Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II W ciszy


     Pędzimy autem w padającym śniegu. Powierzchnia jezdni jest nierówna i śliska, odczuwamy każde najmniejsze trzęsienie, podskok samochodu, to jak się chwieje. Jednak nie pozwalasz mi zwolnić. Nie odzywasz się, tylko wbijasz wzrok przed siebie, jakby czegoś wpatrując, zwracając na mnie uwagę tylko jeżeli zwalniam. Wtedy twoje chłodne oczy stają się wręcz lodowate i nie potrafię wtedy zaprotestować, dlatego już nawet nie patrzę na licznik. Nie potrzebuję wiedzy, z jaką prędkością rozbiję się na kolejnym ostrym zakręcie.

     Tak bardzo się boję. Oblewa mnie zimny dreszcz. Zastanawiam się czy może nie planujesz teraz zginąć, traktując mnie jedynie jako dodatek. Przecież moje życie już dawno straciło swoją wartość. Jestem jedynie pionkiem w twoich rękach.

- Kamil... - zaczynam po raz kolejny - ja już nie mogę... Pozwól mi...

    Nie odpowiadasz, chociaż na pewno widzisz moje dłonie kurczowo zaciśnięte na kierownicy i strach wymalowany na twarzy. Nadal milczysz.

- Kamil - chcę krzyknąć, ale z moich ust wydobywa się jedynie coś niewiele głośniejszego od szeptu.

   Nic. Cisza. Jedziemy dalej. Płatki śniegu stają się coraz większe, coraz szybciej pracują wycieraczki. Dwa pasma światła z naszego samochodu są jedynymi jasnościami na tym pustkowie, pozwalając nam jedynie dostrzec zarysy lasu.

- Może wyjdziemy? Przespacerujemy się - proponuję bez większego przekonania.

   Kręcisz głową. Jeszcze nie teraz. Wiem, że to nie tutaj chciałeś się znaleźć, ale do cholery, Stoch, to jeszcze daleko, a widzę, jak stajesz się coraz słabszy...

   Ale kocham cię. Jadę, chociaż wiem, że powinienem skierować samochód w zupełnie innym kierunku. Do szpitala, ale... Obydwoje wiemy, że ty nie dasz się tam zamknąć. Po co? Skoro i tak za chwilę...

   Cisza. Boli. Drażni moje uszy. Usilnie staram się usłyszeć jakąkolwiek komendę. Jednak ta nie pada. Prośba, polecenie... Nie, dlaczego?

***

     Ledwo trzymam się na nogach. Jest mi nie dobrze i kręci mi się w głowie. W tym momencie moim jedynym celem jest łóżko. Kurna. Nawet nie to, podłoga i cokolwiek do przykrycia, bo zamarznę na tym pustkowiu.

     Cieszę się, kiedy drzwi się tak po prostu otwierają, bo wizja szukania kluczy nie należy do tych najweselszych.

- Musimy porozmawiać - słyszę twój głos, jak zawsze spokojny.

    Nie zaszczycam tego zdania odpowiedzią i wtaczam się do środku. Ściana staje się moim rycerzem na białym koniu, ratującym mnie przed upadkiem, bo ty odsuwasz się ode mnie.

- Tak nie może być - czy ty musisz mówić tak głośno?

    Warczę i rozglądam się. Gdzie uciec od ciebie i po prostu spać. No tak, salon.

- Poczekaj - mówisz i chcesz stanąć na mojej drodze.

    Po prostu  cię odpycham. Nie chcę twoich kazań. Chcę spać i mieć święty spokój.

    Słyszę jak uderzasz plecami o ścianę. Nie odwracam się. Nie obchodzi mnie co właśnie zrobiłem, wiem, że jedyne co muszę zrobić, to położyć się spać.

***

    Przypominam sobie ten wieczór, nie jaki symbol wielu innych, podobnych w naszym życiu. I znowu sobie pytanie, dlaczego wróciłeś, tak wielu ciebie pragnęło, kochało, co się stało, Kamil?

- Zatrzymaj - słyszę nagle twój rozkaz i posłusznie to robię.

     Odpinasz pasy. Robię to samo. Otwierasz drzwi. Wiem, że teraz muszę być szybszy. Muszę ci pomóc.

      Kiedy wyskakuje z auta i je okrążam, widzę, że sam starałeś się wyjść, ale znów opadasz z sił. Jedna noga, bezwładnie zwisa z samochodu, druga pozostaje w środku, a twoje ciało jest wygięte pod niesamowitym kątem.

- Trzeba było poczekać - mówię i biorę cię na ręce.

      Nie wiem, czy przez to, że już nie masz sił, czy przez tę dziwną ciszę między nami, nie  zaplatasz rąk wokół mojej szyi. Po prostu leżysz, więc przytulam ciebie coraz mocniej. Jesteś taki zimny. Chcę wrócić po koc, ale ty nie pozwalasz mi się cofnąć.

    Idziemy. Ciemnym lasem. Pełno drzew, śniegu i nieprzyjemnego wiatru. Żywioł, który już chyba nigdy nie będzie nam obojętny. Tak samo jak dla mnie twoja cichość. Dlaczego? Czy to kara? Czy brak sił. Jedno słowo na tyle czasu... Kamil...

    Jesteś leciutki. Jak dziecko. Wiem, że gdyby nie warstwy ubrań czułbym twoje kosteczki. Zawsze byłeś, nawet jak na skoczka, trochę za drobny, przynajmniej wedle moich standardów. Jednak teraz jest ciebie jeszcze mniej. I wiem, że będzie tylko gorzej. Nie ma nadziei, sam to powtarzasz. Starając się zgasić w moim sercu ten ostatni płomień.

- Kocham cię - szepczę.

   Milczenie.

- Kamil - mówię cichutko.

   Nie reagujesz.

- Ja chciałbym ci jakoś wynagrodzić te wszystkie lata - oznajmiam.

     Dopiero teraz twoje jasne tęczówki patrzą na mnie. Widzę w nich zmęczenie i ból.

- ...tylko musisz powiedzieć mi, jak mam to zrobić - ściskam go jeszcze mocniej, przyspieszając kroku.

   Znowu cisza. Tylko tym razem twoje usta lądują na moim policzku.

    Czy mam to traktować jako wybaczenie? A może po prostu jako podziękowanie z przywiezienie tutaj? Rozglądam się, dopiero teraz widzę, że dochodzimy do tamtej polany, że otaczająca nas natura w pewien sposób tworzy naszą historię.

    Teraz już nie musisz mnie prowadzić. Obydwaj wiemy dokąd mam iść. Dosyć szybko dostrzegam wygięte drzewo. Podkręcony pień sprawiający wrażenie pełzającego po ziemi. Nasz wąż.

   Zastanawiam się jak ciebie tam posadzić, a może po prostu usadowić ciebie sobie na kolanach. To pierwsze rozwiązanie będzie dla ciebie bardziej komfortowe, poczujesz się jak dawniej. Mam nadzieję, że zapomnisz o tym, co teraz, o koszmarze, w którym budzisz się każdego poranka. Jednak to drugie... No tak, to ja poczuję się lepiej. Będę mógł cię chronić, dawać ciepło i odwdzięczać się za te wszystkie lata.

    Podchodzę do drzewa. Siadam na szerszym odcinku pnia. Zaczynasz się po mnie zsuwać. No tak. Zapomniałem. Przecież decyzja nigdy nie należała do mnie. Jesteś panem swojego życia. Nawet teraz, gdy tak nie wiele go już zostało.

    Stajesz obok mnie. Dopiero teraz istnieją między nami podobieństwa. Próbujesz złapać równowagę i udajesz, że nie potrzebujesz pomocy. Milczysz. No tak, ja byłem w tym mistrzem, lata doświadczeń, wracania do domu dawno po ciszy nocnej, w stanie wskazującym zrobiły swoje. Tobie go jeszcze brakuje. Poza tym, robisz to na trzeźwo.

    Jest coraz zimniej, ciemniej i nieprzyjemnej. Widzę twoje spojrzenie, wypatrujące czegoś w oddali. Oczy pełne bólu, tego zwyczajnego fizycznego. Napięte resztki mięśni i koncentracje wymalowaną na twarzy.

- Kamil - chcę go objąć, ale nie po to, aby mu pomóc utrzymać postawę, ale aby dać mu ciepło.

- Dam radę, Peter - rzucasz - jestem ci naprawdę wdzięczny, że mnie tu zabrałeś. To dla mnie ważne miejsce.  Ale...

- Nie zostawię cię samego - przerywam ci.

    Mówię to twardo. Chcę, abyś wiedział, że przynajmniej tutaj nie ustąpię.

- Nie, Peter. Spokojniej, chcę, żebyś był przy mnie. Jednak chcę pobyć w ciszy. Chcę być obok ciebie, ale oddzielnie. Potrzebuję zebrać myśli. Powspominać...

- Możemy to zrobić razem - proponuję niewinnie - uzupełnimy nasze historie i...

- Zamknij oczy - przerywasz mi - przypomnij sobie najpiękniejsze wspomnienie związane z tym miejscem. Odtwarzaj je kawałek po kawałku z najdrobniejszymi szczegółami. Ale nic nie mów. Niech to zostanie dla ciebie...

- A ty?

- Powiedzmy, że zrobię coś podobnego - odpowiadasz i kładziesz dwa palce na moich powiekach, pomagając mi je zamknąć.

***

    Popadasz w coraz większy kryzys. Jesteś już cieniem siebie sprzed dwóch, trzech lat. Nie jesteś już tym pewnym siebie mężczyzną, którego kochałem i podziwiałem. Jesteś zagubionym człowiekiem, ale... i tak nie jestem tak blisko ciebie, jakbym chciał.

- Zamieszkajmy razem - proponuję - będzie nam wygodniej i taniej.

- Za bardzo się różnimy, Peter - odpowiadasz sucho.

- Nie. Obaj jesteśmy mistrzami zwycięzcami, tylko że ty, w stanie uśpienia - uśmiecham się i spod przymróżonych powiek patrzę na ciebie. Oczekiwałem większego entuzjazmu z twojej strony.

- Chodzi mi o życie prywatne - nie patrzysz na mnie, tylko na drzewa.

- Boisz się znowu zakochać? - pytam.

- W tobie? Nie. Raczej mi to nie grozi - odpowiadasz i odchylasz głowę do tyłu. Przymykasz oczy - jesteś zbyt dużym egoistą.

- Potrafię o kogoś zadbać - szepczę, pochylając się nad tobą gwałtownie, niemal dotykając wargami twojej skóry - potrafię się zakochać. Postawić dobro bliskiej mi osoby na pierwszym miejscu.

- To to udowodnij - rzucasz wyzwanie.

     Przysuwam się jeszcze bliżej i już chcę cię pocałować, kiedu mówisz:

- Odsuń się. Daj mi pomyśleć. W ciszy...

      Niechętnie robię to . Zazwyczaj nikogo nie słucham. Ale tym razem...

- Albo jeszcze jedno pytanie - gwałtownie odwracasz się w moją stronę - czemu nie wystarcza ci taka niezobowiązująca relacja?

     Zgodnie z twoim wcześniejszym życzeniem i po prostu w milczeniu ci się przypatruję, bo nie wiem, jak ci powiedzieć , że chcę mieć ciebie na wyłączność, Kamil...

***

  Może to nie jest najpiękniejsze wspomnienie, ale pierwsze jakie przyszło mi do głowy. Odchylamy głowę i zaczynam nad nim rozmyślać. Jak bardzo głupi wtedy byłem...

***********************

I o to drugi rozdział, który z przyjemnością oddaję w Wasze ręce. Czekam na uwagi i komentarze. Jestem ciekawa Waszych wrażeń

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro