Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

**

Czarny mercedes toczył się jedną z zatłoczonych ulic Cambridge w drodze na moją rzeź. To właśnie dziś miałam poznać przyszłego męża. Na samą myśl przechodziły mnie ciarki, a w ustach czułam niesmak. Chociaż te objawy równie dobrze mogły być pozostałością po wieczornym użalaniu się nad sobą przy butelce wina.

Dotychczas już na kilka dni przed spotkaniami z rodziną zżerał mnie stres. Tym razem co innego zaprzątało mi głowę. Benjamin. A raczej jego brak. Od momentu jego dziwnego zachowania na pętli Newmarket słuch po nim zaginął.

Coraz bardziej wierzyłam w to, że całe to jego szaleństwo i chorobliwy optymizm są tylko przykrywką. Dlaczego ilekroć pojawiałam się z nim w miejscu publicznym, od razu musiałam mierzyć się z masą natarczywych spojrzeń? Fakt, ubierał się nieco... nietypowo, ale nie do tego stopnia, by ludzie byli skłonni wytykać go palcami. A co, jeśli był przestępcą? Albo znanym psychopatą? I tylko ja o tym nie wiedziałam, bo nie oglądam telewizji?

Dla własnego bezpieczeństwa powinnam była poznać chociaż podstawowe fakty z jego życia. Że też wcześniej go nie przycisnęłam! A co, jeśli przebywanie z nim jest niebezpieczne? Później plułabym sobie w brodę, że postąpiłam tak lekkomyślnie, zapraszając nieznajomego do domu.

– Proszę się nie zamartwiać, panienko Nancy.

Moje przemyślenia przerwał Felix, który – jak na lojalnego szofera przystało – ani razu nie zapytał, co robiłam w Newmarket w środku tygodnia, w dodatku o takiej porze.

– Wybór państwa Glenn z pewnością panienki nie zawiedzie – próbował mnie pocieszyć.

Co chwilę zerkał przy tym na mnie w lusterku wstecznym. 

– To raczej mało prawdopodobne – mruknęłam, posępnie wpatrując się w szybę. – Kimkolwiek by on był.

Pomijam już, że sama nie stanowiłam świetnej partii, zwłaszcza w obrzydliwej zgniłozielonej garsonce i ulizanych włosach upiętych w kok. W normalnych warunkach nie uważałam się za atrakcyjną, a co dopiero w takim wydaniu? Chociaż... może to i dobrze? Może dzięki temu zdołam odstraszyć potencjalnego narzeczonego? Na tę myśl mój humor nieco się poprawił.

Zza szyb samochodu wyłonił się oklepany widok: trawiaste pola i majaczący w oddali hipodrom wraz z terenem przeznaczonym do wyścigów konnych. Wspomnienie ostatniej środy wróciło jak żywe. A wraz z nim dziwne łaskotanie w żołądku. Wciąż nie potrafiłam nazwać tego uczucia.



– Wiesz może, po co kazał mi przyjechać szybciej? – zapytałam Felixa.

Stałam przy ogromnym oknie salonowym i patrzyłam ślepo w dal.

Podobnie jak reszta domu, to pomieszczenie również raziło przepychem. Wielkie, ręcznie zdobione skórzane kanapy stały przed kominkiem, który rozmiarami przypominał ogromne palenisko. Na oknach, stanowiących większą część ścian, wisiały ciężkie brązowe kotary wyszywane złotymi nićmi, a w rogu salonu stał mój jedyny przyjaciel z dzieciństwa – duży mahoniowy fortepian. Jego pierwotnym zadaniem była funkcja ozdobna, jednak ku niezadowoleniu rodziców mała Nancy była zbyt ciekawska, by przejść obok niego obojętnie.

– Niestety – odpowiedział szofer, a drzwi obok niego nagle się otworzyły.

Do środka weszła rudowłosa piękność, a zaraz za nią Peter. Jennifer jak zwykle olśniewała urodą. Była dokładnie mojego wzrostu, jednak pod względem atrakcyjności biła mnie na głowę. Nie mogłabym nie wspomnieć o tonie biżuterii, którą się obwiesiła. Kolczyki, wisiorki, bransoletki, spinki, broszki, do wyboru, do koloru! Jennifer była córką jednego z potentatów przemysłu jubilerskiego. Podobno to właśnie ojciec kazał jej nosić te wszystkie błyskotki. Jak to szło? Żywa reklama...  

To na jej twarz patrzyłam najczęściej podczas wspólnych obiadów z rodzicami. Tylko ona nie wywoływała we mnie strachu czy obrzydzenia. Może dlatego że nie była skażona genami Marka Glenna?

– Nancy! – pisnęła i w pośpiechu do mnie podeszła. Przez niebotycznie wysokie szpilki dreptała jak krasnal. Złapała mnie za ręce i rozciągnęła w uśmiechu wyszminkowane usta. – Sto lat cię nie widziałam!

– Cześć – przywitałam się zdawkowo i uwolniłam dłonie z uścisku.

– Chcieliśmy z Peterem coś ci powiedzieć – zaszczebiotała.

– Jenny, może poczekamy na lepszy moment? – Mój brat położył żonie rękę na ramieniu.

– Nie wytrzymam, przecież wiesz – rzuciła, po czym wlepiła we mnie spojrzenie wielkich błękitnych tęczówek. – Nancy... będziesz ciocią!

– Kupujecie psa? – wypaliłam.

Peter powstrzymał parsknięcie, Felix chrząknął cicho, a Jennifer wybałuszyła na mnie oczy.

– Nie, głuptasie – ściszyła głos – jestem w ciąży – oznajmiła z szerokim uśmiechem, a potem konspiracyjnie dodała: – I słyszałam, że jeszcze w tym roku do mnie dołączysz.

Na dźwięk tych słów aż zakręciło mi się w głowie.

Chociaż bardzo przejmowałam się sprawą przymusowego małżeństwa, nie wybiegałam myślami aż tak daleko. Miałam ogromny problem, by zbliżyć się do kogokolwiek, a co tu dopiero mówić o macierzyństwie?! W tych sprawach byłam wciąż na poziomie szkoły podstawowej, kiedy czekałam, aż któryś z chłopców podaruje mi w walentynki laurkę w kształcie serca. 

Wiedziałam, że nie dam rady przeskoczyć tylu ważnych etapów, które mnie ominęły. Pozostawało mi tylko wierzyć, że gdy moja „partia" ujrzy mnie obok Jennifer, zorientuje się, że musi poszukać szczęścia gdzie indziej.

Peter, widząc całą gamę kolorów na mojej twarzy, postanowił ratować sytuację.

– Kochanie, oni się jeszcze nawet nie poznali... – szepnął do żony.

– Gratuluję – odpowiedziałam, chociaż wcale nie wyglądałam na ucieszoną. – Jenny, przypomnisz mi, jak długo jesteście małżeństwem? – zapytałam i skrzyżowałam ręce na piersi.

Zaskoczona moją nagłą zmianą nastawienia, zamrugała dwa razy.

– W czerwcu będą trzy lata... Czemu pytasz?

– Ekhm... – Naszą rozmowę przerwało chrząknięcie dochodzące z gardła Felixa. 

Wszyscy spojrzeliśmy w jego kierunku. Okazało się, że w salonie pojawił się ojciec, którego mina jak zwykle zmroziła całe towarzystwo. Ciarki przeszły mi po plecach, gdy postanowił bez słowa podejść bliżej.

– Dzień dobry – przywitałam się odruchowo.

Wiedziałam, że bez tych słów w ogóle nie zacząłby ze mną rozmowy. Jenny i Peter również bąknęli ciche przywitania i od razu zeszli ojcu z drogi. Lodowate spojrzenie skupiło się na mnie.

– Od dzisiejszego spotkania będzie zależeć całe twoje życie, więc radzę, abyś dziesięć razy pomyślała, zanim coś zrobisz lub powiesz – wycedził z udawanym chłodem, chociaż z daleka czuć było, że się denerwuje.

Brzuch rozbolał mnie ze stresu. Te słowa były ewidentną groźbą. Wiedziałam, że moje protesty i tak nic by nie dały, więc w milczeniu skinęłam głową. Nie chciałam pogarszać sytuacji, bo ojciec wciąż miał na mnie haka – mógł przerwać moje studia już teraz. Z dumą płaczącą z bólu musiałam poddać się woli rodziców.

– Proszę pana, nasz gość czeka już w jadalni – poinformował Felix.

Nagle poczułam się jak przed wizytą u dentysty. Moje dłonie zrobiły się zimne jak sople, a po plecach co chwilę przechodziły dreszcze.

Wszyscy bez słowa udali się do wyjścia, ze mną i Felixem na samym końcu. Na korytarzu dołączyła do nas matka, która jak zwykle rzuciła mi krótkie surowe spojrzenie, po czym nachyliła się do męża i coś do niego szepnęła.

Czy każda rodzina była jak moja? Czy każde dziecko czuło się jak ja, przestępując próg domu? Czy właśnie to było normalne? 

Skrzypnięcie zawiasów wyrwało mnie z zamyślenia, a zanim zdążyłam się zorientować, byłam już w jadalni. Felix, moja ostatnia ostoja bezpieczeństwa, zamknął za mną drzwi i zostawił mnie lwom na pożarcie. Miałam wrażenie, że zaraz spanikuję i ucieknę, choćby oknem.

– ...a to jest właśnie nasza córka. – Strzęp rozmowy dotarł do moich uszu.

Peter i Jennifer odsunęli się na bok, a mój wzrok padł na stojącego obok rodziców młodego mężczyznę. Trzymał w ręku wielki bukiet białych róż i doskonale pasowałby... do mojej bratowej. 

Miał na sobie idealnie skrojony grafitowy garnitur, eleganckie buty i krawat, na ręku połyskiwał zegarek na metalowej bransolecie. Gdy spojrzałam na jego twarz, aż mnie poraziło. To dziwne, że nie zrobił jeszcze kariery aktora albo modela. A może zrobił, tylko ja o tym nie wiedziałam?

Podszedł bliżej, a ja w końcu zdecydowałam się spojrzeć mu w oczy. Dwie ciemnobrązowe tęczówki przeszywały mnie na wylot.

– Jak mógłbym zapomnieć? – odezwał się niskim głosem. – Spotkaliśmy się już na kilku bankietach, ale nie obrażę się, jeśli mnie nie pamiętasz. Trochę się zmieniłem. David Stone. – Sięgnął po moją dłoń i złożył na niej krótki pocałunek.

Chwilę potrwało, zanim mój mózg poskładał ze sobą wszystkie fakty. David Stone?! Pamiętałam go, ale w moich wspomnieniach wyglądał inaczej. Wciąż przystojny, jednak zdecydowanie niższy i chudszy.

Bez wątpienia musiał zajmować się aktorstwem. Taka kurtuazja i udawana uprzejmość wymagają nie lada zdolności teatralnych. Po co niby miałby chcieć zaimponować komuś takiemu jak ja? Z taką prezencją na pewno mógł przebierać w kandydatkach. Chyba że... No tak. Chodziło o ojca. A raczej o jego pozycję.

Sugestywne chrząknięcie wyrwało mnie z zamyślenia. Zamrugałam kilka razy. Dopiero do mnie dotarło, że od kilku długich sekund wpatruję się w niego z uchyloną buzią.

– N-Nancy – wydukałam.

Mistrzyni w kategorii najbardziej obciachowego pierwszego wrażenia. Nic to, przecież chciałam go od siebie odstraszyć.

David, widząc moją nieśmiałość, uśmiechnął się i wręczył mi bukiet. Odebrałam od niego kwiaty, po czym wszyscy zasiedliśmy do stołu – rodzice po jednej stronie, Peter i Jennifer pośrodku, a David naprzeciwko mojego ojca. Ze mną obok, oczywiście.

Przez cały obiad otwierałam usta tylko po to, by zapchać je jedzeniem. Nie potrafiłam nawet unieść wzroku znad talerza, tak nieswojo się czułam. Kątem oka widziałam zadbane męskie dłonie poruszające się w powściągliwej gestykulacji. David rozmawiał z moim ojcem, chociaż prędzej nazwałabym to monologiem. Bez skrępowania opowiadał o biznesie i związanych z nim zabawnych sytuacjach.

Okazało się bowiem, że rodzina Stone'ów od lat zajmuje się międzynarodowym handlem i na Wyspach są już potentatami w tej dziedzinie. David jako jedyny syn miał wkrótce przejąć firmę, chociaż już teraz aktywnie uczestniczył w jej prowadzeniu.

Z każdym jego słowem coraz bardziej nie rozumiałam, dlaczego zgodził się na prośbę moich rodziców. Z takim statusem, wyglądem i koneksjami... Czy majątek ojca jest aż tak okazały, by nawet spadkobierca fortuny mógł się nim zainteresować?

Moje zdziwienie rosło za każdym razem, gdy David okazywał mi uwagę. Odsunął krzesło, nalał wina, gdy rozglądałam się za służbą, często czułam też na sobie jego wzrok.

– Jeśli chodzi o zalegalizowanie waszego związku... – zaczął ojciec, a ja z wrażenia zakrztusiłam się kawałkiem mięsa.

W pośpiechu zakryłam usta chusteczką, żeby jakoś stłumić ten obrzydliwy kaszel. Wszyscy umilkli i wlepili we mnie spojrzenia. Do oczu napłynęły mi łzy, a twarz zalała się czerwienią. Kątem oka zauważyłam wyciągniętą w moim kierunku szklankę z wodą. Chwyciłam ją i jak najszybciej opróżniłam. Kryzys opanowany.

Gdybym mogła wybierać, wolałabym dalej się dusić, niż znosić ten wstyd. Rodzice patrzyli na mnie z wyraźną niechęcią.

– Panie Glenn – zaczął David, zwracając uwagę wszystkich. – Zaczekajmy z tym trochę – powiedział łagodnie i się uśmiechnął. – Sądzę, że powinniśmy się z Nancy lepiej poznać. Na krępujące rozmowy przyjdzie jeszcze czas.

Zatliła się we mnie nadzieja. Ten facet miał więcej oleju w głowie, niż sądziłam. A co jeśli on też został zmuszony do ożenku? I wcale nie miał na to ochoty, ale dobre maniery nie pozwalały mu na otwarte okazywanie niechęci?

Już postanowiłam. Czułam, że mogłabym znaleźć z Davidem nić porozumienia. Nie pozostało mi nic innego, jak skonfrontować się z nim na osobności i po prostu powiedzieć, co o tym wszystkim sądzę. Jeśli naprawdę jedziemy na tym samym wózku, na pewno wspólnie mogliśmy znaleźć sposób na wykręcenie się z planów naszych rodziców.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro