Rozdział 2.4
Nerwowe dreptanie w miejscu, spoglądanie na przemian to na drzwi, to na zegarek, niepewność ściskająca trzewia.
Czy tak to wyglądało przed studniówką? Już nie pamiętam, ale nie wydaje mi się, żebym się wtedy denerwował. Nie zależało mi - teraz to rozumiem.
Dzisiaj stoję specjalnie odwrócony w stronę wejścia, bo czekam na tę jedyną i kurewsko się boję, że zostanę wystawiony do wiatru.
Karma wraca.
Rozpoczyna się mowa powitalna szefowej fundacji na rzecz dzieci chorujących na SMA, czyli rdzeniowy zanik mięśni. Cena terapii genowej, jedynego skutecznego leku na tę chorobę, jest horrendalna, bo sięga milionów dolarów. Stąd też pomysł na dzisiejszą imprezę, która ma chociaż trochę pomóc podopiecznym w zdobyciu potrzebnych funduszy. Nie słucham dokładnie przemowy.
I tak zrobię później przelew, który da chociaż jednemu dzieciakowi szansę na życie.
Najchętniej ograniczyłbym się do darowizny, bez osobistego udziału. Reakcją na moje pojawienie się były głównie szepty i dyskretne wskazywanie mnie palcami. Specjalnie przyszedłem dokładnie na czas, żeby nie dać innym uczestnikom gali szansy na zaczepienie mnie i zadawanie zbędnych pytań. „Moja noga? A, to wypadek na desce surfingowej. Przykra sprawa, ale rozwaliłem sobie kolano" - tak brzmi oficjalna wersja, którą zamierzam głosić z pewnością siebie godną fałszywego proroka.
Nagle widzę, jak Tomkowi zmienia się twarz, chyba nigdy nie widziałem na niej takiego wyrazu. „Gapić się jak cielę na malowane wrota" - właśnie zwizualizował to przysłowie. Z rozbawieniem podążam wzrokiem za jego spojrzeniem i widzę przy wejściu kobietę.
Niezła, ale co z tego, skoro to nie jest...
- Ida! - wykrzykuję.
Rozgląda się niepewnie po pomieszczeniu, a kiedy podchodzi do niej kelner z tacą, bierze wysoki kieliszek i macza w nim karminowe usta. Nawet nie zauważa, kiedy paparazzi przy wejściu cykają jej zdjęcia. Ma na sobie małą czarną; jestem pewien, że to ta sama, którą kupiłem jej pierwszego dnia naszej znajomości. Ta, w której nie chciała wyjść z przymierzalni. Patrząc na nią teraz, myślę, że dobrze zrobiła, bo mógłbym zachować się nieprzyzwoicie.
Sukienka leży na niej jak druga skóra i podkreśla krągłości. Poziome wycięcie w łezkę na wysokości biustu aż kusi, żeby w nie spojrzeć. Szyję ma odsłoniętą dzięki kokowi zbierającemu jej miedzianą burzę loków z tyłu głowy, a dekolt w łódkę odkrywa ramiona. Burzy nie da się ujarzmić, więc kilka pasm włosów, które wymknęły się spod spinek, kołysze się w rytm jej kroków razem z długimi kolczykami. Schodzę wzrokiem w dół, aż po czarne sandały na szpilce z wiązaniem wokół kostki, które podkreślają jej fantastyczne nogi i zgrabne łydki. Przełykam ślinę.
Tymczasem Ida, nieświadoma wrażenia, jakie na mnie wywarła, wypatruje w tłumie Łukasza i do niego podchodzi.
Jestem ciekaw, co na to jego żona.
Patrzę na Tomka i głupio mi to zrobić, ale mam ochotę sprawdzić, czy i jemu stanął na widok Idy. Ten jeden raz mógłbym mu to wybaczyć. Zamiast tego kiwam na niego głową i zmierzam w kierunku Idy.
Przemówienie się skończyło. Teraz czas na część nieoficjalną, po której ma nastąpić koncert gości zaproszonych specjalnie na tę okazję, a po nim główny punkt programu, czyli licytacje.
Z daleka słyszę śmiech Idy i zaciskam szczęki, bo wiem, że moje pojawienie się zgasi w niej wesołość. Nie mylę się. Łukasz i jego żona Anna witają się ze mną z uśmiechem, ale Ida kiwa tylko lekko głową i rzuca:
- Panie prezesie. - Patrzy mi przy tym wyzywająco w oczy, bo dobrze wie, jak mnie wkurzyć.
Staję koło niej i owiewa mnie zapach jej kwiatowych perfum. Z bliska jest nieziemsko piękna i pociągająca. Ma subtelny makijaż, który podkreśla jej oczy, a czerwona szminka na pełnych ustach aż prosi się o zlizanie.
Chciałbym zobaczyć jej ślad w pewnym konkretnym miejscu na swoim ciele.
Takimi myślami wcale sobie nie pomagam. Ustawiam laskę przed sobą i opieram na niej obie ręce w nadziei, że uda mi się zasłonić i nikt nie zauważy kłopotliwej sytuacji, w jaką wprowadziła mnie asystentka.
- Wyglądasz zjawiskowo - mówię do Idy, dopiero teraz zauważając, że paznokcie ma pomalowane na taki sam kolor jak usta.
Te u stóp również.
- Dziękuję, panie prezesie - odpowiada obojętnym tonem.
Łukasz rzuca mi pytające spojrzenie, bo tylko ślepy by nie zauważył napiętej atmosfery.
- Możemy porozmawiać na osobności? - pytam cicho, kładąc rękę w dole pleców Idy.
Pod palcami wyczuwam coś jakby sznureczki. Jęczę w duchu z potrzeby spełnienia, bo wyobraźnia podsunęła mi widok jej wypiętych pośladków w wymyślnych koronkowych majteczkach. Nie zapomniałem o obietnicy klapsów.
Jednak zanim Ida udzieli mi odpowiedzi, słyszę spanikowany głos Tomka za plecami:
- Ewakuacja!
Rozglądam się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia, bo ten komunikat jest dla mnie niezrozumiały. Tomek powinien krzyknąć „padnij" albo „uciekaj", a nie mówić teatralnym półszeptem.
- Za późno - dopowiada normalnym głosem i ja też zauważam co, a raczej kogo, miał na myśli.
Podchodzi do nas piękno w idealnej postaci. Jej czerwona sukienka jest wykonana z koronki i prześwituje tam, gdzie sukienka może prześwitywać, jednocześnie pozostając na granicy przyzwoitości. Szpilki na gigantycznym obcasie ani trochę nie przeszkadzają w poruszaniu się, a tylko podkreślają jej grację i seksapil. Odrzuca na bok długie blond włosy i jednocześnie posyła mi uwodzicielski uśmiech, mrużąc oczy w kształcie migdałów.
Mam ochotę siąść na podłodze w kucki, ukryć twarz w dłoniach i zacząć się maniakalnie kiwać w przód i tył.
Dlaczego ja?!
Pod moim dotykiem Ida cała sztywnieje. Otwieram usta, by udzielić jej wyjaśnienia, które powinno już dawno paść, ale nie jestem wystarczająco szybki.
- Cześć, jestem Natalia, narzeczona Konrada. A ty to kto? - Te słowa razem z ręką wyciągniętą do Idy są moim grobem.
- Natalia, nie wprowadzaj ludzi w błąd. Nie jesteś moją narzeczoną - mówię ostrym tonem, ale Ida jakby mnie nie słyszała.
Ręka, którą podaje Natalii, drży tylko odrobinę, a kiedy się odzywa, wbija kolejny gwóźdź do mojej trumny:
- Ida, asystentka dyrektora do spraw inwestycji. - Wskazuje na Łukasza, który patrzy najpierw na nią, a później na mnie ze zdziwieniem, ale nie zaprzecza. - Przepraszam państwa, mam coś do załatwienia.
Patrzę bezradnie, jak odchodzi i miesza się z tłumem pod sceną.
- Coś ty nawywijał? - pyta mnie Łukasz.
Ignoruję go, chcę iść za Idą, ale Natalia uwiesza się mojego ramienia, przyciskając do niego cycki.
- Posłuchajmy razem koncertu! - mówi mi prosto do ucha, bo dzięki butom jest prawie mojego wzrostu.
Za wysoka.
Uświadamiam sobie, że wolę niższe kobiety.
Jedną kobietę.
Klnę w duchu.
- Nie jestem zainteresowany. - Uwalniam się z jej uścisku i ruszam na poszukiwania.
Przeciskanie się przez tłum nie jest proste, nawet z Tomkiem torującym mi drogę. Kiedy znajdujemy Idę niemal pod samą sceną, stoi za nią jakiś typ i szepcze coś do ucha. Wygląda jak gangster - wielki, krótkowłosy i pokryty tatuażami. Chcę podejść i zabrać mu sprzed nosa moją kobietę, ale Tomek kładzie mi rękę na ramieniu.
- To Darek Walczewski, mocny zawodnik MMA. Zrobisz scenę, to jesteś zdany na siebie - krzyczy, żebym usłyszał mimo muzyki.
- Za co ci płacę? - Jestem w szoku, bo pierwszy raz mówi, że nie będzie mnie chronił.
- Za powstrzymywanie cię przed robieniem awantur, których nie możesz wygrać.
Teraz klnę już jawnie. Przez ten hałas i tak nikt nie usłyszy. Do końca koncertu przyglądam się, jak Ida buja się z tym facetem w rytm muzyki. Nie muszę sprawdzać, jestem pewien, że ociera się swoją erekcją o jej pośladki, a jego ręce macają to, czego nie powinny.
Kurwa!
Nawet po koncercie nie zostawia jej w spokoju, tylko przystaje obok i z nią rozmawia. Chcę podejść, ale Ida mnie zauważa i rzuca spojrzenie pełne krzywdy, którym zatrzymuje mnie w miejscu.
Jak mam jej wytłumaczyć to cholerne nieporozumienie, jeżeli nie chce ze mną rozmawiać?!
Zaczynają się licytacje. Obrazy, ubrania znanych projektantów, błyskotki, kolacja z aktorem albo piosenkarką - nic, co by mnie zainteresowało bardziej niż wypalanie wzrokiem dziury w czerepie tego Walczewskiego. Przynajmniej do momentu, kiedy pada słowo „ważka". Patrzę na ekran prezentujący wystawiany przedmiot i zaciskają mi się pięści, a serce przeszywa paroksyzm bólu.
Nigdy nie poczułem się tak zdradzony jak teraz.
Właśnie trwa licytacja wisiora z ważką, który podarowałem Idzie. Nie ma mowy o pomyłce, bo sam go projektowałem, więc mam pewność, że jest jedyny na świecie. Patrzę na Idę prawie ze łzami w oczach. Ona wpatruje się w ekran, a dłonie przyłożone do ust ma złożone jak do modlitwy. Na jej twarzy maluje się wkurzenie albo rozpacz, nie umiem tego określić.
- Cena wywoławcza tysiąc złotych. Kto da więcej? - Parskam pod nosem, bo kiepsko go wycenili.
- Tysiąc pięćset. - Zgłasza się jakaś kobieta.
Mięśniak pochyla się nad Idą i coś mówi, ale nie otrzymuje odpowiedzi. Zastanawia się więc chwilę i podnosi rękę.
- Dwa tysiące! - grzmi na całą salę.
Idiota myśli, że dzięki temu szybciej dostanie się do jej majtek.
- Sto tysięcy - mówię głośno.
Czas zakończyć tę farsę. Jeżeli Ida nie chce wisiora, to choćbym miał zamknąć ważkę na zawsze w sejfie, nikt inny nie będzie go nosił. Wszyscy, łącznie z Idą, zwracają się w moją stronę. Mięśniak wygląda na wkurzonego.
Sorry, byłem pierwszy.
- Może pan powtórzyć? - pyta aukcjoner, niepewny, czy dobrze usłyszał.
- Sto tysięcy złotych - mówię ponownie powoli.
- Mamy niebagatelną sumę stu tysięcy! Czy ktoś da więcej? Nie? Po raz pierwszy... po raz drugi... po raz trzeci! - Głośne uderzenie młotka rozchodzi się po sali. - Sprzedane dżentelmenowi z hojnym sercem!
Patrzę na Idę intensywnie i zauważam, że broda zaczyna jej drżeć. Jestem taki wkurwiony, że nie interesuje mnie koleś od MMA, obecność mediów ani profil imprezy, bo za chwilę i tak skradnę wszystkie flesze dla siebie i zrobię scenę. Czekam grzecznie do ostatniej licytacji, a kiedy aukcjoner dziękuje wszystkim i schodzi ze sceny, ja wspinam się na nią boleśnie powoli, krok po kroku, stukając laską. Ida patrzy na mnie wielkimi oczami. W sumie nie ona jedna. Wszyscy są zaciekawieni, co powiem.
- Dobry wieczór. Nazywam się Konrad Cardecki i chcę skorzystać z okazji, żeby wygłosić oficjalne oświadczenie. - Rozglądam się po sali, ale uwaga wszystkich bezdyskusyjnie należy do mnie. - Będzie krótko. Informuję, że zrywam zaręczyny z panną Natalią Kamińską. - Odnajduję wzrok Idy. - Spodziewajcie się kolejnego newsa, kiedy oświadczę się kobiecie swojego życia. Dziękuję za uwagę.
Schodzę ze sceny, biorę oniemiałą Idę za rękę, zabieram ją sprzed nosa mięśniaka i pociągam za sobą w stronę wyjścia. Nie opiera się. Za naszymi plecami rozbrzmiewa fala coraz głośniejszych rozmów i podekscytowanych głosów. Lampy błyskowe migają dookoła. Ktoś wiwatuje, ktoś inny gwiżdże. Mam to gdzieś, bo czeka mnie ukaranie niegrzecznej asystentki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro