Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17: wszystkiego najlepszego

Dzięki uprzejmości Konstancji, która wyciągnęła temat urodzin Anieli po meczu, miałem tydzień na znalezienie odpowiedniego prezentu na trzydzieste urodziny mojej nie-dziewczyny.

Rozważałem różne opcje — myślałem nad czymś niepowtarzalnym z obszernego katalogu Wyjątkowego Prezentu, ale bon urodzinowy na wyjście do restauracji — nawet nie wiadomo jak popularnej i ekstrawaganckiej, wydawał mi się dziwnie zwyczajny zwłaszcza, że większość oferowanych dań mogłem przygotować sam. Później rozważałem wykupienie lekcji na torze jazdy — uznałem jednak, że nie jest to może zbyt trafny prezent na akurat trzydzieste urodziny dla kobiety, poza tym tam chciałem zabrać Anielę bez okazji.

Kwiaty? Bukiet trzydziestu czerwonych róż miałem już zamówiony i traktowałem go jako takie dopełnienie, podobnie jak zapachową świeczkę. Nadal brakowało mi tego głównego prezentu.

— Pomóż — powiedziałem, gdy Marta wreszcie odebrała.

— Z czym? — w głosie młodszej siostry usłyszałem zdziwienie.

— Rany, gdzie ty jesteś? Nic nie słyszę przez ten szum — mruknąłem, odsuwając telefon. Przełączyłem na głośnomówiący i odłożyłem na blat stołu.

— Chwila.

Cierpliwie czekałem, wsłuchując się w narastający szum po drugiej stronie. W końcu coś trzasnęło — najpewniej drzwi i zapanowała przyjemna cisza.

— Już.

— Potrzebuje pomocy — zacząłem od początku. — Moja koleżanka ma w sobotę urodziny i kompletnie nie wiem, co jej kupić.

— Koleżanka? — odezwała się w końcu Marta, na co wywróciłem oczami. Wiedziałem, że to tak się skończy, dlatego tak długo zwlekałem.

— Marta, daruj sobie...

— Hm... to zależy.

— Od czego?

Czy rozmawianie z kobietami zawsze było takie trudne, czy to po prostu kwestia młodszych sióstr? Okej, może nigdy nie byliśmy najlepszymi przyjaciółkami — jak to bywało między starszym bratem i młodszą siostrą z totalnie różnymi zainteresowaniami, ale raczej się lubiliśmy i mogliśmy na sobie polegać.

— Od tego, które to urodziny, czy jest wyprawiana jakaś impreza i przede wszystkim od tego, jak bardzo ją lubisz.

— A co ma piernik do wiatraka?

— Tyle samo liter, durniu — prychnęła na mnie, na co wywróciłem oczami. Po tonie głosu Marty zdałem sobie sprawę, że zaczynała się niecierpliwić. — Trzeba dostosować prezent do okazji i wieku solenizantki. Jeśli to jakieś luźniejsze spotkanie w wąskim gronie znajomych, na przykład w  pubie, przy piwie, to prezent może być mniej formalny, zwłaszcza, jeśli to jakaś koleżanka z twojego nowego klubu czy coś takiego. A jeśli to...

... jesteś zakochany w Anieli.

Słowa libero prześladowały mnie od weekendowego meczu. Uparcie spychałem je gdzieś w głąb swojego umysłu, odmawiając sobie tej przyjemności dokonania głębszej analizy. Nie chciałem się nad tym zastanawiać. Jeszcze nie... a mimo tego ciągle do tego stwierdzenia wracałem.

— Bardzo ją lubię — przerwałem, uznając, że wyznanie prawdy i tak mnie nie ominie, a im prędzej to zrobię, tym szybciej skończymy rozmowę. — I bardzo mi na niej zależy.

Sądziłem, że po powiedzeniu tego na głos będę czuł się inaczej — niczym bohater tych wszystkich romantycznych opowieści, którzy nagle uświadamiają sobie wagę oraz znaczenie swoich uczuć. A czułem się przerażająco normalnie. Może dlatego że na Anieli nie zaczęło mi zależeć dzisiaj, wczoraj, a nawet bezpośrednio po słowach Lucasa. Nie, to uczucie było ze mną praktycznie od lutego — tego pamiętnego obiadu, gdy wszystko się zaczęło. Już wtedy uznałem, że warto byłoby tę znajomość kontynuować i im dalej... tym bardziej w tym przekonaniu się utwierdzałem.

— Okeeeej — skomentowała moje wyznanie Marta. — Pewnie nie będziesz chciał powiedzieć mi o niej nic więcej, ale biżuteria to zawsze dobry pomysł.

Biżuteria. No jasne! Wymamrotałem podziękowanie.

— Spoko, od tego są młodsze siostry.

— A poza tym... wszystko u ciebie okej? — zagadnąłem. Nigdy nie byliśmy zbyt wylewni i raczej nie dzieliliśmy się zbyt wieloma szczegółami ze swojego życia, w tym życia prywatnego.

— Chyba nie mogło być lepiej.

Czekałem, aż rozwinie temat, ale jak to z Martą bywało, w słuchawce brzmiała jedynie cisza.

— Jeszcze raz dzięki. Trzymaj się tam.

— Jasne, polecam się na przyszłość.

Nim zdążyłem powiedzieć coś jeszcze, rozłączyła się. Nasze rozmowy zawsze były takie drętwe i nieco na siłę — to wyjaśniało, dlaczego, gdy już zaszła potrzeba, wymienialiśmy smsy. Po prostu tacy byliśmy — dziwnie sztywni, trochę nienaturalni.

W związku z tym, że telefon miałem już w ręku, rozejrzałem się za portfelem i kluczykami do samochodu. Pora było pojechać po prezent dla Neli.

***

— Długo kazałeś na siebie czekać.

Wmurowało mnie w ziemię. Wyraźnie znudzony Javier opierał się o moją wypucowaną betę. Lucas stał w pobliżu, przeglądając coś na telefonie.

— Co wy tu robicie? — zapytałem, otwierając samochód. Włożyłem na tylne siedzenie prezenty dla Anieli, a potem trzasnąłem drzwiami i popatrzyłem na kolegów z drużyny.

— Czekamy na ciebie — wyjaśnił Lucas. — Aniela zaprosiła nas na swoje urodziny. Nie masz nic przeciwko, żebyśmy zabrali się z tobą?

Jak to zaprosiła ich na urodziny? Niby kiedy to zrobiła? I, co ciekawe, w jaki niby sposób? Nie przypominałem sobie, by wymieniła się z nimi numerami telefonów.

Brazylijczyk otaksował mnie uważnym spojrzeniem.

— Co? — zapytałem, zadzierając wojowniczo podbródek.

— Wystroiłeś się.

Brakowało, żeby dodał: jak szczur na otwarcie kanału, ale nie miałem pojęcia, jaki idiom angielski stanowiłby odpowiednik. Wywróciłem oczami w odpowiedzi, bo nie uważałem, bym się wystroił — ubrałem zwykłe, czarne spodnie i koszulę. Wciągnąłem też marynarkę i kurtkę, bo chociaż kalendarzowa wiosna już się rozpoczęła, pogoda nas nie rozpieszczała — słupek na termometrze uparcie trzymał się w okolicach dziesięciu stopni.

— Wsiadajcie — mruknąłem. — Nie chcę się spóźnić.

A musiałem jeszcze odebrać kwiaty.

Nie wiem, co Lucas powiedział Javierowi, ale Brazylijczyk powstrzymał się przed dalszymi komentarzami, ograniczając się jedynie do wyklepywania jakiegoś rytmu na udzie. Z kolei Amerykanin, po tym jak wróciłem z kwiaciarni, trzymał bukiet trzydziestu róż, by nic im się nie stało w trakcie transportu.

W końcu dotarliśmy na miejsce. Aniela wybrała niewielką restaurację, do której wchodziło się przez podwórze otoczone wysokimi kamieniczkami. Miejsce okazało się kameralne, eleganckie i niesamowicie klimatyczne przez zimowy ogród rozjaśniony licznymi lampkami, w którym można było siedzieć niezależnie od pogody.

Po przekroczeniu progu zamarłem. Musiałem wyglądać idiotycznie — stojąc jak taki kołek z ogromnym bukietem róż i po prostu gapiąc się jak cielę, ale choćbym chciał, nie mogłem się ruszyć.

Starsza kobieta, która była podobna do Neli — najpewniej jej mama — uśmiechnęła się do mnie lekko, zachęcająco. Siedzący obok mężczyzna uniósł brwi, posyłając mi znacznie mniej przychylne spojrzenie. Seweryn, bo chyba to był on — nie kojarzyłem, by Trzaskowska miała brata — powiedział coś cicho i wtedy Aniela, do tej pory pozostająca do wejścia plecami, powoli podniosła się z krzesła.

Omiotłem jej sylwetkę spojrzeniem — chyba chciała mnie zabić, zakładając te czerwoną sukienkę. Włosy miała upięte w eleganckiego, luźnego koka, a kilka luźnych kosmyków okalało jej twarz. Wygięła umalowane szminką wargi, układając je w szeroki uśmiech.

— Wow! — Ten okrzyk nie opuścił jednak moich ust, a Lucasa, który postanowił mnie wyminąć.

— Wyglądasz olśniewająco! — zawtórował mu Javier, dołączając do libero.

Brew mi drgnęła, gdy zauważyłem, jak wszystkie kobiety przy stole — oraz Radek, otaksowali Brazylijczyka przeciągłymi spojrzeniami. Chłopacy zaczęli obskakiwać Anielę, złożyli jej życzenia, wyściskali, a potem uroczyście wręczyli torebkę z prezentem.

— Zauważyliśmy, że jeszcze takiej nie masz...

— Już, już, otwieraj! — ponaglał ją Javier, przystając tuż obok. Nie umknęło mojej uwadze, że stanął tak blisko kobiety, że stykał się z nią ramionami.

Radosław pojawił się koło Anieli, ale nie, żeby odgonić od niej siatkarzy, ale przejąć opakowanie po upominku i odstawić je na pobliski stoliczek, gdzie stało ich już kilka.

Tymczasem solenizantka trzymała w dłoniach materiał w znajomych barwach... Zacisnąłem mocno wargi, widząc koszulkę Białych Kozłów z numerem 30 i „klub kibica" zamiast nazwiska na plecach. Nieoczekiwanie poczułem się cholernie głupio.

— Och — Aniela uśmiechnęła się szeroko — zawsze taką chciałam! Ale nigdy nie wiedziałam, jakie nazwisko sobie wpisać... Głupio chodzić z nazwiskiem ulubionego zawodnika, a ze swoim tym bardziej.

— Zawsze możemy tam wpisać moje — wtrącił Javier, za co miałem ochotę go walnąć.

— Dobry jest — zauważył Radosław, odbierając od Neli przedmiot i odkładając do torebki. Kobieta dostała jeszcze kilka gadżetów — pomysłowe i w sumie miłe, biorąc pod uwagę jej zainteresowania. Musiałem przyznać, że chłopacy... zachowali fason.

Nie mrugnąłem, a koledzy poszli witać i przedstawiać się pozostałym gościom, a wzrok Anieli skupił się na mnie. Momentalnie zapomniałem o tym, co działo się chwilę temu — co dostała, jak blisko niej Javier stał. W tej konkretnej chwili miałem całą jej uwagę tylko dla siebie.

Przystanęła tuż przede mną — dzielił nas tylko ten wielki bukiet róż. Patrzyła na mnie ponad kwiatami, które kolorem pasowały do sukienki, a która czyniła ją jeszcze śliczniejszą.

— To dla ciebie — wypaliłem totalnie ogłupiały. Nela nachyliła się odrobinę, by powąchać kwiaty, a jej ciepłe dłonie nakryły te moje, jakimi wciąż obejmowałem pokaźny bukiet.

Powinienem coś powiedzieć. Cokolwiek. Złożyć życzenia. Przecież to się robi, gdy idzie się do kogoś na urodziny, ale zwyczajnie zabrakło mi języka w gębie.

— Są piękne, dziękuję — powiedziała cicho, nieustannie się uśmiechając.

— Wszystkiego najlepszego, Nela — zacząłem, nachylając się. — Wszystkiego, czego tylko sobie zamarzysz — dodałem, a potem przytknąłem wargi do jej ciepłego policzka, niebezpiecznie blisko ucha, gdzie przetrzymałem jej odrobinę za długo.

Cofnąłem się, pozostawiając w objęciach solenizantki bukiet, po który momentalnie pojawił się Radosław. Przez ramię miałem jeszcze przewieszoną czerwoną torebkę. Pospiesznie wyciągnąłem z niej mniejszą, z logiem znanego jubilera.

— Nawet nie waż się powiedzieć, że nie musiałem — wtrąciłem pospiesznie, widząc, jak rozchylała usta. Cholera, ale miałem ochotę ją pocałować... zamknąć w swoim uścisku, ukryć przed całym światem, wpleść palce w ułożone włosy, zabrudzić własne wargi jej czerwoną szminką.

Aniela posłała mi „to" spojrzenie — ni to pełne nagany, ni zadowolenia i zajrzała do pudełeczka, w którym znajdowały się wiszące kolczyki zakończone czerwonymi serduszkami. Prawdopodobnie banalnie słodkie, do porzygu urocze, ale wyjątkowo mi się spodobały. A gdy tylko je zobaczyłem, moje myśli mimowolnie powędrowały do kobiety.

— Widzisz, a przez połowę drogi marudziłaś, że zapomniałaś kolczyków — skwitował mój prezent Radosław, cały czas trzymając bukiet. — Problem rozwiązany. 

— Jakie ładne — wtrąciła Anna, która do nas dołączyła. Korzystając z zamieszania, jakie wywołały kolczyki, odstawiłem torbę na stolik, gdzie trafiły inne prezenty, odnotowując, by zabrać ją ze sobą. Uznałem, że tutaj będzie bezpieczna — nikt przecież nie będzie ich przeglądał. Wyszedłbym na durnia, gdyby zobaczyli, co postanowiłem dodatkowo przynieść.

I nie miałem na myśli świeczki.

Gdy siadaliśmy do stołu, Lucas klepnął Javiera, by ten się przesunął o jedno miejsce i tak też wylądowałem pomiędzy kolegami, a Anielą. Naprzeciwko miałem jej rodziców — pan Trzaskowski w dalszym ciągu przyglądał mi się jakoś tak podejrzliwie — podobnie jak zajmujący jego kolana Aureliusz. O ile dobrze usłyszałem — opowiadał właśnie coś o swoim dinozaurze.

Pani Trzaskowska zagadnęła mnie o to, jak podoba mi w mieście i czy zamierzam zostać na kolejny sezon. Później Seweryn dociekał, czy wiążę swoją przyszłość typowo ze sportem, a Konstancja dokładnie wypytała mnie o rodzinę. Radek w tym czasie zabawiał moich kolegów, opowiadając im coś o Włoszech.

W międzyczasie oparłem ramię o oparcie krzesła Anieli. Raz na jakiś czas, całkowicie nieświadomie muskałem palcem jej bark. Uświadomiłem sobie to dopiero, gdy szatynka spojrzała na mnie pytająco. Nie do końca wiedząc, jak z tego wybrnąć, odgarnąłem luźny kosmyk włosów za jej ucho, zahaczając palcem o kolczyk. Kobieta uśmiechnęła się do mnie kącikiem ust, a potem nachyliła w kierunku Anny.

Po posiłku, w oczekiwaniu na deser — towarzystwo nieco się rozluźniło. Mateusz, chłopak Anny, wyszedł zapalić elektryka, a pan Trzaskowski i Seweryn postanowili mu towarzyszyć.

Ania przesiadła się na miejsce koło Konstancji, a jej miejsce — tuż po prawicy Anieli, zajął nie kto inny, jak Javier. Krótko po tym Nela zaczęła się głośno śmiać, wyraźnie rozbawiona tym, co szeptał do niej przyjmujący. W dalszym ciągu trzymając ramię przerzucone przez oparcie krzesła Anieli, nieco się odchyliłem, by napotkać spojrzenie kolegi z drużyny. Puścił mi oczko, a potem znowu nachylił się do solenizantki, żeby coś jej wyszeptać.

— Bo zaraz rozmaże mi się makijaż — wymamrotała z trudem, wachlując się dłońmi. Pacnęła Javiera w muskularne ramię, kręcąc głową i znowu się śmiejąc.

Na całe szczęście pojawił się kelner z tortem. Aniela wstała, poprawiając przy tym materiał tej przeklętej sukienki, przez którą nie mogłem oderwać od niej wzroku.

— Pomyśl życzenie! — zawołał Aureliusz.

Kobieta przymknęła umalowane powieki, a potem zdmuchnęła świeczkę. Płomień przygasł, co nagrodziliśmy oklaskami, a potem zapłonął na nowo.

— Nieeee, nie mówcie, że znowu.... — Popatrzyła na Radosława, który śmiał się w najlepsze.

— Na osiemnaste urodziny włożyliśmy jej w tort niegasnące świeczki — wyjaśniła mi pani Trzaskowska.

— Wygląda na to, że znowu mam osiemnaście lat — powiedziała Nela, a potem nachyliła się i ponownie spróbowała zdmuchnąć świeczki. — Dobra, poddaje się. Chyba że chcecie, żebym zapluła wam tort.

— Błeeeee — zawołał Aureliusz.

Wszyscy zgodnie zlitowaliśmy się nad solenizantką, jednak nikt nie odpuścił jej krojenia tortu. A ona za to nie odpuściła nam ciasta, które, jak się upierała, musieliśmy zjeść na jej zdrowie.

— Dla ciebie mogę zjeść nawet i dwa kawałki — zadeklarował ofiarnie Javier, na co, przysięgam, miałem ochotę kopnąć go pod stołem. Na całe szczęście przesiadł się teraz na swoje miejsce pomiędzy Radkiem a Lucasem.

— A ja zjem cały tort! — uznał Aureliusz, za co miałem ochotę przybić mu piątkę.

— Mhm... żebyś zjadł cały swój kawałek — skwitowała to pod nosem Konstancja, podsuwając mu talerzyk z widelczykiem.

Kiedy tak siedzieliśmy, rozmawiając, zrozumiałem jedną rzecz. Cholernie miło było być częścią tego wszystkiego.

Moi mili,

co powiecie na bonus? ⬇️

Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCiMiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro