Nie pogrywaj ze mną Liv.
Weszłam do biura, ale bardzo nie miałam na to ochoty. Mia posłała mi współczujące spojrzenie. Zdążyłyśmy się już zaprzyjaźnić, więc gdy Pan Scott opuścił mój dom od razu do niej zadzwoniłam, a jak pojawiła się w moim mieszkaniu, opowiedziałam jej całą sytuację. Usiadłam za swoim biurkiem i czekałam na skazanie. Pojawiło się szybciej niż się spodziewałam. Zdążyłam wypić trzy łyki mojej kawy, gdy Pan Scott wypadł z windy. Miał dużo więcej energii niż zwykle.
-Mamy dużo roboty.-Wyciągnął mi kubek z ręki i sam zaczął pić mój napój.
-To moja kawa.-Powiedziałam cicho.
-To nic. Chodź.-Weszłam za nim do biura i usiadłam na przeciwko niego.-Sprawy z fuzją idą świetnie. Jedyny problem to podatek, ale nie będziemy się tym teraz zajmować. Musimy zorganizować bankiet.
-Czyli ja mam zorganizować bankiet.-Potarłam lekko skronie. Wczorajsze wydarzenia mocno odbiły się na moim ciśnieniu i wciąż bolała mnie głowa.
-Zrobimy to razem, ale liczę mocno na ciebie.
-Oczywiście, Panie Scott.-Westchnęłam i wstałam po mojego tableta.
-Przestaniesz kiedyś tak do mnie mówić?
-Nie.-Pokiwałam przecząco głową.-Chyba, że wyjdzie Pan za mojego brata wtedy będę mówić Panie Moore. Za wcześnie na takie żarty?-Spojrzałam na niego wyzywająco. Chwilę mi się przyglądał i zaczęło się to robić niezręczne.-Bierzmy się do roboty. Zacznijmy w ogóle od tego gdzie to zrobimy.
-Jak to gdzie? Tutaj.-Powiedział jakby to było oczywiste.-Nie byłaś nigdy na naszej sali bankietowej?-Pokiwałam przecząco głową.-W takim razie chodźmy.-Zjechaliśmy windą na parter. Pan Scott otworzył przede mną ogromne drzwi i weszliśmy na pokaźnych rozmiarów salę.
-W takim razie tutaj możemy ustawić stoły.-Wskazałam mu przeszkloną ścianę.- Na przeciwko stanie bar i stoły z jedzeniem. Trzeba wybrać kolorystykę.-Spojrzałam na niego łapiąc go na tym, że zamiast patrzeć na to co mu pokazuję patrzy na mnie. Postanowiłam to zignorować.-Możemy wybrać granat z białym i srebrnym, lub czerwony ze złotym, lub ciemną zieleń z czarnym i złotym.
-Granat ze srebrem będzie pasował do naszego logo.-Skinęłam głową i zanotowałam sobie to w notatniku.
-Kompozycje kwiatowe.
-Liv, chyba nie liczysz, że Ci coś powiem na ten temat. Wszystko w porządku? Jesteś strasznie cicha dziś.
-Zawsze jestem cicha Panie Scott.-Prawda była taka, że czułam się cholernie niezręcznie w jego towarzystwie.
-Jeśli coś się dzieje to możesz ze mną porozmawiać.-Wyglądał na zmartwionego, a ja nie chciałam żeby się o mnie martwił. Nie chciałam żeby w ogóle o mnie myślał.
-Wszystko dobrze, Panie Scott.-Zapewniłam go i zaczęłam pokazywać mu na internecie różne kwiaty. Wybrał bukiet, w którym główną rolę grały granatowe i białe róże.-Muzyka.
-Załatwię zespół od moich rodziców.-Skinęłam głową na znak zgody.
-Lista gości i zaproszenia.
-W takim razie wróćmy do biura.-Usiadłam na moim poprzednim miejscu i spisywałam każdego gościa.-Wiesz, że muszę zaprosić Richarda?-Skinęłam głową.-Nic nie wiem o twojej mamie.-Poczułam ukłucie w klatce piersiowej i momentalnie przeniosłam na niego wzrok.
-Moja mama nie żyje.-Starałam się nie wyrażać emocji.
-Przykro mi Liv.-Widziałam, że chce spytać, ale nie wie jak.
-Wypadek samochodowy, zmarła po kilku godzinach w szpitalu. Miałam 15 lat. On w tym czasie obracał jedną z wielu swoich kochanek. Nie wiem czy kogoś ma, napiszę z osobą towarzyszącą.- Sama myśl o mamie mnie bolała, ale nauczyłam się już tego nie pokazywać ludziom.
-Dziękuję, że mi powiedziałaś. Nie chciałem pytać, ale ty przecież zawsze wiesz co ktoś ma na myśli. Współczuję Ci.-Położył swoją dłoń na mojej, a ja poczułam jak całe moje ciało się napina. Zabrałam rękę i oparłam ją sobie o kolano. Sprawiał, że chciałam się zapaść pod ziemię.
-Zacznę wszystko zamawiać.-Podniosłam się z krzesła i zebrałam swoje rzeczy.
-Sukienka.-Wyciągnął w moją stronę swoją kartę.
-Mam już kupione coś odpowiedniego.-Sama nie wiedziałam czy to prawda, ale starałam się być bardzo pewna swoich słów.
-Nie pogrywaj ze mną Liv. Jeśli coś kupisz, będę wiedział.-Ostrzegł mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro