Rozdział 8: lubisz pizzę?
Kiedy przegrywaliśmy, trener nie podnosił głosu. Stosunkowo szybko zdał sobie sprawę, że taka forma komunikacji kompletnie na nas nie działała — zamiast motywować, jedynie grzebała w jeszcze większym dole.
— Za cztery dni mamy kolejny mecz, który jest nawet ważniejszy od dzisiejszego — powiedział, gdy zebraliśmy się dookoła niego jeszcze na boisku. — Nie bądźcie na siebie źli, daliśmy z siebie wszystko, a teraz idziemy dalej.
Słowa te nadal brzęczały mi w głowie, kiedy siedziałem na ławce w szatni, wpatrując się ścianę naprzeciwko. Wyszedłem spod gorącego prysznica tak dawno, że zdążyłem już obeschnąć. Przynajmniej przy umywalce nie będzie tłoku, jak pójdę dosuszyć włosy i je ułożyć.
— Kamil? — Javier zajął miejsce obok mnie, korzystając z tego, że nie było Kajetana. Podrapał się po umięśnionej klatce piersiowej, której w pewien sposób mu zazdrościłem. — Ta dziewczyna, do której podszedłeś po meczu, to była Anela? — zapytał. Zaczął gwałtownymi ruchami podsuszać czarne włosy ręcznikiem.
— Kamil w końcu znalazł sobie dziewczynę? — zawołał swym tubalnym głosem Paweł, nasz środkowy.
— Lepiej późno niż wcale! — poparł go Nikodem.
Wywróciłem oczami. No proszę, a niby tacy dorośli.
— Ile wy macie lat? — odezwał się nieoczekiwanie Maks, który wyszedł z łazienki na samych spodenkach i w klapkach. — Sami macie żony i dziewczyny, więc dajcie mu spokój. — Popatrzył to na Pawła, to na Nikodema, a spojrzenie miał przy tym tak wymowne, że obaj się odwrócili, jakby mieli po pięć lat i mama ich skarciła za powrót z podwórka po czasie.
— Bogdanie, zlituj się i wyłącz ten niemiecki rap — dodał kapitan, biorąc z szafki pojemnik z pastą do włosów.
— To Aniela — potwierdził Kajetan, który klepnął lekko Javiera w ramię, by się przesunął. — Wylicytowała z nim obiad w aukcji dla hospicjum.
W jasnych oczach Javiera mignęło zrozumienie — najwidoczniej przypomniał sobie moje podchody do kobiety i próbę zaproszenia ją na randkę.
Na szczęście nikt już o nic nie zapytał. Nie chciałem z nimi rozmawiać o Anieli, przynajmniej dzisiaj. Nie miałem do niej żadnych praw, ale jednocześnie nie potrafiłem przestać postrzegać jej jako kogoś „mojego". Kogoś, o kim żaden z tych bałwanów nie miał prawa w tym momencie mówić.
Podniosłem się w końcu z ławki i zawlokłem dupę do łazienki, gdzie natrafiłem na Maksa, co tylko pogorszyło mi humor. Szanowałem naszego kapitana i trochę już od niego się nauczyłem, a mogłem wyciągnąć jeszcze więcej, jednak... czasami zwyczajnie ciężko było być tym drugim, zwłaszcza, kiedy drużyna przegrywała. Niemal zawsze pojawiało się pytanie: co byłoby, gdybym to ja zagrał zamiast niego?
— Zostawić ci pastę? — zapytał, przesuwając w moją stronę zamknięty pojemnik. Skinąłem głową i podziękowałem. Mężczyzna poklepał mnie po plecach — zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował, zostawiając mnie samego przy umywalce. Chociaż on.
Zagęszczając nieco ruchy, ułożyłem włosy, poprawiłem brodę, ubrałem się do końca i wyperfumowałem. Byłem gotowy na kolejne spotkanie z Anielą. Co prawda tym razem go nie planowałem, ale paradoksalnie to, czymkolwiek było, rozwijało się naturalnie, spontanicznie. I bardzo mi się to podobało.
Jakieś dziesięć minut przed upływem umówionej godziny, mój telefon zawibrował cicho, informując o nadejściu wiadomości.
Aniela: Czekam przy wyjściu. Załóż kaptur, bo wieje jak cholera.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Cała Aniela. Wciągnąłem kurtkę, złapałem plecak i pospieszyłem w kierunku wyjścia, żegnając się z tymi, którzy ociągali się z powrotem do domu.
Faktycznie, przed wyjściem zauważyłem czerwone Mini.
— Miałeś założyć kaptur — powiedziała z wyrzutem dziewczyna, gdy wgramoliłem się na miejsce pasażera. Wiedziałem, jak bardzo była wrażliwa na punkcie swojego małego samochodziku i jak bardzo go uwielbiała — przecież nazwała go ikoną — dlatego nie zamierzałem komentować, że było mi ciasno.
— Dobrze wysuszyłem włosy, nic mi nie będzie — odparłem na to, a następnie nachyliłem się i musnąłem wciąż zimnymi wargami ciepły policzek kobiety.
Wzdrygnęła się. Czy to z powodu zimna, czy zaskoczenia — nie odważyłem się zapytać.
— Dokąd jaśnie pana zawieźć? — zapytała, wbijając wsteczny.
— Lubisz pizzę?
— Głupie pytanie.
— To jedziemy do mnie na posiłek przegranych. — Widziałem, że chciała coś powiedzieć, słysząc ostatnie słowo, ale nie pozwoliłem jej na to, podając dokładne wskazówki co do dojazdu.
Kątem oka obserwowałem Anielę. Włosy, ku mojemu rozczarowaniu, znowu miała upięte — związane w warkocza, który zaczął się rozpadać — tu i ówdzie po jej szyi spływało kilka kosmyków. Chyba wyczuła, że nieszczególnie miałem ochotę na rozmowę, za co byłem jej wdzięczny. Ograniczyła się do nucenia utworów z lat osiemdziesiątych, które wypełniały wnętrze Mini.
Po pokazie równoległego parkowania przy palmiarni, nawet nie łudziłem się, że Aniela okaże się kiepskim kierowcą. I się nie myliłem — nie prowadziła ślamazarnie jak babcia, nie szarpała sprzęgła — w pełni korzystała z możliwości swojego autka. Swoją drogą, jak na taki malutki silniczek, ile tu mogło być pod maską, jakieś dziewięćdziesiąt koni?, Mini miało całkiem niezłe przyspieszenie.
— Mam się przygotować na bałagan? — zapytała, gdy stanęliśmy przed drzwiami do niewielkiego mieszkania, jakie wynajmował dla mnie klub.
Udawałem, że się zastanawiam.
— Ogromny — zapewniłem, otwierając drzwi. Cofnąłem się, by mogła swobodnie wejść do pomieszczenia, które jednocześnie pełniło rolę salonu z aneksem kuchennym i przedpokoju. — W tym mieszkaniu nie ma miejsca na bałagan — dodałem, zapalając światło.
Pomogłem Anieli zdjąć zimową kurtkę, a potem zachęciłem ją, by się rozgościła. Weszła głębiej do mieszkania, starając się wścibsko nie rozglądać, chociaż nie miałem ku temu nic przeciwko.
— Trochę tu pusto — zauważyła, stawiając torebkę na podłokietniku kanapy. Czując na siebie jej spojrzenie, przeszedłem do kuchni.
— Mam kontrakt tylko na ten sezon — powiedziałem, myjąc dłonie w zlewie. Potem wyciągnąłem drożdże oraz masło. Zerknąłem na nią, gdy przymknąłem drzwiczki lodówki. — Może kawy albo herbaty? Zaproponowałbym wino, ale...
— Prowadzę — dokończyła za mnie, powoli wchodząc do kuchni. Stąpała ostrożnie, jakby podłoga mogła się pod nią zapaść. Zabawnie było przyglądać się takiemu niepewnemu wydaniu Neli. Nie znałem jej od tej strony. — Przedłużasz kontrakt? I tak, poproszę herbatę.
Przystanęła na samym skraju kuchni, w miejscu, gdzie panele podłogowe przechodziły w płytki. Oparła się o blat, krzyżując ramiona na piersi. Nie odrywała ode mnie wzroku.
— Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy — przyznałem, zaczynając nucić pod nosem.
— A inne kluby?
Pokręciłem głową, wyciągając dwa kubki z szafki, do których wrzuciłem torebki herbaty. Aniela wybrała miętę.
— Przedłużą ci kontrakt — odezwała się nieoczekiwanie, po dłuższej chwili namysłu. Spodobało mi się, że zabrzmiała przy tym tak pewnie.
— Tak? — Zdziwiłem się, unosząc brew. Przystanąłem tuż przed nią, by sięgnąć do szafki, która znajdowała się nad głową kobiety. Pachniała jakąś mieszanką kwiatową. Ładnie.
— Wiem, że trener stawia na Maksa, ale — zaczęła, unosząc podbródek, by nie przerywać kontaktu wzrokowego. Uchyliłem szafkę, przesuwając palce, by przysłonić dłonią krawędź. Nie było opcji, by Aniela się o nią uderzyła, ale wolałem nie ryzykować.
— No, uważaj lepiej, co chcesz powiedzieć — zwróciłem jej uwagę. — Nie chcę słyszeć ani złego słowa na najlepszego rozgrywającego w naszej lidze, mojego kapitana.
— Nie zamierzałam powiedzieć o nim złego słowa. Ani jednego! — Naburmuszyła się od razu, a na jej policzkach pojawiły się słabe rumieńce. — Maks jest cholernie dobry i mądrze rozgrywa...
Odstawiłem miskę na blat, a następnie zamknąłem szafkę. Jednak nie odstąpiłem od Anieli, mało tego, oparłem dłonie na blacie po obu jej bokach. Zachowałem miejsce na Jezuska, nie chciałem przecież nadmiernie kobiety osaczać. Co nie zmienia faktu, że sprawiała wrażenie takiej ciepłej, miękkiej, że nie marzyłem o niczym innym, jak przytuleniu się do niej. Zwłaszcza po zafundowanych przez Łuczników wcirach.
— ... i przykro mi, że z tego z powodu stoisz w kwadracie — dokończyła cicho. — Nie masz szansy pokazać, co potrafisz i szlifować umiejętności. Nie wychodzisz w wyjściowej szóstce i nie wyjdziesz, dopóki piłka dobrze leży Maksowi w dłoniach. Przez to nikt z innego klubu cię nie zobaczy, gdzie być może miałbyś szansę grać pierwsze skrzypce — mówiła dalej, a ja w milczeniu przyglądałem się jej ciemnym oczom. Gdy tak się nad nią nachylałem, byliśmy niemalże na tym samym poziomie. — To cholernie niesprawiedliwie.
Zapatrzyłem się w cienki łańcuszek okalający szyję, który wystawał zza materiału bluzy. Z brutalną szczerością powiedziała prawdę. Miała rację. Wiedziałem o tym, zdawałem sobie z tego sprawę.
— Dobrze sobie radzę na treningach, więc jest cień szansy na to, że przedłużą mi kontrakt. Muszą mieć kogoś w razie wu. — Mrugnąłem do niej, a potem odsunąłem się, żeby wreszcie wyrabiać ciasto na pizzę.
— Nie chciałbyś grać dla innego zespołu?
— Nie — odparłem, ciesząc się, że nie widziała mojej twarzy. — Podoba mi się tutaj.
Mruknęła coś w odpowiedzi, a potem zabrała się za krojenie dodatków. Wiedziałem, do czego nawiązywała — mógłbym grać w słabszym klubie przez jeden sezon, żeby się wykazać. Potem kupiłby mnie jakiś znajdujący się wyżej w tabeli. Tylko nie chciałem.
Dziesięć minut później zalegliśmy na niewielkiej kanapie, jaką miałem w salonie. Aniela usiadła bokiem do telewizora, z którego leciały hity Backstreet Boysów, a przodem do mnie, podkulając nogi. Kolanem dotykała mojego uda — miejsce, w którym nasze ciała się stykały przyjemnie grzało. Cieszyłem się, że czuła się w moim towarzystwie równie swobodnie, co ja w jej.
— Dzisiejszy mecz to była porażka, nie? — zapytałem w końcu.
— Chcesz o tym rozmawiać? — odparła, posyłając mi długie spojrzenie znad kubka z herbatą.
— Chcę — potaknąłem.
— Nawet nie grałeś.
— Ale jestem częścią drużyny. Wygrywamy i przerywamy razem — pouczyłem ją, na co wywróciła oczami.
— Tylko się nabijam — odpowiedziała, prostując się, by odstawić kubek na ławę. Zniknęło jej kolano, co powitałem z żalem.
— Słyszałem, co powiedziałaś na hali. Naprawdę myślisz, że mogliśmy ich pokonać?
— Tak — przyznała otwarcie. — Pokonaliśmy ostatnio w wielkim stylu Fosforany, więc myślisz, że nie dalibyśmy sobie rady z Łucznikami? No proszę cię. — Posłała mi pełne politowania spojrzenie. — Ich atakujący już strzelał fochy, podejrzewam, że niewiele brakowało, a zacząłby tupać. Zirytowany nie przydałby się swojej drużynie.
— Utrzymaliby przewagę dzięki pozostałym zawodnikom.
— Nieprawda. Zawsze, ale to zawsze, opierają strategię na atakującym. Prawda, reszta drużyny była w dobrej dyspozycji, ale dalibyśmy sobie radę... a tak to wychodziło im wszystko. Z czego się śmiejesz? — Zmarszczyła ciemne brwi.
— Nie śmieję się, a jedynie uśmiecham. Do ciebie.
Naprawdę się wyszczerzyłem, jak głupi do sera. Nie mogłem jednak nic poradzić na to, że wyglądała słodko, gdy tak się emocjonowała i coraz szybciej wyrzucała z siebie słowa. Podobnie było w palmiarni.
— Ty już mnie lepiej nie czaruj. Lepiej wstaw tę pizzę do piekarnika, bo umrę tu z głodu.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, o pani.
W odpowiedzi rzuciła we mnie poduszką, ale w porę podniosłem się z kanapy. Widziałem, że uśmiechała się pod nosem, kręcąc przy tym głową.
— O matko, ale dawno nie słyszałam tej piosenki!
Nim zdążyłem zapytać o tytuł, Aniela podgłośniła telewizor, a po mieszkaniu poniosła się Livin' La Vida Loca. Kurde, faktycznie, sam nie pamiętałem, kiedy ostatnio słyszałem ten kawałek.
Nela nieoczekiwanie pojawiła się w kuchni. Potrząsnęła głową to w jedną, to w drugą stronę, rozwalając przy tym jeszcze bardziej swojego warkocza, a potem odchyliła się, udając, że śpiewa do drewnianej łyżki, którą zwinęła z blatu. Przy samej frazie Livin' la vida Loca, podobnie jak Ricky na ekranie, ułożyła prawą dłoń na biodrze, którym zakręciła, unosząc drugą. Nic nie robiła sobie z fałszowania, a jej entuzjazm był wyjątkowo zaraźliwy. Ni to się śmiejąc, ni to śpiewając, dołączyłem do niej, wymachując przy tym ręcznikiem kuchennym.
— Kurde, ale z Ricky'ego było niezłe ciacho — wysapała, gdy piosenka dobiegała końca. Zerknąłem na ekran. Jasne, Martin wyglądał tam, jak bóg seksu, ale w życiu nie zamierzałem przyznać jej racji.
— Dobra, dobra, już się tak nie śliń, bo nie mam żadnego wiadra pod ręką — powiedziałem zamiast tego, rzucając w nią małą butelką wody, którą w ostatniej chwili pochwyciła.
— Zaraz zobaczymy, kto się tutaj będzie ślinił — odparła na to, odkręcając korek. Na ekranie pojawiła się Jennifer Lopez.
— Czy to nie jest czasem ten teledysk, gdzie ona wyzywa na taneczny pojedynek tego fagasa?* — zapytałem, marszcząc brwi.
— O jezu, tak! — Oczy Neli powiększyły się, jakbym ofiarował jej jeden z lepszych prezentów. Przekręciła się na krześle, na którym przysiadła, by bezczelnie wgapiać się w ekran.
— Serio?
— No co? — Obruszyła się. — Jestem prostą kobietą, poza tym bóg po coś dał mi oczy. Widzę fajną klatę, to patrzę. — Wzruszyła ramionami, a następnie ponownie upiła łyk wody, tym razem większy niż poprzedni. — Poza tym popatrz na JLO, jak ona się tutaj rusza, cholera, chciałabym tak umieć.
— Na moje jest odrobinę za niska.
— Co ma piernik do wiatraka? — obruszyła się Aniela. — Poza tym... odezwał się wielkolud — rzuciła wyłącznie z czystej przekory, patrząc na mnie znad oprawek okularów. Ze swoim metr dziewięćdziesiąt może i nadawałem się na rozgrywającego, ale pośród moich kolegów wypadałem na niskiego.
Z powrotem walnąłem się na kanapę, bo chociaż nie grałem dzisiaj meczu, czułem go w nogach. Rozruch obowiązywał każdego, nawet kwadrat. Poza tym cały czas musiałem pozostawać rozgrzany, na wypadek, gdyby trener chciał mnie wprowadzić chociaż na krótką zmianę.
Aniela przysiadła obok i kiedy ułożyła się wygodnie, zsunąłem się nieco po oparciu, by oprzeć głowę o jej ramię. Poczułem, że się napięła i już byłem gotowy na to, że się odsunie, jednak tkwiła nieruchomo, co przyjąłem z ulgą. Nie miałem odwagi na większy krok, poza tym chyba było na takie za wcześnie, jednak chciałem być blisko. I póki co sama jej obecność mi wystarczała.
— Podgłośnij moje radio, podaj mi alkohol — zanuciła w rytm lecącej teraz piosenki Enrique Iglesiasa.
Przymknąłem powieki, ograniczając się jedynie do lekkiego uśmiechu. Zaczynałem rozumieć, co mieli na myśli koledzy, gdy opowiadali o tym, jak istotna była w życiu obecność kogoś, komu się ufało, komu na nas zależało. Mogliśmy być beznadziejnymi zawodnikami, mogliśmy położyć mecz i dosłownie dać dupy na boisku, ale zawsze byliśmy ukochanymi synami, ojcami, braćmi, czy mężami. Niezależnie od wyniku.
*Jennifer Lopez — Ain't it funny
Moi mili,
środowy rozdział wyjątkowo wcześniej, tj. jutro, w okolicach 18.00. Kolejny już standardowo w niedzielę.
Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCiMiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro