Nieplanowany pan młody
To już prawie wiosna minęła, a Geralt po raz pierwszy postanowił zstąpić ze szlaku i odwiedzić stare śmieci. Nasunąwszy kaptur na białe włosy, wszedł do karczmy w Nowigradzie i nie wzbudzając podejrzeń podszedł od razu do karczmarza.
- Piwo - zamówił i rzucił na blat dwa oreny. Przysiadł na krzywonogim stołeczku, czekając na sowitą porcję trunku.
- Geralt! Stary druhu! - grzmiący ryk powstrzymał go przed zanurzeniem ust w chłodnej pianie.
- Zoltan. Jak zwykle na pijackim posterunku - rzekł wiedźmin. Kiwnął głową, witając przyjaciela.
- Prawy strażnik pozostaje na stanowisku bez względu na czasy! - krasnolud walnął się ciężko na trzeszczącym stołku.
- Więc jak oceniasz dzisiejsze czasy?
- Pytasz o politykę, czy to nasze rodzime kartoflisko?
Karczmarz prychnął słysząc pytanie. Zachowanie Zoltana nie raz budziło w postronnych odruch powątpiewania w krasnoludzką rasę.
- Polityki mam aż nadto, ale wiem, że Nowigrad rządzi się swoimi prawami.
- Nowigrad Nowigradem, ty byś wiedział co się na zagranicznych ziemiach dzieje.
- Co takiego się dzieje? - zapytał Geralt, przełykając łyk piwa. Zoltan wzorem targowej przekupy znał i przekazywał dalej niestworzone historie, plotki i informacje z całego kontynentu, właściwie nie ruszając się z karczmy w centrum Nowigradu.
- No na przykład nasz śpiewający koleżka, nieźle namieszał na dworze w Toussaint - zaśmiał się krasnolud.
- To wiem nie od dziś.
- To może mi powiesz, co on tam kurwa robił, że czerwone płaszcze go pojmali i przekazali królewskiej straży.
Geralt odstawił kufel piwa, ale nie wypuścił drewnianego ucha z dłoni. Wzrok wbił w mętny trunek, zmrużył ledwo widocznie powieki.
- Zwinęli?
- Czyli nie wiesz! Jaskier jest na dworze królowej. Mały skurwysyn umie się ustawić, bo nie wierzę, że dałby się złapać, gdyby nie wiedział, że Henrietta znowu się podda temu jebalczemu urokowi.
- Jak to podda - wymruczał.
- Daj spokój! Kobieta jest w niego zapatrzona jak dziwka w kutasa. Co prawda podobno postawiła mu ultimatum, ale nasz Jaskier wie jak postępować z kobietami - czknął krasnolud.
- Hmm...
- Zapytasz jakie ultimatum. A no wiesz, prosty wybór, albo głowa albo kutas.
Geralt odwrócił się do przyjaciela i spojrzał na niego z wątpliwym zrozumieniem na zmęczonej twarzy.
Wolne kosmyki zwisały mu na czole, podrażniając jego nerwy równie bardzo jak podchody Zoltana.
- Nie będę zaprzeczać, że chodzi o ścinanie pewnych części ciała. Na szczęście dotyczy to tylko pierwszej części propozycji.
- Zoltan, do rzeczy - prawie warknął poddenerwowany wilk. Jaskier był w Toussaint, na dworze Henrietty, która chce odciąć mu głowę, albo kutasa, a jego najlepszy przyjaciel Zoltan woli pić i naśmiewać się z bardowego nieszczęścia? Cokolwiek Jaskier straci będzie to dla niego cios nie do przeżycia. W wypadku głowy dosłownie, kutasa tylko w przenośni. Jaskier bez jebania, to jak Yennefer z ludzkimi odruchami emocjonalnymi. Niemożliwe.
- No to przecież mówię stary wilku! Jaskier ma oddać głowę, albo kutasa. Głowa mu się przyda, a kto nie chciałby do końca życia jebać pięknej Henrietty, w dodatku z tytułem w dupie i koroną na nie ściętej głowie?! - roześmiał się Zoltan - podobno ślub w ciągu najbliższych dni. Nie skłamię, jeśli powiem, że liczę na zaproszenie. Panny w Toussaint myją się częściej niż tutejsi książęta i podobno golą miejsca, gdzie światło dnia nie zagląda. A ja muszę się o tym przekonać. Karczmarz, lej miód! Za mojego przyjaciela, przyszłego króla!
Geralt podniósł się i dopił resztkę alkoholu.
- Geralt! Gdzie się wybierasz? Stawiam kolejki.
- Wypij za nas dwóch. Mam sprawę do załatwienia.
- Tak nagle?
Wiedźmin nie odpowiedział, ostatni raz posłał Zoltanowi obojętne spojrzenie i wyszedł z karczmy. Od razu dosiadł, jedzącej z wiadra zmielony owies Płotki.
Sam nie wiedział co popchnęło go do nagłej decyzji. Na takie wieści nie był gotów, choć samemu trudno było mu się przyznać.
...
W królestwie Toussaint już drugi dzień trwała wielka uroczystość. Ślub królewski zdarzał się niezwykle rzadko, bo królowie i królowe tego obfitego w słodkie dobra kraju, wychodzili za mąż lub żenili się tylko raz i nawet po śmierci współmałżonka nie dane było im zrobić tego ponownie. Takie są tradycje, a tych się nie kwestionuje.
Henrietta doskonale zdawała sobie sprawę z prawa i brzmienia jakie bierze na swoje barki w postaci Jaskra jako małżonka lecz serce nie sługa. Mężczyzna, choć momentami nazbyt dziecinny, a dusza jego romantyczna za setki, miał swój niepowtarzalny urok. Rozkochiwał w sobie kobiety i mężczyzn, co więcej udało mu się rozkochać ją samą.
Miłość ta jednak była bardzo specyficzna, bo wraz ze słowem sprzeciwu była gotowa ściąć mu głowę i rzucić na pożarcie niedźwiedziom. Nawet powieka nie drgnęłaby jej, gdyby Jaskier postanowił stanąć w zaparte i odmówić ożenku, ośmieszając ją przed własnym ludem.
Całe szczęście miał w głowie olej i niezawodny instynkt samozachowawczy. Po kilku błazeńskich sztuczkach, jakoby będąc wolnym ptakiem, nie potrafiącym usiedzieć na jednej gałęzi, przyjął propozycję z ucałowaniem dłoni, gdy kat przystawił do smukłej szyi ostrze topora.
Przyjęcie zapowiadające królewski ślub, zgodnie z tradycją miało trwać przez trzy dni. Właśnie mijał drugi z nich, prawie pełna tarcza księżyca zwiastowała lada noc pełnię. Szlachetne towarzystwo, panny dworu i rycerze, zdrowo podchmieleni, opijali kolejny toast za przyszłą parę młodą.
- Jaskier, może zagrasz coś dla nas na nowej lutni? - zapytała pyzata dwórka, z którą bard miał przyjemność zaprzyjaźnić się podczas wielkiego święta kwiatów. Uwielbiał Eleonorę, przyrządzała najlepsze nadziewane figi na kontynencie, a wspólne wyprawy na zakupowe szaleństwo wspominał jako najprzyjemniejszą część wizyt w Toussaint.
- Jak nazwałaś mojego przyszłego męża Eleonoro? - Henrietta odstawiła od różowych warg złoty kielich i spojrzała na dwórkę, która podawała śpiewakowi jego instrument.
- W-wybacz pani... - przestraszyła się reakcji królowej.
- Ten człowiek jutro zostanie królem! - podniosła głos, tak by sporą część zgromadzonych była w stanie dosłyszeć jej słowa - winniście go tytułować! - była odrobinę pijana, ale nie bardziej niż nakazywała dworska etykieta. Poza tym była głową zbieraniny burżuazji, mogła wszystko.
- Nie potrzeba, pani mego serca, dziś jestem jedynie Jaskrem, równym naszym gościom - uśmiechnął się do Eleonory, by pocieszyć jej skołatane ze strachu serce. Bała się odpowiedzieć tym samym. Spojrzała tylko lękliwie w stronę Henrietty.
- Nigdy nie będziesz już ,,tylko,, Jaskrem mój drogi - zwróciła się do przyszłego męża - nie możesz pobłażać w stosunku do braku szacunku.
- Dla mnie to nie był brak szacunku - pokręcił głową i wstał z miejsca, by zbliżyć się do kobiety - usiądź kochanie. Uznajmy, że to nie miało miejsca. Eleonora na pewno będzie już wiedziała jak ma się zwracać.
Henrietta utkwiła zamglony wzrok w wargach ukochanego, po chwili kiwając na zgodę. Usiadła z powrotem i oderwała od kiści soczystą kulkę winogron, racząc się nią jak sowitym posiłkiem.
Eleonora odetchnęła z ulgą i wycofała się od królewskiego stołu. Jaskier zdążył posłać jej tylko przepraszające spojrzenie.
Cała impreza nudziła go niewyobrażalnie, kiedy okazało się, że nie może ani z nikim rozmawiać, ani grać, śpiewać, rymować, o flirtowaniu nie wspominając. Cała uroczystość przypominała słynne zaręczyny księżniczki Pavetty, jedynie z większym przepychem, bogactwem i kurtuazerią. Dania były egzotyczne, pełne tropikalnych owoców, a wino słodkie do porzygu. Towarzystwo nijakie, muzyka bez polotu, a zamiast upragnionej wolności - duszność, zamknięcie w niezwykle wielkiej, pozłacanej klatce, u boku kobiety, której nie kochał.
Owszem, sypiał z nią nie raz, ale seks, a przywiązanie, zaufanie i przyjaźń razem, były dla niego przeciwległymi stronami tej samej monety. Istniały w tej samej formie, łączyły się ze sobą, ale on nie doznał zaszczytu posiadania całej monety. Mógłby mieć tysiące monet, gdyby istniały takowe o jednej stronie. Byłby wtedy niewyobrażalnie bogaty.
Niestety, świat znał go jako biednego barda, a to chyba o czymś świadczyło. Monety, tak jak prawdziwa miłość, nie mogły składać się tylko z jednej części.
On Henriettę co najwyżej tolerował. Nie była złym człowiekiem, jedynie odrobinę zepsutym własną potęgą. Od dziecka miała wszystko na skinienie palcem. Uważała, że jeśli coś istnieje, to należy jej się tylko z powodu tytułu, lata monarchii nauczyły ją zachłanności i bezkompromisowej postawy. Nie mógł jej o to obwiniać.
Wpajano jej takie niezdrowe myślenie od samych narodzin.
Może i dla Toussaint postawa, którą reprezentowała, miała potężne znaczenie. Dzięki twardej ręce władczyni, kraj był niezależny, silny, opływał bogactwem i pięknem. Ale on nie był ziemią, przeznaczoną do podporządkowania. Nie potrzebował dominy, która wymusi na nim każdą decyzję, zachciankę, nawet miłość.
Miłość jest albo jej nie ma. Nie mógł zakochać się na siłę.
Z dwojga złego wolał jednak kochać Annę, niż zostać ściętym za tak błahy powód. Gdyby śmierć postanowiła po niego przyjść w formie zapłaty za winy, zrobiłby coś o wiele bardziej heroicznego, głośnego, pompatycznego. Chędożenie królowej nie było tego warte, i niezbyt też godne. Wolał umrzeć z okrzykiem na ustach jako buntownik stojący naprzeciw reżimu, powstaniec, obrońca uciśnionych. To byłoby coś...
Możeby tak wzniecić jakiś bunt.
Wieczór ciągnął się w nieskończoność, minuty zamieniały się w godziny, a noc nie miała ochoty ustąpić dniu. Już wiedział jak czuła się biedna Pavetta, musząc wysłuchiwać potencjalnych narzeczonych, napuszonych samców, łaknący jej ciała i tytułu. Jego oprawcą była piękna i potężna Anna, równie nieprzewidywalna i nieustępliwa jak Lwica z Cintry.
Słabe wino nie pozwalało mu zapomnieć. Obrzydliwa gula słodyczy stała mu w gardle. Zwykły ulepek, nie prawdziwy alkohol. Geralt wylał by tę imitację trunku na głowę właściciela winnicy, z której sprowadzano to obrzydlistwo.
Geralt.
Nie widział go od miesięcy. Pewnie nie miał świadomości co się teraz dzieje z biednym Jaksrem, co więcej nie miał na uwadze się dowiedzieć. A przecież właściwie przez niego znalazł się w Toussaint. Tego też się nie dowie. Ciekawe, czy przez miesiące rozłąki poświęcił mu cień myśli.
Rozstali się w najgorszy możliwy sposób. Do tej pory, po zamknięciu oczu widział wściekłość wypisaną na twarzy Wiedźmina i gorzkie słowa wypowiedziane pod jego adresem jak klątwa. Zarzucił mu ściąganie na jego głowę nieszczęścia i jakby tak przyjrzeć się długiej serii porażek życiowych barda, mogło mieć to sens. Przynosił pecha sobie, innym, być może teraz przyniesie go Annie. Prawdopodobnie powinien ją ostrzec, choć pewnie uznałaby to za wymówkę i przyspieszyła spotkanie z katem.
- Nadszedł czas na tradycyjną przysięgę przedślubną! - zakrzyknął zdrowo nagrzany, starszy szlachcic.
Świetnie, kolejna tradycja.
- Nie będzie żadnej przysięgi.
Jaskier miał już potajemnie przewracać oczami na kolejną nic nie wartą przysięgę. Zamiast tego zamarł, słysząc głos tak dobrze sobie znany.
Henrietta zaśmiała się pod nosem.
- Kto to powiedział? - zapytała.
- Czy to ważne? Istotne jest tylko to, że nie ma takiej możliwości, by bard został twoim małżonkiem, pani.
- Wiedźmin... - powiedziała, ciągle czymś rozbawiona. Jaskier wytrzeszczył oczy. Bardziej spodziewałby się ofirskiego możnego, któremu kiedyś zrobił l... nieważne, by ubiegać się o jego rękę niż Geralta we własnej osobie. Skąd wiedział, że tutaj jest i co ważniejsze dlaczego wtrącał się w tę sprawę?
- Nie dotarły do mnie wieści, że pojawiłeś się na moich ziemiach - pokiwała palcem ubranym w złoty pierścień.
- Czy to kolejny zwyczaj, że wiesz o każdym, kto przekroczy granice twojego państwa?
- Każdy nie, tylko istotne osobistości.
- Czuję się zaszczycony.
- Nie zawsze istotny oznacza w moim rozumieniu oczekiwany - przerwała ton sielanki, dobrze zdając sobie sprawę, iż wiedźmin wie o jej kipiącej ironii.
- Nie każdy gość musi być oczekiwany, by go przyjęto. Tego wymaga najbardziej tradycyjna ze wszystkich tradycji, o ile mi wiadomo.
Anna pokręciła nosem i rzucił szybkie spojrzenie Jaskrowi.
- Pojawiasz się na moim zaręczynowym przyjęciu nie zaproszony, chyba nie jesteś wzorem dworkich cnót. Co więcej wypowiadasz się w sprawy mego ożenku, a to już ściąga nad twoją głowę ciemne chmury.
- Czyste niebo nigdy nie pojawia się nad moją głową, pani.
- W tej chwili zastała cię ulewa wiedźminie i zamieni się w burzę z piorunami, jeśli nie wyjaśnisz mi swego haniebnego zachowania.
- Chodzi o barda.
- To już zrozumiałam. Poza tym przypominam, że jutro na głowie ,,barda,, pojawi się korona, dlatego waż słowa.
Jaskier mógłby przysiąc, że na ustach Geralta pojawił się cień uśmiechu. Jaskier na króla, komedia wszechczasów. Sam by się uśmiał, gdyby kat nie dyszał mu w kark. W sumie to dosłownie, bo Calesto, który na co dzień pełnił tę funkcję stał za jego plecami.
- Czy coś cię bawi wiedźminie? - zmrużyła oczy. Jaskier widział jak nerwowo podryguje w miejscu.
- Wybacz wasza wysokość, ale chyba nie przemyślałaś tej decyzji. Z chęcią zobaczyłbym jak Toussaint zmienia się pod jego rządami w kraj kolejnych błazeńskich tradycji, rycerze zmuszeni są nosić zamszowe rajstopy, a damy dworu jaskrawe, ledwo zasłaniające kobiece części ciała skrawki materiału, na targach płaci się uśmiechami, a miast broni, produkuje się bandery z hasłami nawołującymi do zawarcia pokoju, ale resztki dobrej woli, każą mi cię przestrzec.
Płacić uśmiechami? Że też wcześniej na to nie wpadł...
- Jak śmiesz...
- Jaskier nie nadaje się na króla i dobrze o tym wiesz - przerwał jej, nie używając przy tym tytułu, a na to była wyczulona niczym pszczoła na miód.
- Ty bezczelna bestio...
- Jeśli to cię nie przekonuje, to od kiedy władca może poślubić kogoś bez tytułu?
- Jaskier ma tytuł...
- Którego się zrzekł. Jest zwykłym grajkiem, bawiącym gawiedź i prostaków, czy to jest zgodne z waszymi tradycjami? - Geralt podniósł głos, zwracając się do wszystkich możnych, uczestniczących w przyjęciu.
Świadkowie lękliwie spoglądali po sobie, oczekując, że ktoś odważy się przyznać rację zabójcy potworów. Anna nabrała zdrowego, rumianego koloru. Właściwie to Jaskier zapewniał ją, że tytuł, którego rzekomo się zrzekł, nadal należy do niego, nie został wykreślony z rodowodu, co znaczy, że jest przynależny szlacheckim korzeniom.
Po prawdzie matka załatwiła z urzędnikiem takie formalności już dzień po jego ucieczce z rodzinnego domu.
Spiął się i zacisnął palce na podłokietnikach siedziska.
- Ukochany... Czy to prawda?
- Ja... Wiedziałem jak bardzo zależy ci na tytułach... A moja miłość jest tak wielka, iż bałem się przyznać prawdy... bałem się, że mogę cię stracić muzo mega życia, najpiękniejsza Anno - zmyślał na poczekaniu.
- W takim razie nie pozostawiasz mi wyboru. Choć robię to z ciężkim sercem. Ale ty... Kolejny raz mnie oszukałeś... Bardzie.
- No co ty skarbeczku... - Jaskier zerwał się z krzesła, kiedy przy jego szyi pojawiło się ostrze miecza.
- Tylko na to czekałem - wysyczał Olaf, wierny sługa królowej. Zamachnął się szybko, a Jaskier zdążył tylko zacisnąć powieki.
Coś świsnęło, srebrne ostrze przecięło powietrze, wbijając się w miękkie ciało, prawie, że dokładnie na środku zmarszczonego czoła rycerza. Przerażony Jaskier pisnął, gdy otworzywszy oczy zobaczył sztylet wystający z czaszki mężczyzny. Odrobina krwi ochlapała mu policzek, czuł jakby te kilka kropel wypalało mu skórę.
- Weź mój sztylet! - krzyknął do niego Geralt, wyciągając miecz i szykując się do walki z garnizonem strażników.
Zrozpaczony Jaskier podszedł do leżącego truchła i zaczął się siłować się z tkwiącą w litej kości bronią.
- Znowu mi to zrobiłeś! - krzyknęła Anna i złapała za nóż do mięsa.
- Spokojnie kochanie, odłóż to, nie chcę ci zrobić krzywdy - wskazał na nóż i cofnął się o krok. Sztylet Geralta musiał poczekać.
- Ty mi!? Nie rozśmieszaj mnie - wskazała na niego ostrym końcem - ostatni raz robisz ze mnie idiotkę.
- Nie żebym musiał się jakoś specjalnie starać - dygnął. Twarz Henrietty przybrała maniakalny wyraz i bez dalszych dyskusji rzuciła się na barda. Ledwo zdążył uchylić się przed pchnięciem. Pomogła uszkodzona alkoholem trafność królowej. Chciał wczołgać się pod stół i przebiec z drugiej strony, ale ktoś w ostatniej chwili złapał go za kostkę. Z pewnością nie była to Anna, bo uścisk prawie zmiażdżył mu kości i bez problemu wyciągnął go na powierzchnię, unosząc od razu w górę, jak małe, nieposłuszne zwierzątko.
- Geralt! - krzyknął, wierzgający się jak ryba.
- Zabij go wreszcie! - warknęła leżąca na ziemi Anna do swojego kata.
Cios minął go o milimetry, upadł na ziemię, zderzając twarz z paćką, która jeszcze przed chwilą była fantazyjnie przystrojonym ciastem na stole. Wiedźmiński miecz odciął mięsistą rękę kąta, razem ze zwisającym na jej końcu Jaskrem.
- Twój sztylet - wybełkotał spod warstwy ciasta, kiedy Geralt w pośpiechu zbierał go z podłogi.
- Rusz się.
Sam nie wiedział jakim cudem udało im się wydostać z zamku pełnego ludzi Henrietty. Wyjaśniło się, gdy przekroczyli już mury miasta. Połowa mijnych strażników była pod wpływem aksji, inni smacznie spali napojeni zapewne jakimś specyfikiem, a jeśli ktoś ostał się przy zmysłach, Geralt natychmiast posyłał go na ziemię nieprzytomnego.
Szli pieszo. Jaskier lekko utykał i wyciągał resztki ciasta z włosów i nosa. Geralt jak zwykle milczał i ani myślał wyjaśniać sytuacji.
- To ten, dziękuję... - odezwał się Jaskier, gdy światła miasta znikały już powoli za ich plecami.
- Hmmm...
Znów nastała cisza. Długa i męcząca duża dawką niewiedzy.
- Geralt, muszę zapytać. Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Wiesz co.
- Ciesz się, że jesteś wolny i możesz znowu zatruwać innym życie swoim gadaniem i wątpliwej jakości śpiewem.
- I tak już nie uwierzę w twoje uciekanie od tematu przez ubliżanie! - podniósł głos i zatrzymał wiedźmina - powiedz prawdę.
- Nie chciałem, żebyś zniszczył Toussaint.
- Nie zależy ci na Toussaint.
- Na niczym mi nie zależy.
- Ale tu jesteś!
- I chyba zaczynam żałować! - warknął, pokazując jakieś emocje i ruszył dalej, wyrywając wcześniej ramię z uścisku Jaskra.
- Przyznaj się, że miałeś wyrzuty sumienia...
- Co? - zapytał i zatrzymał się wiedźmin.
- Po tym co ostatnio mi powiedziałeś, przy naszym pożegnaniu.
- Nie nazwałbym tego pożegnaniem - skrzywił się Geralt. Nadal stał odwrócony do barda plecami.
- A jak byś to nazwał?
- Wiedziałem, że i tak znowu na ciebie trafię.
- Nie prosiłem cię o pojawianie się na moim ślubie.
- Na twoim ślubie? Słyszysz sam siebie?
- Chciany, czy niechciany, był moim ślubem. A ty pojawiłeś się i doprowadziłeś do jego odwołania. Takie są fakty.
- Od kiedy jesteś takim pragmatykiem?
- Od kiedy masz wyrzuty sumienia?
Słowa Jaskra odbiły się echem w jego głowie. Miał wyrzuty sumienia? Miał i to cholernie utrudniało mu życie. Jaskier jako jedyny nigdy nie stanął przeciwko niemu, dopóki nie poznał swojego przeznaczenia w postaci Ciri, nikt nie był dla niego tak ludzki jak zwykły bard. A on potraktował go jak śmiecia. Nawet kamień miałby wyrzuty sumienia. Ale jak się do tego przyznać?
- Znalazłeś swoje dziecko niespodziankę? Znalazłeś swoje szczęście, Geralt? - Jaskier podszedł do wiedźmina i spojrzał mu w twarz.
- Znalazłem. Ale czułem, że mam niezałatwione sprawy, więc wróciłem do Nowigradu. Nie było cię tam...
- Czyli to ja byłem tą niezałatwioną sprawą.
- Co robiłeś w Toussaint?
- Czy to ważne?
- Co robiłeś w Toussaint? - zapytał ponownie, tym razem bardziej twardo Geralt.
- Dowiedziałem się zupełnie przypadkiem pewnych informacji o człowieku imieniem Danto. Podobno jest przewodniczącym ugrupowania, które walczy z czarodziejkami i Wiedźminami. Trop prowadził do Toussaint, chciałem chronić Triss i...
- Bawisz się w bohatera Jaskier?
- Mam tu dużo znajomości, szybko zdobywałem i formacje, były nam potrzebne...
- Dużo znajomości, w tym głowę państwa, która chciała cię zabić!
- Albo poślubić. Wybrałem lepszą opcję.
- Należysz do jakiejś grupy? - zapytał Geralt - mów prawdę.
- Ja... To samo wyszło... - czuł jak w oczach zbierają mu łzy. Chciał tylko pomóc, przydać się do czegoś. Myślał, że jego wrodzony urok i wygadanie w końcu się na coś przyda.
Zadławił się powietrzem, kiedy silne ramię przycisnęło go do piersi, jak nic nieważącą szmacianą lalkę. Łzy same płynęły mu policzkach.
- Nie rycz.
- Chciałem tylko pomóc... - załkał.
- Nie baw się w to Jaskier. To nie twoje zadanie.
- A jakie jest moje zadanie Geralt? Bycie popychadłem do końca życia? - mimo szorstkiej struktury pancerza, tak przyjemnie było czuć pod policzkiem poruszającą się pierś Geralta, jego ciepło, bliskość.
- Nigdy nie byłeś popychadłem. Nie dla mnie.
Serce Jaskra zamarło.
- Od teraz będziesz miał swoje zadanie. Nowe zadanie. U mojego boku.
- Będę ci tylko przeszkadzał - wyszeptał bard.
- Ja będę dbał o to, byś był bezpieczny, a ty o moje człowieczeństwo...
- Jak? - jego serce ponownie zabiło, mocno i twardo jak skała.
- Po prostu bądź. A nawet jeśli się rozstaniemy na jakiś czas, to nie rób nic głupiego. Obiecaj mi to - Geralt wypuścił go z objęć.
- Obiecuję - uśmiechnął się delikatnie.
Wiedźmin na ułamek sekundy spojrzał mu w oczy, od razu uciekając od kontaktu.
- Zostawiłem Płotkę w najbliższej gospodzie, pospieszmy się.
- Czy z okazji dnia mojego ślubu, mogę się na niej przejechać?
- Możesz sobie pomarzyć.
- Ale boli mnie noga!
- A mnie głowa, nie mów za dużo.
- Nie chcesz znać szczegółów mojego pożycia z Anną?
- Niespecjalnie.
- To ci opowiem.
Geralt westchnął w noc i poprawił broń na plecach. Zapowiadała się długa podróż.
...
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam tego shota XD to był absolutnie mój klimat 😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro