rozdział 3 || a zwłoki wiszą na sznurze 2/3 ||
II Za regałem
Bill zamarł nagle, a jego wzrok zatrzymał się na oczach chłopaka. Znowu. Znowu miał wrażenie, że widzi w nich ten cholerny ogień – niebieski, cudowny, przeznaczony tylko i wyłącznie dla demonów. Tym razem jednak chłopak pozostawał zimny, a ogień zniknął po paru sekundach.
Demon zabrał swoje dłonie i wyprostował się.
— Coś się stało? — Dipper zamrugał zdziwiony i otarł łzy, ściekające po policzkach. Ledwie łapał oddech, a serce biło mu tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z klatki piersiowej.
— Nie, nic. — Demon sturlał się z chłopaka i spojrzał na niebo.
Milczeli przez pewien czas. Dipper uniósł ręce, jakby chciał w ten sposób dosięgnąć nieba i chmur sunących po nim. Bill zaś przymknął oczy i w myślach zaczął odtwarzać to, co zobaczył w oczach chłopaka. Kiedy wrócili z lasu, długo zastanawiał się nad tym, jednak nim zdążył coś wymyślić, zasnął. Rano najzwyczajniej w świecie nie miał siły na myślenie o takich rzeczach. Bycie człowiekiem wykańczało, powodowało irytujące, poranne bóle głowy i masę blizn, które za nic nie chciały się zagoić, a czasami przypominały o swym istnieniu – a to źle ułożył się podczas snu, a blizny na plecach zaczęły piec, a to machnął zbyt energicznie ręką i zabolało. Oczywiście wiedział, że mogło być gorzej – gdyby nie mikstury, które dali im mieszkańcy, to z pewnością rany dalej broczyłby krwią. Albo leżałby pod ziemią. Martwy.
Dipper roześmiał się, zwracając tym samym na siebie uwagę.
— Coś się stało? — spytał Bill.
— Ta chmura — wskazał na niewielki, biały obłoczek — wygląda jak ty w twojej prawdziwej formie!
— Co? — Bill zamrugał zdziwiony. Wpatrywał się w chmurę, próbował zrozumieć jakim cudem chłopak widzi tam trójkąt. On widział jedynie białą plamę na niebieskim tle. — Nie widzę.
— Ależ ty ślepy. — Dipper nadął policzki i ułożył palce tak, by uformował się trójkąt, a następnie uniósł dłonie. — Teraz widzisz?
— Tak.
— Serio?
— Nie, ale za to widzę słonia.
— Słonia?! Gdzie?!
— Tam. — Bill wskazał na inny, biały obłok.
— To nie wygląda, jak słoń... To bardziej drzewo...?
— Sosnę?
— Świerk.
— Świerk tak nie wygląda!
— A sosna, to niby wygląda?
— Nie, sosny są zazwyczaj o wiele ładniejsze.
— Czy ja wiem? Drzewo, jak każde inne – trochę brązu, trochę zieleni. Poza tym posiadanie sosny jest ryzykowane.
— Dlaczego?
— A co gdyby nagle przyszedł ktoś, zaczął ją rąbać, a ona poleciałaby prosto na twój dom? Wyobraź sobie wracasz do domu, do takiej małej drewnianej chatki, bo z jakiegoś powodu lubisz małe, drewniane chatki, a tu ruina i sosna! — mówił takim tonem, jakby właśnie oznajmiał całemu światu jakąś niezwykle ważną wiadomość, od której będą zależeć losy wszechświata.
— A jak będę miał świerk, to niby jestem bezpieczny?
— Nie, ale według tajemnych badań, nie pytaj skąd mam do nich dostęp, wykonanych przez grupę niezależnych badaczy, sosny są bardziej pechowe i mają większe mordercze zapędy, od innych drzew. — Wciąż ten ton. Bill nie wytrzymał i zaczął się śmiać.
— Wiesz co? Nigdy nie sądziłem, że nadejdzie dzień, w którym ty i ja będziemy od tak sobie rozmawiać o drzewach i to zaraz po huśtaniu się. Do tego jeszcze jesteś ciekawszy od wszystkich moich znajomych.
— Naprawdę?
— Ta, oni zazwyczaj tylko kiwają głowami i robią to, co im powiem, a jak nie to potem się na nich wydzieram.
— A oni na ciebie?
— Nie, zazwyczaj spuszczają głowy i wysłuchują moich wrzasków.
— To na pewno są twoi znajomi, a nie słudzy?
— Sługów traktuję gorzej.
— Nie chcę wiedzieć, co ty z nimi robisz. — Zamknął oczy. Sunął ręką po ziemi, aż znalazł dłoń Billa. Nie został odepchnięty, nawet nie sądził, że Bill mógłby zabrać dłoń. To nie byłoby w jego stylu... Znaczy... Chyba. — Dipper zagryzł dolną wargę, nie mając pojęcia, skąd w jego głowie pojawiła się ta myśl. Nieważne. — Wiesz, że będziemy musieli zaraz wstać? — spytał, gdy Bill oparł głowę o jego ramię. W odpowiedzi usłyszał niezadowolony pomruk. — Trochę mi zimno, a w domu mamy coś do zrobienia.
— I co z tego? Jutro też jest dzień... Możemy...
— Do jutra to my tu zamarzniemy.
— Trudno.
— Nie, nie trudno. Wstajemy.
— Nie chce mi się.
Dipper westchnął.
— I co ja mam z tobą zrobić?
— Możesz zacząć od uwielbiania mnie, a potem przejść na noszenie mnie na rękach, karmienie, rozpieszczanie. Nie pogardzę też masowaniem moich obolałych pleców.
— Oczywiście. — Dipper wywrócił oczami i podniósł się... a raczej chciał się podnieść, ale Bill go zatrzymał.
— Sosna.
— Cipher, wstawaj.
— No Sosenko! Jeszcze pięć minut!
— Nie.
— Cztery minutki?
— Nie.
— To może dwie.
— Cipher!
— No dobra!
*
— Jak tu ciemno. — Bill przekrzywił głowę. — Podoba mi się — dodał po chwili, stając na środku ogromnego pomieszczenia, w którym jednym źródłem światła były trzy malutkie świeczki, stojące niedaleko biurka, na małym, szklanym stoliczku. Zero okien, zero lamp.
Całą prawą stronę pomieszczenie zajmowały, zawalone książkami, regały. Wokół nich leżały porozrzucane papiery i przeróżne malutkie pudełeczka, które pachniały, jak lawenda i coś jeszcze, demon nie potrafił ustalić czym jest ten drugi zapach, ale był przyjemny.
Lewa strona była praktycznie pusta. Na ścianie wisiały tablice. Bill przejechał palcami po jednej z nich.
Szesnaście.
Osiem.
Szesnaście.
Siedem.
Siedemdziesiąt dziewięć.
— Co to? — spytał Dipper, podchodząc do demona.
— Nic ważnego — odpowiedział Bill i ruszył w stronę regałów. — Po co komu tyle książek? — mruknął, chwytając książkę o niebieskiej okładce, bez tytułu.
— No nie wiem... Może do czytania? — Dipper wywrócił oczami i pomaszerował za Billem.
— Nuda.
— Nie lubisz czytać?
— Lubię, ale nie takie — powiedział i obrócił książkę tak, by Dipper mógł zobaczyć jej zawartość. Drzewa. Dużo drzew. A na jednym ze zdjęć ogromny napis: TU BYŁA MIRIAM SPRING, ale Bill kartkował książkę tak szybko, że żaden z nich nie zdołał tego zauważyć. — Normalnie powiedziałbym, że wolę coś krwawego, ale patrząc na to wszystko, co przeszliśmy, stwierdzam, że jednak nie. Chcę czegoś spokojnego. Tylko nie o drzewach. — Odłożył książkę i chwycił kolejną. — A to ciekawe.
— Co jest ciekawe? — Dipper złapał się ramienia demona i pochylił się żeby móc zobaczyć, co tym razem znalazł Bill.
— To. Książka do pewnych zaklęć...
— Jakich?
— Powiem w wielkim skrócie – chodzi o zaklęcia, które zmieniają ciebie, twoją osobowość, czasami wygląda. Większość z nich jest zakazana nawet wśród demonów i w sumie, to jedyny zakaz jakiego nie złamałem i to nie dlatego, że nie miałem takiej potrzeby. Miałem! Tylko... Te zaklęcia zawsze są niepewne, wychodzą źle, a wręcz tragicznie, mają masę efektów ubocznych, a większości szkód nie da się już naprawić. Kiedyś żył taki jeden naukowiec, demon. — Przejechał opuszkami palców po czarnej okładce. — Myślał, że już wie, jak używać zaklęć i unikać wszelkich wad... Mylił się. Zaklęcie wpłynęło na jego psychikę, podobno oszalał. — Westchnął ciężko. — Inny demon, po użyciu zaklęcia z tej księgi, zmienił swoją płeć i już nie potrafił tego odwrócić. Jeszcze inny zmienił się w inwalidę. Następny przestał być demonem i stał się syreną.
— To... — Dipper zagryzł dolną wargę, nie mając pojęcia, co powiedzieć.
— Znając te historie, nie rozumiem dlaczego ktoś trzyma takie książki w swoim domu... — Pokręcił głową i odłożył książkę. Chwytając kolejną był już przygotowany na wszystko... No prawie wszystko. Nie spodziewał się jedynie nagłego huku i pojawiania się tajnego przejścia.
Dipper, odruchowo, odskoczył.
— Serio? — Starając się ignorować szybsze bicie serca i trzęsące się dłonie, zrobił krok w przód. — Tajne przejście? I co dalej? Wyskoczy nam tu jakiś duch? — mówił nerwowym tonem.
— Sosna, milcz, bo wykraczesz. — Powiedział Bill, kiedy już dotarło do niego, co się stało. Położył dłonie na biodrach i zaczął wpatrywać się w korytarz prowadzący gdzieś. Musiało minąć z dziesięć sekund, nim przywykł do jasnego światła, i mógł spokojnie obejrzeć korytarz. Jego ściany były żółte, ozdobione trójkątami. Puchaty dywan pokrywał podłogę, ze ściany zwisały malutkie żyrandole.
— Zamierzasz tam iść?
— No. — Bill stanął na puchatym dywanie, a następnie zrobił parę kroków. — Widzę drzwi — oświadczył.
— Aha... to może ja poczekam t... — pisnął, kiedy Bill tak po prostu złapał go za nadgarstek i pociągnął w stronę ogromnych drzwi pokrytych przedziwnymi symbolami.
— Otwarte — oznajmił demon, ale Dipper go nie słuchał.
Dłonie chłopaka same uniosły się i dotknęły drzwi. Przejechał palcami po symbolach, zamknął oczy i odtwarzał je w myślach. Czuł ciepło, powoli wypełniające jego ciało. Coś znajomego, coś bliskiego i kochanego, kryło się za tymi symbolami i próbowało o sobie przypomnieć. Ruszał rękami, a potem zamarł, bo w jego głowie pojawiło się wspomnienie. Widział pozbawioną kolorów scenę, dwie osoby idące korytarzem, szepczące coś. Jedna obejmowała drugą. Jedna starała się iść szybko, druga nie dawała rady, chwiała się, trzęsła. Cień. Paskudny cień sunął za nimi aż do drzwi, przy nich zatrzymał się.
Upadł na ziemię.
— Sosenko?!
— N-nic mi nie jest — wyszeptał chłopak, kiedy Bill uklęknął koło niego.
— Kłamca. Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.
— To... po prostu... ugh... Chodźmy dalej.
— Sosna. — Bill spojrzał groźnie na chłopaka.
— Cicho. — Złapał się ramienia demona i spróbował wstać. — Mamy tu super tajny korytarz i przejście do jakiegoś pokoju, a ty chcesz marnować czas, bo zakręciło mi się w głowie i się wywaliłem.
— Super? Jeszcze tak niedawno byłeś...
— Cicho. — Ignorując demona i jego mordercze spojrzenie, chwycił za klamkę i otworzył drzwi. I znów ciemno – nie tak bardzo, jak w poprzednim pokoju, ale jednak. — Wow — zdołał z siebie wydusić chłopak.
Czerń i czerwień dominowały w pomieszczeniu. Zapalone świece unosiły się nad ziemią, blisko czarnych, pełnych kolejnych dziwnych symboli, ścian. Ogromne, okrągłe i do tego podwieszane łóżko znajdowało się na samym środku i to właśnie ono przykuło uwagę chłopaka na samym początku. Miał ochotę rzucić się na nie, wytarzać się w szkarłatnej pościeli, a potem zasnąć, ale powstrzymał się widząc kręgi namalowane białą kredą, pod łóżkiem.
— Rzucaj się, jak chcesz — powiedział Bill, domyślając się, o czym myśli chłopak. — To do ochrony... W ogóle całe te pomieszczenie jest do ochrony. — Wszedł do środka i mimowolnie skrzywił się, kiedy z jego dłoni wyleciały małe, niebieskie iskierki. — Dużo tu barier, większość chroni przed demonami, inne przed zjawami, chyba jest jedna na anioły i cholernie dużo na... nie wiem na co. Nie znam tych znaków, ale cholernie przypominają mi słowo „lustro". Może chodzi o bazyliszka? — Wzruszył ramionami.
— To się staje coraz dziwniejsze — powiedział chłopak, rozkładając się na łóżku. Kiedy już ułożył się wygodnie i spojrzał na sufit, na którym ktoś postanowił namalować nieboskłon, znów poczuł to ciepło. Ciepło i bezpieczeństwo. Przyciągnął do siebie jedną z poduszek i zamruczał zadowolony, czując słodki zapach, tak znajomy.
— Co ty nie powiesz, Sosenko. — Bill wywrócił oczami i dotknął jednej ze ścian. — Ten, kto stworzył całe to pomieszczenie, musiał to zrobić dość niedawno.
— Po czym to wnioskujesz?
— Żeby symbole miały moc, trzeba je narysować specjalnym pędzlem.
— I?
— Pędzel moczysz w lawie. Symbole są ciepłe przez dobre pięć miesięcy.
— Aha. — Zacisnął dłonie na poduszce i przeniósł swój wzrok na Billa. Nie potrafił się denerwować, przyjąć wiadomość jako złą. Nie mógł myśleć o tym, że być może wróci poprzedni mieszkaniec rezydencji. Był spokojny. Spokojny jak jeszcze nigdy. Cichy głosik mówił mu, że tu nic mu się nie stanie, że żadne zło tego świata nie dosięgnie go.
— Aha? Tylko tyle.
— Mhmm.
— Ej! Nie śpij mi tu!
— Mhm.
— Sosna!
Bill podszedł do łóżka, ale było już za późno. Chłopak zasnął wtulony w poduszkę. Przydługie włosy opadały na jego twarz, usta rozciągały się w radosnym uśmiechu.
— A jak chciałem pospać w ogrodzie, to mi nie pozwoliłeś — prychnął i pochylił się nad chłopakiem, by później dźgnąć go palcem w policzek.
Dipper nie zareagował.
Bill dźgnął go jeszcze raz. Dalej nic.
— Jejku i co ja mam z tobą zrobić? Albo raczej – co mam zrobić z sobą, gdy ty będziesz tak spać? — Przejechał palcami po policzkach chłopaka, a w odpowiedzi na swoje pytanie, usłyszał cicho pomruk. — Masz rację, powinienem coś zjeść — powiedział i ruszył w stronę wyjścia. — Dobranoc, Dipper.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro