Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31 - „Odebrałeś mi osobę dla której byłem w stanie poświecić wszystko"

Poprzednio:
Wstała z ziemi i pokiwała lekko głową potwierdzając jego najgorsze myśli. Chłopak poczuł ciarki na swoim ciele i klęknął przy swoim młodszym bracie. Dotknął jego zimnego policzka a łzy zebrały się do jego oczu.

W tle było słychać odgłos syren pogotowia. Dotarło do nich co to oznacza. Spojrzeli po sobie. Oboje stracili osobę którą kochali... stracili ją przez głupi pomysł starszego chłopaka.

— Spóźnili się — w jej oczach odbijały się światła karetki, która zaparkowała odrazu przy nich. Wiedziała, że nigdy nie pokocha kogoś tak bardzo, jak kochała szatyna leżącego przy jej nogach. Odchyliła głowę do góry i pozwoliła łzom swobodnie spłynąć na dół po jej policzkach.

Łza spłynęła na ziemie, tak jak krew po jego martwym ciele.

L-levi... — powiedziała bardzo cicho łamiącym się głosem. Jej ręce się trzęsły, dlatego trzymała telefon odrazu obok swojego ucha.

— Victoria? Coś się stało? — usłyszał jej głos i lekko się zaniepokoił.

Byli rok razem, więc wiedział kiedy, jak się czuła. Miał same najgorsze scenariusze w swojej głowie, ale okazało się, że żaden z nich nie był tak okropny, jak obecny.

— P-postrzelił go... A-alec miał broń... — oddychała głośniej.

Chciała powiedzieć, więcej, ale blondyn zabrał jej telefon z ręki. Przetarł łzę z policzka i próbując brzmieć normalnie odezwał się do chłopaka.

— Jeżeli kiedykolwiek zależało ci na Nicku — przerwał czując, jak kolejna łza chce wypłynąć z jego oczu. Łza wywołana wspomnieniem młodszego brata — Przyjedź do szpitala. — rozłączył się wiedząc, że jeszcze chwila, a rozkleił by się bardziej.

— Zaczekaj! — usłyszał tylko przerwany sygnał. Upuścił telefon na koc obok siebie i zaczął ciężej oddychać.

Co się stało? O co chodziło? Jaka broń...

Levi? Co się stało? — zmartwił się po reakcji chłopaka. Położył dłoń na jego ramieniu i spojrzał mu w oczy.

— Draco ja muszę jechać do szpitala. — wstał z koca odpychając jego rękę — coś stało się Nickowi... ja — nie wiedział co powiedzieć — to mój przyjaciel, muszę wiedzieć.

— Pojadę z tobą — również wstał i spojrzał na koc. Nie to zaplanowałem dla niego w ten dzień...

— Nie musisz... — popatrzył w jego niebiesko szare oczy.

— Chce być przy tobie, rozumiesz? — złapał jego rękę i pociągnął za bramę hogwartu, by mogli się deportować.

Tak też się stało. Odrazu po przekroczeniu granicy hogwartu ścisnął mocniej jego dłoń i deportował ich przed szpital w świecie mugoli. Pociągnął Draco do środka i szukał wzrokiem Vicotorii. Podszedł do recepcji zaczepiając pielęgniarkę.

— Dobry wieczór, gdzie znajdę Nicka Evansa? — zapytał na jednym wdechu stresując się coraz bardziej.

— A pan to kto? Odwiedziny już dawno się skończyły. Proszę wrócić rano — znowu spojrzała w papiery na biurku ignorując bruneta przed sobą.

— Nie, proszę powiedzieć mi gdzie go znajdę — nalegał opierając ręce mocniej o blat.

— Nie rozumiesz co się do ciebie mówi? — wywróciła oczami — odwiedziny się skończyły. Idź do domu. — nie miała humoru na rozmowę z chłopakiem, który działał jej na nerwy.

— Nie rozumiesz babo, że jego przyjaciel tu trafił i chce wiedzieć co z nim się stało?. — podszedł do nich i popatrzył z wyższościà na kobietę.

— Rodzice nie nauczyli cie szacunku?. — wstała — wyjdźcie stąd. Oboje. Zaraz zawołam ochronę. — oznajmiła twardym tonem.

Levi ścisnął mocniej pięści i przeklnął pod nosem. Już miał wybuchnąć i rzucać jakieś wulgarne komentarze w stronę kobiety, ale zauważył na końcu korytarza Victorie. Blondynka była przytulona do chłopaka obok niej. Zbladł, gdy zauważył, że to nie szatyn. Ignorując już kobietę poszedł szybko w ich stronę. Draco spojrzał za nim i zmierzył wzrokiem pielęgniarkę. Dopiero po chwili poszedł w tym kierunku co brunet. Ślizgon zatrzymał się przed swoją przyjaciółką i dotknął jej ramienia.

— Vic? — przygryzł policzek od środka — gdzie jest Nick... co się stało?... — szeptał widząc w jakim jest stanie.

Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i dopiero wtedy mógł zobaczyć jej mokre policzki i spuchnięte oczy. Pociągnęła nosem i mocno go przytuliła.

— Alec postrzelił Nicka... — znowu pozwoliła łzą spłynąć po policzkach i nie panowała nad emocjami.

— Co... — nie wierzył w to co mówiła, albo nie chciał wierzyć — jak postrzelił? Gdzie on jest. — znowu powtórzył swoje pytanie.

— Na sali... próbują przywrócić prace jego serca.... Jakoś go uratować — przyznał cicho — ale i tak wiemy, jak jest...

— Ray! — krzyknęła czując, jak brakuje jej łez do płakania. Kochała Nicka i w tamtej chwili liczyło się tylko to, by chłopak przeżył — on przeżyje! Na pewno przeżyje! — spojrzała na swoje trzęsące się dłonie.

— Oszukuj się dalej — pogodził się już z losem brata i był przygotowany na najgorszą wersje wydarzeń.

Victoria zauważyła wychodzącego lekarza z sali przed nimi. Nie myśląc długo podbiegła do mężczyzny i popatrzyła w jego oczy. Wtedy już wiedziała co ma im do powiedzenia. Levi spojrzał na nich obu i sam zrozumiał. Zrozumiał to czego nie chciał rozumieć. Ten wzrok mówił „przepraszam". Przepraszam, że nie dałem rady mu pomóc. Wtedy zegar wybił godzinę dwunastą kończąc urodziny chłopaka. Wiedział, że ten dzień nie mógł być tak piękny, jakby chciał. Blondynka rozpłakała się ponownie i upadła na kolana. Schowała twarz w swoje dłonie i zalała się łzami. Ray wiedział, że tak będzie, ale mimo to nie dał rady znieść tej informacji. Uderzył pięścią w ścianę i spuścił głowę zamykając mocno powieki. Próbował nie pokazać swoich emocji. Całe życie próbował grać tego nie czułego, ale jak ma być nie czuły i obojętny, gdy jego brat właśnie odszedł?

— Robiliśmy wszystko, by go uratować... kula przebiła serce — przerwał i spojrzał w oczy dziewczyny — nie było dla niego szans...

— On nie żyje?... — brunet spytał o coś czego był już pewien. Chciał usłyszeć te słowa, by nie oszukiwać się więcej.

Lekarz pokiwał głową na znak zgody z jego słowami.

— To był młody chłopak... nie zasługiwał na to co go spotkało — dodał po chwili.

— To moja wina! To wszystko moja cholerna wina! — krzyknął ciągnąć końcówki swoich włosów w dół — gdybym tylko go w to nie wciągał, dalej byłby tutaj! — znowu poczuł łzy na policzkach — zjebałem i to ja powinien być na jego miejscu! To powinienem być ja! — wpadł w histerie.

— Ray?... — nie poznawała go.

— To mnie powinna trafić ta kula! — znowu się uniósł i nie umiał opanować emocji, które czuł w tamtej chwili.

— Spokojnie... — próbował uspokoić chłopaka, ale widząc, jak się zachowuje wiedział, że nie będzie łatwo.

— Victoria... — Levi przykucnął przy swojej przyjaciółce i położył jej głowę na swoje ramie — tak mi przykro... — głos mu się załamał. Nick był dla niego jak przyjaciel, jak bliska osoba której nie chce stracić.

Draco nigdy nie lubił Nicka. Mimo silnej woli uśmiechnął się delikatnie pod nosem, ale tak by nikt tego nie zauważył. Skupił wzrok na rozemocjonowanym blondynie i uniósł brew w górę. „Nie będę tęsknić".

— M-mogę go zobaczyć? — pociągnął lekarza za rękaw koszuli — mogę się z nim pożegnać?...

Levi miał deja vu. Przypomniał sobie scenę, gdy Oliver żegnał się z Jackiem po tym, jak użył na nim Sectumsempry w łazience. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz i objął mocniej ślizgonke.

— Pan jest z rodziny? — dopytał.

— Jestem jego starszym bratem — pociągnął nosem i zabrał rękę.

— Na pewno tego chcesz? — przekrzywił głowę. Było mu żal młodego chłopaka. Widać było, że zależało mu na swoim bracie.

— Potrzebuje tego. — minął mężczyznę i wszedł do sali w której leżał szatyn.

Brunet odgarnął jasne włosy z twarzy dziewczyny i spojrzał na nią dokładnie.

— Chcesz do niego iść? — zapytał przygryzając policzek od środka.

— Nie dam rady, nie mogę... — jąkała się co każde wypowiedziane słowo. Dalej nie docierało do niej to co się stało.

— Dobrze.. — wtulił ją w swoje ciało i próbował dać jej poczucie wsparcia i bezpieczeństwa.

****

Nick leżał na łóżku. Był blady, a jego twarz nie okazywała żadnych emocji. Blondyn usiadł przy jego łóżku i złapał jego rękę.

— Przepraszam, że nie byłem dobrym bratem... — mówił do niego chociaż dobrze wiedział, że nie odpowie.

Nie odpowie mu już nigdy więcej. Nigdy więcej się nie pokłócą... nie będą się razem śmiali. Zostawił go, zostawił samego. Obiecywał, że nigdy tego nie zrobi. „Zawsze będzie dobrze, dopóki będziemy razem". Przypomniał sobie słowa brata z dzieciństwa. Starał się dla nich obu. Zaczął z narkotykami tylko po to by pomóc matce, która wcale go nie kochała. Miał serce dla innych ludzi. Dla ludzi którzy tego nie doceniali.

— Zostawię was... — wyszedł z sali zostawiajac w niej chłopaka. Uznał, że przyda im się chwila prywatności. Zamknął za sobą drzwi.

— Nigdy nie chciałem tego dla ciebie... żałuje wciągnięcia cię w te pieprzone narkotyki — ścisnął mocniej jego dłoń — to mogłem być ja... — przetarł mokre policzki — Nie daruje mu tego. — pomyślał o rudowłosym chłopaku. Puścił jego rękę i wyszedł z sali.

Nie myślał długo nad tym co chce zrobić. Po drodze złapał rękę młodszego chłopaka i pociągnął go do drzwi zostawiając blondynkę na ziemi. Victoria spojrzała za nimi, ale nie wstała. Nie miała siły, a w środku czuła się rozbita psychicznie. Levi spojrzał na Ray'a nie rozumiejąc o co chodzi. Draco próbował iść za nimi, ale bardzo szybko udało im się go zgubić. Przeklnął pod nosem i zaczął rozglądać się za brunetem.

— Co jest? — spytał wprost zatrzymując się.

— Zależało ci na Nicku?. — zmierzył go wzorkiem. Miał do siebie żal za to co stało się bratu.

— Tak... — podrapał się po ręce.

— W takim razie chodź ze mną. — wszedł na parking i rozejrzał po stojących tam samochodach. Pociągnął mocniej bruneta w lewo i wyszedł z obszaru szpitala.

— Ray gdzie idziemy?... nie możemy tak zostawić Victorii — próbował jakoś się zatrzymać.

— Jeżeli ci na nim zależało to mi pomożesz, Parker — skręcił w stronę lasu i szedł przed siebie. Nie zwalniał tępa, a w sobie kumulował złość.

— Gdzie idziemy? — znowu zapytał. Już się nie szarpał, zrozumiał, że to na nic.

Blondyn nie odzywał się do niego całą drogę. Był cicho i ściskał coraz mocniej jego rękę. Brunet miał wysoki próg bólu, więc nie przeszkadzało mu to tak bardzo. Próbował nie zwracać na to uwagi. Zauważył już, że Draco został w szpitalu.

Dobrze, przynajmniej on został przy Vic.

Zatrzymali się przed niezbyt dużym drewnianym domkiem. Podobnym do tego od Ray'a. Chłopak podszedł bliżej okna i spojrzał przez szybę na siedzącego w środku „przyjaciela". Nie panował nad sobą. Puścił nadgarstek Leviego i sięgnął do swojej kieszeni.

— Ray? Co my tu robimy?... — zauważył rudowłosego chłopaka w środku.

— Zobaczysz. — wyjął zapalniczkę i ścisnął ją mocniej w ręce.

— Po co ci to?... — zauważył przedmiot, który trzymał.

— Masz przy sobie różdżkę?. Powinieneś mieć. — stwierdził i przeszył go wzrokiem.

— Mam — wyjął ją z kieszeni — ale co to ma do rzeczy? — trzymał ją blisko siebie.

— Znasz zaklęcie, które wywoła pożar?. — mierzył go wzrokiem.

— Co?... — miał wrażenie, że się przesłyszał.

— Pożar. Ogień. Coś co spali te ruderę. — warknął.

— Znam?... — nie był pewny czy dobrze zrobił przez mówienie mu tego.

— Rzuć. — wskazał przed niego na drewno — on zabił Nicka. Zabił twojego przyjaciela.

— A-ale... — poczuł, jak jego ręce się trzęsą a on żałuje tych słów. Mógł być cicho i wszystko byłoby dobrze.

— Nie ma ale. Użyj go, jak ci powiem — podszedł do drzwi i zapukał w nie. Wiedział co zrobi odrazu, gdy chłopak postanowi je otworzyć.

Alec podniósł wzrok znad telefonu i powoli podszedł do drzwi. Po sprawie w nocy miał wyrzuty sumienia i dziwne myśli. Gdy drzwi zostały lekko uchylone blondyn mocno je złapał i wszedł do środka uderzając nimi w nos swojego kolegę. Alec upadł na ziemie i poczuł krwawienie z nosa.

— Słodkich snów. — mocno złapał jego głowę i z całej siły przywalił nią o zimną posadzkę.

Rudowłosy stracił przytomność, a w okol jego głowy zaczęła pojawiać się plama krwi. Ray uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na stojącego w progu Leviego. Brunet przyglądał się im z zainteresowaniem. Widział, że Evansem kierują emocje, ale nie starał się go powstrzymać. Tak właściwie... podobało my się to do robił. Wstał i poszedł do garażu chłopaka. Znalazł w nim to co chciał i chwile później postawił obok ślizgona dwa zbiorniki z benzyną.

— Ty chyba nie... — otworzył szerzej oczy. To nienormalne.

Więc dlaczego go nie powstrzymam?...

— Pilnuj go. — podszedł do szafy chłopaka i znalazł jego krawat.

Przykucnął obok. Złapał jego ręce z tylu i mocno zaciskając materiał, skrępował mu ręce. Spoliczkował rudzielca i się wyprostował.

Alec obudził się przez uderzenie, popatrzył na niego mrużąc oczy i nie rozumiejąc co tak właściwie się dzieje.

— On nie żyje. — Ray zacisnął mocniej szczękę.

— C-co? — poruszał rękami, ale poczuł, że są zbyt blisko siebie — co do cholery. — szarpał się.

— Nie żyje przez ciebie. — sięgnął po jeden ze zbiorników benzyny i odkręcił go.

— Co ty robisz? Na co ci ta benzyna? — szarpał mocniej.

Zamknij się, zasłużyłeś.

— Ray! — krzyknął, w momencie, gdy blondyn wylał na niego zawartość. Był przerażony i poczuł jak krawat którym miał związane ręce zrobił się mokry.

Ciecz kapała z jego włosów, a on sam wstał do siadu.

— Nie daruje ci tego. — uśmiechnął się szeroko widząc stan chłopaka. Ani trochę nie było mu go żal.

— Przecież nie planowałem tego! Nie chciałem żeby tak wyszło! — bał się.

— Byłeś moim przyjacielem, Alec. — nie zmieniał tonu — przyjaciele nie robią sobie takich rzeczy.

— Ray, co ty robisz... — podniósł wzrok na swojego byłego przyjaciela i przełknął ślinę.

Chłopak sięgnął do swojej kieszeni i znowu wyjął zapalniczkę. Bawił się nią w dłoni przyglądając się mu dokładnie. Nie kontrolował tego co robił. Liczyła się tylko „zemsta".

— Mogłeś myśleć dwa razy zanim zabrałeś broń ze sobą. — odpalił ogień.

— Ray, nie! Zostaw mnie! — „on jest nienormalny". Serce zaczęło mu szybciej bić — nie zbliżaj się do mnie! — krzyknął przerażony zachowaniem starszego chłopaka.

— Odebrałeś mi osobę dla której byłem w stanie poświecić wszystko. — nie myśląc długo i działając pod wpływem emocji... rzucił odpaloną zapalniczką w jego stronę.

To była chwila. Chwila której nigdy nie zapomni. Sekundy lotu zapalniczki i głośny krzyk rozbrzmiewający w jego uszach. Niesłyszalny krzyk przerażenia, którego nie dało zagłuszyć się własnymi myślami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro