Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11: RODO to u was nie istnieje, co?


Aniela: Brawo!!!

Aniela: A to zagranie do Bogdana było po prostu 🤌🏻

Kamil: Nela, przepraszam, odczytałem wiadomości od Ciebie, chciałem odpisać na spokojnie, ale padłem wczoraj na łóżko jak długi i zasnąłem.

Kamil: Wieczorem będziemy z powrotem.

Kamil: Będziesz miała czas się gdzieś złapać?

Kamil: Aniela?

Kamil: Wszystko w porządku?

Kamil: Aniela????

***

Zamek zazgrzytał, a ciężkie drzwi wreszcie się otworzyły, ukazując znajomą twarz. Odetchnąłem z ulgą — trochę bałem się, że Marek sobie ze mnie zakpił i wysłał do złego mieszkania. O wiele bardziej przerażało mnie jednak milczenie ze strony Anieli — fakt, w czwartek, bezpośrednio po meczu, odczytałem wiadomość od niej, jednak w euforii zwycięstwa zwyczajnie zapomniałem później na nią odpowiedzieć. Chciałem zrobić to z pokoju hotelowego, gdy nikt nie będzie się dookoła kręcił i zaglądał mi w ekran. Ale zasnąłem, po prostu. Dlatego odezwałem się z samego rana w piątek, jednak Nela uparcie milczała.

Nie była osobą, która o coś takiego by się obraziła — takie zachowanie zwyczajnie mi do niej nie pasowało. Dlatego zacząłem się martwić i postanowiłem działać. Nie miałem żadnych namiarów na kogokolwiek z sabatu — mój błąd — więc wyżebrałem od Marcina adres kobiety, który ktoś z jej przyjaciół podał tuż po tym, jak wygrali aukcję. 

Aniela miała na sobie piżamę, na którą składały się luźne, długie spodnie w kratę oraz pasująca do niej koszula zapinana na guzki ze sporym dekoltem. Ciemne włosy miała rozpuszczone — domyśliłem się, że nie miały kontaktu ze szczotką, ale mimo tego musiałem przyznać, że układały się ładnie. Seksownie.

Podobała mi się w takim domowym, surowo naturalnym wydaniu...

— Kamil?

— Masz fryzurę, jakbyś dopiero wstała z łóżka — wypaliłem, zanim zdążyłem zastanowić się nad tym, co gadam. Jarmużek, jak ty coś powiesz... to całe kilo waży. Momentalnie miałem ochotę walnąć sobie w twarz, ale nie pozostało mi nic innego, jak uśmiechnąć się beztrosko niczym Pedro Pascal w tym memie z Nicolasem Cage'em, licząc, że zadziała.

— Bo dopiero wstałam — burknęła wciąż uroczo zaspana, posyłając mi obrażone spojrzenie. — Jest sobota, ósma rano. Niektórzy ludzie o tej porze śpią. I... skąd masz mój adres?

No dobra, nie było sensu dłużej się tak głupio szczerzyć.

— Od Marka — powiedziałem, wracając myślami do kierownika drużyny. — Podałaś go na formularzu, pamiętasz?

Gdy Aniela odsunęła się, by wpuścić mnie do mieszkania, z radością skorzystałem z tego zaproszenia.

— Mhm, najwidoczniej — przytaknęła przytłumionym głosem, bo właśnie przysłaniała usta dłonią. — RODO to u was nie istnieje, co? — dodała nieco wyraźniej, mierząc mnie uważnym spojrzeniem.

— No weeeź — zacząłem, przeczesując włosy i ponownie się do niej uśmiechając.

Działało. Kącik ust Neli drgnął, a ona sama odwróciła wzrok — co wystarczyło, bym w duchu zaczął świętować małe zwycięstwo. Dobra, może nachodzenie jej w domu, w sobotę, o ósmej rano, jak to zdążyła wytknąć, nie było najlepszym pomysłem, ale naprawdę chciałem ją zobaczyć i upewnić się, że wszystko w porządku.

— Skoro już tu jesteś... może się rozgość czy coś. W ogóle — Aniela znowu stłumiła ziewnięcie — co tutaj robisz?

— Nie odpowiadałaś na moje wiadomości — odpowiedziałem, schylając się, by rozwiązać sznurówki zimowych butów. Aniela zniknęła w pobliskim pokoju, a ja usłyszałem długi, przeciągły dźwięk.

Zmarłem, gdy w zasięgu mojego wzroku pojawiły się duże, zielone oczy. Mrugnąłem, a stworzenie powolnym ruchem, trochę jak te wszystkie lalki z horrorów, przechyliło dużą główkę, wciąż się na mnie gapiąc.

— No cześć — odezwałem się w końcu, opierając jedną dłoń o udo, a drugą wyciągając w kierunku zwierzaka. Kot wydał z siebie kolejny wysoki dźwięk, podskoczył, a potem śmignął w głąb mieszkania, najwidoczniej by się przede mną schować.

No tak. Ze wszystkich zwierząt tego świata Aniela akurat musiała mieć kota. Nie znosiłem kotów. Były tak irytujące, wyniosłe i zwyczajnie wredne, że nawet brak konieczności wyprowadzania ich na spacer tego nie wynagradzał.

— Nie mówiłaś, że masz kota — zacząłem marudzić, odwieszając kurtkę na pobliski wieszak. Zajrzałem do pokoju, w którym zniknęła Aniela, a który okazał się ładnie urządzoną, kobiecą sypialnią. Na tej niewielkiej przestrzeni zmieściła się całkiem spora szafa, toaletka z lustrem, wąski regał pełen książek, stoliczek nocny i oczywiście łóżko.

— Spore masz to łóżko — palnąłem, patrząc na mebel. Zrobiłem krok w jego stronę, ale Aniela w porę mnie powstrzymała, najwidoczniej w mig odgadując, co chciałem zrobić.

— Ani mi się waż! — zganiła mnie, zamykając skrzydło szafy. — Nie będziesz mi się kładł na czystej pościeli w ubraniach, w których wychodzisz na zewnątrz — zaczęła gderać, podchodząc do mnie, by ułożyć dłonie na moich przedramionach. Najwidoczniej planowała wypchnąć mnie z pokoju.

— Nie ma problemu, mogę się rozebrać — zaoferowałem, z trudem powstrzymując śmiech. Nela z kolei podniosła głowę, by znowu skarcić mnie spojrzeniem. Czy mi się wydawało, czy delikatnie się zarumieniła? Rany, miałem ochotę ją przytulić. Nie widziałem jej trzy dni, dosłownie, trzy dni, a stęskniłem się jak wariat.

— Skoro już tutaj jesteś, przydaj się na coś. — Wyrywała mnie z zamyślenia. — Na parterze bloku obok jest cukiernia. Bądź tak uprzejmy i ogarnij nam coś na śniadanie.

Ustąpiłem pod delikatnym naciskiem dłoni Anieli, pozwalając wyprowadzić się na korytarz. Kątem oka zauważyłem, że ten wysokodźwiękowy demon zwany kotem przyczaił się pod łóżkiem i w najlepsze laserował mnie spojrzeniem — dlatego szybko przeniosłem wzrok na twarz kobiety. Oglądanie Neli w takim wydaniu, gdy wciąż była w piżamie, nawet jeśli ta piżama więcej zakrywała niż ukazywała — było zupełnie innym doświadczeniem, o którym jeszcze nie wiedziałem, co powinienem myśleć.

— Się robi kapitanie. — Zasalutowałem, na co pacnęła mnie ręką w klatkę piersiową, po czym zatrzasnęła się w łazience.

Zerknąłem jeszcze w kierunku kota, który w dalszym ciągu mnie obserwował. Powstrzymałem się przed wytknięciem mu języka — to już byłaby przesada, po czym wróciłem do drzwi. Pozwoliłem sobie wziąć klucze, by nie nadużywać zaufania pana z ochrony, który już raz wpuścił mnie do budynku. Aniela lubiła słodkie i zwykle właśnie takie śniadania jadała — dowiedziałem się tego jeszcze w trakcie naszego wspólnego obiadu, więc wziąłem dla niej croissainta, głównie po to, by jej się przypodobać, a także jakiś ciemny chleb z marchewką, który zachwalała ekspedientka.

Gdy wróciłem, Aniela nadal była w łazience, a kota, na całe szczęście nigdzie nie dostrzegłem. Kto wie, to małe włochate licho... jak to takie dzikie i szybko biegające, to pewnie jeszcze skoczne. Wzdrygnąłem się na samą myśl, że zwierzak mógłby na mnie naskoczyć.

W zlewie, w kuchni, zauważyłem trzy puste kieliszki oraz butelkę po nieznanym mi winie. Uniosłem brew, odkładając zakupy na blacie. Potem, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsów, mało dyskretnie rozejrzałem się po mieszkaniu. W salonie dominowały jasne kolory — meble były białe, podobnie jak ściany, poza jedną, na której położono tapetę w kwiaty. Podszedłem do półki, na której stało kilka zapachowych świeczek, lampion z Ikei, a także parę ramek ze zdjęciami. Jedno z nich stanowiło portret — sądząc po podobieństwie, byli to rodzice Anieli. Druga fotografia została zrobiona w windzie, prawdopodobnie dawno temu — przedstawiała Anielę, Radka i Annę. Uśmiechnąłem się, widząc te młode wilki. Kolejna fotka należała do bardziej współczesnych — Nela przytulała się z jakimś małym blondynkiem, czyżby Aureliuszem? Ostatnie zdjęcie, któremu zdążyłem się przyjrzeć, przedstawiło rodzinę Trzaskowskich — rodziców, Nelę i Konstancję. Na nim, co było zaskakujące, Aniela miała króciutkie włosy, jakby przycięte maszynką.

—  To zdjęcie sprzed dziesięciu lat.

Nie zauważyłem, kiedy Aniela do mnie dołączyła. Miała na sobie szare, dresowe spodnie, które ładnie podkreślały jej krągłe biodra. W nie włożyła koszulkę z krótkim rękawkiem z dekoltem w serek. Włosy, ku mojemu rozczarowaniu, związała w kucyka.

— Ładnie ci w długich włosach — powiedziałem.

— Bardziej kobieco?

— Nie to miałem na myśli — zacząłem się tłumaczyć, bo zrozumiałem, że władowałem się w najłatwiejszą z możliwych pułapek. Ale Nela parsknęła śmiechem w odpowiedzi, a jej palce musnęły mój bark.

— To nie był test — odparła, przechodząc do aneksu kuchennego, gdzie włączyła ekspres. — Kawę? Herbatę?

— Czarną kawę — poprosiłem cicho, przystając przy stole. Oparłem dłonie o drewniane oparcie krzesła, dalej rozglądając się po mieszkaniu.

Na blacie stała porcelanowa miska w niebieskie wzroki z owocami, a także kilka książek. Na kanapie walały się poduszki, koce oraz słynny wieloryb z Ikei. Na ławie dostrzegłem kolejne świece — odnotowałem w pamięci, by kilka sobie sprawić. Przy wysokim oknie wychodzącym na znajdujący się w pobliżu park znajdował się z kolei drapak. Aż drgnąłem, gdy dojrzałem tam siedzącego kota. On się tam teleportował, czy jak?

— Nie mówiłaś, że masz kota — powiedziałem, przypominając sobie, że kilka minut wypowiedziałem dosłownie to samo zdanie.

— Nie pytałeś — zauważyła lekkim tonem Aniela. — Nazywa się Pies — mówiła dalej, krzątając się przy aneksie kuchennym. — Bo trochę zachowuje się jak pies, tylko na szczęście nie trzeba jej wyprowadzać — dodała. Zerknąłem jeszcze raz w stronę drapaka, ale kota już na nim nie było. No nic.

— Pomóc ci? — zagadnąłem, zamiast tego. Oparłem się o brzeg lodówki, podczas gdy ekspres szykował dla nas kawę, a Aniela śniadanie.

— Lepiej powiedz mi, co tutaj robisz — odpowiedziała, stojąc do mnie plecami. Chciałem podpatrzeć, co tam robiła, ale zasłaniała mi to swoją sylwetką.

— Już mówiłem, nie odpisywałaś na moje wiadomości — powtórzyłem, bo innego wytłumaczenia nie miałem.

— Mogłeś zadzwonić — zauważyła brutalnie szczerze.

— A odebrałabyś?

— Może. — Zerknęła przez ramię, by posłać mi lekki uśmiech. Droczyła się ze mną.

— Martwiłem się — wyznałem w końcu szczerze. — Ale widzę, że niepotrzebnie. — Wskazałem podbródkiem na pustą butelkę po winie. Czy miałem jej za złe, że się nie odzywała? Trochę tak.

— Nie chciałam ci zawracać głowy w piątek. Wygraliście mecz, wracaliście do domu... — Wzruszyła ramionami. — A jak chciałam napisać, czy dojechaliście, to wpadła Anna z Radkiem i... tak jakoś wyszło.

— Nigdy nie zawracasz mi głowy — powiedziałem stanowczo.

To nie była złość, bardziej zazdrość. Chciałem ich poznać nieco bliżej, siedzieć na kanapie, opierając się o Blahaja, popijać wino i rozmawiać o tych wszystkich rzeczach, o których rozmawiali normalni ludzie, którzy chodzili do pracy i mieli jakieś życie. Po prostu chciałem stać się częścią sabatu.

— Proszę. — Aniela podała mi kubek ze słonecznikami Van Gogha, któremu nie omieszkałem się przyjrzeć.

— Dlaczego słoneczniki, a nie pocałunek? — jęknąłem rozżalony. Nie, żebym był jakimś znawcą sztuki, ale nawet ja rozpoznawałem obraz Klimta, którego fragment umieszczono na drugim z naczyń.

— Bo jesteś moim słonecznikiem — odparła beztroskim tonem kobieta, chwytając w jedną dłoń talerzyk z dwiema porządnymi kanapkami, spod których ponownie wyglądały te nieszczęsne kwiaty. — No już, siadaj i jedz. — Ułożyła dłoń na moim mostku, by popchnąć mnie w kierunku stołu. Ach tak, stałem jej na drodze. Nieco udobruchany usiadłem, jak prosiła, rozpamiętując w duchu ciepło kobiecej ręki, które poczułem nawet przez materiał koszulki.

— Będziesz w piątek? — zagadnąłem, wgryzając się w kanapkę z sałatą, mozzarellą, pomidorem i ogórkiem. Chyba nałożyła tam wszystko, co miała w lodówce.

Upiła łyk kawy, a potem obdarzyła mnie przeciągłym spojrzeniem. Lubiłem to w niej — to, że nigdy nie uciekała wzrokiem.

— Nie tym razem. — Odstawiła kubek. — Seweryn ma urodziny, więc spotykamy się na kolacji u Konstancji.

— Ach — mruknąłem, tłumiąc narastające w sobie uczucie smutku. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak szybko przywykłem do jej obecności na trybunach.

Ciszę, jaka zapadła w pomieszczeniu przerwało ciche stukanie. Popatrzyłem na podłogę, gdzie dostrzegłem popularną teraz zabawkę dla zwierząt — tunel. Pies kręciła się przy nim, przepychając coś łapką — na pewno nie była to jedna z dwóch piłeczek, które specjalnie tam umieszczono.

— Co, skończyły ci się chrupki? — odezwała się słodkim głosem Aniela, podnosząc z krzesła. Wyjęła z dolnej szuflady w kuchni jakiś pojemniczek i podeszła do kota, który na jej widok oczywiście nie uciekł. Kobieta wrzuciła kilka ziarenek karmy do tunelu.

— To na zęby — wyjaśniła, wracając na miejsce. Skinąłem głową, zupełnie, jakbym wiedział, o czym mówiła.

— Właściwie, czym się zajmujesz?

Rozglądając się po mieszkaniu kobiety nie dostrzegłem niczego, co mogłoby podpowiedzieć mi, jaki zawód wykonywała. Równie dobrze mogła pracować w korporacji albo być nauczycielką.

— Ja i Radek jesteśmy cholernie nudnymi ludźmi — mrugnęła do mnie — od pięciu lat mamy biuro rachunkowe. Jesteśmy księgowymi.

— O.

Dokończyłem drugą kanapkę i sięgnąłem po serwetkę, by otrzeć usta, a także dłonie.

— Właśnie, powiedz mi, bo jestem ciekawa... jak to wygląda z wami. Działasz w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej?

Podłapałem temat i wdaliśmy się w rozmowę na temat form rozliczania. Nieszczególnie lubiłem się z podatkami — ogarniałem je tyle, o ile, by nie mieć problemów ze skarbówką. Aniela okazała się w tym zakresie o wiele bardziej kompetentna — aż zacząłem rozważać powierzenie jej moich służbowych finansów.

— Wspomniałeś o meczu... czyżbyś wychodził na boisko? — zagaiła, szturchając mnie delikatnie łokciem. 

— Nie — przyznałem otwarcie. — Zaraz play-offy, musimy ugruntować swoją pozycję w ósemce, jeśli chcemy iść dalej. Wiesz, że nie będzie ryzykował drugim składem.

Pokiwała głową w odpowiedzi, a uśmiech, jaki jeszcze chwilę temu miała na ustach, zniknął. Mnie też było przykro, ale nie widziałem powodu, by kontynuować temat. Już to wałkowaliśmy. Na ostatniej prostej liczyły się punkty. Później trener dalej będzie zajeżdżał wyjściową szóstkę, do której niestety nie należałem, bo playoffy to nie zabawa, a wóz albo przewóz. Nie było czasu na pomyłki.

— Zabierzesz mnie na spacer?

Aniela uśmiechnęła się do mnie, a ja skinąłem głową, bo zdałem sobie sprawę, że z jej pracą, zobowiązaniami rodzinnymi oraz moimi treningami, prawdopodobnie zobaczymy się dopiero za tydzień.

— Pewnie. Tylko najpierw coś zjedz.

Moi mili,

jesteśmy po meczu wyjazdowym (i dziesięciu rozdziałach tej historii). Nawet nie wiem, kiedy to zleciało! Mam nadzieję, że czujecie taki komfortowy spokój, gdy czytacie o Anieli i Kamilu — jak ja, gdy o nich pisałam ♥️

Do środy!

Ja serwuję Ci rozdział, Ty zaserwuj mi tweeta z #ZaserwujęCiMiłość albo komentarz/gwiazdkę ;>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro