Damnum
*Kayn*
Wiatr był lekki acz silny i rześki.Czuć w nim było dominujący zapach soli.Statek płynął powoli,a ja miałem już dość bycia na morzu.Denerwowało mnie nieustające kołysanie,krzyki ludzi i woda chlapiąca w górę.Martwiłem się o Zeda i cały zakon.Rhaasta dość dawno przy mnie nie było...Może właśnie kogoś morduje?
Zabolała mnie przekształcona ręka.Spojrzałem na zakończone szponami palce i znów ukryłem dłoń pod rękawicą.Miałem ochotę ją uciąć.To dowód tego,że jestem niebezpieczny...Miałem ochotę się rozpłakać...
Poczułem mocne uderzenie łodzi o drewnianą deskę.Ukazał się port pełen życia,rybacy wyciągali swoją zdobycz,dzieci bawiły się beztrosko...Też chciałbym być taki beztroski...To nie jest też miejsce gdzie chciałbym być...Wysiadłem ze statku,niepewnie patrząc w tył.Moglbym niepostrzeżenie wskoczyć tam ponownie i wrócić do Ionii.Od Mistrza dzieli mnie teraz całe morze...A wciąż czuję jego zapach,ciepły oddech,woń świec w sypialni...A może to tylko tęsknota?
Zapragnąłem być teraz obok Zeda.Tulić się w jego skórę,podziwiać jego idealną sylwetkę,pozwalać by muskał mnie ustami...Nie mogę tego zrobić...
-Patrz gdzie chodzisz,chłopcze!-Z rozmyślań i wspomnień Zeda wyrwał mnie oburzony męski głos i lekkie pchnięcie do tyłu.
-P...Przepraszam.-Mruknąłem cicho ale mężczyzna przepchał się przez tłum i ruszył dalej szybkim krokiem.
Poczułem lekki ucisk w brzuchu.Nie jadłem od rana.Myslenie nie pozwalało mi jeść ale teraz naprawdę poczułem się głodny.Prowiant zjadłem w trakcie podróży...Rozejrzałem się i ujrzałem coś co wyglądało na karczmę.Nie zatłoczoną ale też nie pustą.W środku było wesoło i pachniało świeżym jedzeniem.W brzuchu zaburczało mi jeszcze bardziej.Zamowiłem posiłek i rzuciłem monetami na ladę.Kobieta przy niej kiwnęła głową i po chwili miałem przed sobą jedzenie.Szybko wszystko zjadłem i wynająłem też pokój na piętrze.Chciałem już usnąć.Czułem się naprawdę zmęczony i przybity tym wszystkim.Rzuciłem swoje rzeczy o podłogę,przeliczyłem pieniądze i ruszyłem do łazienki.Z niechęcią spojrzałem na swoją prawą dłoń i ramię.Wolałbym je stracić niż oglądać je pod przykrywką potwora psychopaty...Umyłem się szybko,ubrałem w spodnie,kładąc górną część stroju na krześle i ułożyłem się na łóżku.Było trochę niewygodne ale pewnie lepsze niż siennik albo podłoga.Zapragnąłem być obok Zeda.Spać,wtulony w jego pierś,szeptać do ucha,pozwalać by muskał mnie językiem.
-Tęsknię...-Szepnąłem,przytulając się do poduszki.Z trudem zamknąłem oczy.Nadal czułem w nosie zapach Zeda.Czy ja już usycham z miłości?
*Zedo*
Wydaje mi się,że ten chłopak wyparował.Z każdym zmarnowanym dniem czuję,że już nigdy nie ujrzę jego twarzy...Serce by mi pękło gdybym stracił go na zawsze...
Sake,które piłem stało się mdłe gdy pomyślałem o Kaynie.Przeczesałem tyle miejsc...pytałem tylu ludzi...Już nie wiem gdzie mam szukać...Zapadł się pod ziemię...
Dopiłem alkohol do końca i skrzywiłem się,czując jak trochę mnie mdli.Jednak sake sprawiało,że byłem mniej zdołowany.Stuknąłem kubkiem o blat i kobieta zza lady obróciła się w moją stronę.
-Jeszcze jeden.-Mruknąłem,rzucając złoto za drugi kubek o ladę.Patrzyłem tylko we własne dłonie.Nie potrafiłem spojrzeć nikomu w oczy.Kobieta podała mi kolejną porcję sake i stanęła obok.
-Nie wyglądasz na szczęśliwego.
Podniosłem wzrok,upiłem alkoholu i spojrzałem jej w oczy.
-Raczej mam powód do rozpaczy...Szukam pewnego chłopaka.-Odparłem lakonicznie,pijąc napój.-Ciemnowłosy z warkoczem...
-Widziałam!-Kobieta przerwała mi z ożywieniem.-Był tu kilka dni temu...
-I co się z nim stało?-Mocniej złapałem kubek.
-Mówił coś o noxiańskim galeonie ale nie jestem pewna...-Kobieta pokiwała głową,a ja jednym haustem wypiłem sake do końca i zerwałem się od stołu.
Więc zostało mi morze do przeprawienia...
Dopłynięcie na miejsce zajęło mi trochę czasu.Właściwie to znalezienie łodzi.Gdy postawiłem stopę na ziemi,od razu zabrałem się za poszukiwania.Nic.Zupełnie...
-Och,Kayn...-Chwyciłem w dłoń chustkę,którą chłopak zostawił w moim pokoju.Nadal nim pachniała...-Gdzie ty możesz być?
*Kajak*
Wybudziłem się ze snu i spojrzałem w okno.Panowała jeszcze noc.Ciągle myślałem o Zedzie,w uszach słyszałem jego głos...Czułem ból w całym ciele.Jakby ogień się po mnie rozlewał...
-Rhaast...to ty?-Szepnąłem,czując że tak właśnie jest.Wiłem się z bólu,więc to musiał być on...
-Skarbie,czas na polowanie!-Poczułem jak demon chichocze mi w głowie.
-Rhaast...nie...-Szepnąłem,kuląc się na łóżku.Ból nasilił się na sile.Nie mogę wytrzymać...
-Proszę!Przestań mnie krzywdzić!-Zacząłem krzyczeć.Czułem się jak w żywym ogniu.Miałem wrażenie,że tracę nad sobą panowanie...
Znów mnie opętał...Chciałem się uwolnić z jego jarzma ale nie mogłem.Rhaast urósł w siłę,a ja jestem za słaby by się przeciwstawić...Kierował moim ciałem jak lalką.Walczyłem o kontrolę za każdym razem ale skutecznie mnie zdusił.Gdybym mógł płakałbym teraz.Rhaast znów mnie złamał,a ja nie mogę nawet zawalczyć...
Ocknąłem się na kamieniach.Byłem zdezorientowany i osłabiony.Spojrzałem na dłonie.We krwi...Calutkie...Tak jak moje ubranie...Kosa była rzucona kawałek dalej,Rhaasta ani śladu...
Znów zabijał moimi rękoma...
Nic nie pamiętam...
Głowa bolała mnie piekielnie.Chciałem zmyć z siebie krew ale nie było jak.Byłem zbyt roztrzęsiony by działać.
-Znowu zrobiłeś ze mnie mordercę!-Ukryłem twarz w dłoniach,rozmazując krew na policzkach.
Po chwili poczułem jak tracę świadomość,upadam w dół.Jakieś buty zamajaczyły mi przed oczami...
************************************
Znów twarda posadzka,stykająca się z moimi kolanami.Uścisk w dłoniach...Ktoś mnie wlecze?Nie wiem...nie jestem w stanie...Co się dzieje?
-Zed...-Przebudziłem się,mając w głowie moją ostatnią noc z Zedem...Wtedy gdy przytulał mnie,głaskał Po włosach...Tą noc gdy się kochaliśmy.Gdy obiecał,że ze mną bedzie...Tak bardzo brakuje mi jego głosu...Rozejrzałem się wokoło.Jestem w niewoli?Cóż...coś nowego...
Westchnąłem i nagle napełniła mnie ogromna złość i gniew.
-To Twoja wina Rhaast!-Uderzyłem w ścianę,zwijając się w kłębek.-TWOJA!
Chciałem płakać ale nie miałem sił.Czułem,że się załamuję.Rhaast znowu mnie wykorzystał..Znów zaspokoił swoje krwawe cele...Odłączył mnie od Zeda...Zniszczył mi życie...
Gdybym mógł się go pozbyć...
-Dlaczego ja!?-Załkałem,trzymając dłoń na kolanie.Rhaast zrobił ze mnie zabójcę...Kryminalistę...
-Oj Słonko,nie myśl tak.-Rhaast jak na zawołanie pojawił się obok.
-Nawet się do mnie nie zblizaj!-Syknąłem,cofając się pod ścianę.-Oni mnie tutaj zabiją!I to Twoja wina!
-I tak nadchodzi Twój koniec...-Darkin zamachał ręka,a ja zamarłem.
-Co...-I nagle poczułem jakby ktoś wbijał we mnie miliardy kolców...-Co ty robisz!?
-Przykro mi ale nie jesteś mi już potrzebny w tej formie...-Darkin zachochotał,a ja zwinąłem się na podłodze,błagając by przestał.
Czułem...czułem,że właśnie umieram...
*Zed*
Nie wiem...Nie mam pojęcia gdzie ten chłopak...Nie mogę się poddać ale coraz bardziej pogrążam się w otchłani szaleństwa...
-Witaj Zedziu.-Usłyszałem znajomy rechot i odwróciłem głowę.Zamarłem.
-Coś ty mu zrobił...-Syknąłem w stronę Darkina.
-Ja?Cóż,przydało mi się jego ciało.Teraz nie muszę się niczym martwić.
-Jak mogłeś go tak sponiewierać...-Byłem wściekły,chciałem w końcu pozbyć się tego potwora.
-Ojej co za dobór słów.Co nie zmienia faktu,że już go nie zobaczysz.
Spojrzałem w posadzkę i spuściłem głowę.Ma rację.Zabrał mi go.Zabrał...
-Mam dla Ciebie propozycję.-Podniosłem wzrok.Byłem gotowy na wszystko.
-Słucham Cię uważnie...-Darkin uśmiechnął się z zaciekawieniem.
Westchnąłem,rzucając całą broń pod jego stopami.
-Weź mnie,zamiast niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro