Gorzki smak przegranej
Pierwsze wyzwanie od Zoltodzioby.
Krople skapujące ze stalaktytu na jego twarz doprowadzały go do szału. Już nawet przyzwyczaił się do nieprzyjemnego uczucia ucisku w głowie, jaki wywoływało wiszenie do góry nogami od dłuższego czasu, ale regularnie spadająca na niego zimna woda była najgorszą torturą.
— Wypuście mnie! Jestem absolutnie niesmaczny i do tego ciężkostrawny! - krzyczał świeżo upieczony rycerz, młody sir Gaspard.
— Człowiek zamknie się — mruknął ogr, mieszając śmierdzący wywar, a jego niski głos zadudnił echem w rozległej jaskini.
— Gorzki jestem, nie jadam słodyczy! I do tego niezdrowy, bo warzywa daję psom pod stołem!
— Ya-Nush, walnij go maczugo w pusty łeb, niech się nie drze. — Drugi ogr, a raczej ogrzyca (co Gaspard zauważył dopiero po czasie, gdyż głos miała równie niski) wykazywała mniej cierpliwości.
— Jeśli mnie wypuścicie — rycerz postanowił spróbować podstępu — pokażę wam, jak zwabić ludzi do waszej groty.
— Zwa... Co? Niech człowiek jasno gada!
— No pokażę wam, co zrobić, by sami do was przychodzili.
— Sami przyjdo? Nie trza będzie ich łapać?
— Nie, chyba że będą próbowali uciec z jaskini.
— I całkiem nic robić nie będzie trza?
— Tak łatwo to nie ma... — Gaspard zauważył zwątpienie w oczach ogra, więc szybko się zreflektował. — Ale i tak będzie łatwiej niż jakbyście dalej mieli ich ganiać. W końcu konie dość szybkie są, prawda?
— No szybkie.
— A paskudne człowieki strzelają ostrymi patykami. Kuzynowi Bogh-Dhanowi taki patyk w kolano się wbił i już nie mógł być łowco przygód. - Ogrzyca pokiwała smętnie głową.
— No to teraz będziecie mogli uniknąć i ostrych patyków, i ostrego żelaza, a o ganianiu koni zapomnijcie.
— Niech lepiej gada, jak tych człowieków zwa... Eee, by sami tu przychodzili, no!
— Ale najpierw mnie ściągnijcie.
— Nie! Bo wtedy on ucieknie!— Ogr Ya-Nush wykazywał więcej inteligencji, niż Gaspard śmiał przypuszczać.
— Jak nie ściągniecie, to on umrze i nic nie powie.
— Jak to nic nie powie?!
— Jeśli umrze, to nie będzie mógł powiedzieć, bo nie będzie żył!
— O. Może i tak być. Ale skąd mamy wiedzieć, że nie ucieknie?
— Mogę przysiąc!
— Przy... Co?
— No, obiecać, że nie ucieknę!
— I wtedy nie będzie mógł uciekać? Co to za czary? - Stwór był prawdziwie przerażony, zaś jego żona złapała się za głowę i wytrzeszczyła oczy, które już normalnie były paskudnie wyłupiaste.
— Laboga! Czarować umie! — krzyknęła.
— Ale tylko na siebie czarować będzie. By nie uciekł. Rozumiecie? — Gaspard tracił cierpliwość, ale musiał wciąż grać w tę głupią grę.
— No skoro tak... Ghra-Shyna, pilnuj wyjścia!
Ogrzyca nieśpiesznie poszła na wskazaną pozycję, a jej mąż jednym ruchem zerwał sznury, na których wisiał rycerz. Mężczyzna spadł na twarde, kamienne podłoże i poważnie obił swoje szlachetne cztery litery, jednak to nie był czas, aby się tym przejmować.
— To gdzie to zaklęcie?
— Przysięgam, że nie ucieknę.
— I już?
— Owszem. To teraz pokażę wam, jak zrobić, by ludzie sami tu przyszli. Skup się, Ya-Nush, bo musisz to wszystko zapamiętać.
Twarz ogra sprawiała wrażenie nieskalanej żadną myślą, lecz, wkładając w to wszystkie siły, spojrzał na niedoszły obiad nieco przytomniej.
— Widzisz tamte świecące rzeczy? — Gaspard wskazał na leżące pod ścianą elementy pancerzy, biżuterię, ozdobne miecze, a także monety z różnych stron świata.— Ludzie... Znaczy człowieki je kochają.
— I co z tego? Ja mam ich jeść, a nie prezenty dawać.
— Ale jak pomyślą, że dostaną prezent, to sami przyjdą, rozumiesz?
— Yyy...
— No dobra, wytłumaczę to jaśniej. Jak weźmiesz kilka takich świecących przedmiotów i porozkładasz je w trawie, tworząc ścieżkę od głównego traktu do waszej jaskini, to człowieki będą za nimi iść, aż tu trafią.
— Yyy...
— Dobra, pokażę ci, o co mi chodzi. Weź tamten worek monet i idziemy.
— Że co?! Uciekać chce?!
— Nie, przecież nie mogę, bo rzuciłem czar, pamiętasz? Pójdziemy razem robić pułapki na człowieków.
— Ale jak jakiegoś złapiemy, to nie dostanie ani kostki! — krzyknęła Ghra-Shyna, która wciąż słyszała całą rozmowę.
— Jakoś to przeżyję. To do roboty, bierz świecidełka i w drogę. Ty, Ghra-Shyna też!
— Ja?!
— Ano, dużo tego przecież! Im więcej weźmiecie, tym więcej człowieków tu przyjdzie.
— A on czemu nie pomoże?
— Bo on też jest człowiekiem i lubi świecidełka, więc musi na nie uważać. — Gasparda ta sytuacja zaczęła odrobinę bawić, ale tylko odrobinę.
— Nie marudź, babo, tylko chodź pomóc.
Ogrzyca podreptała do męża i razem z nim zaczęła pakować monety do worków. Problem w tym, że były dziurawe, więc przedmioty wciąż się wysypywały, jednak ogry nie mogły pojąć, co robią nie tak.
Tymczasem rycerz nie miał zamiaru czekać, aż w końcu zrozumieją, w czym tkwi problem i postanowią go spytać o dalsze wskazówki. Po cichu, przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu zbroja, powoli przesuwał się w stronę wyjścia.
— Czary rzucił na świecidełka! — krzyknęła ogrzyca, gwałtownie odwracając się w stronę mężczyzny, a raczej w stronę miejsca, w którym przed chwilą stał. — Zniknął! Ya-Nush, człowiek ucieknął!
— Ja mu dam! — Ogr wpadł w prawdziwą furię. Chwycił pierwszy lepszy przedmiot, którym okazał się być pozłacany naramiennik, i rzucił nim w losowym kierunku. Szczęśliwie, choć dla sir Gasparda niewątpliwie był to pech, trafił uciekiniera w głowę. Poszkodowany upadł bez przytomności tuż obok wyjścia z jaskini.
— O, znalazł się.
Para ogrów otrzymała tego dnia cenną lekcję — nigdy nie ufać człowiekom. Rozebrali rycerza z jego zbroi, a potem ugotowali w aromatycznym wywarze. Ya-Nush od zawsze był romantykiem, a ponadto bardzo kochał swoją żonę, więc dał jej najlepsze części.
— Faktycznie gorzki — mruknęła Ghra-Shyna. Kobietę jednak ciężko zadowolić. Niezależnie od tego, jakiej jest rasy, zawsze znajdzie powód do narzekania.
— Przecież mówił, że niesmaczny jest. Jutro weźmiem świecidełka i pójdziem polować na lepszych człowieków.
Jak postanowili, tak uczynili. Od tamtej pory legenda o ,,Złotej Drodze'' rozniosła się na wszystkie strony świata. Mówiono, że na jej końcu czeka na dzielnych rycerzy piękna, złotowłosa nimfa, która obdarowuje śmiałków magicznym orężem. Jaskinię odwiedzali coraz to nowi poszukiwacze przygód, a para ogrów już nigdy nie narzekała na puste żołądki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro