Alliance
*Zed*
Obudziłem się w środku nocy.Ogarnęło mnie znajome,przeszywające uczucie chłodu.
-Rhaast...-Wyszeptałem,sciągając kosmyki z czoła.
Kayn był nadal pogrążony w śnie.Twarz miał spokojną,nie martwił się o nic.Po prostu spał.
Ja nie mogłem pozwolić sobie na ten przywilej...
Wiem,że ON powrócił.
I wiem,że będzie szukał zemsty...
Muszę coś wymyślić...
Wstałem i zapaliłem świeczkę przy biurku.Nie chciałem budzić Kayna.Zgarnąłem z półki kilka starych książek i zacząłem szukać rozwiązania.Pozaznaczałem kiedyś kilka stron...Powinno być trochę prościej...
Otworzyłem jedną i mój wzrok padł na otoczoną Czerwonym kółkiem rycinę.Przedstawiała kosę...Język był tutaj całkiem inny niż w reszcie księgi.Ale to nie kłopot...
Ślęczałem przy biurku,aż nie usłyszałem głośnego stukotu stóp.Yasuo chodzi jak słoń.Przy tym można się obudzić...Spojrzałem na Kayna.Spał,otulony kocem.Nic nie zwiastowało by sie obudził.
Wróciłem do czytania ale zarwana do połowy noc dała mi się we znaki.Nie mogłem już...Ale wiedziałem wystarczająco,by zrobić jakieś kroki...
Potrzebuję jednej osoby...To bedzie trudne ale musi się udać.Musi.
Ubrałem się w zbroję i wyszykowałem torbę.Trzeba działać jak najszybciej.
-Kayn...-Dotknąłem jego włosów.Otworzył oczy i spojrzał na moja twarz.
-Mistrzu...
-Wychodzę.Niedługo wrócę.
-Gdzie wychodzisz?-Dotknął mojego ramienia.Nadal był zaspany.
-To nieistotne.Potem Ci powiem.Teraz nie ma czasu.Śpij jeszcze.-Dotknąłem jego policzka.-Dopiero świta.
Wyszedłem z pokoju,a chłopak chyba mnie posłuchał.Czeka mnie długa droga...
Jakiś czas potem:
Rozejrzałem się po miejscu do którego dotarłem.
To był kiedyś mój dom...
To tutaj się wychowałem...
Dotknąłem drzewa przed wejściem i nawiedziła mnie nostalgia.Boże...Kiedy to było.Byliśmy jeszcze mali...Ja i Shen.Ramię w ramię aż do celu...Nie wiem kiedy to wszystko upadło.Gdzieś we wnętrzu tego żałuję...ale gdzieś nie.
-Zed!?-Akali zmierzyła mnie i podeszła,gdy gapiłem się w drzewo.
-Wiem,że to dziwny widok...-Zwróciłem się do Akali.Wiem,że Shen zawsze się w niej podkochiwał.Ja mówiłem,że jest głupia i irytująca,zawsze robiłem jej na złość.Shen starał się o jej względy...Ale ona wolała mnie.Wiedziałem to.Bawiło mnie...
-Tak...Dziwny.-Jej spojrzenie było jakby smutne.Zdecydowałem się by przyjść bez maski.Nie mam nic do ukrycia.Może moje blizny ją tak zasmuciły?Ślady porażek i zwycięstw...-Zgaduję,że nie przyszedłeś bezinteresownie...
Westchnąłem głośno.
-Chcę porozmawiać z Shenem...
Jej spojrzenie nagle się rozjaśniło.Gapiła się we mnie dłuższy moment...Zawsze było jej źle,że odwróciliśmy się od siebie.Szukała okazji by nas pogodzić...Ale...czy to możliwe?
-Zaraz go zawołam...-Odeszła,a ja rozejrzałem się wokoło.
To miejsce nie wyglądało tak jak kiedyś...Usiadłem nad jeziorkiem i wrzuciłem do niego kamyk.Pamiętam jak wrzuciłem Shena do stawu i jego ojciec kazał mi wtedy wysprzątać całą kuchnię...To były czasy...Czasy bez trosk...Uśmiechnąłem się lekko pod nosem...
-Obawiam się,że nic z tego.-Akali wróciła bardzo szybko.Odprawił ją.Rozumiem.-Shen...
-Wiem...Nie chce ze mną rozmawiać.-Podniósłem się z siadu.-Więc muszę go do rozmowy zmusić...
-Zed,co t...-Była wyraźnie zaskoczona.
-Nic mu nie zrobię,jeżeli to masz na myśli.-Uśmiechnąłem się lekko.-Jak mógłbym go zabić...
Akali wpatrywała się we mnie bez słowa,a ja ruszyłem w znajomą drogę,po znajomych schodach...
Stanąłem w drzwiach bez słowa.Siedział odwrócony do mnie tyłem.Wiedział,że jestem zaraz za plecami.
-Nie pozwoliłem Ci tutaj wejść...-Jego głos był chłodny.Nienawidzi mnie.Cóż...zabiłem mu ojca...
-Wiem.-Westchnąłem.-Przepraszam,że zakłócam Twój spokój.
-To po co przepraszasz,skoro to robisz?Możesz się wynieść.To najlepsza opcja...
Zrobiłem krok do przodu...Nagle chciałem nawiązać z nim kontakt,dotknąc ramienia...
I jego broń o mało nie znalazła się w moim gardle.
-Nie dotykaj mnie.-Syknął,a ja natychmiast opuściłem rękę.
-Przepraszam.-Straciłem całą pewność siebie.Jest dla mnie taki chłodny.Chłodny coraz bardziej.Czyżby Zapomniał,że kiedyś byliśmy braćmi?
-Po co tu przychodzisz?-Teraz patrzył mi w oczy.Jego błekitne,zimne oczy przecinały mnie jak noże...
-Potrzebuję pomocy,Shen...
Uśmiechnął się lekko.Wzrok nadal zimny.
-Mam Ci pomóc?Przykro mi.Pomyliłeś osoby.Sam sobie radź z problemami.
-Jeżeli mi nie pomożesz,to będą także Twoje problemy...-Zmarszczyłem brwi.Przekonanie go bedzie ciężkie.
-A jakim to sposobem?Kolejna groźba,Zed?Przyszedłeś mi grozic?To takie typowe...
-Nie.W żadnym wypadku.-Odparłem szybko.-Chcę Cię ostrzec.Razem możemy dać sobie radę.
-O czym ty znowu pleciesz!?-W końcu opuścił broń,ciągle skierowaną na mnie.
-Nie umiem Ci tego wytłumaczyć,więc Ci pokażę.-Wyjąłem książkę,zrobiłem krok do przodu i rzuciłem nią na biurko.Strona mówiła już chyba wszystko.
Shen rzucił na nią okiem.Jego twarz nagle się zmieniła.Zaskoczenie.Wpatrywał sie dłuższy moment w litery,aż wreszcie spojrzał na mnie.
-Skąd mam wiedzieć,że to nie Twoja sztuczka?
-Nie potrafiłbym zabić brata,wierz mi.-Wbiłem spojrzenie w podłogę.Teraz mówiłem tylko prawdę.-Nawet wtedy gdy tyle razy Ci groziłem...oszczędziłbym Cię.
Spojrzał na mnie z zaskoczniem,a potem zaczął ponownie gapić się w książkę.Był rozarty...Nie wiedział czy kroczyć przekonaniami,czy może się od nich oderwać...To zupełnie jak ja...
Czekałem cierpliwie aż wszystko przetrawi...To nie była łatwa decyzja...
W końcu ponownie na mnie spojrzał.Zrobił krok do przodu,broń nadal w ręce.Mógłby mnie teraz zabić.Ale tego nie zrobi.Wiem.
-Tylko ze względu na stare dzieje...-Wzrok miał trochę mniej chłodny.
Dotknąłem jego ramienia z ulgą.Nie protestował.
-Dziękuję...
*Kayn*
Siedziałem pod drzewem i gapiłem się jak Zed rozmawia z tym jego znajomym.Między nimi jest jakaś bariera...To nawet lepiej.Nie podoba mi się ten typ.Zza rogu słychać było głośna debatę...Jak zawsze...
-Nie znasz się!-Yasuo oburzył się i wziął pod boki.-Komunistka czy co!?
-A przyłożyć Ci znowu?-Uśmiechnęła się jadowicie,a Yas już zacierał ręce by się na nią rzucić ale opamiętał się,gdy przypomniał sobie,że Yi stoi obok.
-Chętnie ale Yi nie lubi przemocy.-Objął go ramieniem,a Yi zmierzył go spojrzeniem "nie mieszaj mnie w to,miotło".
-Szkoda.-Irelia wzruszyła ramionami.-On przynajmniej umie normalnie rozmawiać...
-Sugerujesz coś?
-Zachowujesz się jak burak.
Yas zmierzył ją jakby dostał laczkiem w twarz (kto wie,ten wie xp).
-Yi,czy ja sie zachowuję Jak burak?-Spojrzał na niego,a Yi zbladł jakby mu powiedzieli że ma tydzień życia.
-Um...No wiesz...Czasami...
-Mówiłam!-Irelka zachichotała.
-A idź pani....-Yasuo machnął ręka.-Idę zajrzeć do ciasta.BO JA MAM PASJĘ,A NIE JAK NIEKTÓRZY!-krzyknął,wchodząc do Pomieszczenia.
-Pierdol sie!-Irelka zachichotała i pomachała mu,a on trzasnął drzwiami,aż Zed zwrócił na to na moment uwagę.
Uśmiechnąłem się lekko i wróciłem do rzucania kamykami w staw.Czemu akurat wszyscy w pobliżu trenują...Ja nie mogę,bo rana jeszcze się nie zagoiła...I bardzo mi z tym źle...
-Co ptasi móżdżku?-Usłyszałem doskonale znajomy głos i wpuściłem kolejny kamyk do wody.-W końcu dałeś sobie spokój z treningami?Ciota...
-Mam nadzieję,że mówisz to o sobie...-Odparłem beznamiętnie i poczułem jak przyciąga mnie za materiał stroju.
-Nie tym tonem.Mogę sprawić Ci teraz wiele bólu.To nic trudnego...-Ostre szarpnięcie rozlało się po mojej piersi,a rana znajdująca się tam dała mi się we znaki.To nie był mocny ból ale kłuł i promieniował.
-Będziesz się nade mną znęcał?-Zmierzyłem go z uśmieszkiem.-Gdzie zgubiłeś honor?
-Nic Cię nie obchodzi mój honor.-Lucas potrząsnął mną.Doskonale wiedział,że mnie boli...
-Nie obchodzi,bo go nie masz.-Spojrzałem mu w oczy.Emanowały gniewem.Mógłby mnie z łatwością udusić albo zabić.Rana czyni mnie słabszym...Ale tego nie zrobi.Nie jest głupi.
-Dobrze,że ty go masz...Dziwko Zeda...-Splunął,a ja uderzyłem go w twarz aż wypuścił mnie z rąk.Lucas wlepił we mnie zabójcze spojrzenie,dotykając nabrzmiałej od ciosu wargi.Uśmiechnąłem się lekko.
-Jak mnie nazwałeś?Powtórz mi to w twarz.-Zmierzyłem go.Zawsze był ode mnie wyższy ale to ja byłem silniejszy i sprytniejszy.
Lucas otarł lekko czerwony policzek,a potem poczułem jak przyszpila mnie do drzewa.To było dość nieprzyjemne.
-Dziwka Zeda.-Policzek w twarz.Opanował go gniew.-Jego tępa kurwa!-Kolejny.-Jak to jest,kiedy Cię rucha?!-Jeszcze jeden.Zatrzymałem jego rękę.Twarz mi płonęła,głównie z powodu jego uderzeń.Gapiłem się w niego.Na chwilę wstrzymał ciosy ale był gotów na kolejne.
-Bardzo przyjemnie.-Odepchnąłem go od siebie.-Zed robi to lepiej niż ty kiedykolwiek.
-Ty...-Musiało zabraknąć mu słów.Był tak wściekły,że nie wiedział co powiedzieć.Rzucił się tylko na mnie w ferworze walki.Broniłem się.Zaczęliśmy się tłuc.Markowałem ciosy.Starałem się uważać na ranę.Lucas uderzał mnie za oślep,jakby chciał mnie zabić...A może chce to zrobić?
Nagle poczułem jak ktoś podnosi mnie za kark i unosi wysoko.Zed.
-Naprawdę nie wiem jak mam do was dotrzeć...-Westchnął ze zdenerwowaniem.Poczułem lekkie osłabienie.Krew?Dotknąłem łuku brwiowego...Ups,kolejna rana do kolekcji.-Ty.-Wskazał na Lucasa.-Wracasz do siebie i czekasz na mnie.Muszę sobie z Tobą porozmawiać.Złaź mi z oczu.
Zrobił jak Zed mu kazał,wyraźnie niezadowolony.Usmiechnąłem się lekko ale trochę bolało mnie przecięcie nad Brwią.To nic poważnego,jednak bolało.
Zed wziął mnie bez słowa za rękę i wskazał na krzesło.Usiadłem.Mam wrażenie,że jest zły także na mnie.
-Coś mi obiecałeś...-Spojrzał na mnie,robiąc coś przy stole.Wokół rozniósł się zapach jakichś ziół.
-To nie ja.Przyrzekam.Broniłem się.-Skrzywiłem się lekko z bólu,gdy chciałem zmarszczyć brwi.Zed na moment odwrócił się i spojrzał mi w oczy.
-Widzę.Nie rzucałbyś się na niego z ranami...
-Czemu nadal musisz go szkolić?-Chciałem zasugerować Zedowi,by pozbył się wreszcie Lucasa.-Na Twoim miejscu już bym go wyrzucił...
-Nie mogę tego uczynić.-Zed,zaczął nakładać mi na brew opatrunek.Trochę piekło.-Obiecałem to jego matce.Obietnice dawnych przyjaźni ciężko jest złamać.
Patrzyłem na Zeda.Sam nie wiezial co ma czynić.Też nie cierpił Lucasa.
-Obietnicę?-Byłem po prostu ciekawy.
-To długa historia.-Pokiwał głową.-Kiedyś Ci ją opowiem.-Skończył mnie opatrywac.-Zjedz coś.Blado wyglądasz.
Rzeczywiście,czułem teraz lekki głód.
-Idziesz z nim porozmawiać?
-A jakie mam wyjście?-Wzruszył ramionami i wyszedł z pokoju.
Ja napiłem się wody i poszedłem szukać towarzystwa.Chociaz tego dziwnego znajomego Zeda...
-Ty jesteś Kayn,tak?-Uwaga mężczyzny szybko skierowała się na mnie.
-Tak...To ja.-Przysiadłem się obok.Shen obrzucił mnie spojrzeniem i upił herbatę.Czułem się trochę dziwnie...
-Zed o Tobie dużo opowiadał.-przełknął łyk napoju.Moje policzki zrobiły się czerwone.Zed o mnie mówił?
-Naprawdę...-Speszyłem się,miałem wrażenie że zacznę kasłać.Aż wyschło Mi gardło...
-Taak.-Mężczyzna uśmiechnął się.Wpadło Mi do głowy coś niedorzecznego...Mógłby być moim rywalem.Jest przystojny...dobrze zbudowany...nie tak roztrzepany jak ja...i ma niebieskie oczy.Znacznie ładniejsze od moich.Zed uwielbia niebieskie oczy...-Wyglądasz na spiętego.
-Co...Ja?Nie...-Skłamałem i probowałem wyglądać pewniej.-Po prostu boli mnie głowa.
Shen pokiwał ze spokojem swoją.Najzwyczajniej w świecie pił sobie herbatę.
-Wiem,że za nim nie przepadasz...-Nagle wyleciałem z tematem,więc szybko zatkałem usta.-Przepraszam!To nie najlepszy temat...
-W porządku.-Mężczyzna spojrzał na mnie ze spokojem.Od Zeda dostałbym w twarz ale Shen chyba nie ma zamiaru tego robić...-Masz rację.Nie przepadamy za sobą...Bardzo dawno temu się pokłóciliśmy...
-Zed nigdy mi o tym nie opowiadał...-Wpatrywałem się w filiżankę Shena.Wolałem nie patrzeć na jego twarz.
-To nie dziwne.Dusi to w sobie przez wiele lat.-Shen wyprostował się.-Ale ja zrobię wyjątek...
Gapiłem się w niego a on zaczął mi po prostu opowiadać...To była długa smutna historia...Na która nic nie mogłem poradzić.
-A ty?Nie lubisz go?Kiedyś byliście Jak bracia...-To było kolejne głupie pytanie...
-To było kiedyś...-Shen wzruszył ramionami.-Teraz...Nie wiem.Nie mam pojęcia co myśleć...Zed.Kiedyś był inny,teraz zmienił się...Myślę że ma lepsze.Ale nie wiem czy potrafię ubrać to wszytko w słowa...Może g...
-Widzę,że już się zapoznaliście.-Przerwał nam Zed.Pierwszy raz chciałem powiedzieć by wyszedł...
-Taaak...-Shen starał się uśmiechać ale jakoś nie mógł się zdobyć.Ja zrobiłem miejsce dla Zeda,bo zająłem jego krzesło.
-Siedź,siedz.-Dotknął mojego ramienia i nagle z kuchni rozległ się odgłos tluczonych naczyń.
-CHOLERA JASNA,YI?!-głos Yasuo przeciął powietrze,co jakiś czas przerwany przez głośne "przepraszam" w płaczliwym wykonaniu Yi.
-Czy ty wszystko musisz tłuc!?
-Przepraszam!-Yi brzmiał jakby miał płakać.
-Nic się nie stało...-Głośne westchnienie.-Posprzątaj to.
-Mieli robić ciasteczka...-Zed złapał się za głowę,a ja lekko się uśmiechnąłem.Teraz poczułem zmęczenie i ból ran.Zwykłe osłabienie,nic więcej.
-Chyba się zdrzemnę...-Wstałem z krzesła i ruszyłem do swojego pokoju.Do sypialni Zeda wolałem nie wchodzić bez jego zgody...Chociaż tamto łóżko było o wiele lepsze...
Kiedy się obudziłem zaczynało robić się powoli ciemno.Skorzystałem z toalety i wyszedłem na korytarz.Swiatło zostało zapalone ale ani żywej duszy.Niemożliwe by spali...Przeciągnąłem się i wyszedłem na dziedziniec.W oddali Zed nadal rozmawiał z Shenem.Ile można gadać?Schowałem się za kolumną.Nie powinienem podsłuchiwać ale...sam nie wiem...
-A więc miałeś rację...-Głos Shena się łamał.
-Mówiłem Ci,że to nie tylko mój problem.-Zed próbował go chyba pocieszyć. (Tak btw to Rhaascik zabił Kennena)
-Tak...-Shen był bardzo przygnębiony.Ciekawe czemu?-Sam nie wiem co o tym myśleć.
-Damy sobie jakoś radę,o ile znowu mi zaufasz...-Zed spojrzał mu w oczy.Chciał go dotknąć ale nie był pewnien czy może.Shen długo błądził wzrokiem po posadzce,aż w końcu wyprostował się jak struna.
-Mam nadzieję,że się nie zawiodę...-Westchnął.
-Spokojnie...
-Obiecujesz?-Spojrzał na niego nagle.-Jak brat bratu?
-Tak Shen.-Dotknął jego ramienia.-Obiecuję.
Shen uśmiechnął słab,a potem...wymienili uścisk...
-Miło znowu nazywać Cię bratem...
Zed uśmiechnął się lekko i objął go mocniej.
-Brakowało mi tego...
Uśmiechnąłem się lekko pod nosem ale miałem przeczucie,że będę teraz tylko przeszkodą...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro