?-Przetarł oko.

-Skoro już tu stoisz,to bierz miecz i idziemy.-Odparłem,na chwilę przystając.

-Mam iść w piżamie?-Zmierzył mnie wymownie.

-Nie mamy czasu.-Szarpnąłem go za szmaty i ruszyliśmy po kolejnych schodach.

Zastałem dziwny obraz.Kayn walczył z napastnikami,wśród których był ten cholerny Darkin.Tamci to byli chyba Noxianie.

-Kayn!-Poleciałem do niego szybko.Chciałem jak najszybciej mu pomóc.Ledwo trzymał broń w rękach.

-Mistrzu!?-Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem.

-Znowu jakieś dramy po nocach?-Yasuo ziewnął ale chyba zrozumiał,że będziemy walczyć więc wyjął swoją broń.

-Ohoho.Obstawa.-Jeden z Noxian chyba się świetnie bawił.Zaraz momencik...to Rhaast go kontrolował.-Skoro mi się sprzeciwiasz,to nie mam wyboru.Zarżnę wszystkich,którzy stoją mi na drodze.

W oddali zobaczyłem kilku zabitych ludzi.Nie znałem ich.Więc tak zyskuje moc...

-Obyś nie poznał smaku porażki.-Przywołałem kilka cieni i ruszyłem jako pierwszy.

-Napierdalando po nocach?Chętnie.-Yasuo też stawił mi się do pomocy.

-Odsuń się.-Poleciłem do Kayna.

-Nie.Pomogę wam.-Wziął broń w ręce i niepewnie stanął na podłożu.Jest taki odważny.

-Kayn...

-Daj sobie pomóc.-Zmierzył mnie tak,że nie potrafiłem mu odmówić.

Walka trwała długi moment.Wydawała się nieskończona.Darkin jakby nigdy nie tracił sił.Jednak nastąpił moment kulminacyjny.Yas zabił jego obstawę porządnym tornadem (ulti r xD).To dało nam większe szanse.Rhaast stał przez nas osaczony.To było szybkie kilka sekund...Darkin nagle wyszedł z opetanego mężczyzny.Ten padł martwy.

-Nie!-Odwróciłem szybko wzrok i spojrzałem na Kayna,który upadał na kamienie.Rhaasta nigdzie nie było.

-Kayn!-Podbiegłem do niego.Prawie zapomniałem jak się oddycha,podnosząc go z ziemi.Patrzył na mnie słabo niebieskimi oczsmi,a niżej był otoczony falą czerwieni...

-Mistrzu...-Wyszeptał słabo.Poczułem się taki bezsilny...

-Bedzie dobrze...-Chciałem się rozpłakać ale powstrzymałem się.Kayn zbyt mocno by przez to cierpiał...

-Zedi on ma rozszarpane gardło...-Yas spojrzał na mnie współczująco.-Widzę marne szanse...

-Nieprawda.-Odparłem chłodno.-Zawsze jest nadzieja.Ja mu pomogę.-Dzwignąłem chłopaka.Głowa mu opadała ale pewnie trzymał się mojego ramienia.-Szybko.Zaczyna padać.-Ruszyłem stanowczym krokiem.Nie mogę do siebie dopuścić myśli,że stracę tego chłopaka.

A jeśli tak się właśnie stanie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro