Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27 - „Szaleje za tobą, Malfoy"

Poprzednio:
— Jeszcze jedno — puścił ją i spojrzał na jej fioletowe
nadgarstki — jesteś moja a ja twój, czy ci się to podoba czy nie. — znowu bezczelnie się uśmiechnął. — do zobaczenia później — wyszedł ze swojego pokoju zostawiajac blondynkę samą.

Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Jedno było pewne, ma mało czasu, aż ten psychol tu wróci i dokończy to co zaczął. Podniosła torbę i zapięła jej zamek. Ubrała na siebie bluzę i zaciągnęła jej rękawy na swoje dłonie tak by ukryć siniaki. Przemoc w związku. Gorzej być nie mogło...
Zachciało mi się związków z narkomanem. Wyszła z jego pokoju i nie patrząc za siebie szybko skierowała do lochów.

****

Brunet siedział na swoim parapecie, a obok niego stała jego siostra. Analizował jej słowa i próbował dojść do jakiegoś logicznego wniosku. Przetarł twarz dłońmi nie umiejąc zrozumieć.

Jak to „żyje"? Jak to Lisa ma mroczny znak?... kiedy to wszystko się stało? Dlaczego o wszystkim dowiaduje się ostatni?

Blondynka zwróciła uwagę na swojego brata i przejechała językiem po wnętrzu prawego policzka. Nie wiedziała co ma powiedzieć, bo przecież wyszło na to, że go okłamywała znając prawdę i ukrywając ją przed nim. Usiadła po drugiej stronie parapetu i położyła dłoń na jego kolanie. Ślizgon podniósł na nią wzrok, ale jego oczy nie wykazywały żadnych emocji. Chciała się wytłumaczyć, ale zrezygnowała. Zamilkła, a moment później drzwi do pokoju w którym przebywali się otworzyły. W progu stanął William mierząc chłopaka wzrokiem. Nie chciał po sobie pokazać zdenerwowania jakie wywołała w nim kobieta. Odezwał się przerywając ciszę między nimi.

— Wracaj do hogwartu, spędź te ostatnie chwile z twoimi „przyjaciółmi", za jakiś czas pozwolą wszystkim opuścić te szkołę, bo według nich zagrożenie powoli maleje. — oznajmił chłodno.

— Dobrze, tato — wstał z parapetu. Mężczyzna zdziwił się jego reakcją. Był pewny, że chociażby się uśmiechnie. Zamiast tego został uraczony obojętnością ze strony swojego syna.

Podszedł do swoich rzeczy i spakował je do torby. Szybkim ruchem przewiesił ją przez ramie i schował różdżkę do kieszeni swojej bluzy. Nie potrzebował wiele, bo większość rzeczy miał już w hogwarcie. Nie cieszył się na swój powrót tam. Ma dormitoium z Malfoy'em przez co nie będzie mógł spełnić jego woli. „boje się ciebie", słowa blondyna rozbrzmiewały w jego głowie. Przypomniał sobie wszystkie pocałunki z nim. Wszystkie wspólne chwile w których było dobrze. Zapiął torbę i spojrzał najpierw na siostrę po czym na tatę. Skierował się do wyjścia z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Lisa popatrzyła na mężczyznę, a następnie wbiła twarz w materac. Miała sobie za złe okłamywanie brata.

Dlaczego tak trudno jest uwolnić się od tego blondyna? To jakaś klątwa czy co?

Chłopak w szybkim czasie wrócił do szkoły. Skierował się do lochów i przeszedł przez pokój wspólny. Rozejrzał się po nim i zauważył, że nikogo w nim nie ma. Co się dziwić, było dość późno. Podszedł pod swoje dormitorium i przełknął ślinę z nerwów.

Zaraz znowu go zobaczę...

Złapał ręką srebrną klamkę i pociągnął ją na dół otwierając drzwi do ich pokoju. Spojrzał na łóżko blondyna i zauważył jak śpi na boku plecami do jego pościelonego łóżka. Zdziwiło go to, bo dobrze pamiętał w jakim zostawił je stanie. Nie chciał tego robić i sam nie wiedział czemu zrobił. Podszedł do materaca na którym leżał blondyn. Usiadł na krawędzi łóżka i pogładził dłonią jego ramie. Przypomniał sobie wszystkie te słowa, które powiedział mu tamtego wieczora. Do oczu naszły mu łzy i odsunął rękę do siebie.

Co ja robię...

Mimo swojej woli jego dłoń wyładowała na głowie Malfoy'a. Gładził jego włosy i przyglądał się jego twarzy. Spał. Spał jakby był niewinnym aniołem, który żył w złym świecie. Nie zabierał ręki i przekrzywił głowę.

Nawet, gdy śpi jest cholernie przystojny.

Nachylił się nad blondynem i złapał go za policzek, tak, by odwrócić jego głowę w swoją stronę. Złożył delikatny pocałunek na jego czole po czym znowu odsunął się na bezpieczną odległość.

— Kocham cię, dlatego dam ci odejść — szepnął cicho w jego stronę i wstał z materaca. Upadł na swoje łóżko i w krótkim czasie zasnął. Oddał się w objęcia morfeusza.

„Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było"

****

Było wcześnie rano. Brunetka myślała nad tym całą noc, ale nic nie ustaliła. Siedziała na małym pomostku przy jeziorze na błoniach. Patrzyła w swoje odbicie na tafli jeziora. Westchnęła i zdjęła swoją bluzę zostawiajac w topie i spódniczce. Ściągnęła trampki i powoli weszła do wody trzymając się drewnianego pomostku. Tak bardzo chciała przez chwile nic nie czuć. Odciąć się od wszystkiego i od każdego. Woda była dość zimna, ale jej to nie przeszkadzało. Zataczała rękami koła w wodzie tworząc małe falki w okol siebie. Spojrzała na wschodzące słońce i przymknęła oczy zaniżając głowę. Usłyszała czyjeś kroki, więc szybko przestała. Przeczesała ręką włosy do tylu i mrużąc oczy spojrzała na osobę przed sobą.

— Śledzisz mnie? — uniosła brew spoglądając na szatyna.

— Może, już mówiłem ci, że się martwię — usiadł na końcu pomostku i spojrzał w dół na mokrą dziewczynę.

— Tylko przeszkadzasz — mruknęła pod nosem.

— Przeszkadzam w czym? W kąpieli o piątej rano? — przerwał — najmocniej przepraszam, ale mam powody.

— Skoro tak twierdzisz, Collen — wywróciła oczami i podciągnęła się siadając obok niego. Wykręciła wodę z mokrych włosów.

— Za to Collen to spadaj — popchnął ją ręką do wody i chwile potem roześmiał.

— Chase! — wypłynęła znowu cała mokra. „Zabije go". Próbowała się podciągnąć i wstać.

Chłopak podał jej rękę i przyciągnął do siebie. Nie fortunnie dziewczyna weszła na niego okrakiem siadając na jego udach i pchając jego ramiona do tyłu przez co ten uderzył plecami o drewniane belki.

— Madison? — spojrzał na nią z dołu.

— Słucham? — nie odsuwała się, a woda z jej włosów kapała wprost na twarz chłopaka pod nią.

— Możesz ze mnie zejść? — poprosił czując krople wody na swojej buzi.

— Mogę — wzruszyła ramionami — ale jakoś nie bardzo chce — uniosła kącik ust.

— Co to znaczy, nie bardzo chce? — wykrzywił brwi nie rozumiejąc jej zachowania.

— To znaczy tyle, że nie mam na to ochoty — przejechała językiem po zębach. Chciała jakoś odreagować swoje emocje, a okazja nadarzyła się sama.

— Co tu robiłaś o tak wczesnej porze? — dopytywał i położył dłonie na tali dziewczyny.

— Uciekałam przed chętnym do pomocy krukonem — zbliżyła się do niego jeszcze bardziej.

— Źle mnie zrozumiałaś, Madi... ale niech będzie. Pocałuj mnie — uśmiechnął się bezczelnie w jej stronę.

— Nie... nie zrobię tego — próbowała z niego zejść, ale mocniej zacisnął ręce na jej bokach.

— Przecież widzę, że do tego dążysz — uniósł brew przypatrując się detalom na jej twarzy.

Pocałowała delikatnie jego usta tak, jak tego chciał. Odsunęła się i spojrzała na niego.

— To nazywasz pocałunkiem? — żachnął się, a ona znowu odskoczyła — To tak jakby stara jaszczurka musnęła moje usta ogonem. Spróbuj jeszcze raz, tak jak chciałabyś
zrobić, gdyby na moim miejscu była Diana — wiedział, że czuje do niej coś więcej.

— Coś ci nie pasuje? A może powinnam... — zaczęła, ale przerwał jej natychmiast.

— Jeszcze raz, Madison — poszerzył swój uśmiech.

Zbliżyła twarz do jego twarzy. Zobaczyła, jak zamykają się jego jasne, rozbawione oczy. zanim spuściła powieki i pocałowała go ponownie. Sama nie wiedziała czy czerpie z tego przyjemność, czy jednak jest to lekki przymus.
zwalczał opór, nie uwalniając ust z pocałunku. Przerwał pocałunek i delikatnie ujął zębami jej dolną wargę. Nie odsunęła się i spojrzała znowu na niego. Puściła ręce a te opadły obok jego głowy. Pogłębiła pocałunek pieprząc wszystkie swoje moralne zasady. „Przelecieć krukona przy jeziorze o piątej nad ranem? Brzmi jak dobre wyzwanie, które tylko czeka na podjęcie się go". Jak pomyślała tak też zrobiła. Powoli zdjęła koszule z ramion chłopaka po czym rozpięła jego czarny skórzany pasek.

Minęła godzina, a dziewczyna leżała na jego nagim torsie. Spoglądała w tafle jeziora i co jakiś czas na jego twarz. Bawiła się jego rozkopanym włosami i uśmiechała pod nosem. Lubiła odhaczać punkty na swojej liście do zrobienia. Przy nazwisku Collen mogła zaznaczyć już ptaszka. Chłopak uśmiechał się w jej stronę i dotknął palcem noska dziewczyny. Marzył o tym odkąd pierwszy raz miał okazje spojrzeć w jej zielone oczy, o których myślał na każdej lekcji jaką mieli ze ślizgonami. Odsunął od siebie brunetkę i wstał do siadu.

— Zbierajmy się stad zanim inni uczniowie się zejdą — puścił jej oczko i założył znowu swoją koszule. Podał jej bluzę i wstał na nogi.

— Masz racje — ubrała na siebie ubranie i wyjęła włosy. Dalej były wilgotne, a na jej twarzy gościły czerwone wypieki. Rumieniła się przez obecność chłopaka.

— Odprowadzić cię? — zapytał wiążąc swój krawat pod kołnierzykiem.

— Raczej trafie do twojego pokoju — uśmiechnęła się wrednie.

— Tak beze mnie? — sam nie wiedział kiedy ich relacja tak się zmieniła. Zapomniał już o swojej złości na dziewczynę. Podał jej rękę nie wiedząc czy nie popełnia błędu.

— Oczywiście — podała mu dłoń i uśmiechnęła szerzej — prowadź.

— Jak sobie życzysz, Smith — użył jej nazwiska tak, jak ona to robiła. Chłopak zdążył zauważyć, że albo nie pamięta jego imienia, albo po prostu chce go denerwować nazywając go po nazwisku — Głupia ślizgonka — popatrzył, jak wiąże sznurówki.

— I jeszcze głupszy krukon. Co za ironia — parsknęła śmiechem i szła obok szatyna.

— Co z Dianą? — przypomniał jej o dziewczynie.

— Przecież masz więcej łóżek w pokoju, prawda? Każdy się pomieści — wyśmiała to co powiedziała — niech pije z Parkinsonem. Najwidoczniej tego chciał los.

— Życzę im szczęścia — przyznał idąc przed siebie.

— A ja brzydkich dzieci — uśmiechnęła się niewinnie i zabrała jeden z jego pierścieni. Ubrała go na swój palec i przyglądała mu zadowolona — albo wypadku — przekrzywiła głowę i weszła przez drzwi Ravenclaw.

****

Czytał ostatnią lekcje obrony przed czarną magią. Pamiętał co sobie postanowił. „Dość bycia pantoflem". Spojrzał kątem oka na swoją dziewczynę, która leżała na jego łóżku. Zmierzył ją oceniającym wzorkiem i dokończył notatkę w zeszycie.

— Dlaczego nic wtedy nie zrobiłeś? — zapytała przewracając kartkę w jednej z książek, którą znalazła na jego półce.

— Zasłużyłaś — mruknął nie odrywając spojrzenia od kartki.

— Tak? Niby dlaczego — dopytała nie rozumiejąc tonu Ivana.

— Dlatego, że liżesz się z pierwszą lepszą osobą na korytarzu — warknął upuszczając pióro.

— Dalej będziesz mi wypominać pocałunek z Smith? To już jest nudne — odłożyła książkę na kolana.

— Też jesteś nudna, a mimo to dalej cię nie wymieniłem na „lepszy model" — popatrzył na nią poważnie. Wiedział, jak odbierze te słowa.

— Lepszy model? — oburzyła się — może lepiej na pełną butelkę ognistej. — wycedziła przez zaciśnięte zęby.

— Racja — pogniótł kartkę — możesz się do czegoś przydać — poprawił ręką włosy do tylu — przyniesiesz mi butelkę ognistej? — uśmiechnął się wrednie.

— Jak ja nie cierpię, gdy się tak zachowujesz — wyszła z jego pokoju trzaskając za sobą drzwiami.

— Tylko pełną! — zawołał za nią. Był dumny z tego, jak potoczyła się ta rozmowa. Chociaż dotarło do niego jedno. Kocha dziewczynę, czy chce tylko zapełnić wypełnić po Katii?... jedno jest pewne. Chce opróżnić jak najszybciej może butelkę.

****

Następnego dnia Levi przebudził się dość wcześnie. Przetarł zaspane oczy i usiadł na swoim łóżku. Zobaczył, że jego współlokatora już dawno nie ma na swoim miejscu. Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na sylwetce chłopaka, który zakładał na siebie koszule i zaczynał wiązać swój krawat w barwach srebra i butelkowej zieleni.

— Cześć — mruknął zaspany.

Nie odpowiedział mu, zawiązał pętelkę na krawacie i opuścił go na swoją koszule. Poprawił biały kołnierzyk i przeczesał grzebieniem platynowe włosy. Ignorował obecność drugiego ślizgona i złapał za swoją torbę.

Czy on mnie ignoruje?

Mówię coś do ciebie. — zdenerwował go.

— Słyszę, nie musisz powtarzać — wywrócił oczami i spojrzał na bruneta — wróciłeś.

— Mhm, jak widać — odparł chłodno — idziesz na lekcje? — dopytał zaciekawiony jego wczesnym wstawaniem.

— Parker, posłuchaj — podszedł do niego i złapał go za dłonie — ja... — nie zdążył dokończyć.

— Kocham cię, rozumiesz? — powtórzył swoje słowa dość cichym tonem.

Kocham i za nic nie przestane.

— Nie mów tego. Proszę nie mów tego nigdy więcej — zacisnął powieki i puścił jego dłonie — Jeśli w to uwierzysz... będzie nam jeszcze ciężej się pożegnać — westchnął zrezygnowany — nie mogę odpowiedzieć ci tym samym.

— Dlaczego nie możemy po prostu się pocałować i korzystać z życia?... — błądził wzrokiem po jego twarzy.

Bo zakochałeś się w Draconie Malfoyu, ot co dlaczego.

— Bo to nie takie proste, Parker — zacisnął szczękę — nie umiem cię całować z myślami, że cię nienawidzę — przyznał — to fascynujące, ale jakby to ci wyjaśnić — przyglądał się mu — zakazane.

— Dlatego nie potrafię przestać o tobie myśleć? Jesteś zakazany? — czuł jego oddech blisko swojej twarzy.

Zakazany owoc smakuje najlepiej...

— Po prostu jesteś zakochany — odsunął się od niego — kiedyś ci przejdzie i znowu poczujesz to do kogoś innego — poprawił ramiączko torby.

— Malofy. — wstał i podszedł do chłopaka. Złapał go jedną ręka za szczękę, a drugą za dłoń — szaleje za tobą. — przygryzł dolną wargę od środka.

— Wiem — oznajmił i odsunął od siebie jego rękę — ciężko nie zauważyć — uniósł brew. Uraczył go opanowaną do perfekcji obojętnością w głosie.

— Wiem, że czujesz to samo, ale nie potrafisz tego okazać — ścisnął mocniej jego dłoń.

— Potrafię — skłamał — ale nie czuje tego — wiedział, że zrani jego uczucia.

— Wiesz, że mnie ranisz? — zdenerwował go, ale mimo tego silił się na miły i spokojny ton.

— Więc też mnie zrań — popatrzył na niego poważnie i przysunął jeszcze bliżej.

— Kocham cię i nienawidzę jednocześnie. To chyba mój największy grzech, który znowu popełniam — złapał go mocno za szyje i przyciągnął bliżej siebie.

Wpił się w usta ślizgona nie pozwalając mu na sprzeciw. Wyjął swoją różdżkę i przyłożył ją do brzucha ślizgona. Szepnął ciche „adoleret" tworząc małe oparzenie na jego brzuchu sprawiając mu tym cholerny ból.

Kochasz mnie, Malfoy. Czy ci się to podoba czy nie.

W tamtej chwili nie liczyło się dla niego nic innego niż jego usta. Pogłębił pocałunek i zacisnął mocniej swoją dłoń na jego karku przez ból który odczuwał. W oczach poczuł łzy, którym za nic nie pozwolił spłynąć. Wyższy chłopak położył dłonie na jego tali i przyciągnął bardziej do siebie.

Byliśmy kochankami
Byliśmy wrogami
Byliśmy po prostu przeciwieństwem siebie
Nienawidzę cię, a bardziej mojego serca za to, że cię wybrało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro