Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wieczna pieśń 1/2

- Nie rozumiem - odezwał się spokojnym tonem Geralt. 

- Te Wiedźminy niby takie mądre, a najprostszych spraw nie rozumieją - obruszył się podpity baron. Potężny brzuch utrudniałby mu siedzenie przy dębowych stole, gdyby nie wycięty specjalnie na jego objętość łuk. Wyglądało to dość zabawnie, gdyby tylko Geralt potrafił się jeszcze śmiać. Cały czas, który zajęła im rozmowa, mężczyzna poświęcał na opowieści o swojej ubojni prosiaków, w przerwach obgryzając z mięsa tłusty udziec. Nie trudnym było zauważyć, że wszystko co związane z wszelkiej maści mięsem, stanowiło pasję barona, od zabijania, do wchłaniania go w ilościach hurtowych. Beknął potężnie, po czym przetarł wypłowiałym obrusem brudną w omaście brodę oraz wąsy - nie pozwolę, żeby banda klaunów psuła mi interes, rozumiesz? 

- Nie do końca, przecież to tylko wędrowny cyrk. 

- Żeby to on kurwa był wędrowny, to zwisałoby mi to na końcu chuja, ale te ośle łby panoszą się tu od kilku pełni, jak nie dłużej - przerwał na odbicie - ja z natury jestem człowiek ugodowy, powiedziałem im, płaćcie odstępne za zajmowany teren i srajcie pod siebie ile dusza zapragnie. Ale czas mijał, a kurwie syny żyją tu jak na swoim. Trzy moje karczmy stoją odłogiem i dwa burdele. Burdele, Wiedźminie! Mieści ci się to pod tą białą strzechą? 

Geralt wzruszył ramionami. Co prawda w miastach burdele nadal święciły triumfy, jeśli chodzi o miejsce spotkań, schadzek i odskocznie dnia codziennego. Lecz skąd chłopstwo na tak nieurodzajnych ziemiach miało brać mamonę, by płacić kilka orenów za godzinę z byle brudną kurwą, kiedy w domu czekała na nich ciepła pierzyna, grzaniec i kobieta? Nie wdawał się w głębsze dysputy, baron Hwar nie miał do powiedzenia nic, co w jakiś sposób zajęłoby jego myśli. Chciał poznać jedynie cel zlecenia, a jak na razie dowiedział się, że banda podróżnych cyrkowców od kilku miesięcy zajmuje pobliskie pole i zrzesza ludzi, którzy kiedyś zabawiali się w karczmach i burdelach barona. I co z tego? Miał przeganiać cyrkowców? 

- Nie lepiej wysłać tam mały garnizon? Przegoniliby ich w kilka minut - zaproponował. Zapach niemytych nóg wwiercał się w jego zmysł powonienia, co powoli stawało się nie do zniesienia. 

- Masz mnie za idiotę, Wiedźminie? Zrobiłem to dwa dni po tym jak się pojawili. Siedmiu ich było, tylko dwóch wróciło, a jeden to wręcz rozum stracił, do fosy chciał się rzucać. Toż to przeklęte miejsce, tylko tych co wstęp płacą nie krzywdzą. 

- A może krzywdzą tych, który chcą ich siłą przegonić? 

- Chuj mnie obchodzi, kogo krzywdzą, a kogo oszczędzają. Czary na nich nałożone - tak powiedział mi druid. A ty zajmujesz się takimi takimi szemranymi sprawami, co to nikt inny się ich nie ima. 

- Zabijam tylko potwory. 

- A ktoś ci każe ich zabijać? To byłaby ostateczność - machnął obrośniętą tłuszczem i czarną szczeciną ręką - pozbądź się ich stąd. Cena nie gra roli, płace jak cesarz. 

Po prawdzie ostatnimi czasy wiedźmiński fach nie cieszył się godziwym zarobkiem. Ludzie znajdowali "domowe" sposoby na radzenie sobie z co pomniejszymi potworami, a z większymi i tak zwykle rozprawiał się za pół darmo. Klęska głodu powojennego toczyła się nad ziemiami, choćby i szczere chęci mieli, grosza szukać u nich na próżno. 

- Sprawdzę to, ale za oględziny też należy się zapłata. 

- Dostaniesz jak zobaczę jakieś postępy - prawie warknął baron - idź już, Wiedźminie. Za chwilę zaczną się schodzić goście. 

Zobaczyć Wiedźmina na uczcie to podobno pech do kolejnego pełnego księżyca, baron dobrze o tym wiedział. Kazał mu wyjść tylnym przejściem i pojawić się jak najszybciej z dobrymi wiadomościami po zapłatę. 

Geralt nie tracił czasu. Od razu ruszył na spotkanie sławnej trupy cyrkowej, która tej nocy, jak i każdej innej, miała dawać przedstawienie dla sporej grupy gawiedzi. Podobno ludzie z daleka zjeżdżali się na sławne przedstawienia, choć nikt nie był w stanie opowiedzieć, co dokładnie ciągnie go w to tajemnicze miejsce. 

Tłum rzeczywiście okazał się spory jak na niewielką powierzchnię namiotu cyrkowego. 

- Nie ma już biletów - zatrzymał go wypudrowany na gębie przebieraniec, liczący w wejściu utarg. 

- Już kupiłem bilet - rzucił na niego znak.

- Kupił pan bilet, zapraszam. Miłej zabawy w domu Mariatto. 

Wewnątrz panował zaduch, ale nie nieprzyjemny, jak w izbie, gdzie przyjmował go baron. Tutaj powietrze przesiąknięte było zapachem kadzideł, ezoterycznych woni, odrobinę przypominających niektóre z jego eliksirów. Potrafił wyłapać spośród mieszanki konkretne zioła, ale nigdy nie pomyślałby, by połączyć je w jedno. Został przy samym wyjściu, opierając się o masywny pal, wbity głęboko w twardy grunt. Musieli stacjonować tu naprawdę długo. 

Pochodnie przygasły, by po chwili zmienić odcień płomieni na zielonkawy, nadając ciężkiego klimatu. Wiedźmin chyba jako jeden z nielicznych był w stanie dostrzec, co dzieje się w ciemnych zaułkach namiotu, a pojawiali się tam przebrani w ciemne szaty "artyści". Ustawili się z każdej strony w okręgu. Geralt był już pewien, że żadne cyrkowe przestawienia nie mają tu miejsca. Ostrożnie sięgnął w tył po miecz, szykując się na odparcie ataku fanatyków, którzy zapewne tworzyli tę trupę. Jedyne na co musiał pozostać uczulony to magia, która z pewnością tworzyła atmosferę stresu, oczekiwania, mocniejsze bicie serca. Jego medalion drżał zdawkowo, co jakiś czas cichnąc, by po chwili ponownie wyczuwać fale magii. 

Światła zmieniły się w czerwień. Wysunął odrobinę miecz, jego ciało spięło się gotowe do potyczki. Z uwagą obserwował zebrany tłum, każdego z artystów z osobna, podejrzany ruch, jakiś znak. 

Drgnął już w naturalnym odruchu szarży, gdy zatrzymała go melodia. Spokojna, niczym szum letniego wiatru. Pojedyncze uderzenia w struny niosące dźwięk tak wyjątkowy, by koić napięcie, szerzyć aurę spokoju i przyjemności. Jego dłoń bezwiednie cofnęła się od ucieczki do miecza. Pochłonęła go nastrojowość zawarta w prostej, acz ślicznej melodii. Po chwili jednak melodia zanikła, na ułamek sekundy pozostawiając po sobie pustkę, by ciszę wypełnił śpiew. Niemal uderzający swą intrygującą barwą. Słowa tekstu traciły znaczenie, gdy rozbrzmiewał dźwięk czysty, podobny wodzie w górskim strumieniu. 

Po raz pierwszy dane było Wiedźminowi zagubić cel, stracić z oczu sens i zaniechać chwycenia za broń. W zamian tego zapomniał o całym świecie, gdy na środku okrągłej areny pojawił się młodzieniec z wiankiem maków nasuniętym na ciemne włosy. W delikatnych dłoniach dzierżył zgrabną, niewielką lutnię, która zdawał się przedłużeniem rąk. Głos wypływający spomiędzy czerwonych warg, docierał do niego z każdej strony, stracił orientację. Gdzie znajdowała się góra, gdzie dół, nie miał na tyle siły woli, by skupić się na własnym położeniu w przestrzeni. Jedyne co zostało, to okraszona światłem scena, młodzieniec, czerwone maki i rajski głos. 

Nic więcej. 

. . .

Obudził się w zagajniku. Z pewnością nie kładł się za spoczynek właśnie tutaj. Pobudzony uderzeniem zimna, potrząsnął głową, starając się przypomnieć sobie, co takiego sprowadziło go do lasu i dlaczego spał na gołej ziemi. Nigdzie w pobliżu nie zauważył Płotki, zniknął także jego sztylet, sakiewka i wiedźmiński medalion. Miecze nadal tkwiły z tyłu pleców. Przesunął wzrokiem po niedalekiej polanie. Obrastały ją kwiaty - białe stokrotki, niebieskie niezapominajki, czerwone maki...

To właśnie one przykuły uwagę Wiedźmina. Zerwał się z mchu, odchrząkając słodkim smakiem w ustach, jakby ktoś napoił go przesłodzonym, sfermentowanym winem. 

Dobrze wiedział co robić. Kurwie syny rzeczywiście stosowali sztuczki i dobrze orientował się, kto był głównym prowodyrem całego zajścia. Wmawiał sobie, że to chęć odzyskania własności prowadzi go na powrót do wędrownego cyrku, nie pragnienie, by usłyszeć ponownie głos, nie należący do człowieka. 

. . .

Jak się okazało, nie wiadomo w jaki sposób trafił do miejsca oddalonego od wczorajszego wydarzenia o dalekie mile, zanim dotarł tam bez Płotki, słońce chyliło się ku zachodowi. 

Namiot stał na swoim miejscu. Nie zeszło długo zanim udało mu się wedrzeć niezauważonym do środka. Wewnątrz zastał tego, którego obawiał się najbardziej. 

- Nie ruszaj się - wymierzył w młodego mężczyznę, siedzącego na niewielkiej skrzyni, srebrny miecz. Śpiewak podkulił nogi niczym nimfa i pogrywał delikatne melodie na lutni. Mógł nie mieć na piersi medalionu, i tak od nieznajomego biła magiczna aura, czuł ją w kościach, w zapachu powietrza, w miejscu, gdzie powoli toczyło walkę ze śmiercią jego serce. 

- Jeśli nie będę mógł się ruszać, w jaki sposób mają drgać moje struny? - zapytał, a głos jego za nowo popieścił uszy Geralta. Pokręcił głową. Musiał się temu oprzeć, zwalczał nie takie czary, mierzył się nie z takimi marami zaklętymi w ciała powabnych kobiet, o kształtach przywodzących na myśl stare bóstwa. Nigdy jednak nie widział z bliska kogoś tak specyficznie pociągającego. Jeszcze sam dźwięk, który produkowały jego usta, niejasno przez niego identyfikowany nie z muzyką, a nawoływaniem do posłuszeństwa. Bez krzyku, bez rozkazu, czyste piękno, pełne niezrozumiałych dla niego uczuć, których nigdy wcześniej nie zaznał i widok czerwonych płatków kwiatów. 

- Masz pozostać nieruchomo, ty i twoje struny. 

- To naturalne dla mnie grać, nieznajomy. Muzyka w podarunku wręcza nam życie, a życie daruje muzykę, czy to nie idealna symbiotyczna całość? 

- Przestań pierdolić i wstań - ledwo dawał radę utrzymać w dłoniach miecz, choć nie straciły nic na sile, utraciły wolę. 

Mężczyzna posłusznie wstał z niewielkiej, obitej w czerwony zamsz skrzyneczki. Figura jego przywodziła na myśl kobiece kształty, podkreślone dość odważnym strojem. Nie stał prosto, acz odrobinę wypychając biodra w bok, przez co spodnie napięły się na jednym z jego pośladków. Geralt przeklął na siebie w myślach za zauważanie takich szczegółów. Warknął pod nosem i podszedł bliżej nieznajomego, wychodząc zza jego pleców, by ujrzeć oblicze. 

- Okradłeś mnie, nawet nie wiem kiedy i jak - warknął, nie opuszczając miecza. Tak jakby ostrze miało moc silną pokonać magiczne sztuczki. 

- Nie rań moich uczuć, wędrowcze - przy tych słowach delikatnie przyłożył dłoń do piersi - mogę ci zaręczyć, że ani ja, ani żaden z moich braci nie parami się kradzieżą. Jesteśmy uczciwi, w przeciwieństwie do oszustów, którzy wchodzą na przedstawienie za pomocą magii. 

- Nie jestem jedynym, który używa tutaj magii. Jakich sztuczek stosujecie, by zwabiać tu ludzi? 

- Sztuczek? Toż to tylko talent. 

- Nie mam czasu, ani siły, żeby dłużej bawić się z wami w podchody. Straciłem kilka ważnych przedmiotów i konia i czy ci się to podoba, czy nie, stało się to przez was. Zwykle nie zabijam rozumnych istot, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek - wypluł słowa na jednym wdechu. Wokół roznosił się kwiatowy zapach. Czuł, że ponownie może utracić nad sobą kontrolę. 

- Zabijanie to najbardziej z barbarzyńskich czynów. Jesteś gotów stratować swą moralność?

Choć bardzo chciał ignorować, nie potrafił oderwać wzroku od ruchów jego ust, mimiki twarzy, zmieniających się jak w kalejdoskopie emocji, skinięć źrenic w stronę instrumentu, jakby tęsknił, trzymając go w dłoniach. 

- Nawet nie próbuj - warknął Geralt, wychwytując ten ruch.

- Nie zagram, póki nie zechcesz. 

- Nigdy nie zechcę. 

- Nie powinieneś tak łatwo wypowiadać "nigdy", ono może nadejść nawet za chwilę. 

- Nie znasz mnie, ja ciebie. Tak ma pozostać. Chcę tylko odzyskać swoje rzeczy. 

- Chciałbym ci pomóc, ale nie posiadam wiedzy na ich temat. Zapytaj rzezimieszków krążących tu jak sępy, zdarza się, że rozkradając nieostrożnie spoczywających w miejscach do tego nie przeznaczonych podróżnych. 

- Nie sądzę, byś chciał, śpiewaku. 

- Jestem bardem, określenie śpiewaka mi uwłacza. 

- Gówno mnie to obchodzi. 

Mężczyzna pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem, a Geralt mógłby przysiąc, że bardziej naturalnego i urodziwego uśmiechu nie uświadczył za tego życia. Chwila uświadomienia sobie tego pomyślunku, wbiła mu ostrze między żebra, po lewej stronie od mostka. 

- Wydajesz się zdesperowany i niezadowolony z mojego śpiewu, jak i całej działalności, którą prowadzimy. Mogę wiedzieć dlaczegoś tak uprzedzony, nieznajomy? - utkwił niebieskie tęczówki w jego skupionej twarzy. Kolorem przypominały ocean. Czerwony mak, o płatkach od środka mieniących się błękitem oraz uzależniających, ciemnych ziarenkach wewnątrz - czy ktoś chciał, byś pojawił się właśnie tutaj, teraz? - zapytał i postąpił krok w jego stronę. Geralt nawet nie pomyślał, aby zareagować. Miecz sam opadał w dół. Nie mógł pozwolić, żeby piękno czerwonego słońca polnych łąk ukryło się za ostrzem oręża. 

- Jakie to ma znaczenie? 

- Dla mnie istotne - uśmiechnął się bard - cóż ze mnie za niewychowany prostak! Jam Jaskier, a ty panie? 

Przez gardło już przechodził dźwięk układający się w jego imię lecz zatrzymał się w ostatniej chwili. 

- Przestań! - fuknął, z lekkim przerażeniem zauważając swoją zanikającą wolę. Młody mężczyzna dygnął przestraszony nagłą zmianą tonu. Z uniżoną miną zatrzymał dalszy potok słów, a wygląd ten sprawił w Geralcie natychmiastowy wyrzut. W głębi czuł, że to nie sprawka cyrkowców, że został obrabowany, ale w jakimś celu mamili ludzi czarami, a takie postępowanie nie niosło za sobą dobrych zamiarów z zasady. 

- Baron chce, żebyście opuścili jego ziemie. 

- O ile mi wiadomo , to jedyne tereny należne mu to posiadłości w mieście, my zatrzymaliśmy się  poza jego obrębem - bard wyjaśnił rzeczowo, jakby spodziewał się właśnie takie powodu pobytu tu samego Wiedźmina. 

- Uważa, że kradniecie klientów jego przybytkom. 

- Chwalić ludność, iż wybiera sztukę nad burdelmamy z łonowymi wszami. 

- Myślałem, że przesadza. Ale to co robicie naprawdę śmierdzi mi zakazaną magią.

- Uwierz mi nieznajomy, nic takiego się nie dzieje.

- Jak mogę ci wierzyć? Nie pamiętam jak wczoraj opuściłem to miejsce, za to twój widok...

- Mój widok? 

- Czułem, że muszę tu wrócić...

-  Dla mojego widoku? 

- Nie wiem. 

- Pożądać piękna to nic złego, prawda? 

Niczego bardziej nie pragnął jak zaprzeczyć, ale mężczyzna budził w nim emocje o wiele bardziej intensywne niż niejedna kobieta. Nawet jeśli w grę wchodził czar, nie miał na tyle siły, by mu się oprzeć. Stracił ją wraz z częścią własności i zapewne rozumu. Śpiewak odłożył lutnię, smukłymi krokami pokonał dzielącą ich odległość. Atmosfera zgęstniała niczym mgła unosząca się nad mokradłami lecz w niezwykle satysfakcjonujący sposób. 

- Jeśli, tylko chcesz, mogę pokazać ci nieznajomy, jakiej używam magii - szepnął, dotykając jego klatki piersiowej. 

Chciał. I ta niezrozumiała potrzeba popchnęła go do zrobienia pierwszego kroku. 

. . .

No więc... ten shot będzie miał drugą część i będzie oczywiście smutem jak nie trudno się domyślić XD Także musicie uzbroić się w cierpliwość i zaczekać do jutra, ewentualnie pojutrza na drugą część XD

Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie, trzymajcie mocno kciuki, bo podchodzę do smuta z tą para po raz drugi. W kolejnej części wyjaśni się także pewna tajemnica, dotycząca fenomenu cyrku, w którym występuję Jaskier. 

Do przeczytania jutro! (ewentualnie do końca tygodnia XD) <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro