II Za jeleniem
Kochanie.
Przewrócił się na drugi bok.
Ja nic nie zrobiłem.
Zacisnął dłonie na kołdrze.
Jestem niewinny. Nie zasłużyłem na to, co mnie spotkało.
Krople potu leniwie spływały po jego twarzy. Z oczu powoli wypływały łzy, kiedy walczył ze sobą żeby nie wybuchnąć. Bał się się otworzyć usta, za dobrze wiedział, jak głośny może wydobyć się z nich krzyk... A przecież nie chciał budzić Billa, nie chciał żeby demon przychodził do niego. Nie chciał jego obecności...
Nie chce?
Usiadł. Nie przejmując się włosami przylepionymi do twarzy i zbyt głośno bijącym sercem, ruszył w stronę drzwi.
Potrzebuje.
Nie. To nie on szedł. Ciało samo się poruszało, jakby doskonale wiedziało, co zrobić.
Jak zawsze.
Zawsze?
Jakie zawsze?
Trzymając się ściany szedł przez korytarz, mijał przeróżne obrazy, stoliki, a także lustra, w których mógł zobaczyć swoje odbicie, tak bardzo niepodobne, uśmiechnięte.
Nie rozumiem.
Zatrzymał się przy drzwiach. Drżąca dłoń chwyciła klamkę.
Boli. Wszystko mnie boli.
Osunął się na kolana.
Promienie porannego słońca dostawały się do sypialni przez otwarte okno. Chłopak przekręcił się na bok, wyciągnął przed siebie dłoń i przejechał nią po pościeli. Zimna. Uchylił powieki i sennym wzrokiem omiótł cały pokój. Pusty. Znowu został sam, demon poszedł gdzieś, pewnie nawet nie zostawił kartki i znów wróci późno. Prychnął zirytowany, a następnie przeciągnął się leniwie.
Wstał z łóżka i ruszył w stronę drzwi, mamrocząc przy tym najróżniejsze przekleństwa. Mijając biurko chwycił, leżący na krześle, szlafrok demona i okrył się nim szczelnie. Nie było zimno, on po prostu lubił nosić wszystko, co tylko należało do demona.
Otworzył szerzej oczy, kiedy po wejściu do kuchni, zobaczył postać o niebieskich włosach.
— Will! — Przytulił mocno demona, a ten w odpowiedzi roześmiał się. — Mogłeś zadzwonić, wiesz?
— Wiem, przepraszam. Po prostu... nie planowałem tu przychodzić. — Demon westchnął ciężko i ogarnął włosy z twarzy. — Chyba znalazłem coś, co może pomóc. — Po wypowiedzeniu tych słów, sięgnął do swojej torby i wyjął z niej książkę.
— Bill mówił, ze takim, jak ja nie da się pomóc... Tego nie da się wyleczyć.
— Ale można... — Will zamilkł i spojrzał w oczy chłopaka. Kiedyś były piękne, pełne życia, a teraz została w nich obojętność. — Można sprawić, że nikogo nie skrzywdzisz.
*
— Dipper? Dipper! Obudź się!
Skrzywił się. Było mu niewygodnie, coś wbijało się w brzuch, ktoś krzyczał nad jego uchem, czyjeś dłonie zaciskały się na ramionach i potrząsały nim. I jak tu spać? Uchylił powieki i zerknął w górę, napotykając tym samym nieco przerażone spojrzenie demona.
— Bill? Dlaczego jesteś w moim... — urwał, uświadamiając sobie, że przebywa na korytarzu. —Zasnąłem...
— Zauważyłem. Tylko dlaczego przed moim pokojem? Prawie uderzyłem cię drzwiami, kiedy chciałem wyjść... Stało się coś w nocy? Miałeś zły sen? Chciałeś do mnie przyjść?
— Nie pamiętam. — Przymknął oczy, mając wrażenie, że jego powieki ważą tonę. — Gorąco. — Sapnął zirytowany i szarpnął za swoją koszulę z taką siłą, że parę guzików podpadało.
Bill westchnął ciężko, uświadamiając sobie, ze Dipper ponownie odpływała do krainy snów i nie powie nic przydatnego, a nawet nie zdoła wydusić z siebie żadnego słowa. Po zamknięciu oczu wiercił się przez chwilę, próbował znaleźć wygodną pozycję, aż w końcu natrafił plecami na ścianę. Oparł się o nią, zgiął kolana i oplatając je rękami zasnął.
Demon skrzywił się, kiedy dotarła do niego kolejna rzecz. Nie mógł tak zostawić chłopaka, jeszcze zrobiłby sobie coś, zacząłby się wiercić, zleciał ze schodów znajdujących się tak blisko pokoju demona... Bill wydał z siebie pełen niezadowolenia jęk i wziął Dippera na ręce. Był lekki. Za chudy.
— Przysięgam, dzisiaj zjesz z połowę naszych zapasów. Zmuszę cię — powiedział idąc w stronę pokoju Dippera. Początkowo chciał go położyć w swoim, jednak po długim (a właściwie to krótkim, bo trwającym zaledwie kilka sekund) namyśle doszedł do wniosku, że to zły pomysł. Jeszcze biedak obudziłby się spanikowany, nie wiedząc kompletnie gdzie się znajduje, może zacząłby wrzeszczeć i znowu coś sobie zrobił.
Wzdrygnął się wchodząc do pokoju chłopaka. Poczuł znajomy zapach drewna i lawendy. Pomieszczenie ani trochę nie przypominało tego, w którym sam sypiał, a jednak doskonale wiedział, co gdzie się znajduje. Patrzył na łóżko zajmujące sporą część prawej strony i wiedział, wiedział bez patrzenia, że po lewej jest biurko, okno i regał z książkami. Masą książek. Większość pochodziła z jego świata.
Wziął głęboki oddech i zwalczając w sobie chęć wycofania się, ruszył w stronę łóżka. Położył na nim chłopaka i znowu coś poczuł. Ciepło. Irytujące ciepło rozlewało się po jego ciele. Nagle jego ciało zrobiło się cholernie ciężkie, a nogi zaczęły odmawiać współpracy. Oczy zamykały się, umysł kazał odprężyć się i iść spać.
Dosyć. Czas się wynosić i to szybko.
Nakrył Dippera i wyprostował się, nie zdążył jednak obrócić się w stronę drzwi, bo dłoń chłopaka zacisnęła się na jego nadgarstku i pociągnęła go w stronę łóżka. Spiął się, gdy wylądował na nim, a Dipper zrobił sobie z niego poduszkę. To była ta chwila, w której doszedł do wniosku, że ma gdzieś sen chłopaka i postanowił go obudzić. Nie przewidział tylko tego, że gdy spojrzy na Dippera, ten będzie płakał.
— Dipper?
— Przepraszam. Bill, przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam. To moja wina. Przepraszam. Nie chciałem. Przepraszam. To on. Zmusił mnie. Przepraszam. Przepraszam. Błagam, wybacz. — Kolejne łzy spłynęły po policzkach śpiącego chłopaka.
Ciepło zmieniło się w chłód, jakby ktoś nagle wrzucił go do wanny pełnej kostek lodu. Przełknął ślinę i objął chłopaka, mając nadzieję, że może w ten sposób się uspokoi i przestanie przepraszać za... za coś.
*
— Głowa mnie boli — wyszeptał Dipper, otwierając oczy. Pierwszą rzeczą, a raczej osobą, jaką zobaczył był Bill. Bill, który wyglądał beznadziejnie. — Co...
— To ja powinienem zadawać pytania — fuknął demon, czując, że jeszcze chwila i zleci z łóżka. — Sosna, mam wrażenie, że już kompletnie nic nie rozumiem, wiesz? Wychodzę z pokoju – widzę ciebie śpiącego, budzę cię, a ty mi marudzisz, że gorąco, psujesz swoją koszulę i idziesz spać! I w końcu, kiedy już zanoszę cie do pokoju, ty zaczynasz beczeć i przepraszać! — Po wypowiedzeniu tych wszystkich słów, położył się na plecach, bo jego ramie miało już dosyć. Leżał na nim chyba z pięć godzin. — Wszystko mnie boli — oświadczył wpatrując się w sufit.
— Przepraszam... — wydusił z siebie Dipper.
— Który to już raz... — Demon wywrócił oczami. — Śniło ci się coś?
— Nie — powiedział, zupełnie szczerze, a Bill zamrugał zaskoczony.
— Nie? A więc dlaczego...?
— Nie wiem. Jestem tak samo zagubiony, jak ty.
— A wiesz chociaż może, dlaczego do mnie przyszedłeś? Czy może to zdarzyło się we śnie?
— Nie... Kiedy szedłem nie spałem, ale nie wiem czemu to zrobiłem. Pamiętam, że wcześniej myślałem o tobie, o tym, co nas spotkało, a później... — Przygryzł dolną wargę, nie potrafiąc przypomnieć sobie, co dokładnie wydarzyło się później. W kolejnej scenie widział już siebie idącego korytarzem... ale co było wcześniej? Stracił kontrolę nad ciałem? A może szedł do łazienki? Nie... Przecież miał własną, nie musiał wychodzić. A może zgłodniał? Nie, to na pewno nie to.
— Spokojnie — powiedział Bill, kiedy chłopak zaczął zaciskać dłonie na swoich włosach i szarpać za nie.
— Jak mam być spokojny...? Bill, jesteśmy w tak beznadziejnej i dziwnej sytuacji...
— Wiem. — Westchnął ciężko i przytulił chłopaka, mając gdzieś ból. — Porozmawiamy o tym, jak już coś zjemy, dobrze?
— Taa...
— I zrobimy to na huśtawkach.
— Będziemy jeść...?
— Chodziło o rozmowę, ale... jeśli chcesz możemy zjeść na zewnątrz, a potem trochę się pohuśtamy.
— Chcę — powiedział wtulając się mocniej w ciało demona. Ciało, które wydawało się być tak znajome, tak bliskie. — Ale za chwilę.
— Litości, nie mów mi, że jeszcze się nie wyspałeś...
— Wysapałem... Po prostu z ciebie, taka fajna podusia... — Uśmiechnął się delikatnie, a rumieńce pokryły jego policzki.
— Cudownie. Byłem potężnym demonem, jestem poduszką.
Dipper zaśmiał się.
— Sosna, ty się nie śmiej!
— Boo?
— Bo sobie pójdę i stracisz poduszkę!
— O nie. Tylko nie to! — Dipper wywrócił oczami. Ciało rozluźniło się, a dobry humor tymczasowo powrócił. — Co ja zrobię, kiedy moja poduszka sobie pójdzie? — Nadął, wciąż czerwone, policzki.
Bill nie wytrzymał i roześmiał się, nawet nie zauważył, kiedy zaczął bawić się włosami chłopaka. Musiało tez minąć kilka sekund, nim uświadomił sobie, że właśnie pochyla się i całuje go w czoło. Dipper tego nie skomentował, zamknął oczy, a chwilę później zaczęło mu burczeć w brzuchu.
*
— Dlaczego naleśniki? — spytał Dipper, kiedy już siedzieli w ogrodzie.
— A dlaczego nie? Nie lubisz?
— Lubię.
— Więc?
— Po prostu... kanapki by wystarczyły.
— Kanapki są nudne. Trochę chleba, ser, pomidor, szynka, czy co tam lubisz. Nuda.
— A naleśniki to nie?
— Naleśniki też, ale trochę mniej.
— Aha. — Dipper przeciągnął się leniwie i spojrzał w górę na bezchmurne niebo. — Swoją drogą... nie wiedziałem, że znasz jakiekolwiek przepisy.
— Bo nie znam. Gdyby nie książka kucharska, bylibyśmy skazani na kanapki.
— W tym domu jest taka książka...?
— W tym domu są różne rzeczy, zaczynając od poradnika dla małego egzorcysty, kończąc na książce o drzewach. Nie zdziwię się, jeśli kiedyś znajdziemy tu Biblie.
Dipper uśmiechnął się na krótką chwilę, a potem wydał z siebie coś między krzykiem, a cieniutkim piskiem i schował się za demonem.
— Bill. Ten potw... znaczy się jeleń znowu tu jest! — oświadczył z przerażeniem patrząc na zwierzę.
— Widzę.
— I śmiejesz się.
— Bo twój starach jest śmieszny. — Demon wyciągnął rękę w stronę zwierzęcia. Nie zareagowało. Wpatrywało się w Billa swoimi świecącymi oczami, dopiero po pewnym czasie chwyciło go za rękaw i pociągnęło.— Hm? Coś się stało? — spytał podnosząc się z ziemi i pozwalając się prowadzić.
Zatrzymał się przy bramie, a zwierzę spojrzało na niego tak, jakby chciało powiedzieć „Nie pytaj. Po prostu idź za mną". Dipper, stojący za demonem, przełknął nerwowo ślinę i pokręcił głową. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić poza teren posiadłości. Przecież tam było już tylko pustkowie! No i był las. Las samobójców. Nic fajnego. Lepiej zostać.
Ale Bill, jak zwykle musiał zrobić po swojemu. Wyszedł za jeleniem.
— Bill!
— Tak, Sosenko?
— Chyba nie zamierzasz... — Urwał, prawie potykając się gałąź. Demon zdążył złapać go w ostatniej chwili.
— Zamierzam. Jak chcesz możesz zostać.
Dipper spojrzał na rezydencje. Kiedy zaczął myśleć o tym, że ma być w niej sam... Jakoś tak przestał chcieć w niej przebywać.
— Nie, idę z tobą. — Zerknął na jelenia. Czekał na nich. — To zwierze nie może być normalne — mruknął i trzymając się demona, zaczął iść.
— Pewnie nie jest.
— Wczoraj w nocy mówiłeś...
— No właśnie. W nocy. Ty wiesz, jakie ja potrafię głupoty w nocy wygadać?
— Nie słuchać tego, co mówi Cipher w nocy, bo prawdopodobnie bredzi. Muszę to sobie zapamiętać. — Skrzywił się, kiedy jeleń skręcił w stronę lasu. Na szczęście nie poszedł w głąb, cały czas trzymał się przy brzegu i tylko co jakiś czas widzieli nogi unoszące się nad ziemią, resztę ciała zazwyczaj zakrywały liście.
— Jak się czujesz? — spytał Bill po pewnym czasie.
— Chyba dobrze.
— Masz ochotę wymiotować?
— Nie. Jeszcze nie. — Jeleń spojrzał na niego współczująco. — To zwierzę coraz bardziej mnie przeraża — wymamrotał.
— A mi się coraz bardziej podoba.
— Poczekaj aż zaprowadzi nas do jakiejś pieczary, zamieszkiwanej przez samego diabła!
— Diabła? Serio? Myślisz, że ktoś taki mógłby zamieszkać na jakimś pustkowiu? — Bill prychnął.
Jeleń zatrzymał się przy jaskini, a Dipper rozejrzał się nerwowo. Po jednej stronie mieli las, po drugiej same kamienie i piach. Gdzieś w oddali słyszał szum wody i trzaski. W powietrzu unosił się odór zgnilizny.
— Too, gdzie teraz? — spytał Bill, kompletnie nie przejmując się tym wszystkim.
Jeleń skręcił w stronę lasu.
Szum wody stawał się coraz głośniejszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro