Wzajemnie
Siedziałam w biurze i przeglądałam stos papierów. Na szczęście nie mieliśmy dziś spotkań. Tylko mnóstwo papierkowej roboty. Will chyba wziął sobie do serca brak spotkań, ponieważ był już spóźniony trzy godziny. Mój telefon stacjonarny się rozdzwonił, więc złapałam za słuchawkę.
-Olivia Moore, słucham?
-Tu Elijah.-Usłyszałam znajomy głos w słuchawce.-Przeszkadzam?
-Nie. W czym mogę Ci pomóc?
-Liczyłem, że zdążymy się jeszcze zobaczyć zanim mnie odeślą.-Cóż to nie brzmiało dobrze i momentalnie zrobiło mi się głupio, że nie miałam nawet chwili wolnego.
-Wybacz Elijah jestem w pracy i prawdopodobnie nie wyjdę z niej o ludzkiej godzinie.-Zakłopotałam się.-Jedyne co mogę Ci zaproponować dziś to żebyś odwiedził mnie w biurze.
-Byłbym zaszczycony.
-W takim razie zapraszam. Wjedź windą na samą górę.-Uśmiechnęłam się do telefonu i po zakończonej rozmowie wróciłam do papierów. Niecałą godzinę później do mojego biura niepewnie zajrzał Elijah.-Cześć.-Uśmiechnęłam się do niego.-Siadaj gdzie chcesz.-Oglądał dokładnie moje biuro.
-Masz stąd niesamowity widok.-Stanął przy oknie.
-To prawda. Tylko rzadko kiedy mam okazję zwracać na niego uwagę.
-To biuro również jest świetnie urządzone.
-Z chęcią powieszę tu jeden z twoich obrazów.-Wyznałam.
-Przygotuję dla ciebie coś specjalnego.-Podekscytował się.-Widzę, że nie próżnujesz.-Uśmiechnął się na papiery porozkładane po całym biurku.
-Niestety ta praca ma też swoje nudne strony.-Zaśmiałam się.-Jak Ci się podoba w tym mieście?
-Jest bardzo ładne. Pełne możliwości. Jednak za szybkie dla mnie. Każdy się gdzieś śpieszy.-Słusznie zauważył.-Mówiłaś żebym nie dał się temu wszystkiemu zmienić. O co chodziło?
-Masz rację, że życie tutaj jest bardzo szybkie, a formy spędzania czasu takie jak bal bożonarodzeniowy są bardzo sztywne. Ograniczają swobodę i możliwość bycia sobą. To ważne, żeby poza nimi pamiętać kim się jest. Nie pozwolić żeby stać się tą osobą, którą są wszyscy na wydarzeniach towarzyskich.-Wyjaśniłam to o czym myślałam od dawna.
-Jesteś mądra.-Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
-Dziękuję.-Zaśmiałam się.-Nie powtarzaj tego Richardowi. Nie będzie zadowolony, że mówię Ci takie rzeczy.
-Dlaczego?-Zmarszczył brwi.
-On lubi ten sposób bycia i nie rozumie, że ktoś mógłby myśleć inaczej. Czym będziesz się zajmował gdy wrócisz?
-W zasadzie to wrócę prosto do szkoły, więc nauką.-Wzruszył ramionami.-Jak ty spędzasz wolny czas?-Zainteresował się.
-Teraz praktycznie nie mam wolnego czasu.-Uśmiechnęłam się.-Bardzo lubię czytać.-Wskazałam ręką spory regał. Przeniósł swój wzrok z niego na szybę, za którą było widać przyległe biuro.-To gabinet Williama.-Wyjaśniłam i nacisnęłam przycisk zasuwający rolety na szybie.-Nie musisz się krępować.
-Ciebie to nie krępuje?
-Bardzo dużo czasu spędzam z Williamem i rzadko się w ogóle zdarza, że ja jestem tutaj, a on tam. Jestem już przyzwyczajona do niego, więc szyba mi nie przeszkadza.-Odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą. Telefon ponownie się rozdzwonił.
-Olivia Moore, słucham?
-Kazałem Ci naszykować papiery dla Wilsona.-Warknął do słuchawki.-Po to mi współpracownica żeby robiła to co jej każę.-Uniósł się i nie musiał dzwonić, bo słyszałam go przez ścianę i jestem pewna, że Elijah również. Zerknęłam na niego ukradkiem, ale wpatrywał się spięty w regał. Wstałam i zgarnęłam papiery z biurka. Weszłam do pomieszczenia obok i upewniłam się, że zamknęłam drzwi.-Niby zawsze wiesz czego mi potrzeba, ale akurat nie wtedy kiedy rzeczywiście czegoś potrzebuje.-Prychnął, a ja beznamiętnie rzuciłam mu teczkę na biurko.
-Przygotowałam je z samego rana. Zanim kazałeś mi to zrobić.-Sprecyzowałam.-Jak masz zły humor to idź na dziwki, zamiast wyżywać się na mnie.-Nie dałam mu możliwości odgryzienia się. Wróciłam do swojego biura, gdzie Elijah trzymał właśnie egzemplarz Romea i Julii.
-Chyba znajdujesz jednak troszkę wolnego czasu.-Uśmiechnął się do mnie ciepło, a moje oczy powędrowały do dedykacji na pierwszej stronie. "W nadziei, że ta książka poruszy Twoje myśli, tak jak Ty poruszasz moje." Najnowsza w mojej kolekcji.
-Prawie wcale.-Odwzajemniłam jego gest i miałam nadzieję, że nie zorientuje się, że był wymuszony. Drzwi otworzyły się gwałtownie, a w nich stanął Will.
-Cześć.-Rysy jego twarzy złagodniały na widok mojego gościa.-Wrócę później.
-I tak muszę się zbierać.-Zatrzymał go Elijah, odłożył książkę na regał i pocałował mnie w policzek.-Cześć.
-Jeśli to nic związanego z pracą to nie chcę tego słyszeć.-Ubiegłam go.
-Nie życzę sobie takiego tonu z twojej strony.
-Wzajemnie.-Uniosłam się lekko.
-Gdy mówię, że masz coś zrobić to to robisz.-Warknął.
-I to zrobiłam! Wystarczyło poprosić żebym Ci przyniosła!-Zacisnął mocniej szczękę.-Nie jestem twoją piłeczką antystresową, na którą możesz przelewać swoje nerwy.
-Liv.-Złagodniał i złapał mnie za rękę.
-To nie pierwszy raz Will. Ja też jestem człowiekiem i nie muszę tego znosić.-Wyswobodziłam rękę z jego uścisku. Położył dłoń na moim policzku i próbował mnie pocałować, ale się odsunęłam.-Jeśli to wszystko to zostaw mnie samą.-Na szczęście posłuchał. Próbowałam wrócić do pracy, ale nerwy nie pozwalały mi się skupić. Wyciągnęłam płaszcz z szafy, zrobiłam sobie herbatę i wyszłam na dach. Oglądałam ludzi na ulicy i Elijah miał rację. Każdy się gdzieś śpieszył. Ogrzewałam dłonie o stygnącą herbatę, ale czułam, że mój nos zaczyna marznąć. Mimo to zostałam. Grudniowe powietrze i spokój jaki panował na dachu koiły moje zszargane nerwy. Pewnie gdybym od razu zostawiła mu te papiery na biurku to nie byłoby problemu, ale nic nie dawało mu prawa się tak do mnie odzywać. Silne ramiona owinęły się wokół mojej tali, a na moim policzku spoczął ciepły pocałunek.
-Nie złość się na mnie.-Powiedział.
-Nie złoszczę się.-Nie odważyłam się jednak na niego spojrzeć.-Mogłam Ci je od razu zostawić, ale Cię nie było, więc skupiłam się na innych dokumentach.
-Przepraszam, że zrobiłem z tego taką aferę. Chciałem Ci kupić sukienkę na sylwestra i co chwilę dzwonił mi telefon.-Odwróciłam się w jego stronę i starałam się powiedzieć to najspokojniej jak potrafiłam.
-Mówiłam Ci, że nie chcę twoich pieniędzy wydawać na swoje rzeczy. Doceniam gest, ale już mam mnóstwo sukienek, które mogłabym założyć, a jeśli będę chciała nową to ją sobie kupię.-Złączył nasze usta w delikatnym pocałunku, ale po kilku chwilach otrząsnęłam się i odsunęłam.-Myślę, że to też nam nie służy.-Powiedziałam cicho i spuściłam głowę. Zdjął ze mnie ręce jak poparzony.-Nie kupuj mi sukienki, nie przyjeżdżaj po mnie. Przyjdę. Sama.-Zabrałam swój kubek i wróciłam do środka. Cały dzień zastanawiałam się czy robię dobrze. Wieczorem pod drzwiami od mojego mieszkania znalazłam pudełko z czerwonym materiałem. Westchnęłam i schowałam je do szafy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro