Nie jesteś problemem
-Jesteś pewna?-Mike zadał mi to pytanie po raz setny. Wymyślił, że pójdziemy na wycieczkę, ale nie był pewny czy dam radę fizycznie.
-Zjadłam dużo, czuję się dobrze i to wcale nie taka męcząca wycieczka.-Przewróciłam oczami.
-Jakby się coś działo to masz mi powiedzieć.-Zażądał.
-Możemy już iść?-Przepuścił mnie w drzwiach wyjściowych i pozwolił mi wsiąść do wynajętego przez niego samochodu. Usiadłam z tyłu z Williamem i atmosfera między nami była dosyć napięta. Widział leki, ale nie byłam pewna czy widział jakie to leki. Może jeszcze uda mi się mu wmówić, że to przeciwbólowe. Myślę, że nie byłoby to większym problemem gdyby Michael nie miał obsesji na punkcie kontrolowania mojego stanu zdrowia.
-Ciśnienie.-Wydał polecenie. Włączyłam odpowiednią opcję na smartwatchu i po chwili mu odpowiedziałam.
-110/70.
-Cukier.
-Nie mam cukrzycy.-Upomniałam go.-W dodatku dopiero jadłam.
-Jesz mało, możesz mieć za mały cukier. Jak masz za mały cukier to mdlejesz.-Upierał się.
-Nie będę mdleć.
-Jeśli coś będzie nie tak to Olivia nam powie.-Wtrąciła się spokojnie Rose.-Nie męcz jej.-Wiedziałam, że Mike się tak zachowywał dlatego, że wiedział jak to wyglądało w poprzednich wypadkach, ale byłam już dorosła i umiałam lepiej o siebie zadbać niż wtedy. Czułam się już o wiele lepiej i dzięki żelazu coraz rzadziej kręciło mi się w głowie. Obserwowałam widoki za oknem i nie mogłam nacieszyć oczu pięknym krajobrazem. Poziom zazielenia w tym miejscu zwalał mnie z nóg.
-Jaki macie miesiąc?-Zapytał Mike.
-Całkiem niezły. Lepszy niż poprzedni.-Odpowiedział mu Will.
-Przyrost 5%.-Dodałam.-Większość papierów mam za sobą, więc mamy też więcej czasu dla klientów.
-Powoli się zbieramy z ogarniania fuzji i bałaganu Richarda.
-Jeśli mogę wam jakoś pomóc to dajcie znać.-Zaoferował się.-Ale pewnie was nie zdziwi, że u mnie jest istny chaos. Każda decyzja Richarda jest teraz analizowana i dokładnie sprawdzana.
-Może tobie trzeba pomóc?-Zapytałam.
-Obawiam się, że nawał informacji od was i ode mnie sprawi, że już do końca zbzikujesz.-Zaśmiał się.
-Możesz się nie naśmiewać z moich skrzywień psychicznych?-Powiedziałam z udawanym wyrzutem i dopiero gdy zauważyłam jak zerka we mnie w lusterku zrozumiałam jak mógł to odebrać.-To żart.-Wyjaśniłam.
-Zawsze byłaś mało zabawna.-Dogryzł mi.
-Jestem zabawna. Ty po prostu jesteś za głupi żeby rozumieć moje żarty.
-Nie popisałaś się tym tekstem.-Uśmiechnął się.
-Stać mnie na więcej.-Przyznałam i odwzajemniłam jego gest.
-Jesteśmy.-Wjechał na parking, a ja chwilę później wyskoczyłam z samochodu. Pierwszym celem naszej podróży była plaża Punalu'u. Zeszliśmy na plażę z pięknym czarnym piaskiem. Mike z Rose spacerowali kilka metrów przed nami, a ja szłam z Williamem w ciszy. Nagle piasek obok mojej nogi się poruszył, a ja podskoczyłam i złapałam go mocno za przedramię.
-O mój Boże.-Pisnęłam przestraszona. Spojrzał w miejsce, w którym przed chwilą stałam i roześmiał się.
-To żółw Liv.-Przyjrzałam się dokładnie i rzeczywiście dostrzegłam zwierzę. Schyliłam się, żeby dokładniej mu się przyjrzeć. Wyglądał niesamowicie.
-Nigdy nie widziałam żółwia z bliska.-Przyznałam. Spacerowaliśmy około godziny. Prawie każdego żółwia starałam się obejrzeć.-Co?-Zapytałam widząc, że się uśmiecha.
-Potrafisz cieszyć się z naprawdę małych rzeczy.
-Świat potrafi być naprawdę piękny, gdy dostrzega się małe rzeczy.-Zarumieniłam się.
-Gotowi jechać dalej?-Pozostała dwójka do nas dołączyła. Droga była dosyć krótka. Zajęła nam 40 minut. Dojechaliśmy do Parku Narodowego South Point, który jest najbardziej wysuniętym na południe punktem Stanów Zjednoczonych. Pogoda nam sprzyjała. Nie wiało, a temperatura była idealna do spacerów. Doszliśmy do punktu skąd świetnie było widać ocean. Zanim zdążyłam usiąść Mike odciągnął mnie na bok.
-Trzymaj.-Wcisnął mi butelkę wody w rękę.-I zmierz ciśnienie.
-Dopiero co chodziłam.-Upomniałam go.
-Więc zmierz je za 15 minut.
-Jesteś nadopiekuńczy.-Wyrzuciłam.
-Wybacz, że dbam żebyś nie umarła.-Napiął się, a ja chwilę analizowałam jego słowa.
-Martwisz się o to?
-Jesteś moją siostrą, oczywiście, że się martwię.-Przewrócił oczami.
-Dziękuję, ale naprawdę nic mi nie będzie.-Zapewniłam go.-Leki działają i regularnie odwiedzam doktora Lópeza.-Westchnął i zamknął mnie w szczelnym uścisku.
-Mam nadzieję, że to ostatni raz.-Cóż ja też miałam taką nadzieję.-Powinnaś mu powiedzieć.
-To raczej nie jest dobry pomysł, ale go rozważę.-Wróciliśmy do Rose i Williama i odpoczywaliśmy oglądając ocean. Po 15 minutach pokazałam mu moje idealne ciśnienie. Rozkoszowałam się ciepłym powietrzem i niesamowitym widokiem.
-My się jeszcze przespacerujemy.-Oznajmił nam Mike. Kiwnęłam głową i obserwowałam jak odchodzą.
-Wiesz, że ludzie skaczą z tego klifu?-Zapytał mnie Will.
-Nawet o tym nie myśl.-Nie dałam mu kontynuować.
-Dlaczego nie?-Spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Połamiesz sobie kręgosłup albo od razu się utopisz.-Powiedziałam stanowczo wpatrując się w wodę.
-Martwisz się?-Rzucił wyzywająco przyciągając mój wzrok.
-Wiesz co idź skocz. Jak się boisz to Cię popchnę.-Roześmiał się i złapał mnie za udo. Całe moje ciało momentalnie się napięło i chyba to zauważył, bo szybko zabrał rękę. Już słyszałam w głowie jak doktor López zapyta mnie dlaczego się spięłam na jego dotyk i nie znałam odpowiedzi. Starałam się przeanalizować tą sytuację tak jak robiłam to na terapii. Wcześniej sama złapałam go za rękę, więc czemu teraz dotyk mi przeszkadzał? Cieszyłam się, że zaczynamy znowu ze sobą normalnie rozmawiać. Wysyłałam mu sprzeczne sygnały cały ten czas i byłam tego nieświadoma. Może rzeczywiście powinnam mu powiedzieć żeby mógł zrozumieć moje zachowanie.
-Hej.-Mike szturchnął mnie w ramie.-Odpłynęłaś.
-Wybaczcie.-Uśmiechnęłam się słabo.-Zamyśliłam się.
-Zbierajmy się.-Powiedziała Rose. Podniosłam się i automatycznie zacisnęłam powieki. Dla innych było to nieznaczące, ale Mike wiedział, że kręci mi się w głowie. Wziął moją torbę i zarzucił mi rękę na ramie. Wcisnął mnie w swój bok i poprowadził w stronę samochodu.
-Gdzie masz żelazo?-Wyszeptał mi do ucha.
-W torbie.
-Idźcie trochę szybciej, bo was obgadujemy.-Rzucił do Rose i Willa. Kobieta tylko uśmiechnęła się współczująco i przyspieszyła kroku zagadując Williama. Mike wygrzebał moje tabletki i podał mi je razem z wodą. Połknęłam je i oddałam mu wodę.-Dasz radę iść?-Przytaknęłam mu kiwnięciem głowy.
-Mówiłeś Rose?
-Przepraszam, wiem że to twoja prywatność, ale biorę ją na poważnie i nie chcę żeby uznała nasze zachowanie za dziwne.-Zaczął tłumaczyć.
-Dobrze zrobiłeś.-Z ulgą usiadłam na fotelu w samochodzie.
-Proponuję zatrzymać się gdzieś teraz na obiad.-Rzucił Mike i posłał mi spojrzenie nieznoszące odmowy.-Zanim dojedziemy do hotelu będzie już kolacja.
-W porządku.-Odpowiedziałam mu i wbiłam wzrok w okno. Przez moją głowę przewijało się milion myśli. Miałam wrażenie, że mój mózg zaraz eksploduje. Zacisnęłam oczy i złapałam się kurczowo jednej z nich.
-Szanuję, że nie polegasz na tatusiu.-Znowu byłam na balu noworocznym i tańczyłam z Victorem. Był uprzejmy, dosyć przystojny, całkiem nieźle tańczył, ale nie był mężczyzną, z którym chciałam tańczyć.
-Dziękuję.-Posłałam mu najlepszy uśmiech na jaki było mnie stać.
-Z chęcią tańczyłbym z tobą całą noc, ale czuje na plecach wzrok twojego brata, więc zaproponuję Ci coś do picia i powrót do jego boku.-Za jego plecami stał William i wpatrywał się w nas. U jego boku wciąż stała Claire i desperacko starała się przyciągnąć jego uwagę. Złapałam z nim kontakt wzrokowy i momentalnie poczułam jakby próbował mnie wessać.
Otworzyłam gwałtownie oczy i na szczęście nikt tego nie zauważył. Claire. Dlatego przeszkadzał mi jego dotyk. Nie wiedziałam co jest między nimi, ale jeśli byli razem to nie mogłam pozwolić na żaden dwuznaczny kontakt między nami. Wysiadłam z samochodu i w ciszy podążyłam za nimi do restauracji, a później stolika.
-Olivia.-Uniosłam swój wzrok z karty, której i tak nie czytałam, na brata.-Pytałem co chcesz zjeść.
-Wybacz, nie mogę się skupić.-Skinął głową. Dobrze wiedział o co chodzi.-Jakaś zupa będzie w porządku.-Zamówił wszystkim posiłek, którego nawet nie zarejestrowałam.
-Chcesz zapalić?-Zaproponował.
-Dziękuję, ale na razie udaje mi się już jakiś czas nie palić.-Odkąd dostałam leki.
-To dobrze.-Kelner postawił przede mną zupę. Zjadłam ją nie skupiając się na rozmowach. Widząc, że Will jest zajęty tłumaczeniem czegoś Michaelowi wzięłam tabletkę uspokajającą. Potrzebowałam jej żeby uciszyła moje kłębiące się myśli. Zjedliśmy i ruszyliśmy w dalszą drogę. W mojej głowie zapanowała niesamowicie kojąca cisza. Oparłam się o szybę i przymknęłam oczy.
-Wszystko w porządku?-Zapytał mnie cicho Will.
-Jestem po prostu śpiąca.-Nie uzyskałam odpowiedzi, a niedługo potem odpłynęłam w sen. Otworzyłam oczy i nie byłam już w samochodzie. Silne ramiona przyciskały mnie do swojego torsu. Rozpoznałam perfumy, ale musiałam się upewnić. Zerknęłam w górę i zobaczyłam Williama wpatrującego się w drzwi windy. Przeniosłam wzrok na Michaela, który uśmiechał się szeroko i pokazywał mi kciuka w górę. Pokazałam mu środkowy palec i dopiero gdy parsknął śmiechem zorientowałam się, że uniosłam palec wskazujący. Poprawiłam gest, ale Will już mi się przyglądał.-Dziękuję, możesz mnie postawić.
-Nie jestem pewny czy jesteś w stanie ustać na nogach.-Zgromiłam Mike'a wzrokiem, ale w odpowiedzi tylko pokręcił przecząco głową. Drzwi windy otworzyły się, więc dalej mnie niosąc wyszedł na korytarz.
-Musisz mnie odstawić żeby wyciągnąć kartę.-Westchnął i postawił mnie na ziemię przed drzwiami, jednak dalej podtrzymywał mnie jedną ręką w pasie.-Dziękuję.-Wyswobodziłam się z jego uścisku i zabrałam mu moją torebkę.
-Idziesz zjeść?
-Nie jestem głodna.-Weszłam do swojego pokoju i przebrałam się w kostium kąpielowy. Trzaśnięcie drzwi zasygnalizowało mi, że Will wyszedł. Weszłam do basenu w salonie i obserwowałam powoli pojawiające się na niebie gwiazdy.
-Możemy porozmawiać?-Po moim ciele przeszedł dreszcz gdy usłyszałam jego głos za sobą.
-To coś ważnego?-Starałam się zapytać najspokojniej jak umiałam.
-Tak.
-Mogę najpierw przebrać się w coś suchego?-Skinął głową, więc wyszłam z basenu i odprowadzona jego wzrokiem poszłam do swojego pokoju. Nie śpieszyłam się. Chciałam jak najbardziej odsunąć tę rozmowę w czasie. Usłyszałam pukanie do drzwi i zorientowałam się, że chyba za długo mi to zajmowało. Wpuściłam go do środka i oparłam się plecami o komodę.
-Powiesz mi co się dzieje?-Zapytał spokojnie.
-O czym mówisz?-Udawałam, że nie wiem o co chodzi.
-Jeśli potrzebujesz żebym Cię odciążył w pracy to mi powiedz.
-Co?-Zmarszczyłam brwi. Teraz naprawdę nie wiedziałam o co chodzi.
-Widziałem wczoraj te leki i widzę, że coś jest nie tak.
-To nie ma nic wspólnego z pracą.
-Więc o co chodzi?-Ciągnął.
-Wiesz, że miałam problemy z jedzeniem. Nabawiłam się anemii i tyle.-Wzruszyłam ramionami licząc, że to zostawi.
-To mogę ocenić gołym okiem. Bierzesz leki uspokajające.-Powiedział wprost, a ja wiedziałam, że nie ma już odwrotu.
-Doktor López to mój terapeuta. Chodzę na terapię od dziewięciu lat.-Przyznałam, a na jego twarzy pojawił się wyraźny szok.-Mam problemy z radzeniem sobie ze stresem i z utratą bliskich mi osób. Zaczęło się gdy moja mama zmarła. Ataki paniki, problemy z jedzeniem, wymioty. Wtedy poszłam na pierwszą sesję. Gdy zrobiło się lepiej, nie potrzebowałam leków, minęło kilka lat i przyszły studia. Ogólny stres powodowany nauką potęgował Richard, wciąż mnie szukający i robiący mi pretensje, że nie studiuje tego co chciał, że jestem zakałą rodziny, że jestem mu coś winna. Z czasem poradziłam sobie i z tym. Było dobrze, miałam ponad dziewięć miesięcy przerwy w terapii i to prawdopodobnie był mój problem, że nie przepracowywałam wszystkiego na bieżąco tylko pozwoliłam się temu kłębić w mojej głowie przez te miesiące.-Opowiedziałam mu wszystko w ogromnym skrócie.
-I teraz nie chodzi o pracę?-Zapytał.
-Nie.-Zapewniłam go. Siedział zamyślony, a ja pozwalałam mu wszystko przetrawić na spokojnie.
-To moja wina.-Powiedział cicho i dopiero po chwili przeniósł na mnie swój wzrok.
-To nieprawda.-Zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
-Zaczęło się po tym co ci powiedziałem po głosowaniu.-Bardziej stwierdził niż zapytał.-To moja wina.
-Nie mogłeś wiedzieć.
-Tak czy inaczej nie powinienem był Ci tego wszystkiego mówić.-Wstał i zaczął nerwowo chodzić w tą i z powrotem.- Pogorszyłem jeszcze wszystko z Claire.
-Nie byliśmy na wyłączność.-Moja odpowiedź automatycznie wmurowała go w ziemię.
-Oficjalnie nie.-Przyznał.-Ale czy w praktyce nie byliśmy?-Spuściłam głowę nie wiedząc co powiedzieć. Położył dłoń na moim biodrze, a drugą uniósł moją głowę w górę.-Przepraszam. Naprawdę Cię przepraszam. Jeśli tylko w jakikolwiek sposób mogę Ci pomóc daj mi znać. Jestem przy tobie.-To jedno zdanie zadziałało jak plaster na jedną z licznych ran na moim sercu.
-Jest w porządku.-Powiedziałam łamiącym się głosem.-Naprawdę jest w porządku.
-Przepraszam.-Wyszeptał i starł samotną łzę z mojego policzka.-Przepraszam.-Powtórzył i oparł swoje czoło o moje. Zadziałało to na mnie jak kubeł zimnej wody i od razu odsunęłam się na tyle na ile pozwalała mi komoda.-O co chodzi?
-Claire. Nie toleruję zdrady i na pewno nie zamierzam być osobą, z którą ją zdradzisz.
-Nie jestem z Claire.-Odpowiedział zaskoczony.-Nigdy nic jej nie zadeklarowałem, nigdy nie dotknąłem jej w niestosowny sposób. Naprawdę myślisz, że mógłbym być z kimś takim jak Claire?
-Byłeś z Alison.-Wzruszyłam ramionami.
-I nauczyłem się na własnych błędach. Nawet nie myślałem o innej kobiecie niż ty.- Doszukiwałam się najmniejszego cienia kłamstwa na jego twarzy.-Znasz mnie. Sama oceń czy kłamię.
-Nie kłamiesz.-Odpowiedziałam cicho i pozwoliłam mojemu ciału się rozluźnić. Odsunął kosmyki włosów z mojej twarzy.
-Jeśli potrzebujesz wolnego to weź go tyle ile będziesz chciała. Chcę Ci pomóc wrócić do zdrowia.
-Dziękuję, ale przerwa od pracy mi w tym nie pomoże.
-Bo to ja jestem problemem, a nie praca.-Dopowiedział cicho.
-Nie jesteś problemem. Jesteś teraz przy mnie, czy coś jest nie tak?
-Chciałbym Cię pocałować.-Spojrzał na mnie niepewnie.
-Więc to zrób.-Odpowiedziałam mu ze spokojem. Złączył delikatnie nasze usta, a ja oddałam pocałunek. Uniósł mnie do góry, a chwilę później odłożył na łóżko nie przerywając pocałunku. Przyciągnęłam go bliżej, ale po chwili się odsunął.
-Nie chcę Cię pośpieszać.
-Nie robisz tego.-Przyciągnęłam go z powrotem i pozwoliłam żeby pieścił ustami całe moje ciało. Wiłam się pod jego dotykiem, a uśmiech na jego twarzy sugerował mi, że jest z tego zadowolony. Zasnęłam w jego ramionach i obudziłam się kilka godzin później. Słońce dopiero zaczynało wstawać. Powoli wysunęłam się z jego uścisku i owinęłam szlafrokiem. Usiadłam na tarasie i obserwowałam jak słońce pojawia się na horyzoncie.
-O czym myślisz?-Zapytał stając w drzwiach od tarasu.
-Sama nie wiem.-Wzruszyłam ramionami.-Dowiem się we wtorek na terapii.-Uśmiechnęłam się do niego.
-Wracaj do łóżka.-Wyciągnął w moją stronę rękę, którą przyjęłam.
-Spóźnię się we wtorek do pracy szefie.-Powiedziałam kładąc się obok niego.
-Oczywiście.-Pocałował mnie namiętnie, a później przyciągnął do swojej klatki piersiowej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro