Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9: jesteś moim bohaterem

Zerknęłam na zegarek, zastanawiając się, czy zostać w pracy nieco dłużej i dokończyć, co miałam do zrobienia czy może ogarnąć to z rana.

Od niedzielnego meczu minęły dwa dni. O ile się nie myliłam, drużyna jutro ruszała w drogę na kolejne spotkanie, tym razem wyjazdowe. Niestety, kalendarz ligi krajowej był cholernie napięty, co skutkowało przemęczeniem zawodników, ale przede wszystkim licznymi kontuzjami.

Kamil nie odzywał się od naszego wieczornego, pomeczowego spotkania, co trochę mnie martwiło. Zaczynałam zachodzić w głowę, czy czasem nie przesadziłam. Okej, może niepotrzebnie rozdrapywałam kwestię przedłużenia kontraktu — ale dzięki temu dowiedziałam się, że ten wesoły i beztroski facet skrywa w sobie również poważnego, zdecydowanego mężczyznę. Później próbowałam poprawić mu humor, który najpewniej zepsułam, bo porażka zespołu z drużyną wyżej sytuowaną w tabeli chyba aż tak go nie bolała... może moje wygłupianie się, to jednak było dla niego za dużo?

Dobra, nie było co się zastanawiać.

Aniela: Widziałam na Instagramie, że mieliście trening. Jak nastroje przed meczem?

Nim zdążyłam zaksięgować kolejną fakturę, kątem oka dostrzegłam, że ekran telefonu się podświetlił.

Kamil: W porządku. Te trzy punkty będą nasze 🔥🔥🔥

Kamil: Podasz mi wreszcie swojego Instagrama?

Uśmiechnęłam się pod nosem. Chyba nie był na mnie zły, a już tym bardziej nie sprawiał wrażenia przerażonego tym, co odwalałam. No dobrze... najpewniej był zajęty, jak każdy normalny człowiek, który pracował. Sama przecież nie wychodziłam z biura wcześniej niż o osiemnastej.

Aniela: Nie podam.

Kamil: Okej, sprawdzę wszystkie tysiąc kont, które przejrzało dzisiaj moje stories.

Aniela: Powodzenia! 😘

Wiedziałam, że był skłonny to zrobić, gdyby oczywiście był odpowiednio zdeterminowany. Na razie jednak determinacja nie osiągnęła szczytowego poziomu, więc przez jakiś czas byłam bezpieczna.

Kamil: Masz ochotę na spacer?

Aniela: Jest zimno, ciemno i niebezpiecznie.

Kamil: Ze mną nie musisz się niczego bać ;>

Kamil: I z całą pewnością nie zmarzniesz.

Parsknęłam cicho. On naprawdę nie wiedział, kiedy powiedzieć sobie dość. Ale cóż, właśnie takiego go lubiłam.

Aniela: To, że masz metr dziewięćdziesiąt i bicepsy jak grejpfruty nie czyni Cię niepokonanym.

Aniela: I nie schlebiaj sobie aż tak.

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.

Kamil: Jak grejpfruty?! Koleżanko, masz stare dane, co najmniej jak arbuzy!

Kamil: I chciałem poratować Cię kurtką ;> Nie wiem, co sobie pomyślałaś ;>

— Bezczelny — wymamrotałam pod nosem, przytykając końcówkę długopisu do ust. Nie mogłam jednak przestać głupio się uśmiechać.

Kamil: To jak?

Westchnęłam, odchylając się na krześle. Nie było mowy, abym dała wyciągnąć się na spacer. Było chłodno, wietrznie, a on nie mógł pozwolić sobie na to, by się przeziębić, nie dwa dni przed meczem. Zwłaszcza, że grali ze słabszym przeciwnikiem i istniała spora szansa, że wyjdzie na boisko, bo trener będzie testował nowe konfiguracje składu.

Kamil: Nela?

Coś ciepłego pojawiło się w moim mostku i rozlało po moim organizmie, gdy zobaczyłam zdrobnienie swojego imienia.

Aniela: Jeszcze nie wyszłam z pracy. Będę wolna dopiero za godzinę.

Kamil: Twój szef to jakiś potwór!

Czyżby zapomniał? Chyba wspominałam mu na obiedzie, że sama byłam sobie szefem...

Aniela: Ja jestem swoim szefem 😂

Kamil: To chociaż zabawny potwór.

Aniela: Dzięki 😂

Kamil: Jeśli nie chcesz iść na spacer, to co powiesz na herbatę i ciastka?

Kamil: Upiekłem dzisiaj rano.

Kamil: Maślane.

Jęknęłam na samą myśl o maślanych ciasteczkach. Cholera, wiedział, jak mnie podejść, diabeł jeden.

Aniela: Będę za godzinę.

***

Mając świadomość tego, że dzisiaj pewnie będzie musiał wcześniej się położyć, nie nadłożyłam drogi, by wskoczyć do domu i się przebrać. Dzisiaj miałam na sobie czarny golf i ołówkową spódnicę wraz z marynarką w tym samym kolorze, czyli odrobinę bardziej formalny strój aniżeli na co dzień. Rano miałam kilka spotkań z potencjalnymi klientami, przez co chciałam sprawiać wrażenie ciut bardziej zorganizowanej i profesjonalnej.

Kamil otworzył drzwi z rozmachem i szerokim uśmiechem. Jak przypuszczałam, miał już na sobie szare spodnie dresowe oraz białą, przylegającą do ciała koszulkę, która nie pozostawiała mojej wyobraźni zbyt wiele do dopowiedzenia. Mrugnęłam, odrywając wzrok od zarysowanych mięśni brzucha. Jak mu powiedziałam w niedzielę — byłam tylko kobietą i miałam oczy... ale oprócz tego miałam do niego szacunek i nie zamierzałam wgapiać się w niego jak sroka w gnat.

Przyłapałam go za to na wgapianiu się we mnie. Cóż, nie winiłam go. Przywykł do dresów, dżinsów i timberlandów.  

— To gdzie te ciasteczka? — zagadnęłam na powitanie, na co zaśmiał się głośno.

— A gdzie buziak na powitanie? — odparował na to, nachylając się. — Urosłaś czy co?

— Humor ci dopisuje, jak widzę — mruknęłam, cmokając go w ten fragment policzka, którego nie pokrywała zadbana broda. Pachniał żelem do mycia i proszkiem do prania. — To buty — dodałam, odstawiając torebkę na pobliski stolik. Zdjęłam również kurtkę i botki na obcasie.

— Co? — zapytałam, kiedy nadal się we mnie wpatrywał.

— Wyglądasz jakoś tak...

— Profesjonalnie? — zapytałam z nadzieją, chociaż przeczuwałam, że prawdopodobnie nie było to słowo, którego chciał użyć.

— Dokładnie tak — potwierdził, po czym klasnął w dłonie, odwracając wzrok. Wzruszyłam ramionami i podeszłam do stołu, na którym oprócz ciasteczek zauważyłam również coś, co wyglądało jak dwie porcje sałatki z kurczakiem.

Na ten widok coś boleśnie ścisnęło mnie w sercu. Słusznie założył, że będę głodna po całym dniu pracy, więc... przygotował dla mnie kolację. Dopiero na widok jedzenia uświadomiłam sobie, że ostatni posiłek jadłam krótko po tym, jak skończyłam spotkania, a więc około trzynastej?

— Schyl się — zażądałam nieco szorstko, bo zwyczajnie nie umiałam radzić sobie z sytuacjami, gdy ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli o mnie dbał. Na całe szczęście, poza pytającym spojrzeniem, Kamil nic nie powiedział, więc bez słowa wsparłam się dłońmi o jego ramię, by zachować równowagę i pocałowałam go w drugi policzek. Przytrzymałam przy tym usta dłużej przy jego skórze.

— To teraz możemy jeść — rzuciłam wesoło, jakby nic dziwnego chwilę temu się nie stało. Zajęłam miejsce przy stoliku i zaczęłam pałaszować, uprzednio życząc mu smacznego.

Nieustannie zaskakiwało mnie, jak swobodnie czułam się w jego towarzystwie. Znaliśmy się, ile? Niecały miesiąc? A nie przeszkadzało mi, że całował mnie w policzek albo nasze kolana stykały się, gdy siedzieliśmy przy niewielkim stoliku w jego mieszkaniu. Nie przytłaczała mnie bliskość Kamila, bo wiedziałam, że nie zrobi niczego, czego bym sobie nie życzyła — i to nie dlatego że musiał dbać o wizerunek, bo był osobą publiczną, ale dlatego że mu ufałam.

— Zawsze masz tak dużo pracy?

Pokręciłam głową.

— Radek się rozchorował, więc mam wszystko na głowie — wyjaśniłam po tym, jak przełknęłam kurczaka. Zaraz, to nie był kurczak, a tofu. Zapamiętał. — Zwykle wychodzę po szesnastej.

— Dbaj o siebie, dobrze?

Chciał kontynuować, ale weszłam mu w słowo:

— Dbam, spokojnie. Pamiętam o posiłkach i się wysypiam. Czy widać mi cienie pod oczami?

— Nie — powiedział krótko po tym, jak zerknął na moją twarz.

— To oznacza, że krem działa jak należy.

W odpowiedzi szturchnął mnie kolanem w udo, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Dbam o siebie, słowo harcerza — powiedziałam nieco łagodniej, unosząc widelec. Nie wyglądał na przekonanego, ale na szczęście nie drążył tematu. — O której jutro wyjeżdżacie?

— O ósmej. — Wydęłam wargi, co za barbarzyńska pora. — Wieczorem zrobimy sobie mały trening, a w dzień meczu rozruch. Wrócimy prawdopodobnie w piątek, późnym wieczorem.

I kto mi tu wypominał nadgodziny? Dziewczyny i żony siatkarzy musiały mieć przewalone, biorąc pod uwagę kalendarz sportowy. A najgorsze dopiero nadchodziło — play-offy prawdopodobnie wypadną w święta wielkanocne.

— Wiem, będziesz tęsknić.

W pierwszym odruchu chciałam zaprzeczyć, w porę jednak zmieniłam strategię.

— Oczywiście, że tak — przytaknęłam. — Kto będzie mnie karmił? — dodałam, za co znowu zasłużyłam na szturchnięcie.

— Ej, to nie fair! — zawołałam. — Dobrze wiesz, że w tej spódnicy nie mogę ci oddać. — Fakt, akurat ta nieszczególnie się rozciągała, więc wykonując gwałtowniejszy ruch ryzykowałam porwaniem szwów. A naprawdę ją lubiłam.

— Zawsze możesz ją zdjąć — stwierdził takim tonem, jakby informował mnie, że za oknem pada deszcz.

— A masz jakieś spodnie dresowe poza tymi na tyłku? — podłapałam, bo to wcale nie był taki głupi pomysł.

— Czy ty naprawdę chcesz pożyczyć sobie ode mnie spodnie? — powtórzył powoli, odkładając widelec.

— Tak. Co w tym dziwnego?

— To, że będą na ciebie za duże?

— Na pewno za długie — zgodziłam się, poprawiając okulary na nosie. — Aczkolwiek w tyłku pewnie jak znalazł.

Zmierzył mnie spojrzeniem tak dziwnym, że na moment zapomniałam języka w gębie, co, przyznam szczerze, mi się nie zdarzało.

— Dobra, nieważne. — Nabiłam na widelec ostatni kawałek tofu, a potem odłożyłam sztućce na talerzu. — Mhm, ale się najadłam — dodałam, po chwili.

— Wypij herbatę.

— Dobrze, tato — wymamrotałam ugodowo, chwytając oburącz przesunięty w moją stronę kubek. — Za chwilę. — Przetransportowałam się na kanapę, gdzie skuliłam się na tyle, na ile pozwalała mi na to spódnica. Odstawiłam kubek, co spotkało się z pełnym dezaprobaty spojrzeniem Kamila, ale udawałam, że tego nie zauważam, co nie było takie trudne, biorąc pod uwagę wszechogarniającą mnie senność.

— Uratowałeś mnie dzisiaj. Mnie i mój żołądek — mamrotałam z przymkniętymi powiekami.

— Ktoś musiał — odparł całkowicie nieskromnie. Po dźwiękach, jakie dotarły do moich uszu, zorientowałam się, że zaczął zbierać naczynia. Chciałam to zrobić później — w myśl zasady, skoro zrobiłeś obiad, ja posprzątam — podział obowiązków i te sprawy — ale zmęczenie chwyciło mnie mocno i nie byłam w stanie się ruszyć. Dosłownie zmiotło mnie z planszy.

— Przyznaj, jestem twoim bohaterem — zaczął mnie podpuszczać po chwili, a jego głos zabrzmiał nieco bliżej. — Chyba zasłużyłem na miłe słowo, co? — Klapnął na miejsce obok na kanapie i przez chwilę się wiercił, najwidoczniej chcąc wygodnie się rozsiąść.

— Zrobiłeś dla mnie kolację, bo chciałeś się o mnie zatroszczyć czy po to, by połechtać swoje ego? — zapytałam, otwierając jedno oko, by na niego spojrzeć. Rzeczywiście się dosiadł, ale między nami zostało sporo przestrzeni.

Wydął wargi. Zdążyłam się już nauczyć, że robił tak, gdy chciał ukryć uśmiech.

Maybe both?

Długo jednak nie wytrzymał, kiedy na niego spojrzałam, już szczerzył się jak głupi do sera, na co prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową. Gdyby można było zatrzymać albo chociaż zwolnić czas, to zrobiłabym to właśnie w tym momencie. Jego radość była taka szczera, serdeczna, a przede wszystkim zaraźliwa.

Both, both — powiedziałam w końcu ugodowo, bo nie widziałam powodu, by się z nim droczyć albo całkowicie umniejszać temu, co dla mnie dzisiaj zrobił. — Jesteś moim bohaterem — przyznałam, mrużąc oczy. — Ale tylko dzisiaj.

Kamil w żaden sposób nie zmartwił się moimi słowami, wręcz przeciwnie — sprawiał wrażenie podejrzanie pewnego siebie. Znaczy się on zawsze był cholernie pewny siebie, najpierw jego ego wchodziło do pokoju, a dopiero potem on, ale w tym momencie... Czyżby miał na mnie jakiegoś haka albo trzymał asa w rękawie szarej, dresowej bluzy? 

— A co dostanę za obiecane pudełko maślanych ciasteczek? — zagadnął.

Szlag. Zapomniałam o ciasteczkach. O tych banalnie prostych w przygotowaniu, wyciętych w kształcie serduszek i posypanych cukrem ciasteczkach, za które byłam gotowa dać się pokroić.

— Figę z makiem — mruknęłam bez zastanowienia — W końcu są obiecane, co oznacza, że już obiecałeś, że mi je dasz. Nie przypominam sobie, żebyś powiedział, że chcesz cokolwiek w zamian.

Przez chwilę przyglądał mi się, głęboko zamyślony. Wreszcie drgnął, jakby się z tego zamyślenia wyrwał. A potem, jak nigdy nic, przeczesał palcami krótkie włosy, co robił bardzo powoli, a czemu ja przyglądałam się wręcz z nadzwyczajną uwagą. Na czym oczywiście mnie przyłapał.

Sięgnęłam poduszkę, którą w niego rzuciłam, gdy zaczął się głośno śmiać. Szatan w ludzkiej skórze.

— Niech ci będzie — zgodził się nieoczekiwanie. — Dostaniesz ciasteczka, ale za to obejrzysz ze mną kosza.

— Tsss — syknęłam tylko na niego, chwytając drugą poduszkę, do której się przytuliłam. Nie zamierzałam jednak w żaden sposób oponować, a już tym bardziej stąd wychodzić. Chociaż miałam wyrzuty sumienia, jasne. Kamil rano wyjeżdżał, ja szłam do pracy. No i Pies była sama w domu od kilkunastu godzin, więc pewnie zaczęła biegać po ścianach — niekoniecznie z tęsknoty za mną, prędzej z nudów. I jeszcze mój beauty sleep...

Tuż po tym, jak sięgnął po pilota i włączył telewizor, oparł ramię na zagłówku sofy. Zerknął na mnie kątem oka, a ja uniosłam brwi. Zauważył moją reakcję, bo widziałam, że kącik jego ust drgnął. No proszę, a niby tak skupiony na wyjściowym składzie drużyny koszykówki.

Dobra, długo nie musiał czekać. Nie zaczęła się nawet pierwsza kwarta, a ja już się do niego przysunęłam i oparłam o zachęcająco ciepły bok. Skuliłam się przy tym jakoś dziwnie, doskonale świadoma tego, że ścierpnę, ale postanowiłam martwić się tym później.

— Jesteś moim bohaterem — przyznałam cicho, kiedy ramię Kamila zsunęło się z oparcia kanapy, by mnie objąć.

Nie odpowiedział, ale delikatne muśnięcie palcami mojego biodra powiedziało mi więcej niż tysiąc słów.

Moi mili,
jesteśmy parę rozdziałów dalej, więc zgodnie z zapowiedzią powtarzam konkurs na MVP!
Kto tym razem skradł Wam serca?

Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCiMiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro