Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

**

Zaczynało zmierzchać, kiedy przemierzałam wąskie alejki starówki. Wpatrzona w chodnik, próbowałam przypomnieć sobie ostatnią noc. A właściwie moment, w którym byłam tak głośna, że sąsiedzi postanowili wezwać policję. Ach, tak... zapomniałabym. Jego twarz automatycznie pojawiła się w moich myślach, co wzbudziło we mnie gniew. I coś jeszcze... Wstyd? Bezsilność?

Pokręciłam głową, by uciszyć panującą w niej burzę. Bez wahania przeszłam przez główne wejście wydziału muzycznego i ignorując spojrzenia, odnalazłam drogę do gabloty przy sali koncertowej. Nie chciałam widzieć min innych studentów. Tych drwiących uśmiechów, oczu pełnych wrogości.

Lista różniła się od wcześniejszych. Zwykle wynik wyrażano w punktach lub procentach. Tym razem jednak przy każdej wymienionej osobie widniał jeden wyraz – „pozytywny". Żadnego rankingu, żadnego porównywania. Z tym że... moje nazwisko było na samym dole.

– Nancy. – Znajomy głos rozbrzmiał dość blisko.

Profesor Cook podszedł do mnie i przyjrzał mi się zaniepokojony.

– Co to ma znaczyć, profesorze? – ubiegłam jego pytanie i wskazałam na wyniki egzaminu.

– Co takiego? To? To oznacza, że wszyscy zdali – Rzucił okiem na kartkę.

– Proszę nie robić ze mnie idiotki – wycedziłam. – Czyj to był pomysł? Po co ta farsa?

– Nie wiem, o czym mówisz. – Wyraźnie unikał mojego spojrzenia.

– Dobrze pan wie, o czym mówię. Wyniki egzaminów zawsze przedstawialiście inaczej. Chcę poznać swoją ocenę.

– Nie sądzę, by to było koniecz...

– Mam do tego prawo. – Zacisnęłam usta.

Przecież potrafię przyjąć krytykę... 

Profesor westchnął ciężko i podrapał się po czole. Od razu rozpoznałam, że nie ma dla mnie dobrych wieści. Ciekawe, jak źle było.

– Dobrze... Chodź ze mną. – Odwrócił się i skierował w stronę sali, w której zwykł nauczać gry na pianinie.

Podążyłam za nim, a chwilę później korytarzowy gwar zniknął za zamkniętymi drzwiami. Większą część salki zajmował duży rzeźbiony fortepian, a powietrze wypełniały zapachy papieru i czarnej herbaty – moje ulubione. 

Podeszliśmy do biurka, na którym spoczywały misternie poukładane stosy teczek i kartek. Wśród nich profesor Cook odnalazł jedną i zanim cokolwiek powiedział, przyglądał jej się przez dłuższą chwilę.

– Nancy... – Wyraźnie szukał słów. – Twoja interpretacja bardzo zaskoczyła zarówno komisję, jak i mnie... Czułem w niej szczere emocje. Negatywne, ale prawdziwe... – zawahał się. – Niestety, nie przekonałaś do siebie reszty rady. – Wręczył mi kartkę. – Profesorowie stwierdzili, że twoje wykonanie minęło się całkowicie z zamysłem kompozytora i chociaż technicznie jak zwykle olśniewałaś... – urwał.

Odnalazłam na kartce swoje nazwisko. Liczby, które przy nim widniały, niemal ścięły mnie z nóg. Pięćdziesiąt jeden procent. Procent mniej i bym nie zdała. Natychmiast zaschło mi w gardle.

– Rozumiem – wychrypiałam i oddałam mu świstek.

– Nancy... – zaczął zatroskanym tonem – dlaczego? Przecież nigdy nie zdarzały ci się takie potknięcia. Czy coś się stało?

Nie zamierzałam się tłumaczyć. Musiałam przyjąć ten ciężar na swoje barki. Szukanie wymówek oznaczałoby tylko moją słabość.

– To się więcej nie powtórzy – mruknęłam głosem wypranym z emocji.

Tak właśnie musiało być. Gra z pasją nie była mi pisana. Musiałam zachowywać się jak maszyna do gry na pianinie. W tym wypadałam najlepiej.

– Ależ nie o to mi chodziło. Bardzo się cieszę, że postanowiłaś trochę ubarwić swoje wyko...

– Do widzenia, profesorze – przerwałam mu w pół zdania, odwróciłam się na pięcie i opuściłam gabinet.


Jeszcze nigdy nie doświadczyłam takiego wstydu. Nigdy też nie znalazłam się na ostatniej pozycji w tabeli wyników. Miałam wrażenie, że wszyscy mijający mnie studenci, którzy kiedyś traktowali mnie jak powietrze, teraz przypatrywali mi się z drwiącymi uśmieszkami. Chciałam zapaść się pod ziemię.

Minęłam dworzec autobusowy i wkroczyłam do znajdującego się za nim parku, który za dnia przemierzało zawsze mnóstwo ludzi. Usiadłam przy rabatach kwiatowych, wciąż kolorowych nawet jak na tę porę roku. Jedynym źródłem światła była tu samotna latarnia obok ławki.

Westchnęłam ciężko, przygnieciona niewidzialnym ciężarem. Nie byłam gotowa wracać na stancję. Przekroczenie progu mojego pokoju oznaczałoby rychły powrót do rzeczywistości. Do użerania się z własnymi słabościami. Do spełniania wygórowanych wymagań rodziców. Do akceptacji faktu, że jednak nie jestem najlepsza.

Wyciągnęłam komórkę z kieszeni płaszcza i siedziałam kilka dobrych minut wpatrzona w czarny ekran telefonu. Po chwili, zupełnie jakbym to wywołała, wyświetlacz rozjaśnił się, a w palcach poczułam wibracje. Z ciężkim sercem przesunęłam kciukiem po zielonej słuchawce.

– Tak?

– Dlaczego nie odbierałaś? – odezwał się zdenerwowany głos Marka Glenna.

– Miałam wyciszony telefon – odpowiedziałam szybko. – Jeśli chodzi o egzamin...

– Już wszystko wiemy. – Na te zimne jak lód słowa od razu skręcił mi się żołądek. – Widzimy się za tydzień na obiedzie. – usłyszałam jeszcze, po czym odezwał się sygnał przerwania połączenia.

Ton ojca świadczył o jednym: nie był zadowolony. Wiedziałam, że na niedzielnym spotkaniu nieźle mi się oberwie.

– Szlag... – syknęłam pod nosem, zgięłam się wpół i bezradnie zwiesiłam głowę.

Moje wnętrzności związały się w supeł, zupełnie jak za czasów podstawówki. Wtedy to wszystko się zaczęło. I to właśnie wtedy ostatni raz się tak czułam. Kiedy miałam osiem lat ojciec pojawił się na konkursie fortepianowym, w którym brałam udział. Nigdy wcześniej nie interesowały go moje występy. Tak bardzo zestresowała mnie jego obecność, że popełniłam błąd i przez to zajęłam drugie miejsce. Ojciec był wściekły. Długo dawał mi to odczuć.

Nigdy więcej nie pozwoliłam sobie na błędy. Zawsze najlepsza, zawsze perfekcyjna. Co się ze mną teraz stało?

Wplotłam palce we włosy i zacisnęłam je na nich, rozpaczliwie myśląc o tym, co mnie czeka. Miałam tydzień. Na myśl przychodziła mi jedynie ucieczka, ale... dokąd mogłabym uciec? Potrafiłam tylko grać. Gdziekolwiek indziej byłabym nikim. A wizja, że przez głupie potknięcie mogę stać się zerem także tutaj, napawała mnie przerażeniem.

Wyprostowałam się i podciągnęłam kolana pod brodę. Oparłam na nich czoło i objęłam nogi ramionami. Chciałam, by ktoś zapakował mnie w paczkę i wysłał gdzieś w przestrzeń kosmiczną. Nie poczułabym wielkiej różnicy.

Nagle, ku mojemu zdziwieniu, usłyszałam nucenie. Ktoś był tuż obok mnie. Szybko uniosłam głowę i spostrzegłam, że nie siedzę na ławce sama.

Nawet się nie zorientowałam, kiedy się tu pojawił. Sprawca całego tego zamieszania. Mój prześladowca. Normalnie zerwałabym się z miejsca, ale tym razem nawet nie drgnęłam. Zerkałam na jego profil i czułam, jak z każdą minutą tracę chęć do życia. Beztroska wymalowana na jego twarzy jeszcze bardziej mnie przytłaczała.

Gdy zauważył, że na niego patrzę, odwzajemnił spojrzenie i szeroko się uśmiechnął. Kiedy to zrobił, w jego szarych oczach zatańczyły iskry.

– Przyszedłeś się ze mnie ponabijać? – mruknęłam żałośnie.

– Nie śmiałbym – odpowiedział. – Chyba że chodzi o wczorajszą noc. – Zaśmiał się krótko. – Po pijaku tracisz wszelkie hamulce.

Zmarszczyłam brwi. Próbowałam odtworzyć w pamięci zeszły wieczór, ale dużo w nim było czarnych plam. Czyżbym zrobiła z siebie jeszcze większe pośmiewisko niż na egzaminie? Miałam wrażenie, że ławka niebezpiecznie ugina się pod moim ciężarem.

– O-o czym ty mówisz? 

– Nie pamiętasz? Stwierdziłaś, że galowy strój jest za sztywny, i zaczęłaś zrzucać z siebie ciuchy. Na środku ulicy – poinformował tonem pogodynki.

Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Fakt, nigdy nie lubiłam ciasnych ubrań, ale żebym posunęła się tak daleko?! Jak wielu ludzi widziało to przedstawienie?

– Chwila, chwila... Obudziłam się w pełnym stroju. – Przypomniałam sobie. – Kłamiesz!

Mężczyzna roześmiał się w głos. Na chwilę zapomniałam o złości. Jego śmiech był taki... czysty. Szczery. Ani trochę szyderczy. Poczułam się dziwnie.

– Szkoda, że nie widziałaś swojej miny – wysapał, ścierając z oka łzę.

Popatrzyłam na niego uważnie, jednak po chwili znów pogrążyłam się w apatii. Nie miałam ochoty na towarzystwo, zwłaszcza jego, wstałam więc z zamiarem zmiany miejsca.

– Czekaj, przecież tylko żartowałem! – rzucił pospiesznie. – Porozmawiajmy.

Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Gdyby wzrok mógł zabijać, Benjamin dawno padłby trupem.

– Nie mamy o czym – ucięłam. – Mam gdzieś twoje uwagi, nawet cię nie znam.

Wzruszyłam ramionami i obróciłam się na pięcie, żeby zaraz ponownie zatrzymać się w pół kroku.

– Masz doła, to widać.

Nie potrafiłam wskazać sensownego powodu, dla którego przystanęłam. Ten facet był sprawcą całego zamieszania i wciąż miałam mu to za złe, jednak... Gdzieś głęboko w środku wiedziałam, że ma rację. Może zatrzymałam się właśnie dlatego, że jako jedyny miał odwagę wytknąć mi moją słabość? 

– Pierwszy raz zawaliłaś egzamin – kontynuował – rodzice są daleko od zadowolenia, a tobie wydaje się, że być albo nie być twojego świata opiera się na opinii wszystkich, tylko nie twojej.

Z niedowierzaniem obejrzałam się przez ramię. Stał za mną, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przeszedł mnie dreszcz. Czy on potrafi czytać w myślach? Jego słowa całkowicie mnie rozbroiły.

– Gdybyś się nie pojawił... Gdybyś wtedy nie powiedział, że...

– Doszłabyś do tego prędzej czy później – rzekł z poważną miną.

– Czego ode mnie chcesz? – zapytałam łamiącym się głosem.

Na jego twarzy znów pojawił się ten beztroski uśmiech, kiedy zaczął z wolna iść w moją stronę.

– Chcę ci pomóc. Pokazać ci to, czego nie dostrzegasz, wskazać kierunek – odparł.

Cały czas patrzył mi w oczy. 

Był taki pewny siebie, że omal mu uwierzyłam. Co za nonsens. Całkowicie obcy mi człowiek wiedział o mnie więcej niż ludzie, którzy znali mnie od lat. I oferował coś, czego właśnie najbardziej potrzebowałam. Przewodnictwo. Radę. Być może był ekscentryczny, zbyt frywolny i nachalny, ale o muzyce zdawał się wiedzieć więcej ode mnie. To obłęd, by ufać szaleńcowi, jednak w tamtej chwili poczułam, że nie mam już nic do stracenia.

– Kim ty w ogóle jesteś? – wyszeptałam.

W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, jego spojrzenie straciło na ostrości, którą zastąpiła czysta dobroć. I choć nie podejrzewałabym go o złe zamiary, w tych szarych tęczówkach widziałam skrywaną tajemnicę, wielki bagaż doświadczeń.

– Benjamin. Po prostu Benjamin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro