Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 6 || tak zabawnie. śmiejmy się! 1/2 ||

I Bill

      Zimno.

      Uchylił powieki.

     Czemu tak patrzycie?

      Mieszkańcy Gravity Falls stali nad nimi. Jedni trzymali widły, inni noże.

      Myślicie, że to coś da?

      Wyciągnął przed siebie dłoń, a płomienie momentalnie buchnęły z niej sprawiając, że mieszkańcy momentalnie cofnęli się w tył.

     Tacy słabi.

      Podniósł się z ziemi. Ciało zdążyło nieźle zesztywnieć przez te lata spędzone w jednej, skamieniałej formie, ale nie narzekał.

      Machnął ręką.

      Ogień pochłonął wszystko, co tylko spotkał na swej drodze.

     Wróciłem.

*

       Bill skrzywił się, czując, jak krew wypływa z jego ran, brudzi ubrania. Zacisnął zęby, nie chciał żeby kolejny wrzask – albo inny niezbyt kontrolowany dźwięk, świadczący o tym, jak mu źle – wydobył się z jego gardła. Nie miał pojęcia, jak udało mu się podnieść, ani jakim cudem utrzymał się na nogach bez podpierania się o drzewa, które cudem ocalały. Początkowo nic nie widział, wszystko było czarne. Potrzebował kilku minut nim w końcu zaczął dostrzegać kolorowe plamy, zarysy różnych rzeczy.

      Otworzył szerzej oczy. Niektóre drzewa wciąż jeszcze płonęły, inne leżały na ziemi, kościotrupy przepadały. Dipper leżał na ziemi, wyglądał równie beznadziejnie, co Bill.

      Żyje? Zmarszczył brwi. Robiąc krok do przodu nie wytrzymał i w końcu przewrócił się. Dźwięk przypominający psi warkot, wydobył się z jego gardła, kiedy wściekle uderzał pięścią w ziemię. Cholerne nogi. Cholerne ludzkie ciało.

      Nie. Nie myśl o ciele. Skup się na Sosence. Skup się na płomieniach. Właśnie. Płomienie. — Uśmiechnął się, chociaż w oczach czaił się strach. Nie miał pojęcia czy jego plan się uda. — Najwyżej zacznę się palić... — pomyślał wyciągając rękę w stronę niebieskiego ognia.

     Początkowo czuł ból, wszystko w nim krzyczało, mówiło, że ma natychmiast cofnąć rękę.

      Teraz tylko zrób to tak, jak Will cię uczył. — Wziął głęboki oddech, a ręce zacisnął w pięści. — Nie jesteś demonem, ale wciąż masz trochę mocy... jeśli... jeśli się postarasz możesz wchłonąć te płomienie i użyć, jak swoje... tylko... musisz wytrzymać początkowy ból. — Odchylił głowę. Ciało trzęsło się, bolało jak jeszcze nigdy.

       Kiedy już myślał, że nie wytrzyma, ból zniknął. Czerń pokrywająca dłonie, również zaczęła znikać, a płomienie wnikały pod skórę.

      Wzdrygnął się, gdy jego nogi oderwały się od ziemi. Znów nie miał pojęcia, co się dzieje. Zrozumiał dopiero, gdy chciał dotknąć swojej twarzy.

      Trójkąt. Znowu był trójkątem. Znowu nie musiał się niczym przejmować. Wybuchnął śmiechem.

       Przy takiej mocy mógłbym wrócić do mojego wymiaru... Will pomógłby mi... Znowu zostałbym demonem. — myślał, wpatrując się w niebo.

     A co z Dipperem?

     Zostawisz go?

    Zaraz zużyjesz moc przez samo lewitowanie.

     Szybciej.

     Decyduj.

     Kurwa. — Zamknął oko i już po chwili znowu miał ludzką formę. Tylko jedna rzecz w jego wyglądzie różniła się – nie miał już blizn.

     Wziął chłopaka na ręce, czując przy tym, że popełnia błąd.

     — Żyjesz? — Zamrugał zdziwiony widząc jelenia. — Jak ty... — Westchnął i pokręcił głową. — Nieważne. — Chciał już zniknąć, ale wtedy jeleń rzucił w nim czymś. Bill w ostatniej chwili użył odrobiny mocy, a przedmiot zatrzymał się przed jego twarzą. — Podręcznik od chemii. Na co mi on? — mruknął, ale jelenia już nie było. Zniknął.

*

       Przeniósł siebie i Dippera do pomieszczenia, które ostatnio znaleźli. Położył go na łóżku i zmarszczył brwi widząc nowe, paskudne rany. Najgorzej wyglądały dłonie chłopaka – całe pokryte bąblami, były o wiele ciemniejsze od reszty ciała.

       Odgarnął włosy z twarzy i przyłożył dłonie do czoła chłopaka. Leczy go, a mocy miał coraz mniej i mniej, przez co dłonie na nowo pokrywały się czernią, a ból powracał. Bill zachwiał się i upadł na łóżko. Jego serce biło zdecydowanie zbyt szybko, dłonie leżały bezwładnie przy twarzy chłopaka.

      — Kurwa — jęknął i zamknął oczy. Dreszcze przeszywały jego ciało, miejsca, w których kiedyś były rany pulsowały boleśnie.

      Zasnął.

*

     Stali naprzeciwko siebie. Dipper wyglądał na zaskoczonego, Mabel była spokojna, a on... On nie wiedział, co powinien zrobić. Rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu, zacisnął dłonie na ubraniu. Koniec końców znów patrzył na chłopaka.

     — Bill?

     — Tak, to ja... — wyszeptał, ledwie powstrzymując się od ucieczki.

*

     Przebrał się w czyste ciuchy i mimowolnie zerknął na swoje odbicie w lustrze. Pomijając paskudnie cienie pod oczami, wyglądał dobrze – jakby nic nigdy mu się nie stało. Tylko z dłońmi znów było źle.

     Po raz kolejny uderzył pięścią w ścianę, ledwie powstrzymując się od rozbicia lustra. Przez chwilę miał moc, mógł wrócić, ale nie. Musiał uratować Dippera! A nawet nie miał z tego żadnej korzyści! Przeciwnie! Same problemy z tym.

      Ale to taki ciekawy przypadek — pomyślał, przypominając sobie, jak płomienie wydobyły się z dłoni chłopaka. — Jesteś demonem, Sosenko? Nie, wiedziałbym o tym... To nie ty. To coś w tobie. — Wyszedł z łazienki. — Czyżbyś coś namieszał? Może to przez ciebie nas tu uwięzili? Tak. Nie jesteś bez winy, Sosenko. W końcu ty, w porównaniu do mnie, byłeś wolny przez lata. Tylko co ty mogłeś zrobić? Gdzie i kiedy namieszałeś? — Wyszedł z domu i udał się w stronę huśtawek. Siadając na jednej z nich, zamknął oczy. Nie huśtał się. Po prostu siedział i próbował coś wymyślić, zrozumieć to wszystko.

      Tortury?

      Zacisnął dłonie.

     Jak one właściwie wyglądały? Czy ci ludzie coś mówili?

      Odchylił głowę.

      Nie. Byli tak cicho... A jak wyglądali?

      Próbował sobie przypomnieć, lecz jego umysł podsyłał mu jedynie zamazane wspomnienia i ludzi pozbawionych twarzy.

      Dlaczego nie pamiętam?

      Wcześniej je widziałem. Na pewno.

      Widziałem? — Przygryzł dolną wargę, raniąc ją prawie do krwi. Dotknął dłońmi swojej szyi, a potem zjechał niżej.

      Tu były blizny, prawda?

       Palcami rysował kółka na ciele.

      Tu mnie uderzyli.

      Uderzyli?

      Uderzył?

      Ilu ich tam było?

      Wsunął dłonie pod koszulę.

      Kiedy ja właściwie przybrałem tę formę?

     Oni mnie zmusili?

     Oni to zrobili?

    Oni?

    On?

     Ilu?

     Cholera.

     Czemu nawet tego nie pamiętam?

     Spojrzał na swoje stopy.

     Ile już czasu minęło?

      Miesiąc?

     Tydzień?

     Rok?

     Jaką mamy porę roku?

     Jesień? Wiosna?

*

      Wszedł do gabinetu. Wciąż miał mętlik w głowie, próbował cokolwiek zrozumieć, ale na zewnątrz zrobiło się za zimno, żeby miał dalej tam siedzieć. Spojrzał niechętnie na podręcznik, który rzucił na drewniane biurko, po tym, jak się obudził i wyszedł, zostawiając chłopaka samego. Sięgnął po niego.

      Dlaczego jeleń rzucił we mnie podręcznikiem od chemii? — skrzywił się, zadając sobie kolejne pytanie. Tym razem jednak odpowiedź nadeszła niezwykle szybko. Przewracał strony aż dotarł do układu okresowego. To, że akurat wtedy zerknął na tablice, było kompletnym przypadkiem.

       Dotknął tablice i zerknął na pierwiastki.

       Liczby.

     Liczby atomów?

     Masa atomowa?

     Nie, nie. Na pewno liczby.

     Chwycił za kredę i zaczął pisać.

Szesnaście – S

Osiem – O

Szesnaście – S 

Siedem – N

Siedemdziesiąt dziewięć – Au 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro