Epilog
Stoję sam. Na ruinach twojego domu. Na ruinach twojej historii. Jest tu lodowato. Śmierdzi zgnilizną, śmiercią i rozkładem. Wiatr wpada do czegoś, co kiedyś pewnie było salonem, bo nie zamknęliście z Peterem okna.
Wchodzę głębiej. Kurz unosi się przy każdym moim kroku, światło latarni wpadające z ulicy oświetla nagą podłogę. Jak było tu kiedyś? Jakie miało być to miejsce według twoich snów i wyobrażeń? Nie opowiesz mi już.
Mam ochotę w coś uderzyć, gdy widzę barłóg. Stary materac i zwinięte ze sobą, nienadające się już do niczego koce. Musiałeś cierpieć. Byłoby cię mi nawet żal. Jednak sam wybrałeś tę drogę. Wolałeś zejść na samo dno i dogorywać, zamiast walczyć, na górze o lepszy dzień. U mojego boku, pod moją ochroną. Wszystko było gotowe, w miejscu, które mógłbyś nazwać domem, gdybyś tylko chciał. Gdybyś tylko nie zapomniał, że możesz i masz prawo być kochany. Gdybyś tylko nie zapomniał, że byłem cały dla ciebie.
A może po prostu nie chciałeś pamiętać, wiedzieć. Może mają rację, mówiąc, że ty chciałeś śmierci...
Nie wiem, co siedziało w twojej głowie. Może za słabo próbowałem cię zrozumieć. Siadam w miejscu, gdzie pewnie chciałeś się pieprzyć z Peterem. Nie chciałeś się z nim kochać, bo cię skrzywdził. Nie mogłeś się ze mną kochać, bo on cię skrzywdził, a ja nie potrafiłem poskładać.
– Nigdy nie odwdzięczę ci się w wystarczającym stopniu – mawiałeś.
Mogłeś. Nie chciałeś żyć. Wolałeś...
I znowu łzy napływają do moich oczu. Przez ciebie.
– Życie to nie bajka – mawiali dorośli, a ja bardzo chciałem im udowodnić, że się mylą.
Ale to ty Kamilu mi udowodniłeś, w jak wielkim błędzie jestem ja. Nie ma happyendów. Ty swoją śmiercią przekreśliłeś swój, Petera i mój.
Nie wróciłem do Stephana do Niemiec, przyjechałem tutaj, aby... Sam nie wiem, może po prostu jeszcze poszukać twojego cienia, obecności za nim zupełnie zostaniesz zapomniany. Za nim rozwieje wiatr twój obraz świętego ideała, za nim...
– Nienawidzę cię Kamil – szepczę, z tą samą werwą, gdy ci obiecywałem dozgonną miłość.
– Wiesz, że wystarczy jedno słowo, a ja zostawię Stephana. Nigdy nie będzie dla mnie kimś tak... – powiedziałem, gdy kładłem głowę na twoich kolanach.
Zanurzyłeś palce w moich włosach. Patrzyłeś na mnie oczami pełnymi cierpienia i czegoś, co było chyba zalążkiem troski.
– Ciii, Andi, ciii – szeptałeś – ale ty dla niego jesteś. Naucz się to doceniać. Nie popełniaj moich błędów.
I wtedy po raz ostatni zobaczyłem twoje łzy. Były jeszcze w tobie uczucia, bo kiedy przyjechałem za tobą na nasze ostatnie spotkanie...
Kładę się na tych zwiniętych kocach. Płaczę. Nie wstydzę się tego. Łzy po prostu spływają niekończącą się kaskadą. Boli i nie przestanie, ale przynajmniej... Jestem sam. Otulony przez wiatr, z twoim wyobrażeniem przed oczami.
– Zapomnij – prosiłeś w liście.
Nie potrafię. Nie o tobie.
– Może, gdyby ktoś o Petera zawalczył – wyrzucałeś sobie – gdybym potrafił...
Ja walczyłem, Kamil. Tak to nie działa. Nie którzy chcą zejść, spaść na samo dno. Starałem ci nie pozwolić. Trzymałem cię kurczowo, do ostatniej chwili, kiedy uśpiłeś moją czujność. Niektórzy chcą zostać zapomniani. Jednak z tym o wiele prościej walczyć, prawda? Ja walczyłem o ciebie, a ty? Walczyłeś o Petera. Ty i ja do ostatniej chwili. Do ostatniego tchu. Żegnaj, Kamil.
I o to definitywny koniec ,,Zapomnianego" Zapraszam Was jeszcze na podsumowanie i podziękowania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro