Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16: urodziny, co?

— Aniela dzisiaj będzie? — zagadnął mnie Javier, wracając z łazienki do szatni, gdzie nadal siedziałem na ławce. Od dłuższej chwili wpatrywałem się w wolny kawałek ściany, rozważając różne kwestie.

Przeniosłem wzrok na rozbawionego bruneta, wyrywając się z zamyślenia. Bez zastanowienia cisnąłem w niego ręcznikiem. Brazylijczyk uchylił się w porę, a potem, dalej uśmiechając się głupkowato, wyskoczył na korytarz, gdzie zbierała się drużyna.

— Nie przejmuj się nim — odezwał się Lucas, podnosząc z podłogi wygnieciony ręcznik.

— Aż tak to widać? — mruknąłem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed przeczesaniem ułożonych już włosów. Przez całą drogę na halę Javier wypominał mi moją rzekomą zazdrość o Nelę i świetnie się przy tym bawił.

— To, że jesteś zakochany w Anieli? — odparł libero, unosząc brew. — Tak.

— To, że zachowanie Javiera wytrąca mnie z równowagi — powiedziałem równocześnie. — Czekaj, że co? — zamrugałem, ale Amerykanin tylko wzruszył ramionami, po czym wyszedł z pomieszczenia.

Ja? Zakochany w Anieli?

— Idziesz? — Nikodem, który zawsze miał długi ogon, przez co opóźniał nasze wyjścia.

Przytaknąłem skinieniem i ruszyłem się z zajmowanego miejsca. Trener przybił nam wszystkim piątki, kierując do każdego ostatnie, mobilizujące słowa. Chłopacy brzęczeli coś nad moją głową, a z trybun docierał do nas stłumiony doping kibiców.

Klepnięty w ramię przez Kajetana ruszyłem biegiem za pozostałymi zawodnikami, by znaleźć się na hali. Uwielbiałem ten moment wyjścia — światła były wtedy przygaszone, muzyka dudniła mieszając się z okrzykami jak i oklaskami widzów, tworząc ten niepowtarzalny, nieporównywalny do niczego hałas. Żyłem dla tego upajającego momentu.

Zebraliśmy się w ciasnej grupie, układając ręce jedna na drugiej.

— Po zwycięstwo, panowie! — zawołał trener, dokładając dłoń jako ostatni.

— Białe — zaczął Maks.

— ... Kozły! — dokończyliśmy za niego krzykiem.

Wodzirej zaczął zwyczajowo wyczytywać skład wyjściowej szóstki. Moje nazwisko ponownie nie zostało wypowiedziane przez mikrofon — czy byłem zaskoczony? Nie. Rozczarowany? Trochę. Może mieliśmy zapewnione miejsce w kolejnej, końcowej fazie Ekstra Ligi - playoffach. Jednak wciąż liczyła się każda wygrana, z zwłaszcza ta za trzy punkty. Od tego, czy dzisiaj je zdobędziemy i w następnym meczu z Szarymi Orłami, zależało nasze miejsce w tabeli, a w konsekwencji i przeciwnik, z jakim będziemy walczyć o ćwierćfinał. I chociaż nasz sztab nigdy nie podchodził do tego strategicznie (przynajmniej w rozmowach z nami), wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że lepiej mierzyć się z drużyną, która osiągnęła podobny wynik i jest na podobnym poziomie, niż dać się zmieść tej, która zajmuje miejsce pierwsze albo drugie.

Przystanąłem w kwadracie, wodząc spojrzeniem po trybunach. Nawet się nie oszukiwałem — szukałem Anieli i niemalże natychmiast ją odnalazłem. Tuż obok niej siedziała szczupła, elegancka blondynka oraz chłopiec w wieku szkolnym — najpewniej Konstancja wraz z Aureliuszem.

Słysząc gwizdek rozpoczynający mecz, patrzyłem, jak Nela śledziła poczynania moich kolegów na boisku, jak klaskała, robiła rozczarowane miny, kiedy coś nie poszło po naszej myśli albo wymieniała się komentarzami z siostrą.

Przypomniałem sobie słowa Lucasa. Czy byłem w niej zakochany?

Jakby czując na sobie moje spojrzenie, Aniela spojrzała w stronę kwadratu, w którym sterczałem. Jej usta wygięły się w pełnym ciepła uśmiechu i nawet mi pomachała. Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób odwzajemnić gest, za rękaw pociągnął ją chłopiec, skupiając na sobie uwagę kobiety.

— Jazda, Kozły, jazda!!! — zaincjowałem, obniżając głos, by w tym tumulcie było mnie lepiej słychać. Pozostali z zawodników podchwycili mój doping.

Pierwszego seta zagraliśmy zgodnie z oczekiwaniami. Graliśmy krótkie piłki, Maks często uruchamiał naszego środkowego — Kajtasa. Szybko zbudowaliśmy sporą przewagę, w czym odrobinę pomógł nam przeciwnik — często zagrywając w siatkę.

Warszawskie Syreny, w tabeli depczące nam po piętach, dzisiaj wyjątkowo nie były w formie. Może dlatego że zaledwie kilka dni temu rozgrywali pięciosetowy mecz z Fosforanami na swoim podwórku?

Drugiego zaczęliśmy z podobną mocą, aczkolwiek przyjęcie drużyny ze stolicy znacznie się poprawiło, w odróżnieniu od zagrywki — ta na szczęście w dalszym ciągu kończyła się na siatce albo aucie. Z rosnącym podziwem patrzyłem na precyzyjne, jak od linijki, rozegrania Maksa — piłka każdorazowo leciała tam, gdzie sobie tego życzył. Javier odwalał kawał dobrej roboty w przyjęciu, Kajtek nie miał litości, grając krótkie przez środek...

— Kamil? — Asystent trenera chwycił mnie za ramię. — Rozgrzewaj się, wejdziesz z Nikodemem.

Aż podskoczyłem w miejscu. Nie wnikałem w przyczyny decyzji trenera, może chciał dać Maksowi złapać oddech, a może kryło się za tym coś więcej. Wiedziałem, że była to szansa, którą musiałem wykorzystać.

Ściągnąłem klubową bluzę, rzucając ją na pobliskie krzesło i wykonałem kilka rozciągających ćwiczeń. Trener poklepał mnie po ramieniu, gdy zbliżyłem się do linii, a w tle rozebrzmiał znajomy dźwięk sygnalizujący zmianę. Podniosłem głowę, by jeszcze raz spojrzeć w kierunku Anieli. Unosiła kciuki w górę — nie wiedziała, czy na nią spojrzę, ale dopingowała mnie ze wszystkich sił. Podobnie jak siedząca obok niej Konstancja, która machała klubowym szalikiem.

Gdy tylko wchodziłem na parkiet wszystko dookoła przestawało się liczyć. Mimo że na hali panował gwar — grała muzyka, kibice krzyczeli, w mojej głowie ten hałas minimalizował się do przyjemnego, znajomego szmeru. Liczyła się tylko zawieszona siatka, żółto-niebieska piłka oraz faceci w białych kostiumach ze srebrnymi lampasami.

Nikodem zagrał na tyle mocno i szybko, że libero nie utrzymał przyjęcia. Darmowa piłka wróciła do nas — Javier przyjął ją bez większego problemu, kierując w moją stronę. Kątem oka zerknąłem na boisko Syrenek. Wystawiłem krótką do środkowego. Paweł, jak zawsze czujny, zdobył dla nas punkt.

— Jazda, Kozły, jazda! — zawołałem do chłopaków, kiedy zamknęli mnie w uścisku.

— Jazda!

Druga zagrywka Nikodema zakończyła się asem serwisowym. Prowadziliśmy. Trzeci serwis został przyjęty — a piłka dobrze wystawiona do atakującego Syrenek. Doskoczyłem do Javiera do bloku, ale piłka prześlizgnęła się pomiędzy ramionami Brazylijczyka.

Odwróciłem się, próbując nas samoasekurować, ale nie zdążyłem. Pół metra dalej na parkiecie dosłownie rozpłaszczył się Lucas. Żaden z nas jednak nie sięgnął piłki.

— Kurwa — burknąłem pod nosem. Javier klepnął mnie w plecy, a potem pomógł Amerykaninowi wstać.

— Gramy dalej!

— Dalej, dalej!

Popatrzyłem za siatkę. Wciąż mieliśmy parę punktów przewagi, ale nie mogliśmy sobie pozwalać na podobne straty. Piękno siatkówki polegało na tym, że był to jeden z najbardziej nieprzewidywalnych sportów — cztery punkty zapasu, na tym etapie rozgrywek, nie gwarantowały nam wygrania tego seta, jeśli goście złapią dobrą serię.

W tym momencie nasz trener poprosił o czas.

— Zagraj na Bogdana następną akcję — zaczął mówić do mnie asystent trenera, kładąc mi na ramionach ręcznik. Schyliłem się po bidon z wodą.

— Panowie, spokojnie, dalej gramy swoje...

Przytakiwałem słowom trenera, w ogóle się na nich nie skupiając. Ktoś klepnął mnie w ramię — chyba Maks, gdy wracałem na boisko. Przybiliśmy sobie piątki, a potem zajęliśmy miejsca. Oparłem dłonie o uda, obserwując zawodnika Syrenek, który szedł na zagrywkę. Miał ciężką rękę. Zerknąłem na Javiera, a on do mnie mrugnął.

Chwilę później Lucas przyjął piłkę lecącą z prędkością lekko ponad stu kilometrów na godzinę, za którą popędził Jav. Brazylijczyk na szczęście ją wyciągnął, nie miał jednak możliwości dokładnego dogrania. Śledząc jej lot, dobiłem ją krótko przez siatkę, zaskakując środkowego rywala.

— Wooooooah! — zawołał entuzjastycznie Javier, łapiąc mnie z jednej strony, a Lucas z drugiej.

Uchyliłem się, gdy Bogdan wyciągnął rękę, by poczochrać mi włosy i podreptałem na zagrywkę. Mały z młodzieżówki pchnął po podłodze w moim kierunku piłkę. Serce mocno biło mi w piersi — niewiele nam brakowało do końca tego seta i dobrze byłoby zakończyć zmianę pozytywnie. Szumiało mi w uszach.

Powoli, powtarzałem sobie w myślach, powoli. Zagrałem lekko, bez większego wyskoku, standardowego flota. Syreny nie miały problemu z przyjęciem, więc pospiesznie wróciłem na swoją pozycję, gotowy doskoczyć do bloku.

Tym razem piłkę przyjął Nikodem. Ponownie przemieściłem się po boisku, kątem oka zerkając na sytuację pod siatką. Miałem zagrać do Bogdana, ale dwóch zawodników Syrenek już czekało, by go zablokować. Zagrałem na przeciwległe skrzydło — na Javiera. Ten punkt należał do nas.

— OSTATNI, OSTATNI! — huczał tłum na trybunach.

Tę ostatnią akcję pamiętam jak przez mgłę. Znowu posłałem flota na stronę gości. Ponownie nie sprawił im większych trudności w przyjęciu. Trzeba było przyznać, że ich libero robił dzisiaj za dwóch, ale ataku nie wykończyli. Lucas dograł do mnie, a ja finalnie na Bogdana, który zakończył seta.

— Bardzo dobrze — pochwalił mnie Maks, gdy schodziłem z boiska. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, odczuwając w duchu błogie ciepło satysfakcji. Dobrze poszło, naprawdę dobrze.

Wciągnąłem bluzę, wracając do kwadratu, gdzie inni rezerwowi poklepali mnie po plecach. Z chęcią pozostałbym w grze na jeszcze jednego seta, ale poza wyjazdowymi meczami (i to nie na każdym) rzadko kiedy miałem szansę dotknąć piłki, dlatego nie zamierzałem wybrzydzać.

W trakcie trzeciego seta Syrenki nieco odbiły się od dna i po raz pierwszy w trakcie całego meczu uzyskały przewagę. Na krótko — nasz trener ponownie wziął czas w odpowiednim momencie, wytrącając ich zawodników z rytmu. Odrobiliśmy stratę, a potem w asyście głośnego dopingu pełnej hali, dotarliśmy do końca.

— To był naprawdę dobry mecz z niełatwym przeciwnikiem — mówił trener, gdy zgromadziliśmy się dookoła niego na boisku po ostatnim gwizdku. — Zbierajcie siły, bo prawdziwa gra dopiero się zacznie.

— Białe — zaczął rytualnie Maks, wyciągając rękę, która prędko została zakryta przez nasze.

— ...Kozły!

Lucas odebrał statuetkę najlepszego gracza dzisiejszego spotkania, podaliśmy sobie ręce z zawodnikami drużyny gości i dopiero gdy szedłem w kierunku publiczności, pozwoliłem sobie na głęboki, uspokajający oddech. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak mocno napinałem wszystkie mięśnie i przeżywałem to, co się wydarzyło. Cieszyłem się cały czas z otrzymanej szansy. Miałem nadzieję, że trener jeszcze nie raz mi zaufa i wpuści mnie na dłuższą zmianę.

Pośród kibiców nie dostrzegłem Anieli. Popatrzyłem ponad głowami ludźmi po trybunach, szukając znajomej sylwetki, ale nigdzie nie mogłem jej dostrzec. Posłałem jeszcze kilka uśmiechów, przybiłem parę piątek i wycofałem się na boisko, w dalszym ciągu rozglądając po hali. Dziwne uczucie porównywalne do paniki ogarnęło moje ciało.

Aniela wyszła? Zawsze zostawała do samego końca meczu, ba, nawet dłużej, żeby nie stać w korku na wyjeździe z parkingu, a teraz jej nie było. Czy coś się stało? Gorzej się poczuła, dlatego wyszła? Cholera, nie miałem pojęcia. Ruszyłem w kierunku szatni szybkim krokiem, żeby wygrzebać z plecaka telefon i do niej zadzwonić.

— Kamil!

Przystanąłem, oglądając się przez ramię. Nie obchodziło mnie to, że znajdowaliśmy się w hali sportowej, na której wciąż pozostawało wiele osób. Miałem gdzieś, że ktoś mógł nas razem zobaczyć, zrobić nam zdjęcie i puścić jakąś plotkę. Poza tym, nie, kibice Kozłów tacy nie byli — nikt nie robił sensacji z takich rzeczy.

Niemalże biegiem pokonałem dystans dzielący mnie od Anieli, by mocno ją przytulić. Byłem pewien, że słyszała, jak szybko i mocno biło mi serce, ale kompletnie nic sobie z tego nie robiłem.

— Kamil?

— Nie strasz mnie tak — burknąłem, a potem odchrząknąłem, pospiesznie się od niej odsuwając. Gdy zobaczyłam jej szeroko otwarte z zaskoczenia oczy, poczułem się głupio.

— To Kamil, prawda? — Jasnowłosy chłopiec pojawił się obok Neli, chwytając ją za dłoń. Przyglądał mi się uważnie i oceniająco, jak tylko dzieci to potrafiły. Ale byłem durny! Nie przyszła na mecz sama, tylko z siostrą i siostrzeńcem, którego pewnie przyszły odebrać z kącika zabaw dla dzieci, gdzie znudzony spędził resztę zawodów.

— Kamil — potwierdziłem, przykucając. — A ty, jak masz na imię? — zagadnąłem, wyciągając do niego rękę.

— Aureliusz — odpowiedział, ale nim podał mi dłoń, przez dłuższą chwilę zawiesił na mnie wzrok jasnych oczu. W końcu jednak zdecydował się na przywitanie. Miał dobry, mocny chwyt.

— Nie zabrałeś ze sobą żadnego dinozaura? — kontynuowałem, przypominając sobie, jak Aniela wspominała mi w palmiarni, że miał ostatnio na nie fazę.

— Przecież na mecze nie wolno zabierać zwierząt. — Posłał mi pełne politowania spojrzenie. — Został w domu z tatą.

— Racja — przyznałem, powoli się prostując. Nim zdążyłem coś dodać, koło Anieli pojawiła się blondynka, którą widziałem w trakcie meczu. To musiała być...

— Konstancja — przedstawiła się, wyciągając rękę, którą uścisnąłem.

... siostra Neli.

— Miło wreszcie poznać. — Uznałem, że mała próba przypodobania się nie zaszkodzi. — Słyszałem wiele dobrego.

Brew Konstancji drgnęła, ale kobieta nie skomentowała drugiej części mojej wypowiedzi w żaden sposób. Wyciągnęła jedynie dłoń w kierunku Aureliusza, który posłusznie puścił tę cioci i podszedł do matki.

— Lepiej późno niż wcale — skwitowała w końcu Konstancja. — Chociaż Aniela w końcu musiałaby przestać cię ukrywać...

— Nikogo nie ukrywam — zaprotestowała Nela, a na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce. Rzeczywiście, w hali zaczynało robić się duszno.

— Rozumiem, że będziesz w przyszłą sobotę?

Zerknąłem pytająco na Nelę, co jej starsza siostra oczywiście zauważyła.

— Nie wierzę! — zawołała, wywracając oczami. — Nie powiedziała ci o swoich urodzinach?

Urodziny Anieli, zaraz... tak! Przecież wspominała mi o nich na obiedzie, w trakcie którego się poznaliśmy. Mało tego, uspokajała mnie, że jej urodziny dopiero nadejdą... a ja zapomniałem później zapytać, kiedy dokładnie.

— Może nie chciała mnie zaprosić — zażartowałem, puszczając im oko.

— Jak nie ona, to ja cię zapraszam — kontynuowała kobieta. — Twoja obecność jest obowiązkowa — tutaj przysłoniła na chwilę uszy syna dłońmi — w końcu jesteś prezentem od Sabatu. — Poprawiła jasne włosy Aureliusza, jakby od samego początku ten gest chciała wykonać. — No nic, poczekamy na ciebie w samochodzie. — Uśmiechnęła się do mnie, chłopiec pod jej czujnym spojrzeniem wymamrotał pożegnanie, a potem odeszli, zostawiając nas samych. Chociaż dzieciak kilkakrotnie się odwrócił, jakby chcąc upewnić, czy Neli nic nie grozi.

— Urodziny, co? — zagadnąłem, skupiając teraz w pełni swoją uwagę na Anieli. Nie wierzyłem, że mi o nich nie powiedziała! Dobra, sam sobie byłem winien, w końcu nie zapytałem, ale chyba mogłem skromnie liczyć na zaproszenie?

— Nie chciałam, żebyś czuł się zobowiązany — odpowiedziała, wzruszając beztrosko ramionami, chociaż zauważyłem w tym ruchu pewną sztywność. Powinienem zapewnić ją, że nic się nie stało i jeśli nie chciała, nie będę naciskał. Powinienem, ale tego nie zrobiłem.

— A może to forma zobowiązania, która wyjątkowo mi odpowiada? — zapytałem zamiast tego, przechylając głowę.

Nela zamrugała i rozchyliła usta, ale nie dowiedziałem się, czy miała jakąś odpowiedź w zanadrzu, bo nieoczekiwanie podszedł do nas Maks.

— Tutaj zgubił się mój rozgrywający — odezwał się kapitan Kozłów, opierając się o mój bark. — Nie będziesz miała nic przeciwko, jak ściągnę go do szatni? Zasłużył na parę pochwał w obecności całej drużyny.

Szatynka jedynie pokręciła głową, wpatrując się w Szymańskiego może nie tyle jak sroka w gnat, ale jak w ósmy cud świata. To był wzrok pełen uwielbienia i podziwu. Mało tego, zapomniała przy tym mrugać!

— Uhm... zaraz przyjdę — mruknąłem, a Aniela skinęła głową, w dalszym ciągu patrząc na Maksa. Mężczyzna posłał jej lekki uśmiech, a potem poklepał mnie po ramieniu i ruszył w kierunku wyjścia prowadzącego do szatni.

— Czy — zacząłem, wskazując palcem w kierunku kapitana drużyny i jednocześnie marszcząc brwi.

Aniela wyrwała się z tego dziwnego letargu, w który wpadła. Potrząsnęła głową, a następnie odgarnęła zbłąkany kosmyk włosów za ucho.

— Absolutnie nie wiem, o czym mówisz — mruknęła pospiesznie, wyciągając z torebki telefon. — Wyślę ci adres i datę wiadomością, dobrze? — mówiła dalej, nie odrywając wzroku od ekranu. — Idź już, nie każ Maksowi czekać! — dodała karcącym tonem, po czym odwróciła się na pięcie i tyle ją widziałem.

Czyżby ulubionym zawodnikiem Anieli był właśnie Maksymilian Szymański, kapitan drużyny Białych Kozłów?

Moi mili,

nadszedł ten dzień - trzydzieste urodziny Nelki tuż, tuż! Z tej okazji Aureliusz przygotował dla Was zaproszenie.

Wpadniecie?

Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCiMiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro