Rozdział III Błyszczące
Las, noc. Z trudem patrzę się w dal. Jest mi zimno, chcę spać, ale widzę zarys twojej sylwetki. Jestem tu dla ciebie. Dla cienia jedynego człowieka, którego kochałem. Nie mówisz, bo nie chcesz. Twoją twarz oświetlają gwiazdy i księżyc. Albo mój wzrok przyzwyczaja się do ciemności.
Błyszczysz. Tego jestem pewny. Lśnisz. Naturalnym blaskiem. Jesteś taki... Doskonały? Może już inaczej nie potrafię o tobie myśleć. Pragnę jakoś zatrzymać cię przy życiu. Tak samo jak ty utrzymywałeś moje, kiedy wszyscy inni patrzyli na mnie jak na żywe zwłoki. Odwracali się i nie poznawali. Znowu mnie to denerwuje. Zeskakuję z drzewa.
Otwierasz oczy. Marszczysz brwi na mój gwałtowny ruch. Twoje palce zaciskają się na korze. Przygryzasz wargę. Kropelki potu pojawiają się na białym czole.
- Wszystko w porządku? - pytasz.
Jak na to odpowiedzieć. Nic się nie stało. To tylko wspomnienia. Poczucie winy. Ale nie chcę ci o tym mówić, to nie twój ciężar. Ty swojego masz aż nad to. To ja powinienem ci pomagać.
Dlatego tylko stoję. Patrzysz prosto w moje oczy. Przeszywasz mnie spojrzeniem, zimnym i ostrym. Pamiętam, kiedy zacząłeś tak na mnie patrzeć. Ale wtedy nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.
- Peter - chcesz zwrócić moją uwagę, abym ci odpowiedział.
- Muszę rozprostostiwać kości - rzucam lekko.
- Nie kłam - ten zimny ton. Nie znoszę go.
- Kam... Po prostu to miejsce - kręcę głową - zbyt wiele wspomnień, nie uważasz?
- Co sobie przypomniałeś? - pytasz, jakbyś zapomniał, że to ty chcialeś ciszę.
- Nasze początki, nasz koniec, kiedy byłeś jedyną osobą, która była w stanie mnie znieść, ale potem nawet ty nie miałeś siły - odpowiadam.
Słowa wypowiadam szybko. Chcąc się ich pozbyć, od nich uwolnić.
- To była twoja wina Peter - mówisz spokojnie - byłeś egoistą, dupkiem, ćpunem i alkoholikiem, wyjątkowo okropne połączenie.
- Ta, a kobieciarzem nie byłem tylko dlatego, bo od zawsze wolałem facetów - prycham, parafrazując twoje własne słowa sprzed paru lat.
- Trochę późno się zoorientowałeś, że to nie była droga dla ciebie - poprawiasz włosy, a ja mam wrażenie, że zaraz spadniesz, dlatego przyskakuję do ciebie w jednej chwili, przewracasz oczami - co ci się stało, że teraz przeginasz w drugą stronę?
Nie odpowiadam. Pochylam się i kładę głowę na twoich kolanach. Kiedyś może pogłaskałbyś mnie po włosach. Ale teraz tego nie robisz. Czekasz na moją odpowiedź.
- Ja... To nie jest zmiana - odpowiadam w końcu - po prostu zawsze kochałem tylko ciebie, byłeś jedyną osobą, na której kiedykolwiek mi zależało.
- Brednie - prychasz - nie można być dobrym w stosunku tylko do jednej osoby. To bajkach dla nastolatek masz antagonistę, który jest dobry tylko dla pani swego serca. Powrót do średniowiecza, zabijanie w imię miłości.
Nie wiem dlaczego, ale się uśmiecham, może nie bardzo szeroko, ale szczerze.
- W każdej bajce jest ziarno prawdy - staram się ciebie przekonać.
- Nie - ucinasz i zaciskasz usta.
Milczymy, bo nie wiem co powiedzieć, a do ciebie chyba powoli zaczyna dochodzić koło kogo stoisz. Widzę to po twojej twarzy, oczach.
- Zawsze marzyłem o tym, aby umrzeć ze starości. Mieć obok siebie Ewę i gromadkę dzieci, wnuków. A tym czasem umieram z powodu choroby, parę lat po swojej żonie, bezdzietny. U mojego boku, zamiast ukochanej stoi facet, który po jej śmierci wyniszczał mnie dzień w dzień. Naprawił, aby potem zepsuć jeszcze bardziej - wybucha nagle i niespodziewanie.
Wiatr rozwiewa twoje włosy, w ciemności lśnią twoje oczy i pojawiające się w nich łzy. Kościste palce oplatają gałąź, zdajesz się piękny i upiorny zarazem. Boję się ciebie. Boję się tego głosu i ciszy, która następuje po twoich słowach. Lękam się własnej bezradności, której jak zwykle jesteś źródłem.
- Nienawidzę cię, Peter - syczysz.
Boli. Zasłużenie. Cios za każdy wieczór, kiedy mnie wypatrywałeś. Przytyk, za bełkot pijanego ćpuna, zataczającego się do naszego mieszkania.
- Kochałeś mnie czy współczułeś? - pytam nagle - a może po prostu zalepialeś dziurę po stracie Ewy?
- A zgadnij - wzruszasz ramionami.
Zaczynasz się trząść. A cała złość na ciebie, którą czuję, mimo że wiem, iż jestem winny o wiele bardziej niż ty ulatuje. Ty jesteś chory. Ty potrzebujesz pomocy, a mnie nie wolno o tym zapominać.
- Może gdybyś kochał mnie szczerze....
- Nie - ucinasz i boję się, że możesz mieć rację.
Tak mało pamiętam z tamtego okresu. Tylko twoją troskę i ból jaki ci zadawałem, tylko dlatego, że... Pragnąłem niewiadomego.
- Zmieńmy temat - proponuję po prostu.
Chcesz coś powiedzieć, ale głos staje ci w gardle. Zaczynasz kasłać. Dusisz się. Widzę to. Reaguję z opóźnieniem. Ściągam cię z tego okropnego drzewa. Układam cię na własnej kurtce. Odpychasz mnie. Nie chcesz pomocy. Ale nie masz siły, aby długo mi się sprzeciwiać. Do tego musisz mi zaufać, że pragnę twojego dobra. Tak, jak ty niegdyś pragnąłeś mojego.
- Nienawidzę - powtarzasz słabym głosem, łapiąc się kurczowo rękawów mojego swetra.
***
Pyong Chang 2018
Zdrowie Andreasa. Głupiego, infantylnego Niemca. Zdrowie dziecka, które patrzyło na ciebie inaczej niż powinno. Gratulacje, dla fartownego mistrza. Gratulacje, dla frajera, który łapie ciebie za rękę. Toast za idiotę, który po raz setny cię przytula.
Zawsze powtarzasz, że to tylko dzieciak. Może na trzeźwo bym ci uwierzył. Ale ja od dawna nie jestem trzeźwy. Siedzący obok Richi polewa hojnie. Twój kumpel, Piotrek, również częstuje. A ja nie odmawiam, bo przynajmniej mam dzisiaj powód, aby się upić. A od święta, będę pić do nieprzytomności, dlaczegoś, a nie tak po prostu. Przecież wiem, jak bardzo tego nie cierpisz. Widzisz, pamiętam o tobie nawet wtedy, kiedy ciebie obejmuje inny.
Ale chwila. Przecież nie muszę tu siedzieć. Nie muszę na to wszystko patrzeć. Nie muszę pozwalać, aby ktoś inny cię miał. Ja nie lubię się dzielić, a niemiecki intruz wszedł na moje terytorium.
Wstaję. Chwieję się na miękkich nogach. Czuję jak Richi ciągnie mnie za nogawkę. Nie. Już nie usiądę.
Idę do ciebie. A raczej się zataczam. Potykam się o swoje, albo czyjeś nogi. Patrzysz na mnie ze strachem.
- Chodź do pokoju, Peter - mówisz i zaraz stajesz się dla mnie oparciem.
Zabierasz mnie na górę. To jest trudne. Jestem na wskroś pijany. Bełkoczę coś. Wszyscy się śmieją. Zaraz przestaną. Ale ty nie pozwalasz mi się odwrócisz.
- Koncentruj się na mnie, na nas - szepczesz.
- Jak by było na czym - prycham.
Upadam. Pomagasz mi wstać. I tak jeszcze milion razy, przez długie pół godziny powrotu do sypialni.
***
Tym razem piję twoje zdrowie. Przysłowiowego drinka. Patrzę na telebim i bierze mnie kurwica. On znowu cię dotyka. On potrafi wywołać uśmiech na twojej twarzy, a ja... Przeze mnie płakałeś przez ostatnie dni. A jednak wygrałeś...
Robert cię przytula. Trudno. Pierwszy i na pewno ostatni raz. On mnie nie interesuje. Ale Andreas.... Jak ja niemieckiej dziwki nienawidzę. Zaciskam dłonie w pięści.
- Napijmy się - słyszę za sobą głos Daniela - obu nam dzisiaj nie wyszło.
- Dzisiaj muszę być trzeźwy - odpowiadam.
- Przeprosinowo czy w nagrodę? - Norweg uśmiecha się porozumiewawczo i kiwa głową w stronę telebimu.
- Zobaczymy - odpowiadam - to zależy od Kamila. Chociaż patrząc na Wellingera mam zamiar zrobić to wyjaśniająco.
- Oj daj spokój. Kamil nie wygląda na kogoś, kto lubi zazdrośników - macha ręką na barmana - wymyśl lepiej coś romantycznego.
Wymyślam. Wino, kwiaty i pachnące różami prezerwatywy. Na nic więcej mnie nie stać. A jednak. Kiedy prawie zupełnie trzeźwy wchodzę do hotelu, w mojej głowie pojawia się miliard innych pomysłów.
Tysiąc planów na wieczór, w tym jedno morderstwo. Siedzisz na krześle. Czekasz. Tak jak poprosiłem przy recepcji. Przy tobie stoi Andreas. Jego dłonie są na twoich ramionach. Mówi coś do ciebie, obaj się śmiejecie. Sprawiacie wrażenie szczęśliwych, rozluźnionych. Nie podoba mi się to.
Staję przy was. Akurat masz odchyloną głowę do tyłu i patrzysz w oczy, w które nie powinieneś.
- Stoch - warczę.
Gwałtownie się prostujesz. Zaskoczony Wellinger trochę się od ciebie odsuwa.
- Do pokoju - syczę.
- Ej - Niemiec nie wie co powiedziałem, ale nie podoba mu się mój ton głosu - grzeczniej.
- Nie wtrącaj się - swoją wściekłość kieruję na Andiego.
- Peter, ja...- zaczynasz,ale ja nie chcę abyś kończył, targa mną wściekłość.
- Zamknij się, dziwko - mam ochotę uderzyć cię w twarz, ale nie przy ludziach, nie przy kamerach.
- Kamil nigdzie z tobą nie... - ten mały tak bohatersko staje w twojej obronie. Szkoda, że nie będziesz miał czasu tego, dzisiaj docenić.
- Idziemy - mówię i ciągnę cię za rękaw kurtki.
Wstajesz. Zmuszony. Chcesz dyskutować, ale ja bezceremonialnie biorę cię na ręce.
***
- Dziwka! - krzyczę, rzucając cię na łóżko - pieprzona męska dziwka. Za mało doznań masz ze mną? Potrzebujesz tego frajera, kurwo, do czegoś?
Siadasz. Ale ja znowu zmuszam cię do przyjęcia pozycji leżącej. Zaczynam zdejmować ci kurtkę, a potem spodnie.
- Nie będziemy się dzisiaj kochać - mówisz stanowczo, czym mnie tylko jeszcze bardziej drażnisz.
- Będziemy robić to, co dla nas dzisiaj zaplanowalem - oznajmia.
Protestujesz. Opierasz się. Ale to ja jestem ten silniejszy. Zmuszam cię do seksualnego aktu. Tak. Gwałcę cię. Przez pożądanie, gniew, złość i zazdrość. Robię co krzywdy z chorej miłości. Czuję twoje paznokcie na swoich przedramionach, kiedy zaraz mam dojść.
- Nienawidzę cię, Peter - szepczesz.
Twoje oczy są przerażające, błyszczące. Tak samo jak twoje, lśniące od potu, ciało.
Kiedy kończę pragnę o tym wszystkim zapomnieć. Ale przed oczami ciągle mamte twoje...błyszczące.
*******************
Z małym obsunięciem, ale mam nadzieję, że wybaczycie. Czekam na Waszą opinię, jak rozdział i jak cały klimat opowiadania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro