Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 10 || pora wstawać 1/2 ||

I Pora wstawać

      Jak zimno.

       Syknął, czując wypływającą z niewielkich ran krew. Jego ubrania były pogniecione, w niektórych miejscach podarte i oczywiście brudne od błota i krwi. Zaciskał oczy i zasłaniał uszy, starając się przy tym ignorować irytujący głos, który kazał mu wstać.

     No już.

    Nie masz całego dnia.

     Podnieś się.

     — Zaraz — jęknął i przekręcił się na drugi bok, ale głos nie zniknął. Dalej powtarzał mu, że ma wstać.

     Bill, podnieś się.

     Pora wstać.

     Szybko.

      Bill.

     Nie możesz dłużej spać.

     Fuknął, niczym bardzo niezadowolony kot i w końcu odważył się otworzyć oczy. Zabrał też ręce z twarzy i jęknął boleśnie. Musiało minąć kilka minut, nim w końcu jego oczy przywykły do światła.

     Właśnie. Oczy.

     Nie jedno oko. Oczy.

      Bill zmarszczył brwi i wyciągnął przed siebie ręce, a potem zamarł uświadamiając sobie, że nie patrzy na dwie, czarne i patykowate dłonie. Nie. On miał przed sobą ludzkie, pełne zadrapań, ręce, pokryte skórą. Miał paznokcie. Miał jasne, niebieskie żyły. Kiedy chwycił się za lewy nadgarstek i ścisnął go mocno poczuł kości. Najprawdziwsze, ludzkie kości.

       Przeniósł dłonie na twarz, przejechał palcami po policzkach. Uszczypnął je trochę za mocno. Zabolało. Wykrzywił usta w bolesnym grymasie, a palcami przejechał po powiekach. Miał oczy. Też ludzkie.

       A skoro tak...

       Spojrzał na swoje nogi. Tak. Ludzkie. Pokryte jasną skórą. Nogi, które w środku miały kości. Kości, które bez problemu można by połamać. Robiąc gdzieś na skórze nacięcie popłynęłaby z niego krew. Krew. Ludzka.

       Miał tez włosy – jasne, nieco kręcone i sięgające do ramion. Podobało mu się to, jakie były w dotyku. Miłe. Mógłby już zawsze takie mieć.

      Nie miał pojęcia, o której w końcu zdecydował podnieść się z ziemi i, za którym razem wreszcie udało mu się utrzymać równowagę na dłużej niż pięć sekund. Czuł pod stopami każdą, nawet najmniejszą, nierówność. Czuł mokrą od deszczu trawę, kamyki.

      — Lewa, później prawa? — Zmarszczył brwi i uniósł lewą nogę. Opuścił ją niepewnie, a potem zrobił to samo z prawą. W ten oto sposób udało mu się dojść do drzewa. Potem się wywalił. Jęknął żałośnie, gdy na kolanach pojawiły się nowe zadrapania. Ten ból był inny. Taki irytujący. Nigdy takiego nie czuł. A potem zmienił się w coś. Ludzkie, gdy to czuli, chyba mówili, że szczypie, więc Bill też tak powiedział. Ale to wcale nie sprawiło, że poczuł się lepiej. Niestety.

      Podniósł się i próbował iść dalej. Po jakimś czasie znowu wylądował na ziemi. I znowu. I znowu.

      Uderzył pięścią w ziemie. Niebieskie płomienie otoczyły jego dłoń. Jego poliki zrobiły się czerwone, kiedy uświadomił sobie, że wciąż ma swoje moce.

      Coś na niego skończyło. Wrzasnął.

      Miotał się, ale to coś za nic nie chciało go puścić. Nawet gdy ugryzł coś w rękę. Po pewnym czasie zaczęło mu brakować powietrza, a z ust wydobywało się jedynie bolesne skomlenie.

      Łzy.

      Cholerny łzy spływały po jego policzkach. Po raz pierwszy.

       — Dipper! Dipper! Wystarczy! — Zamarł, bo doskonale znał ten głos. Uścisk na jego szyi zelżał. Zerknął w bok i zobaczył dziewczynę, doroślejszą niż zapamiętał, o brązowych, teraz nieco kręconych, włosach. Zamiast jednego ze swoich sweterków, ubrana była w niebieską sukienkę sięgającą do kolan. — Puść go! Nie widzisz, że cierpi?

       — Ale Mabel! To demon! — Odezwał się „coś". Ten głos również rozpoznał. Delikatnie przekrzywił głowę i zobaczył chłopaka, również o wiele doroślejszego. Ładnego. Jego włosy sterczały we wszystkie strony, były trochę ciemniejsze od tych Mabel. Ciemne, wręcz czarne, oczy wpatrywały się w niego bez cienia strachu. Cała twarz straciła dziecięcy urok. Dłonie też przestały być takie malutkie. Urósł. Wyprzystojniał. Nawet jego nos nie wyglądał już tak beznadziejnie. Cholera. To na pewno był ten dzieciak, który kiedyś latał w czapeczce z daszkiem?

       — Demon? Bo co? Bo płomienie? Pf! — Dziewczyna nadęła policzki i ruszyła w ich stronę. Jednym kopnięciem zrzuciła Dippera z demona, a potem podała Billowi rękę. — Nic ci nie jest? Przepraszam za mojego głupiego brata... On czasem nie myśli, jak coś robi.

      Zmarszczył brwi. Mówiła inaczej. Przekrzywił głowę. To na pewno Mabel?

      — Nie — powiedział w końcu, a ona uśmiechnęła się.

      — To dobrze. Jak masz na imię?

      — Po co go pytasz? Przecież to oczywiste, że to Bill! — powiedział Dipper, podnosząc się z ziemi.

     — Dla ciebie każdy, kto jest inny to Bill!

     — Właściwie... on ma racje...

     — Och. — Zamrugała. — Więc... co tam u ciebie, Bill? — Po chwili znów uśmiechała się, a demon nie wiedział, co odpowiedzieć. Spojrzał niepewnie na chłopaka.

     Miał wrażenie, że jeśli wykona jeden zły ruch znowu trafi na ziemię. Oczywiście tym razem obroniłby się. Oczywiście teraz obroniłby się. Ta. Chciał w to wierzyć.

     — Jak udało ci się wrócić i czego chcesz? — spytał Dipper, a dłonie zacisnął w pięści.

     — Ja... nie wiem.

     — Jak to nie wiesz? — Dipper zrobił krok w stronę demona, a chwilę później dłoń Mabel spoczęła na jego ramieniu i zatrzymała go.

     — Spokój — powiedziała beztroskim tonem i stanęła między nimi, jakby kompletnie nie zdawała sobie sprawy, że z jednej strony ma demona, a z drugiej wkurzonego człowieka. — Jejku, Bill wyglądasz okropnie! I krwawisz. Trzeba będzie ci pomóc. — Złapała go delikatnie za rękę.

      — Że co?! Mabel! Ty chyba sobie żartujesz! Ja się na to nie zgadzam! Słyszysz? Mabel! Hej! Gdzie wy idziecie?! Mabel!

*

      Siedział w salonie. Posykiwał. Czuł na sobie wzrok Dippera i jego wujków. Mabel oczyszczała jego rany na twarzy. Starała się to robić delikatnie ale i tak bolało. Później mieli długą rozmowę. Nie miał pojęcia, jakim cudem (i dlaczego) Mabel udało się wywalczyć pokój dla niego. Nie miał też pojęcia, jak udało mu się wejść po schodach i z nich nie zlecieć. Przez całą drogę czuł na sobie wzrok Dippera. Kiedy weszli do małego pomieszczenia, a Mabel zaczęła mu wyjaśniać co gdzie jest, zignorował ją i też zaczął się gapić na chłopaka. Różnica była taka, że on to robił z ciekawością, a Dipper z nienawiścią. Nienawiścią?Nie, to raczej były obawy.

      W nocy nie spał. Próbował zrozumieć, co właściwie się wydarzyło. Rano, ledwie żywy, dotarł do kuchni, a tam Mabel nałożyła mu naleśniki. Zjadł. Były normalne. Bez trucizny. Dobre.

      Przyszedł Dipper. Wziął miskę z płatkami i usiadł na blacie. Czasami Bill przyłapywał go na gapieniu się. Czasami sam się gapił.

      Później Mabel zabrała go do salonu. Padły kolejne pytania. Nie umiał odpowiedzieć. Nic nie wiedział.

       Po tygodniu gapienie się zniknęło. Dipper usiadł obok. Kiedy nikt nie patrzył, dźgnął Billa łyżką, a potem jakby nigdy nic zaczął jeść.

      Minęły dwa tygodnie. Bill czuł się coraz lepiej. Tego dnia pomagał rozłożył leżaki na zewnątrz, a potem, gdy inni zajęli się jedzeniem kiełbasek z grilla, on usiadł na schodkach i spojrzał na niebo. Wciąż jeszcze miał problemy z chodzeniem. Wywalał się. Całe kolana miał czerwone. Posiniaczone.

      Dzień wcześniej był z Mabel i Dipperem w sklepie. Wszyscy na niego zerkali. Z nienawiścią. Strachem. Gotowi zabić. A on nie wiedział, co zrobić. Dalej czuł się, jak małe, bezbronne dziecko.

      — Masz. — Dipper podał mu talerzyk z kiełbaskami i usiadł obok. — O czym tak myślisz?

      — O niczym.

      — Jaaasne. — Dipper wywrócił oczami i również spojrzał na niebo. — Ładna dziś pogoda — stwierdził i uśmiechnął się mimowolnie, a Bill zdał sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy widzi go uśmiechniętego.

     — Tak. Jest ładna — mruknął i zerknął na swój talerz. Nie był głodny. — Mabel mówiła, że chcesz rzucić  studia — powiedział. Nie miał ochoty na siedzenie w ciszy. Nie teraz, gdy chłopak sam z siebie do niego przyszedł.

      — Chcę. I co z tego? Są takie nudne...

      — A czy wy ludzie nie potrzebujecie ich, żeby no nie wiem... mieć jakąś dobrą pracę? Chyba nie można być ee... lekarzem bez pracy?

     Dipper wzruszył ramionami.

      — Nie chcę być lekarzem.

     — To był tylko przykład.

     — Nie chcę. Wolałbym resztę życia spędzić pomagając wujkowi, ale... nie chciałbym też mieszkać z nimi. — Spojrzał las. — Chciałbym mieszkać gdzieś tam. Daleko. W ogromnej rezydencji otoczonej polami, górami i lasami. Codziennie na piechotę tu przychodzić.

      — Rezydencję?

      — Taak. Ale nie taką nowoczesną. Taką, która wygląda jakby powstała wieku temu. Taką, która ma tajne przejścia — mówił rozmarzonym tonem.

     — To... dałoby się zrobić — wymamrotał Bill i mimowolnie zerknął na swoje dłonie.

      Później coś ruszyło. Rozmawiali. Coraz częściej. Bill mówił o swoim wymiarze, Dipper o tym, co działo się przez te lata. Na początku trzeciego tygodnia Bill poznał Pacyfikę. Była przyjaciółką Mabel. Chyba dobrą przyjaciółką.

      Pod koniec tygodnia zjawił się Will. Wyszedł z płomieni i rzucił się na Billa. Demon zamrugał, a kiedy zerknął na Dippera zobaczył grymas niezadowolenia.

      — Kto to? — spytał chłopak.

     — Mój brat.

      Grymas zmienił się w ulgę.

      Tydzień piąty.

      Bill wstał wyjątkowo wcześnie, wyszykował się, a po południu zabrał Dippera na spacer.

      — Gdzie idziemy? — spytał zaciekawiony chłopak.

      — Zobaczysz.

      Zaprowadził go na polanę. Polanę, na której stała ogromna rezydencja z pięknym ogrodem. Po drugiej stronie, gdzie kończyła się polana, zaczynały się góry. Po drugiej lasy.

      — O, bogowie... — Dipper zamrugał. — To sen, prawda?

       Nie. To nie był sen.

      — To... takie podziękowanie. Dla Mabel też coś mam — wyjaśnił Bill, a po chwili uśmiechnął się przebiegle. — Jest twoja, ale mam jeden warunek.

      — Jaki?

     — Będziesz studiował.

      — Ale... ty wiesz jaki ja będę miał kawał drogi...

      — Stworzę ci portal.

      Chciał powiedzieć coś jeszcze. Chciał oświadczył Dipperowi, że ten nie ma prawa protestować. Ma wrócić. Ale nie dał rady nic powiedzieć. Nim się zorientował wylądował na ziemi, a chłopak przytulał go.

      — Dziękuję! Bill! Kocham cię!

      Słowa. Ostatnie. Tylko słowa, a jednak z ich winy oboje oderwali się od siebie i zamarli.

      Kocham?

      — To głupie — warknął Bill siedząc na huśtawce.

     — Nie, to fajne — powiedział Dipper i uśmiechnął się mimowolnie. — Poczekaj, nie ruszaj się przez chwilę — powiedział w pewnym momencie i wyjął z kieszeni telefon. Nim Bill się zorientował, Dipper zrobił mu zdjęcie. A potem kolejne. — To wyślę Mabel — oznajmił.

      — Świetnie.

     Bill nadął poliki, a jednak nie mógł się długo wściekać. Dipper przytulił go.

     Kocham.

*

      — Czy wszystkie zaklęcia uzdrawiające muszą zabierać tyle mocy? — Mabel spojrzała zirytowana na Billa. — To jest bezsensu. Masz dwie osoby do uzdrowienia ale nie możesz tego zrobić, bo brak ci siły! A co gdybym na przykład utknęła w domu z nieprzytomną osobą i psycholem?

       — Zawsze można użyć zaklęcia zmieniającego pamięć — odpowiedział demon i zerknął na ogromną księgę. Widząc pytające spojrzenie dziewczyny, zaczął mówić dalej: — Możesz sprawić, że pewne wspomnienia znikną, na ich miejsce pojawią się nowe. Ciało się do nich dostosuje. Jeśli wspomnienie mówi, że zacięłaś się i masz ślad na nadgarstku, to naprawdę go masz. Albo... jeśli wspomnienia mówią, że nic ci nie jest, to wszystkie twoje rany znikają. Zaklęcie bywa też pomocne, gdy chcesz zyskać na czasie. — Przeciągnął się leniwie, a potem uśmiechnął się, gdy Dipper podał mu kawę. — Dziękuję, Sosenko — powiedział, kiedy chłopak siadał mu na kolanach.

       — Długo jeszcze będziecie o tym gadać? — spytał, a Mabel zaśmiała się.

       — Tak — powiedziała. — Do rana.

       — Niee! Tylko nie to! — Ułożył teatralnie dłoń na swoim czole i odchylił się do tyłu, kładąc głowę na ramieniu Billa. Demon roześmiał się. — Jak ja to wytrzymam? Biedny ja!

      Kocham. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro