Rozdział 27 - „Szaleje za tobą, Malfoy"
Poprzednio:
— Jeszcze jedno — puścił ją i spojrzał na jej fioletowe
nadgarstki — jesteś moja a ja twój, czy ci się to podoba czy nie. — znowu bezczelnie się uśmiechnął. — do zobaczenia później — wyszedł ze swojego pokoju zostawiajac blondynkę samą.
Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Jedno było pewne, ma mało czasu, aż ten psychol tu wróci i dokończy to co zaczął. Podniosła torbę i zapięła jej zamek. Ubrała na siebie bluzę i zaciągnęła jej rękawy na swoje dłonie tak by ukryć siniaki. Przemoc w związku. Gorzej być nie mogło...
Zachciało mi się związków z narkomanem. Wyszła z jego pokoju i nie patrząc za siebie szybko skierowała do lochów.
****
Brunet siedział na swoim parapecie, a obok niego stała jego siostra. Analizował jej słowa i próbował dojść do jakiegoś logicznego wniosku. Przetarł twarz dłońmi nie umiejąc zrozumieć.
Jak to „żyje"? Jak to Lisa ma mroczny znak?... kiedy to wszystko się stało? Dlaczego o wszystkim dowiaduje się ostatni?
Blondynka zwróciła uwagę na swojego brata i przejechała językiem po wnętrzu prawego policzka. Nie wiedziała co ma powiedzieć, bo przecież wyszło na to, że go okłamywała znając prawdę i ukrywając ją przed nim. Usiadła po drugiej stronie parapetu i położyła dłoń na jego kolanie. Ślizgon podniósł na nią wzrok, ale jego oczy nie wykazywały żadnych emocji. Chciała się wytłumaczyć, ale zrezygnowała. Zamilkła, a moment później drzwi do pokoju w którym przebywali się otworzyły. W progu stanął William mierząc chłopaka wzrokiem. Nie chciał po sobie pokazać zdenerwowania jakie wywołała w nim kobieta. Odezwał się przerywając ciszę między nimi.
— Wracaj do hogwartu, spędź te ostatnie chwile z twoimi „przyjaciółmi", za jakiś czas pozwolą wszystkim opuścić te szkołę, bo według nich zagrożenie powoli maleje. — oznajmił chłodno.
— Dobrze, tato — wstał z parapetu. Mężczyzna zdziwił się jego reakcją. Był pewny, że chociażby się uśmiechnie. Zamiast tego został uraczony obojętnością ze strony swojego syna.
Podszedł do swoich rzeczy i spakował je do torby. Szybkim ruchem przewiesił ją przez ramie i schował różdżkę do kieszeni swojej bluzy. Nie potrzebował wiele, bo większość rzeczy miał już w hogwarcie. Nie cieszył się na swój powrót tam. Ma dormitoium z Malfoy'em przez co nie będzie mógł spełnić jego woli. „boje się ciebie", słowa blondyna rozbrzmiewały w jego głowie. Przypomniał sobie wszystkie pocałunki z nim. Wszystkie wspólne chwile w których było dobrze. Zapiął torbę i spojrzał najpierw na siostrę po czym na tatę. Skierował się do wyjścia z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Lisa popatrzyła na mężczyznę, a następnie wbiła twarz w materac. Miała sobie za złe okłamywanie brata.
Dlaczego tak trudno jest uwolnić się od tego blondyna? To jakaś klątwa czy co?
Chłopak w szybkim czasie wrócił do szkoły. Skierował się do lochów i przeszedł przez pokój wspólny. Rozejrzał się po nim i zauważył, że nikogo w nim nie ma. Co się dziwić, było dość późno. Podszedł pod swoje dormitorium i przełknął ślinę z nerwów.
Zaraz znowu go zobaczę...
Złapał ręką srebrną klamkę i pociągnął ją na dół otwierając drzwi do ich pokoju. Spojrzał na łóżko blondyna i zauważył jak śpi na boku plecami do jego pościelonego łóżka. Zdziwiło go to, bo dobrze pamiętał w jakim zostawił je stanie. Nie chciał tego robić i sam nie wiedział czemu zrobił. Podszedł do materaca na którym leżał blondyn. Usiadł na krawędzi łóżka i pogładził dłonią jego ramie. Przypomniał sobie wszystkie te słowa, które powiedział mu tamtego wieczora. Do oczu naszły mu łzy i odsunął rękę do siebie.
Co ja robię...
Mimo swojej woli jego dłoń wyładowała na głowie Malfoy'a. Gładził jego włosy i przyglądał się jego twarzy. Spał. Spał jakby był niewinnym aniołem, który żył w złym świecie. Nie zabierał ręki i przekrzywił głowę.
Nawet, gdy śpi jest cholernie przystojny.
Nachylił się nad blondynem i złapał go za policzek, tak, by odwrócić jego głowę w swoją stronę. Złożył delikatny pocałunek na jego czole po czym znowu odsunął się na bezpieczną odległość.
— Kocham cię, dlatego dam ci odejść — szepnął cicho w jego stronę i wstał z materaca. Upadł na swoje łóżko i w krótkim czasie zasnął. Oddał się w objęcia morfeusza.
„Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było"
****
Było wcześnie rano. Brunetka myślała nad tym całą noc, ale nic nie ustaliła. Siedziała na małym pomostku przy jeziorze na błoniach. Patrzyła w swoje odbicie na tafli jeziora. Westchnęła i zdjęła swoją bluzę zostawiajac w topie i spódniczce. Ściągnęła trampki i powoli weszła do wody trzymając się drewnianego pomostku. Tak bardzo chciała przez chwile nic nie czuć. Odciąć się od wszystkiego i od każdego. Woda była dość zimna, ale jej to nie przeszkadzało. Zataczała rękami koła w wodzie tworząc małe falki w okol siebie. Spojrzała na wschodzące słońce i przymknęła oczy zaniżając głowę. Usłyszała czyjeś kroki, więc szybko przestała. Przeczesała ręką włosy do tylu i mrużąc oczy spojrzała na osobę przed sobą.
— Śledzisz mnie? — uniosła brew spoglądając na szatyna.
— Może, już mówiłem ci, że się martwię — usiadł na końcu pomostku i spojrzał w dół na mokrą dziewczynę.
— Tylko przeszkadzasz — mruknęła pod nosem.
— Przeszkadzam w czym? W kąpieli o piątej rano? — przerwał — najmocniej przepraszam, ale mam powody.
— Skoro tak twierdzisz, Collen — wywróciła oczami i podciągnęła się siadając obok niego. Wykręciła wodę z mokrych włosów.
— Za to Collen to spadaj — popchnął ją ręką do wody i chwile potem roześmiał.
— Chase! — wypłynęła znowu cała mokra. „Zabije go". Próbowała się podciągnąć i wstać.
Chłopak podał jej rękę i przyciągnął do siebie. Nie fortunnie dziewczyna weszła na niego okrakiem siadając na jego udach i pchając jego ramiona do tyłu przez co ten uderzył plecami o drewniane belki.
— Madison? — spojrzał na nią z dołu.
— Słucham? — nie odsuwała się, a woda z jej włosów kapała wprost na twarz chłopaka pod nią.
— Możesz ze mnie zejść? — poprosił czując krople wody na swojej buzi.
— Mogę — wzruszyła ramionami — ale jakoś nie bardzo chce — uniosła kącik ust.
— Co to znaczy, nie bardzo chce? — wykrzywił brwi nie rozumiejąc jej zachowania.
— To znaczy tyle, że nie mam na to ochoty — przejechała językiem po zębach. Chciała jakoś odreagować swoje emocje, a okazja nadarzyła się sama.
— Co tu robiłaś o tak wczesnej porze? — dopytywał i położył dłonie na tali dziewczyny.
— Uciekałam przed chętnym do pomocy krukonem — zbliżyła się do niego jeszcze bardziej.
— Źle mnie zrozumiałaś, Madi... ale niech będzie. Pocałuj mnie — uśmiechnął się bezczelnie w jej stronę.
— Nie... nie zrobię tego — próbowała z niego zejść, ale mocniej zacisnął ręce na jej bokach.
— Przecież widzę, że do tego dążysz — uniósł brew przypatrując się detalom na jej twarzy.
Pocałowała delikatnie jego usta tak, jak tego chciał. Odsunęła się i spojrzała na niego.
— To nazywasz pocałunkiem? — żachnął się, a ona znowu odskoczyła — To tak jakby stara jaszczurka musnęła moje usta ogonem. Spróbuj jeszcze raz, tak jak chciałabyś
zrobić, gdyby na moim miejscu była Diana — wiedział, że czuje do niej coś więcej.
— Coś ci nie pasuje? A może powinnam... — zaczęła, ale przerwał jej natychmiast.
— Jeszcze raz, Madison — poszerzył swój uśmiech.
Zbliżyła twarz do jego twarzy. Zobaczyła, jak zamykają się jego jasne, rozbawione oczy. zanim spuściła powieki i pocałowała go ponownie. Sama nie wiedziała czy czerpie z tego przyjemność, czy jednak jest to lekki przymus.
zwalczał opór, nie uwalniając ust z pocałunku. Przerwał pocałunek i delikatnie ujął zębami jej dolną wargę. Nie odsunęła się i spojrzała znowu na niego. Puściła ręce a te opadły obok jego głowy. Pogłębiła pocałunek pieprząc wszystkie swoje moralne zasady. „Przelecieć krukona przy jeziorze o piątej nad ranem? Brzmi jak dobre wyzwanie, które tylko czeka na podjęcie się go". Jak pomyślała tak też zrobiła. Powoli zdjęła koszule z ramion chłopaka po czym rozpięła jego czarny skórzany pasek.
Minęła godzina, a dziewczyna leżała na jego nagim torsie. Spoglądała w tafle jeziora i co jakiś czas na jego twarz. Bawiła się jego rozkopanym włosami i uśmiechała pod nosem. Lubiła odhaczać punkty na swojej liście do zrobienia. Przy nazwisku Collen mogła zaznaczyć już ptaszka. Chłopak uśmiechał się w jej stronę i dotknął palcem noska dziewczyny. Marzył o tym odkąd pierwszy raz miał okazje spojrzeć w jej zielone oczy, o których myślał na każdej lekcji jaką mieli ze ślizgonami. Odsunął od siebie brunetkę i wstał do siadu.
— Zbierajmy się stad zanim inni uczniowie się zejdą — puścił jej oczko i założył znowu swoją koszule. Podał jej bluzę i wstał na nogi.
— Masz racje — ubrała na siebie ubranie i wyjęła włosy. Dalej były wilgotne, a na jej twarzy gościły czerwone wypieki. Rumieniła się przez obecność chłopaka.
— Odprowadzić cię? — zapytał wiążąc swój krawat pod kołnierzykiem.
— Raczej trafie do twojego pokoju — uśmiechnęła się wrednie.
— Tak beze mnie? — sam nie wiedział kiedy ich relacja tak się zmieniła. Zapomniał już o swojej złości na dziewczynę. Podał jej rękę nie wiedząc czy nie popełnia błędu.
— Oczywiście — podała mu dłoń i uśmiechnęła szerzej — prowadź.
— Jak sobie życzysz, Smith — użył jej nazwiska tak, jak ona to robiła. Chłopak zdążył zauważyć, że albo nie pamięta jego imienia, albo po prostu chce go denerwować nazywając go po nazwisku — Głupia ślizgonka — popatrzył, jak wiąże sznurówki.
— I jeszcze głupszy krukon. Co za ironia — parsknęła śmiechem i szła obok szatyna.
— Co z Dianą? — przypomniał jej o dziewczynie.
— Przecież masz więcej łóżek w pokoju, prawda? Każdy się pomieści — wyśmiała to co powiedziała — niech pije z Parkinsonem. Najwidoczniej tego chciał los.
— Życzę im szczęścia — przyznał idąc przed siebie.
— A ja brzydkich dzieci — uśmiechnęła się niewinnie i zabrała jeden z jego pierścieni. Ubrała go na swój palec i przyglądała mu zadowolona — albo wypadku — przekrzywiła głowę i weszła przez drzwi Ravenclaw.
****
Czytał ostatnią lekcje obrony przed czarną magią. Pamiętał co sobie postanowił. „Dość bycia pantoflem". Spojrzał kątem oka na swoją dziewczynę, która leżała na jego łóżku. Zmierzył ją oceniającym wzorkiem i dokończył notatkę w zeszycie.
— Dlaczego nic wtedy nie zrobiłeś? — zapytała przewracając kartkę w jednej z książek, którą znalazła na jego półce.
— Zasłużyłaś — mruknął nie odrywając spojrzenia od kartki.
— Tak? Niby dlaczego — dopytała nie rozumiejąc tonu Ivana.
— Dlatego, że liżesz się z pierwszą lepszą osobą na korytarzu — warknął upuszczając pióro.
— Dalej będziesz mi wypominać pocałunek z Smith? To już jest nudne — odłożyła książkę na kolana.
— Też jesteś nudna, a mimo to dalej cię nie wymieniłem na „lepszy model" — popatrzył na nią poważnie. Wiedział, jak odbierze te słowa.
— Lepszy model? — oburzyła się — może lepiej na pełną butelkę ognistej. — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
— Racja — pogniótł kartkę — możesz się do czegoś przydać — poprawił ręką włosy do tylu — przyniesiesz mi butelkę ognistej? — uśmiechnął się wrednie.
— Jak ja nie cierpię, gdy się tak zachowujesz — wyszła z jego pokoju trzaskając za sobą drzwiami.
— Tylko pełną! — zawołał za nią. Był dumny z tego, jak potoczyła się ta rozmowa. Chociaż dotarło do niego jedno. Kocha dziewczynę, czy chce tylko zapełnić wypełnić po Katii?... jedno jest pewne. Chce opróżnić jak najszybciej może butelkę.
****
Następnego dnia Levi przebudził się dość wcześnie. Przetarł zaspane oczy i usiadł na swoim łóżku. Zobaczył, że jego współlokatora już dawno nie ma na swoim miejscu. Rozejrzał się po pokoju i zatrzymał wzrok na sylwetce chłopaka, który zakładał na siebie koszule i zaczynał wiązać swój krawat w barwach srebra i butelkowej zieleni.
— Cześć — mruknął zaspany.
Nie odpowiedział mu, zawiązał pętelkę na krawacie i opuścił go na swoją koszule. Poprawił biały kołnierzyk i przeczesał grzebieniem platynowe włosy. Ignorował obecność drugiego ślizgona i złapał za swoją torbę.
Czy on mnie ignoruje?
— Mówię coś do ciebie. — zdenerwował go.
— Słyszę, nie musisz powtarzać — wywrócił oczami i spojrzał na bruneta — wróciłeś.
— Mhm, jak widać — odparł chłodno — idziesz na lekcje? — dopytał zaciekawiony jego wczesnym wstawaniem.
— Parker, posłuchaj — podszedł do niego i złapał go za dłonie — ja... — nie zdążył dokończyć.
— Kocham cię, rozumiesz? — powtórzył swoje słowa dość cichym tonem.
Kocham i za nic nie przestane.
— Nie mów tego. Proszę nie mów tego nigdy więcej — zacisnął powieki i puścił jego dłonie — Jeśli w to uwierzysz... będzie nam jeszcze ciężej się pożegnać — westchnął zrezygnowany — nie mogę odpowiedzieć ci tym samym.
— Dlaczego nie możemy po prostu się pocałować i korzystać z życia?... — błądził wzrokiem po jego twarzy.
Bo zakochałeś się w Draconie Malfoyu, ot co dlaczego.
— Bo to nie takie proste, Parker — zacisnął szczękę — nie umiem cię całować z myślami, że cię nienawidzę — przyznał — to fascynujące, ale jakby to ci wyjaśnić — przyglądał się mu — zakazane.
— Dlatego nie potrafię przestać o tobie myśleć? Jesteś zakazany? — czuł jego oddech blisko swojej twarzy.
Zakazany owoc smakuje najlepiej...
— Po prostu jesteś zakochany — odsunął się od niego — kiedyś ci przejdzie i znowu poczujesz to do kogoś innego — poprawił ramiączko torby.
— Malofy. — wstał i podszedł do chłopaka. Złapał go jedną ręka za szczękę, a drugą za dłoń — szaleje za tobą. — przygryzł dolną wargę od środka.
— Wiem — oznajmił i odsunął od siebie jego rękę — ciężko nie zauważyć — uniósł brew. Uraczył go opanowaną do perfekcji obojętnością w głosie.
— Wiem, że czujesz to samo, ale nie potrafisz tego okazać — ścisnął mocniej jego dłoń.
— Potrafię — skłamał — ale nie czuje tego — wiedział, że zrani jego uczucia.
— Wiesz, że mnie ranisz? — zdenerwował go, ale mimo tego silił się na miły i spokojny ton.
— Więc też mnie zrań — popatrzył na niego poważnie i przysunął jeszcze bliżej.
— Kocham cię i nienawidzę jednocześnie. To chyba mój największy grzech, który znowu popełniam — złapał go mocno za szyje i przyciągnął bliżej siebie.
Wpił się w usta ślizgona nie pozwalając mu na sprzeciw. Wyjął swoją różdżkę i przyłożył ją do brzucha ślizgona. Szepnął ciche „adoleret" tworząc małe oparzenie na jego brzuchu sprawiając mu tym cholerny ból.
Kochasz mnie, Malfoy. Czy ci się to podoba czy nie.
W tamtej chwili nie liczyło się dla niego nic innego niż jego usta. Pogłębił pocałunek i zacisnął mocniej swoją dłoń na jego karku przez ból który odczuwał. W oczach poczuł łzy, którym za nic nie pozwolił spłynąć. Wyższy chłopak położył dłonie na jego tali i przyciągnął bardziej do siebie.
Byliśmy kochankami
Byliśmy wrogami
Byliśmy po prostu przeciwieństwem siebie
Nienawidzę cię, a bardziej mojego serca za to, że cię wybrało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro