Rozdział 7: ale wygwizdałabym tego amboniarza
Zdecydowanie nie lubiłam się spóźniać, ale jeszcze bardziej nie lubiłam robić awantury o nic, zwłaszcza w niedzielne popołudnie. Dlatego gdy weszliśmy na halę i zobaczyłam, że lada moment zabrzmi pierwszy gwizdek, ograniczyłam się do westchnięcia, a także możliwie szybkiego zajęcia miejsca.
— Boże, ale tu głośno. — Mati, narzeczony mojej najdroższej przyjaciółki, skrzywił się, gdy tłum rozpoczął intensywny doping naszej drużyny. Zewsząd zalała go fala dźwięków — bębny klubu kibica, pogwizdywania, okrzyki, muzyka DJ'a. Mogło to być oszałamiające z perspektywy osoby, która przyszła na mecz pierwszy raz w życiu.
Sama pospiesznie zaczęłam składać klaskacz, wzrokiem prześlizgując się po boisku. Trener nie zaskoczył mnie składem — spodziewałam się wyjściowej szóstki bez żadnych zmian. Mimowolnie popatrzyłam w kierunku kwadratu, gdzie dostrzegłam Kamila — jak to on, nie mógł ustać w miejscu, wyklaskując rytm. Mimo iż nie wyszedł na boisko, sprawiał wrażenie zmotywowanego do działania. Niby wiedziałam, że nie zobaczę go w akcji, ale i tak odczułam dziwny smutek i... zawód?
Poruszyłam ramionami i skupiłam się na grze, zapominając nawet o tym, że nie przyszłam na mecz sama, a z przyjaciółmi. Przeciwnik po drugiej stronie siatki był wymagający — trzecia drużyna z ligowej tabeli, która już raz zmiotła nas z boiska. Jeśli chcieliśmy wyszarpać dzisiaj jakieś punkty, musieliśmy mocno się skupić. Będzie trudno, na pewno, ale po tym, jak ostatnio ograliśmy Mistrza Europy, mogliśmy sięgnąć i po nich.
Zaczęliśmy mocnymi zagrywkami i krótkimi atakami. Szybko zbudowaliśmy bezpieczną przewagę, która początkowo wynosiła sześć punktów, ale ostatecznie skurczyła się do czterech. Liczył się jednak finalny wynik — pierwszy set był, ku mojej ogromnej uldze, nasz.
Kiedy w przerwie zrobiło się nieco ciszej, Anna zaczęła tłumaczyć Matiemu, komu kibicował i o co generalnie w siatkówce chodziło. Wyciągnęłam telefon, bo ktoś się do mnie tak intensywnie dobijał pod koniec seta, że wibracje czułam przez torebkę. Uniosłam brew, dostrzegając wiadomości od Konstancji. Siostra i siostrzeniec mieli mi towarzyszyć na meczu, ale Młodego coś rozłożyło. Nie chciałam zwracać biletów na jedno z topowych spotkań. Doskonale wiedziałam, że i tak nie zostaną już odsprzedane, dlatego zaproponowałam je przyjaciołom.
— Wiesz, ja nie chcę nic mówić, ale przystojny ten Kamil — odezwała się nieoczekiwanie Anna, nachylając w moją stronę. — Musisz mi go przedstawić.
— Zobaczymy — odparłam lakonicznie.
— Też mam prawo go poznać! Radek nie może być jedynym uprzywilejowanym w sabacie — odparła na to przyjaciółka, na co jedynie się uśmiechnęłam. W duchu podziękowałam za ten gwizdek symbolizujący rozpoczęcie kolejnego seta.
Mimowolnie zerknęłam w stronę kwadratu. Nie zastanawiałam się, jak mam rozumieć nasze spotkanie w palmiarni. Czy miałam traktować je jako przyjacielskie wyjście, a może randkę? Wolałam nie zagłębiać się w szczegóły, bo tak było po prostu łatwiej. Dobrze nam się rozmawiało — Kamil wypytywał mnie o filmy, co jakiś czas dogryzając o Toma Cruise'a. Nie pozostawałam mu dłużna, przypominając o tym, że kupił sobie betę dla lansu. I tak późne popołudnie przeszło w wieczór, który zakończył się pudełkiem maślanych ciasteczek, jakie dostałam „na wynos". Swoją drogą nie było po nich śladu — poza pudełkiem — ostatnie dwa bezceremonialnie zjadł Radek.
Otrząsnęłam się, skupiając na grze. Weszłam w rytm kibicowania, klaszcząc i odliczając odbicia, gdy piłka była po naszej stronie. Wynik z kolei pozostawał bardzo zbliżony — początkowo szliśmy punkt za punkt.
— Nie no, co oni robią — skwitował to głośno Mati i miał szczęście, że dzieliła nas Anna, bo nie obeszłoby się bez rękoczynów.
To wcale nie tak, że coś się posypało. To przeciwnicy przestali popełniać błędy i tym samym oddawać nam punkty za darmo. Skutecznie blokowali naszego atakującego, a w sytuacji, gdy nie postawili bloku, to nasze ataki lądowały na aucie.
Łucznicy grali, jak chcieli. Zaczęli przyjmować nawet te krótkie, szybkie piłki, podczas gdy u nas przyjęcie znacznie się pogorszyło. Nic dziwnego, że odskoczyli nam na pięć punktów. Zaczęło robić się nerwowo. A to obita antenka przez naszego atakującego, a to rozgrywający przełożył rękę nad siatką. Nie pozostało mi nic innego, jak zasłaniać się klaskaczem i udawać, że nie słyszałam kąśliwych uwag Mateusza, który czerpał wyraźną satysfakcję z naszego niepowodzenia.
Wciąż jednak pozostawał trzeci set, który zaczął się od wyrównanej walki. Oceniając to na chłodno, uznałam, że nawet mieliśmy szansę go szarpnąć. No może gdyby nie gwiazda Łuczników, który zaczął stroić swoje humorki, by wytrącić naszych zawodników z równowagi. Ku uciesze publiki sędzia nagrodził takie zachowanie żółtą kartką. I wydawałoby się, że sprawa była przesądzona, ale wtrącił się libero gości, który zaczął otwarcie wyzywać Maksa, kapitana Kozłów.
— No nie — jęknęłam, widząc, jak mężczyźni przechadzali się wzdłuż siatki, wymieniając ostro zdania.
— Kłócą się jak przekupy na targu — rzucił Mati, ale postanowiłyśmy go z Anną zignorować.
— Co?! Za co to?! — zawołała przyjaciółka, gdy sędzia przywołał do siebie Maksa, by jemu również pokazać żółtą.
— Za cholerę nie wiem — burknęłam, dołączając do buczących kibiców. — Ale wygwizdałabym tego amboniarza, gdybym tylko umiała!
Gdzieś zza moich pleców dobiegł się pociągły, głośny gwizd.
— Dzięki! — zawołałam.
Dalej dzielnie walczyliśmy, ale rywale nabrali wiatru w żagle, mimo uporczywych gwizdów i buczenia prawie pięciu tysięcy gardeł kibiców. Z kolei w czwartym secie... w czwartym po prostu kryłam twarz za klaskaczem, nie mogąc patrzeć na to, jak przeciwnik nam się wymyka i poniekąd też na to, co robił sędzia.
Ostatecznie przegraliśmy trzy do jednego, w dodatku na sam koniec odskoczyli nam na jakieś dziesięć punktów. Mimo tego, co widziałam, nie potrafiłam czuć złości, a jedynie żal i smutek. Raz się było pod wozem, raz na wozie i sercem trzymałam z chłopakami niezależnie od tego, gdzie się znajdowali. Kozły były moją drużyną, rodziną i grą. Poza tym... naprawdę mogliśmy to wygrać i chyba to bolało najbardziej. Fakt, że mając odpowiednie predyspozycje oraz zdolności, nie byliśmy w stanie po coś sięgnąć.
Na fali zamyślenia spłynęłam wraz z innymi kibicami do taśmy, by zebrać piątki od zawodników. Czułam, że moje serce, całkowicie wbrew mojej woli, zaczyna wybijać szybszy rytm. To zrozumiałe — nie mogłam nic poradzić na to, że miałam oczy, a niektórzy nasi siatkarze byli przystojni. W tym oczywiście Maks, moje bożyszcze, którego darzyłam miłością czysto platoniczną. Koreański idol? Nach, to jak wzdychać do postaci z obrazu — podziwiacie jej piękno, urok, ale wciąż traktujecie jako coś nieosiągalnego... tylko tu było lepiej, bo mogłam przybić mu piątkę.
— Thank you for coming — powtarzał w kółko Javier, podskakując przy przybijaniu piątek kibiciom. Nawet mając mecz w nogach, wciąż rozpierała go energia. Uśmiechnął się do mnie, a ja ten gest mimowolnie odwzajemniłam. Potem mignął mi Kajetan, który zaszczycił mnie przelotnym spojrzeniem. Wzrok pozostałych zawodników ogniskował się gdzieś ponad moją głową.
I wtedy ktoś, zamiast jedynie uderzyć delikatnie swoją dłonią o moją, chwycił mnie za palce. Kamil uśmiechnął się i chociaż uśmiech ten równie dobrze mógł zostać skierowany do stojącej obok mnie Anny, wiedziałam, że tak naprawdę przeznaczony był dla mnie. Na sam jego widok coś miło zatrzepotało w mojej piersi, zupełnie jakby serce dostało skrzydeł i niczym motyl chciało wyfrunąć spomiędzy żeber, by oddać się jemu.
Nie zdążyłam zareagować, bo już poszedł dalej. Ostatni zawodnicy przybili nam piątkę, a tłum kibiców zaczął powoli rzednąć w tej części sali. Mateusz przysiadł na pobliskim stopniu, widząc, że zarówno ja ani Anna nie zamierzałyśmy się w najbliższym czasie nigdzie ruszać. Nie było sensu — wyjazd z parkingu przez najbliższe dwadzieścia minut będzie niemożliwy.
— I co, Nela? — zagadnął mnie lekko ironicznie Mati, podbródkiem wskazując na tablicę z wynikami.
Posłałam mu posępne spojrzenie.
— Tego od pewnego momentu zwyczajnie nie dało się już oglądać — mówił dalej, a ja czułam, jak podnosi mi się ciśnienie. — Byli beznadziejni.
— Nie do końca — zaprzeczyłam, opierając dłonie na biodrach. Uprzednio schowałam telefon w kieszeni bluzy mojego beżowego, dresowego kompletu. — Graliśmy z drużyną, która jest wyżej w tabeli — poczułam się w obowiązku poinformować o tym kolegę, bo, jako nie-kibic siatkówki, nie miał o tym pojęcia. Mateusz uniósł brwi, a na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. — Mogliśmy ich sięgnąć, gdybyśmy nie popełniali tyle błędów. Chociażby zagrywka — dzisiaj albo aut, albo siatka. W poprzednim meczu z Fosforanami zdobyliśmy piętnaście punktów na samych asach serwisowych. Na samych asach! — Zrobiłam dramatyczną przerwę, żeby do niego dotarło. — W ogóle nie graliśmy blokiem — wyliczałam dalej. — I jeszcze niewykończone, lekkie ataki... Inną sprawą jest to, że przeciwnik brał dzisiaj wszystkie piłki...
Po minie Mateusza zorientowałam się, że zrobiło mu się głupio. I dobrze, bo powinno.
— No cóż... podobało mi się — skomentował mój wywód. Jedynie wzruszyłam ramionami, bo chociaż gotowa byłam bronić ukochaną drużynę, smutek zmieszany z niedosytem, jakie we mnie wzbierały, brutalnie zaczęły mnie uwierać.
— Aniela?
Drgnęłam, słysząc znajomy głos. Oderwałam wzrok od tarczy zegarka, napotykając pytające spojrzenie Anny. Powoli odwróciłam się, by stanąć oko w oko z Kamilem.
— Przyszedłem się przywitać — powiedział i wykonał taki ruch dłońmi, jakby chciał wsadzić w kieszenie, ale spodenki klubowe takich nie miały. Uśmiechał się przy tym i wyglądał na całkowicie wyluzowanego, jak to miewał w zwyczaju.
Odchrząknęłam, mentalnie nastawiając się na przesłuchanie w samochodzie. Wyjście do palmiarni streściłam Annie w kilku zdaniach, raczej przedstawiając je w taki sposób, jakby moja znajomość z siatkarzem nie miała doczekać się kontynuacji. A on nieoczekiwanie postanowił przyjść się przywitać? Ups.
Zaraz, czy teraz wyszło, że specjalnie na niego czekaliśmy? Cholera, dlaczego...
— Kamil, poznaj Annę i Mateusza — powiedziałam, spychając na bok myśli. Będę martwić się później. — Poznajcie Kamila, naszego rozgrywającego — dodałam, kończąc prezentację.
— Fajny mecz — rzucił Mati, gdy wszyscy uścisnęli sobie dłoń.
— Taki nie za szczęśliwy, co? — odpowiedział mu na to Kamil, uśmiechając się jedynie kącikiem ust. — Jesteś później wolna? — To pytanie skierował do mnie.
— Ona jest cały czas wolna — odezwała się nieoczekiwanie Anna, chwytając Matiego pod ramię. — Nasz Uber już przyjechał...
— Wasz Uber stoi tutaj — mruknęłam, przechylając głowę i krzyżując ramiona na piersi. — Czekamy aż rozładuje się trochę zator na parkingu, a potem jedziemy do domu. — Poczułam się w obowiązku, by to powiedzieć.
— ... i jak nas odwiezie, to będzie wolna — dokończyła Anna, uśmiechając się szeroko.
Drgnęłam, gdy poczułam ciepłe opuszki palców na swojej skórze. Siatkarz chwycił mój lewy nadgarstek delikatnie, jakbym była ze szkła, a następnie uniósł go, by zerknąć na tarczę zegarka.
— Wrócisz po mnie za godzinę? — zapytał cicho, kierując to pytanie już tylko do mnie. Patrzył mi przy tym w oczy, a jego palce nieoczekiwanie zaczęły parzyć.
— Postaram się.
W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, puszczając moją dłoń. Powiedział coś jeszcze do przyjaciół na pożegnanie, a ja odprowadziłam go wzrokiem, czując, że zaczynam się zdradziecko rumienić.
Moi mili,
z całego serca dziękuję za Waszą aktywność pod rozdziałami i za to, że daliście Anieli i Kamilowi (a poniekąd również mi) szansę <3 Doceniam każdy komentarz, każdą gwiazdkę, każdą interakcję. KOCHAM WAS.
I najmocniej przepraszam, że nie odpowiadam - nadrobię wszystko w majówkę, obiecuję, jak mi się życie uspokoi i złapię oddech.
Rozdziały dalej w środy i niedziele około 18.00 - w stresie wyprodukowałam ich spory zapas, więc Anieli i Kamila na pewno nie zabraknie.
Trzymajcie się ciepło <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro