Rozdział 18: to nie jest przypadek
Korzystając z chwili nieuwagi, wymknęłam się na zewnątrz. Chłód kwietniowej nocy owinął się dookoła mojego ciała, objęłam się więc ramionami. Zerknęłam przez ramię, ale powrót po płaszcz skończyłby się tym, że znowu usiadłabym do stołu i nie odstąpiono by ode mnie na krok.
Skierowałam się do znajdującego nieopodal wielkiego dębu, pod którym ktoś roztropnie postawił niewielką ławeczkę. Przysiadłam na lakierowanej powierzchni, patrząc w kierunku oświetlonego ogrodu zimowego. Z tego miejsca doskonale widziałam, co działo się w restauracji pod moją nieobecność. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą telefonu, chociaż wiedziałam, że zdjęcie, a nawet filmik, nie oddałby piękna tej chwili. A był to moment, który chciałabym zatrzymać i na zawsze ukryć w sercu — cudowny, niepowtarzalny kadr filmowy.
— Chcesz zamarznąć?
— William Traynor powiedział Louisie Clark, że czerwoną sukienkę należy nosić z odpowiednią dozą pewności siebie... nie zakrywając jej żadnym szalem.
— William Traynor był skończonym durniem — odpowiedział mi na to Kamil, gdy podniosłam głowę, by zobaczyć, jak ściągał marynarkę. Wydęłam usta, gotowa do podjęcia rękawicy i wdania się w dyskusję, ale odpuściłam, kiedy mężczyzna narzucił mi materiał na ramiona. Była przyjemnie ciepła i pachniała nim. Nie zauważyłam, kiedy wyszedł... musiałam za bardzo skupić się na tym, jak Aureliusz w najlepsze kombinował coś z Javierem.
— Teraz tobie będzie zimno — zauważyłam mało rozsądnie, gdy usiadł tuż obok. Skwitował moje słowa pomrukiem. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie, nim zdążyłam zaprotestować.
— Już nie — stwierdził, gdy wpasowałam się w przerwę między jego barkiem, a torsem.
Pomyślałam o tym ogromnym bukiecie róż, który dla mnie przyniósł. O tym, jak przekroczył próg restauracji, zamarł i dosłownie zaniemówił na mój widok. O tym, jak pocałował mnie w policzek, a zdradliwe rumieńce oblały moją twarz. O uroczych kolczykach. O dbaniu, by niczego mi nie brakowało w trakcie posiłku, o muskaniu palcem mój bark. Wszystko było dokładnie takie, jak miało być... jakby to zaplanowano.
— Nie powinnaś być w środku ze wszystkimi? — zagadnął cicho.
— Może chciałam być tutaj i tylko z tobą? — odparłam, bo te dwa kieliszki szampana, które wypiłam, swoją drogą dość dawno temu, dodały mi odwagi. To nic, że zajadłam je toną słodkiego, przez co alkohol zdążył wyparować już z mojego organizmu. Parsknął cicho w odpowiedzi, a jego wargi musnęły moją skroń.
Przez moment patrzyliśmy, jak Aureliusz wdrapał się na siedzenie krzesła, co oczywiście spotkało się z pełnym potępienia spojrzeniem Konstancji i aprobatą w postaci oklasków ze strony mojego ojca. O tak, dziadek Trzaskowski zdecydowanie rozpieszczał swojego jedynego wnuka. Mały trzymał w dłoni Berniego i zaczął coś wygłaszać — najpewniej wierszyk, którego uczył się do szkoły.
Patrzyłam tak na nich — na rodziców — uśmiechniętych i pełnych dumy, siostrę z mężem — wyjątkowo rozluźnionych, a także Annę i Matiego — siedzących blisko siebie, jakby naprawdę łączyło ich coś mocnego i nierozerwalnego, na Radosława, który czuł się jak ryba w wodzie w towarzystwie libero oraz przyjmującego Kozłów.
Moim domem nie było miasto, w którym mieszkałam od trzydziestu lat. Nie było nim nawet mieszkanie kosztujące mnie grube pieniądze. Moim domem byli właśnie oni. Kochałam ich z całego serca i dałabym wszystko, abyśmy zawsze, ale to zawsze, mogli widywać się właśnie w takim gronie i zawsze tak samo szczęśliwi.
Aureliusz skończył recytować, po czym skłonił się, a wszyscy nagrodzili go oklaskami.
— O czym myślisz?
— O tym, że robię się stara — powiedziałam bez namysłu. — Za moment mrugnę i zamiast trójki z przodu pojawi się czwórka, później piątka, a wtedy, jak to mówi tata, będzie już z górki.
— Nela — skarcił mnie cicho, a jego ciepły oddech owiał moją skroń. Podobało mi się, jak pachniał. Fakt, chyba wszystkie zagapiłyśmy się dzisiaj na tyłek Javiera, gdy przyjmujący pojawił się w restauracji, ale... to na widok Kamila serce zaczęło mi szaleńczo bić. Zwykle widywałam go w wygodnych dresach albo dżinsach i koszulce — wyglądał wtedy bardziej przystępnie, ale równie pociągająco, ale dzisiaj... Dzisiaj przeszedł sam siebie, wkładając taliowaną koszulę, której błękit podkreślał kolor jego oczu i ciemne, dopasowane spodnie. Jak to leciało... to był facet nie z mojej ligi?
— Dzisiaj są moje urodziny, więc mam prawo sobie ponarzekać — stwierdziłam lekko, chociaż szczerze nie było mi do śmiechu. — Jeśli oczywiście masz ochotę i siłę mnie wysłuchać — dodałam pospiesznie.
— Jestem tutaj tylko i wyłącznie dla ciebie, Nela.
— Albo tylko, albo wyłącznie. Nie ma czegoś takiego jak tylko i wyłącznie — odparowałam, na co parsknął śmiechem, a jego ciepła dłoń przesunęła się wzdłuż mojej talii.
— Jak zawsze wygadana... ale dla ciebie mogę być i tylko, i wyłącznie, nawet jeśli to niemożliwe czy tam niepoprawne — mruknął nisko, a jego nos znowu musnął moją skroń.
Przymknęłam powieki. Miałam ochotę poprosić go, by nie mówił mi takich rzeczy i by nie był dla mnie taki... kochany, bo nie wiedziałam, jak mam na to reagować. A już tym bardziej najlepiej byłoby, gdyby mnie tak otwarcie nie podrywał.
— Dzieciaki! — Głos taty wyrwał mnie z tego przyjemnego letargu. — Chodźcie, bo się rozchorujecie!
— Już idziemy, panie Trzaskowski! — zawołał Kamil, tuż po tym jak odchrząknął.
— Nie pozwolił ci mówić do siebie po imieniu? — zdziwiłam się, ociągając się ze wstaniem. Było mi za dobrze, żebym się ruszyła.
Jarmużek wziął sobie jednak do serca słowa ojca, bo nie zważając na moje marudzenie, pociągnął mnie na nogi. Postanowiłam się jednak go nie puszczać i dalej tkwiłam dziecinnie przyklejona do jego boku, obejmując go w szczupłej talii ramieniem.
— Szczerze mówiąc: nie pytałem — przyznał, gdy powoli ruszyliśmy w kierunku lokalu. Cholera, naprawdę było diabelnie zimno. Jak dobrze mieć swój własny, przenośny piecyk w postaci super przystojnego siatkarza! Poklepałam go po plecach, świadoma, jaki Trzaskowski potrafił być przerażający. Seweryn zaczął mówić mu po imieniu dopiero rok po ślubie.
Tuż przed wejściem dłonie Kamila wsunęły się na moją talię i przytrzymały mnie w miejscu. Chciałam się obrócić, by na niego pytająco spojrzeć, ale mężczyzna mi na to nie pozwolił. Przystanął tuż za mną, oplatając mnie ciasno ramionami. Przylgnęłam do niego plecami, a nos Jarmużka musnął mój policzek. Powoli nakryłam jego dłonie swoimi, drżącymi. Czułam gorąc ust mężczyzny blisko krawędzi mojej szczęki.
— Nela — zaczął cicho, niskim głosem, od którego aż załaskotało mnie w żołądku. Jego wargi dotknęły mojej skóry tuż pod uchem, przyprawiając o palpitacje serca.
— No wreszcie!
Tata gwałtownie otworzył drzwi, a ja wyprostowałam się w ramionach Kamila jak przyłapana na gorącym uczynku nastolatka. Jarmużek — z tego, co zauważyłam — nie sprawiał ani trochę wybitego z rytmu. Odpowiedział coś ojcu — i to nawet rezolutnie, bo Trzaskowski nie wiedział, jak zareagować i ograniczył się do typowo rodzicielskiego spojrzenia, po czym weszliśmy we trójkę do środka.
Dosiadłam się do Javiera i Lucasa, by posłuchać trochę opowieści Brazylijczyka o karnawale w Rio de Janeiro. Kątem oka obserwowałam, jak Kamil, krzyżując ramiona na piersi — cholera, miał naprawdę ładne ramiona, przedramiona i dłonie — wdał się w pogawędkę z Sewerynem.
Kilka minut po tym, jak usiadłam, na moje kolana wgramolił się Aureliusz. Przytulił się, a ja niemalże mechanicznie przeczesałam jego jasne włosy palcami. Melodyjny i łagodny głos Brazylijczyka najwidoczniej go usypiał, bo powieki opadały mu coraz częściej i na znacznie dłużej.
— Będziemy się już zbierać. — Konstancja ułożyła dłoń na moim ramieniu po jakimś kwadransie, najwidoczniej orientując się, że nadeszła pora, by położyć Aureliusza spać. — Odwieziemy rodziców.
— Jasne — przytaknęłam, całując małego w czoło, kiedy przytulił się do mnie na pożegnanie, jeszcze raz życząc wszystkiego najlepszego.
— Nela, zamawiam Ubera dla kolegów — poinformował mnie Radosław, patrząc w ekran telefonu. — Zamówić ci też?
— Ja ją odwiozę — zaoferował Kamil, przystając za moim krzesłem, układając dłonie na oparciu. Co za ulga. Naprawdę nie miałam ochoty na podróż Uberem. Zaczynały boleć mnie stopy — rzadko kiedy nosiłam buty na obcasie. Robiłam się też senna. Marzyłam o tym, aby zakopać się w pościeli w łóżku i spać do południa.
Łóżko musiało jednak poczekać. Wstałam, by pożegnać się z gośćmi. Uściskałam każdego po kolei — Aureliusza oczywiście najdłużej, bo jako mój jedyny siostrzeniec zasługiwał na specjalne przywileje. Lucas i Javier omal mnie nie zmiażdżyli w swoim sportowym uścisku — gdyby nie Kamil, który w porę odchrząknął i wyciągnął mnie spomiędzy nich, chyba bym zemdlała. Potem przyszedł czas na powtórkę — tym razem z Sabatem w rolach głównych. Mati jak zwykle był mało wylewny, a Anna nazwała mnie starą dupą. Radek z kolei nałożył mi na ramiona płaszcz, wepchnął torebkę w ręce i wygonił z lokalu, obiecując, że wszystkim się zajmie.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam zmęczona, dopóki nie padłam na fotel pasażera w BMW Kamila. Kiedy mężczyzna zamknął za mną drzwi, obchodząc samochód, żeby schować kwiaty, skupiłam się na rozplątywaniu koka. Te wszystkie wsuwki zaczęły mnie już ciągnąć i irytować.
— Zmęczona? — zagadnął, uruchamiając silnik. Cichy, przyjemny dla uszu pomruk zalał kabinę.
— Nie na tyle, by przespać tę przejażdżkę — odpowiedziałam, puszczając mu oczko. Kamil uśmiechnął się w odpowiedzi, zapinając pasy. — Eeeej. — Zamrugałam, przechylając głowę, by spojrzeć na wyświetlacz spod innego kąta. — Nie uwierzę, że to przypadek.
— Bo to nie jest przypadek — stwierdził, wzruszając niewinnie ramionami. Jeszcze raz zerknęłam na ekran, gdzie wyświetliła się lista piosenek z pierwszej części Top Guna, z moim ukochanym Danger Zone na czele.
Oniemiała przeniosłam wzrok na mężczyznę, a potem opadłam na oparcie fotela, kręcąc z niedowierzeniem głową. Luźne pasma włosów spłynęły mi na ramiona, bo upięcie zniszczyło się doszczętnie.
Ruszyliśmy z piskiem opon — a jakże — w rytm Danger Zone. Oparłam głowę o słupek, patrząc na mijane oraz puste o tej porze uliczki rodzinnego miasta. Miękkie światło miejskich latarni wpadało przez okna do środka pojazdu, momentami oświetlając zacienioną kabinę.
Byłam... wzruszona. Autentycznie wzruszona. Nie sądziłam, że zapamięta tak dokładnie naszą rozmowę z palmiarni, a już tym bardziej nie przypuszczałam, że urzeczywistni to, o czym wspominałam — nocną przejażdżkę z soundtrackiem z mojego ukochanego filmu w tle.
Zerknęłam na Kamila — uśmiechał się kącikiem ust, koncentrując w pełni na drodze. Samozadowolenie wręcz od niego biło. Nic dziwnego. Miał do niego pełne prawo.
Gdy wyjechaliśmy na jedną z głównych ulic miasta, Danger Zone, ku mojemu rozczarowaniu się zakończyło, ale nie puściłam go ponownie — niekoniecznie dlatego, że nie wiedziałam, jak to zrobić. Z głośników zaczął sączyć się spokojny początek głównego motywu całego filmu, którego głośność narastała wraz z każdą sekundą.
Kamil zatrzymał się na światłach, a po samochodzie potoczyły się wygrywane przez gitarę elektroniczną nuty układające się w motyw, który poznałabym wszędzie. Za szybą widziałam mieniące się na wieżowcach światła, wyświetlaną reklamę na jedynym z telebimów. Odwróciłam głowę, by nie zobaczył, że w moich oczach wzbierają łzy.
Cholera. Marzyłam o podobnej randce, odkąd skończyłam piętnaście lat. Teraz miałam trzydzieści i... wreszcie się doczekałam. Odchrząknęłam, czując wzbierającą w gardle kluchę. Naprawdę nie chciałam się rozkleić.
— Aniela? Wszystko okej?
Jak on mógł w ogóle o to pytać?!
— Tak — szepnęłam, bojąc się, że głos mi się załamie. — Jest jak najbardziej okej — dodałam, gdy samochód śmignął dalej ulicą.
Odnalazłam wzrokiem jego dłoń, a potem ją chwyciłam. Nie wiem, czy go zaskoczyłam, bo twarz mężczyzny skrywała się w cieniu. Odwzajemnił jednak uścisk, a potem przytknął moją rękę do swoich warg, by zostawić na niej słodki pocałunek.
Dzisiaj były moje trzydzieste urodziny i wreszcie wszystko było tak, jak należy.
Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCiMiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro