Rozdział 21: ostatni
Wczoraj w nienajlepszym humorze wróciłem do domu, ale późny obiad z Nelą znacząco poprawił mi nastrój. Po pierwsze — wyżyłem się w kuchni, krojąc wszystkie produkty potrzebne do posiłku, a po drugie — nic nie potrafiło tak podnieść mnie na duchu, jak spotkanie z moją dziewczyną.
Dlatego ze stoickim spokojem przekroczyłem próg szatni, nucąc pod nosem lecące w słuchawkach Take my breath away z Top Guna — Aniela nie odpuściła, zmusiła mnie wieczorem do obejrzenia tego filmu... prawda, nie przepadałem za nim i uważałem, że źle się zestarzał, nie potrafiłem jednak jej odmówić.
Ściągnąłem plecak i wyciągnąłem słuchawki z uszu. Wówczas zorientowałem się, że w szatni panuje podejrzana cisza — nie słychać było Backstreet Boysów ani niemieckich rapsów Bogdana. Brak muzyki jeszcze dało się łatwo wytłumaczyć — może trener uznał, że powinnyśmy maksymalnie się skoncentrować na meczu. Tylko... dlaczego wszyscy milczeli? I czemu mieli takie grobowe miny?
— Stało się coś? — zapytałem głupio, chowając słuchawki do pokrowca.
— Maks jest chory — powiedział w końcu Kajetan.
— Jak to chory? — powtórzyłem, marszcząc brwi.
— Mały złapał coś w przedszkolu i Maks się od niego zaraził. Ma gorączkę, bolą go mięśnie i nie da rady dzisiaj zagrać — poinformował mnie Bogdan.
Klapnąłem na ławkę. Maks, kapitan naszej drużyny, człowiek, który zawsze tryskał energią i nigdy, ale to przenigdy nie chorował, właśnie się rozłożył. Dzisiaj, kiedy graliśmy ostatni mecz w fazie zasadniczej z cholernie trudnym przeciwnikiem. W dodatku kiedy musieliśmy go wygrać, bo od tego zależało, jak zaczniemy playoffy. Jeśli przegramy — przejdziemy do kolejnego etapu Ligii, ale na jednym z ostatnich miejsc — i trafimy na Fosforany albo Łuczników, którzy nas wykoszą... i tyle, jeśli chodzi o nasz sukces.
Jeśli z kolei wygramy... znowu spotkamy się z Warszawskimi Syrenkami — nawet jeśli będą w lepszej dyspozycji niż ostatnio, byli drużyną na naszym poziomie.
— Ale jak to nie zagra? — wymamrotałem wciąż oszołomiony.
Szare Orły, z którymi dzisiaj graliśmy, obecnie zajmowały pierwsze miejsce w tabeli. Niezależnie od dzisiejszego wyniku — utrzymają je. Mając w tle nie tylko kolejne etapy naszej krajowej Ekstra Ligii, ale przede wszystkim finał Ligii Europy, najpewniej nie będą się dzisiaj nadwyrężać. Mieliśmy szansę. Tylko żeby wygrać potrzebowaliśmy Maksa.
Kajetan poklepał mnie w odpowiedzi po ramieniu, po czym wyszedł do łazienki. Chłopacy wrócili do przerwanych czynności, a ja dalej tkwiłem w tym samym miejscu. Cholera, nie byłem przygotowany na to, by dzisiaj wyjść na boisko na cały mecz. Nie po tym, jak wczoraj tak wszystko koncertowo spieprzyłem...
Rozgrywający to mózg całej drużyny.
Całą rozgrzewkę myślami byłem gdzieś indziej. Nie pozwoliłem sobie jednak na chwilę słabości przy pozostałych zawodnikach. Dopiero gdy upewniłem się, że jestem sam w łazience, nabrałem zimnej wody w dłonie i chlapnąłem sobie w twarz. Musiałem się skupić. Nie mogłem ich zawieść. Musiałem dać sobie radę — liczyli na mnie — koledzy, trenerzy, kibicie, a także ja sam.
Podniosłem wzrok, widząc swoje blade odbicie w lustrze. Dam radę, powtarzałem w myślach, dam radę.
Odepchnąłem się od blatu, na którym do tej pory zaciskałem dłonie i dołączyłem do kolegów na korytarzu. Trener posłał mi znaczące spojrzenie — nie musiał nic mówić, rozumiałem wagę chwili. Oczywiście, nigdy nie jest tak, że to jeden zawodnik wygrywa bądź przegrywa mecz — na ten mur składało się kilka, różnej wielkości cegiełek. Musiałem jednak dołożyć swoją. Chciałem dołożyć swoją.
Przystanąłem na końcu, przymykając powieki. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Nie było miejsca na lęki i obawy, a także niepewnego Kamila Jarmużka. Białe Kozły potrzebowały rozgrywającego na poziomie Maksa Szymańskiego — i zamierzałem im takiego dać.
Wybiegłem za chłopakami z szatni, a adrenalina krążyła w moich żyłach, pobudzając serce do szybszej pracy.
A potem wyszedłem za chłopakami na boisko, gdzie zebraliśmy się w ciasnej grupie. Ułożyłem swoją dłoń na tej kolegów, po czym wszyscy skupili swoje spojrzenia na mnie.
— Białe — zawołałem, przypominając sobie, że gdy kapitan był niedysponowany, wedle utartej w tym klubie zasady, jego obowiązki przejmował drugi rozgrywający.
— ... Kozły!
Kiedy zająłem miejsce na boisku zerknąłem w kierunku trybun. Aniela siedziała pochylona, mocno trzymając kciuki. Uśmiechnęła się do mnie, a ja odpowiedziałem skinieniem głowy. Powędrowałem spojrzeniem za siatkę.
Szare Oryły wystawiły swoje pierwsze garnitury. Nic dziwnego, chcieli trzymać fason do samego końca... ale my byliśmy na swoim boisku, otoczeni pięcioma tysiącami kibiców, których gardła skandowały nasze klubowe hasła.
— Nasz team, nasza rodzina, nasza gra!!!
— Jazda Kozły, jazda!
Rozległ się gwizdek, szum tłumu ucichł. Zaczęliśmy ważny mecz dla naszego zespołu, być może najważniejszy w mojej karierze indywidualnej.
Lucas przyjął zagrywkę kapitana Szarych Orłów. Skontrolowałem sytuację za siatką i dograłem do Bogdana. Nasz atakujący bez problemu zdobył punkt, za co zasłużył sobie na aplauz od kibiców. Ruszyłem na zagrywkę, czując dziwne mrowienie w ramionach. Pierwszy raz na moich barkach spoczywał cały mecz — czy gdybym dowiedział się rano, przygotowałbym się lepiej? Czy...
Nie było czasu na myślenie. Młody podał mi piłkę i popatrzyłem na część boiska zajmowaną przez przeciwnika. Dostrzegłem znajomą fryzurę Frycała i na niej się skoncentrowałem — nie, dlatego że coś do niego miałem, po prostu potrzebowałem jakiegoś punktu, w który bezmyślnie mógłbym celować.
Flot przeleciał nad siatką, a przyjmujący Orłów doskonale sobie z nim poradził. Po chwili piłka znowu wróciła na naszą stronę — ale byliśmy gotowi. Przez cały set pozostawałem bardziej niż skoncentrowany — pot ściekał mi po skroniach, raz za razem ocierałem twarz łokciem — ucieszyłem się, że wziąłem na przedramię rękaw — materiał wdzięcznie wchłaniał wilgoć. Dobrze graliśmy blokiem — w miarę możliwości starałem się do niego doskakiwać.
Cały czas deptaliśmy Orłom po piętach. Na ostatniej prostej — mimo naszych starań — zaczęli nam odjeżdżać. Było dwadzieścia trzy do dwudziestu, gdy trener wziął czas. Z ulgą zszedłem z boiska i złapałem ręcznik, by dokładnie wytrzeć twarz oraz dłonie. W gardle mnie paliło, więc ugasiłem ten ogień wodą z podanego bidonu.
— Dobra — przytaknąłem, gdy asystent trenera pokazał mi trzy rozrysowane akcje.
— ... chłopak ze złotego rocznika Tadeusza... — usłyszałem, gdy wracałem na boisko, przechodząc obok stanowiska komentatorskiego. Zacisnąłem mocno wargi.
Kajtek poszedł na zagrywkę, a ja przystanąłem przy siatce, pocierając łokieć. W trakcie tego seta kilka razy przeszorowałem już parkiet, żeby wyciągnąć piłkę i miałem nadzieję, że moje stawy to wytrzymają.
Koncentracja, skupienie, dobrze rozpisane akcje, a przede wszystkim siła Kajtka pozwoliły nam na nadrobienie straty. Niestety, Orły okazały się finalnie lepsze i straciliśmy pierwszego seta.
Byłem na siebie wkurwiony. Dwoiłem się i troiłem — skakałem do bloku, asekurowałem atakujących kolegów, kontrolowałem przeciwników przy siatce, gdy rozgrywałem, a mimo wszystko... to było za mało. Jak Maksowi się to udawało? Gdzie tkwił jego sekret?
Javier poklepał mnie po plecach, a Lucas wymamrotał jakąś pochwałę. Byłem jednak zbyt rozgoryczony, by skupić się na tym, co do mnie mówili.
— Kamil. — Trener zacisnął dłoń na moim ramieniu, zmuszając, bym na niego spojrzał. — Utrzymaj dotychczasowe tempo — nakazał. Pokiwałem jedynie głową. Chciałem dostosować się do polecenia, pytanie tylko czy dam radę?
Drugi set zaczął się dobrze — od trzy punktowej przewagi na naszą korzyść. Jednak Szare Orły nie bez powodu zajmowały pierwsze miejsce w tabeli — szybko wyrównali i zaczęła się mozolna gra punkt za punkt. Starałem się dopingować chłopaków, nawet gdy traciliśmy punkty. Morale były niesamowicie ważne, szczególnie dla Kozłów. Nie mogłem pozwolić, by przeciwnik wyszarpał nam ducha walki — mogliśmy stracić parę punktów, ale nie pozwolę na to, byśmy oddali im i tego seta.
Moje nastawienie zaczęło przynosić efekty. Rozegraliśmy się. Pewność siebie pozostałych zawodników zaczęła wytrącać z równowagi Orły, w tym ich gwiazdę.
Gdy Bogdan obił blok Tadeusza — ten pozostał pod siatką i zaczął coś mówić. Nie dosłyszałem konkretnie co, ale Bogdan najwidoczniej tak, bo już szykował się do riposty. Doskoczyłem do kolegi z zespołu, tarasując mu drogę.
— Odpuść, Frycał — warknąłem. — Skoncentruj swoją energię na czymś innym niż pyskówka pod siatką... może na grze, bo nie najlepiej ci idzie w tym secie.
Tadeusz zmrużył oczy i zrobił krok w moją stronę, dosłownie włażąc w siatkę. Doskoczył jednak do niego potężny środkowy Orłów i odciągnął na bok, zapobiegając dalszej eskalacji konfliktu.
— Nie dajcie im się sprowokować — mruknąłem do reszty, a Javier klepnął mnie w ramię na znak potwierdzenia. Chłopacy popatrzyli po sobie, ale nie miałem czasu zastanawiać się, co chodziło im po głowie, bo teraz nadeszła moja kolej na zagrywkę.
Nie zdążyłem jednak dotknąć piłki, a trener Orłów wykorzystał czas. Oczywiście ta krótka scysja pod siatką nie zakończyła się żadną kartką. Nie, żeby mnie to zaskoczyło.
Byłem nabuzowany i zamierzałem posłuchać własnej rady — chciałem przekuć wszystkie emocje w grę. Dlatego w pełni skoncentrowany zagrałem na Frycała, a ten, mimo iż moja zagrywka była stosunkowo lekka, odbił ją daleko w publiczność. Kolejny serwis również zakończył się asem — tym razem Frycał przyjął, ale libero nie zdążył dobiec. Za trzecim razem przeciwnicy poradzili sobie z przyjęciem, jednak nie wyłuskali żadnego ataku.
Wygraliśmy drugiego, doprowadzając do remisu. Opadłem na krzesło, sięgając po bidon z wodą. Czekały nas jeszcze co najmniej dwa sety — i o ile nie bałem się o aspekt fizyczny, o tyle nie miałem gwarancji, czy uciągniemy to psychicznie. Orły robiły się nerwowe — nic dziwnego, kalendarz Ekstra Ligii nie był łaskawy dla żadnej drużyny, a ciągnięcie dodatkowo Ligii Europy ewidentnie nie sprzyjało rozluźnieniu.
Każda akcja pod siatką kończyła się prowokacją. Z czasem zacząłem się jedynie ironicznie uśmiechać i obojętnie wzruszać ramionami — przynosiło efekt lepszy niż wdawanie się w pyskówkę.
Nikodem mocniej zagrywał — dzięki czemu zdobyliśmy kilka punktów przewagi, którą później pogłębił Bogdan atakiem. Pamiętałem również o tym, by stosować nieco mniej oczywiste rozwiązania, jeśli chodzi o rozegranie — dając czasami piłkę do tyłu, na wyskakującego zza moich pleców Javiera, czy też grając środkiem przez Kajetana.
Udało nam się wyszarpać drugi set na naszą korzyść i dobrze wejść w trzeci. I wtedy zaczęły się wytrącające z rytmu wideoweryfikacje. Całe szczęście, że regulamin dopuszczał określoną ilość, inaczej Orły zaczęłyby sprawdzać każdy nasz krok.
— Ostatni, ostatni, ostatni! — huczał tłum, gdy poszedłem na zagrywkę.
Ostatnio miałem przyjemność zakończyć seta. Czy dzisiaj uda mi się zakończyć mecz? Popatrzyłem na rozstawionych po boisku przeciwników. Zerknąłem na swoich zawodników. Podrzuciłem lekko piłkę i uderzyłem. Powędrowała nad siatką, zmierzając w kierunku Tadeusza Frycała, jednak w ostatniej chwili skręciła nieco na prawo. Gdy zawodnik zorientował się, że jednak nie wpadnie w aut, rzucił się jak długi przez boisko, jednak było za późno.
Wrzask poniósł się po całej hali, a ze mnie uleciało całe powietrze. Miałem ochotę położyć się na podłodze i po prostu leżeć, czekając aż serce przestanie tak walić. Co to w ogóle...
Doping kibiców nieco ucichł, gdy sędzia, pod presją Szarych Orłów, sam skorzystał z challenge'u, by upewnić się, czy rzeczywiście nie był to aut. Koledzy zgromadzili się dookoła mnie i razem wpatrywaliśmy się w telebim, oczekując na wideoweryfikację. Ekran zamigotał, ukazując piłkę, która wylądowała centralnie na białej linii wyznaczającej granice boiska. Pole, jak nic.
Wygraliśmy.
Chłopacy poczochrali mi włosy, poklepali po plecach i tyłku, ale wymknąłem się spod ich dłoni. Przeskoczyłem przez bandy otaczające boisko i lawirując między już opuszczającymi halę kibicami, zacząłem się wspinać po stopniach. Niektórzy ustępowali mi drogę, ktoś wyciągnął rękę, by przybić piątkę, co oczywiście zrobiłem.
— Udało się — powiedziała Aniela, gdy przystanąłem tuż przed nią.
— Udało się — zgodziłem się, a potem nie pytając ani nie czekając, przyciągnąłem do siebie kobietę w takiej samej koszulce jak moja — z tym samym numerem i nazwiskiem — i pocałowałem ją namiętnie w usta na oczach całej hali.
Rozległy się gwizdy, coś w rodzaju „uooh", ale przeważały oklaski, które przybrały na sile.
— Lubisz się popisywać, co? — zapytała, gdy się od niej oderwałem. Chciała mnie zganić, jak to miała w zwyczaju, ale zdradził ją uśmiech, którego nie potrafiła powstrzymać.
— Lubię się dzielić tym, co do ciebie czuję — odparłem, a Aniela zaniemówiła.
— ... czekamy na naszego rozgrywającego... Kamilu, podejdziesz do nas odebrać statuetkę MVP? — dotarł do mnie głos wodzireja.
Uśmiechnąłem się do mojej dziewczyny i cmoknąłem ją jeszcze w policzek. Potem wróciłem na boisko — już nieco mniej energicznie. Przybiłem kilka piątek, usłyszałem parę pochwał.
Wygraliśmy ostatni mecz w fazie zasadniczej. Zdobyliśmy czwarte miejsce i następny mecz zagramy w Warszawie z Syrenkami, z którymi mamy realne szanse wygrać. A potem... droga do finału stała przed Białymi Kozłami otworem.
Pochyliłem się, podbiegając do kolegów ze statuetką. Moja pierwsza w tym sezonie i klubie... i miałem nadzieję, że nie ostatnia.
Moi mili,
naprawdę myśleliście, że obejdzie się bez spektakularnego pocałunku? Nie, gdy rozmawiamy o romansie mojego autorstwa 😂
A poza tym ostatni mecz fazy zasadniczej za nami. MVP wybrany - ale... pora na nagrodę MVP od Was! Kto tym razem skradł Wasze serducha?
Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCimiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro