Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21 - „Spotkamy się w piekle, Valentine"

Poprzednio:
— Boisz się? — zapytała cicho skanując go wzrokiem.

— Nie — skłamał. Nie chciał pokazać przed nią swojego strachu, by nie dać jej tej satysfakcji której oczekiwała.

— Boisz się mamusi twojego chłopaka? — zacisnęła jedną pięść na kracie przyglądając się mu dokładnie — nie wiem co on w tobie widzi — wywróciła oczami — ale może chociaż raz będziesz przydatny w jego życiu — uniosła kącik ust.

— Leviego?... — otworzył szerzej oczy, przecież mówił, że nie żyje... jak to możliwe — Melissa?... — dopytał bardzo cicho nie dowierzając w to.

— Punkt dla Slytherinu — otworzyła jego cele i weszła do środka zamykając za sobą kraty. Skierowała różdżkę na przestraszonego chłopaka — Legliments.

Draco poczuł natychmiastowy ból głowy i złapał się rękami za swoje platynowe włosy, upadł na kolana i próbował oprzeć kobiecie, która chciała wniknąć do jego umysłu. Nie trwało to długo, bo chłopak nie był najlepszy z oklumencji. Kilka sekund później Melissa miała pogląd na jego wspomnienia, a sam blondyn czuł jakby ktoś rozdzierał mu głowę i dostarczał okropnego bólu. Nie patrzył na nią. Oparł się rękami o zimną posadzkę i spuścił głowę. Miał ochotę krzyczeć, ale nie chciał dawać jej satysfakcji. Zacisnął mocno zęby i przemilczał ten czas. Kobieta ujrzała w jego głowie wspomnienia z dnia w którym poznał Leviego, poznała jego myśli i pierwsze odczucia co do ślizgona. Cofnęła się jeszcze dalej i natrafiła na ich pierwszą „wspólną noc", zniesmaczyła się na te myśl i poznała resztę wspomnień. Jak Malfoy wykorzystał jej syna tylko po to, by wywołać zazdrość w wybrańcu całego świata. Złotym chłopcu gryffindoru, którego wszyscy dobrze znali. Ujrzała jego smierć i kilka chwil później, Ich pocałunki, dotyki, czułe słowa... i te dwa słowa które zapamiętała. „Kocham cię", powiedział to dopiero w jego stronę po tak długim czasie. Wyszła z jego umysłu i oparła się plecami o kraty.

— Łatwo sprawić ci ból — zauważyła przypatrując się mu.

— Tak to już jest, jak na siłę ktoś próbuje ci wejść do głowy — warknął na nią zdenerwowany.

— Już się tak nie unoś dzieciaku — wywróciła oczami — chciałam sprawdzić co u syna — dalej mierzyła go wzorkiem.

— Nie łatwiej samej go zapytać? A nie czekaj — przerwał — lepiej udawać martwą i ignorować jego problemy — przekrzywił głowę.

— Odnoś się do starszych z szacunkiem, mama nie nauczyła cię manier i kultury osobistej, Draco? — podeszła bliżej chłopaka.

— Odsuń się... nie mam już siły, rozumiesz? — spojrzał w bok byle tyko nie w jej zielone tęczówki, które przypominały mu oczy Leviego.

— Nie pytałam czy masz siłę, jesteś słaby, ale to akurat mnie nie dziwi — przyznała — na takiego wyglądasz. Cóż to za rozczarowanie dla twojego ojca — poklepała go po ramieniu.

— Odczep się — zrzucił jej rękę z siebie — i mnie nie dotykaj — zacisnął mocniej zęby.

— Zróbmy tak, zostawię cię, a ty grzecznie zapomnisz o naszej przemiłej rozmowie tutaj, zgoda? — zaproponowała.

— Nie pochwalisz się synowi? Jaka szkoda — prychnął.

— Nie, ty również nie — skierowała na niego różdżkę.

— Smaż się w piekle. — warknął wiedząc co zaraz zrobi.

— Nie mogę się doczekać żeby cię tam spotkać  — puściła mu oczko — obliviate — usunęła z jego wspomnień ich rozmowę.

Draco nie wiedział co się dzieje, upadł na podłogę i na chwile odpłynął. Melissa popatrzyła na niego z góry, nałożyła na swoje włosy zaklęcie dzięki któremu stały się czarne, odmłodziła o kilka lat przez swoje własne zaklęcie i po chwili przykucnęła przy chłopaku. Szturchnęła go delikatnie w ramie.

— Ej! Ty, wstawaj — dalej go szturchała.

— Co... co się stało? — popatrzył na nią otwierając obie powieki — gdzie jestem?... i kim ty jesteś? — złapał się za głowę.

— W lochach, Malfoy — wystawiła rękę w jego stronę, by pomóc mu wstać.

— Um, co się stało? — dopytał i niepewnie podał rękę nieznanej mu kobiecie.

— Zemdlałeś, chociaż sama nie wiem — podciągnęła go do góry — gdy przyszłam już leżałeś na ziemi — skłamała.

— W porządku, dziękuje za pomoc — rozejrzał się, nie miał pojęcia co robił w lochach — jak się nazywasz? — zaciekawiła go jej osoba.

— Sara Valentine — zmyśliła imię na poczekaniu i uniosła kącik ust — ty jesteś Draco, już wiem nie musisz się wysilać — cicho się zaśmiała.

— Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem — stwierdził i przypatrzył się dokładnie dziewczynie przed sobą.

Miała długie czarne, proste włosy i zielone oczy przypominające w kolorze Avady. Posiadała bladą cerę i usta w odcieniu szkarłatu.

— Można powiedzieć, że nie lubię rzucać się w oczy — uniosła kącik ust.

— Możliwe, nie zwracam uwagi na wszystkich — wzruszył ramionami — ale boli mnie głowa — przyznał ciszej.

— To pewnie przez upadek na ziemie... przejdzie ci — przygryzła policzek od środka.

— Dobra, miło było, ale muszę już wracać — minął ją i poszedł w stronę wyjścia z lochów.

— Do zobaczenia później — pomachała mu i poszła w głąb lochów.

Nie odwrócił się już w jej stronę. Zastanawiał się kim była i co tak naprawdę robił w lochach. Czemu tak bardzo boli go głowa i nie ma siły na praktycznie nic. Wyszedł z pomieszczenia i poszedł w stronę wyjścia. Nie lubił przebywać w swoim własnym domu przez obecność Voldemorta i reszty smierciożerców. Nigdy nie pisał się na takie życie. Wyszedł powoli ze środka i skierował w stronę lasu niedaleko rezydencji. Przystanął przy jednym z drzew i oparł się o nie ręką. Nie miał siły na deportacje i musiał się chwile zregenerować. Pochylił głowę na dół i głośniej oddychał. Co się działo i czemu nic z tego nie pamięta?...

****

Nick wrócił do szkoły i powoli zmierzał w stronę pokoju wspólnego gryfonów. Był przed portretem, gdy jego uwagę przykuła postać brunetki na dole schodów. Zrezygnował i ruszył za nią. Chciał wyjaśnić sytuacje między nimi. Wszedł za nią do pustej biblioteki i złapał ją delikatnie za ramie odwracając w swoją stronę.

— Hermiona? Możemy porozmawiać? — zapytał puszczając jej rękę.

— Nie mamy o czym, Nicolas — prychnęła i odsunęła się od niego szukając książki na regale.

— Tylko nie Nicolas — skrzywił się. Nie lubił swojego całego imienia.

— To twoje imię — wzruszyła ramionami.

— Wole Nick, dobrze o tym wiesz — popatrzył na nią z góry opierając rękę obok jej głowy na regale.

— Przesuń się... chce przejść — próbowała go ominąć.

— Nie — przytrzymał ją drugą ręką — daj... daj mi to wyjaśnić — westchnął — nie chciałem cię zranić.

— No cóż, nie udało ci się — odwróciła wzrok.

— Hermiona... — ilustrował ją wzorkiem — przepraszam.

— Daruj sobie, to nic dla ciebie nie znaczyło — dalej nie spojrzała w jego stronę.

— Popatrz na mnie — złapał jej podbródek i odwrócił w swoją stronę — nie miałem takiego zamiaru, pogubiłem się.

— Nick ja... — zbliżyła się bardziej twarzą w jego stronę. Była milimetry od jego ust.

— Hermiona co ty... — nie dokończył, bo brunetka złączyła ich usta w pocałunku.

Nick przez chwile oddał jej pocałunek po czym odepchnął. Spotykał się z Victorią i nie chciał jej tego robić. Popatrzył na nią pytająco.

— Czy ty mnie... — nie chciał kończyć.

— Pocałowałam? Tak owszem — minęła go — myślisz, że tylko ty możesz bawić się moimi uczuciami? Zejdź na ziemie, Evans — wywróciła oczami i zabrała do ręki książkę — a przy okazji, szczęścia z Devis.

— Nie uważam tak... — powiedział sam do siebie, ponieważ gryfonka opuściła już bibliotekę.

— Szczęścia? — blondynka oparła się plecami o regał obok Nicka — dużo nam brakuje do tak zwanego „szczęścia" — ścisneła mocniej pięści.

— Vic? Co tu robisz? — starał zachowywać się normalnie pomimo szoku.

— Tylko tyle masz mi do powiedzenia? „Co tu robisz"? Świetnie Nick, gratulacje dla ciebie — zdenerwował ją.

— To ona mnie pocałowała, sama widziałaś — bronił się.

— Pewnie, to ona sama oddała swój pocałunek? — mierzyła go wzorkiem — nawet nie wiesz, jak się z tego wytłumaczyć — westchnęła — do później — poszła do wyjścia.

— Victoria, czekaj! — „nie pozwolę jej namieszać w moim związku".

— Co? — odwróciła się do niego.

— Po prostu — przyciągnął ją do siebie i przytrzymał za talie — chce mieć cię blisko.

— Nick... tak chcesz rozwiązywać nasze problemy? — przekrzywiła głowę patrząc na niego.

— Kto mówi, że chce je rozwiązywać? — pocałował ją delikatnie i oparł jej plecy o regał z książkami — z nimi jest ciekawiej — przyznał i znowu pocałował jej usta, przygryzł trochę mocniej jej wargę przez co zrobił małą rankę z boku jej ust — wiesz, że mi na tobie zależy.

— Cicho już głupku — oddała jego pocałunek i zbliżyła się do niego bardziej ciągnąć go za koszule.

****

Oliver leżał w skrzydle szpitalnym i wpatrywał się w okno obok siebie. Pamiętał dobrze co stało się na korytarzu i przez kogo tu trafił. Chciał się zemścić, zrobić mu coś o wiele gorszego, ale odpuścił. Przypomniał sobie krukonke za, którą tak bardzo tęskni. Spojrzał w stronę drzwi, które się otworzyły. Serce zabiło mu szybciej, gdy zobaczył w nich osobę przez, która nie potrafił spać tej nocy.

— Diana? — zawołał ją siedząc na materacu.

— Oliver... — popatrzyła na niego, ale szybko zrezygnowała. Przed oczami dalej miała tego nachalnego gryfona, który chciał jej zrobić krzywdę.

— Diana, proszę! Porozmawiajmy! — był na siebie zły za to co jej zrobił.

— Nie chcę... leż — chwile się zastanowiła, „co on tu robi?" — co tu robisz? — musiała zapytać.

— Spytaj się swojego chłopaka od siedmiu boleści — warknął.

— Ivana? Co on ma z tym wspólnego... — przerwała — pobiliście się? — dopytała.

— A nie widzisz? To on pobił mnie. — powiedział przez zaciśnięte zęby.

— Szczerze? — nie wiedziała czy to mówić — zasłużyłeś — stwierdziła wzruszając ramionami. Nie chciała po sobie pokazać, że czuje przed nim strach.

— Nie ważne... Diana kocham cię, nie umiem o tobie zapomnieć — wstał z łóżka.

— Skończ, przestań tak mówić — odsunęła się krok w tył.

— Ale to prawda. Nigdy nie przestałem — dotknął jej dłoni — zależy mi na tobie...

— Oliver... nie, ja nie mogę — zabrała rękę — skrzywdziłeś mnie... odpuść — spojrzała w okno, ta rozmowa kosztowała ją wiele odwagi.

— Czego nie możesz? Wiem, że czujesz to samo — poprawił jej kosmyk włosów za ucho — że nie umiesz o mnie zapomnieć nawet w jego objęciach.

— To nie prawda... mylisz się — szybko wyszła nie zważając na jego wołanie. Czuła się rozbita przez rozmowę z Gryfonem. Usiadła na korytarzu pod ścianą i oparła brodę o kolana.

— A to czasem nie twój były? — szatyn patrzył na nią z góry.

— Tsa, były — spojrzała na swojego kuzyna — Cześć, Chase — mruknęła pod nosem.

— Wstawaj z tej ziemi — podał jej rękę.

— No już — podciągnęła się do góry i otrzepała spódniczkę — pobił się z Ivanem... a raczej Ivan go pobił — popatrzyła na niego.

— Wiedziałem, że mnie okłamał — przyznał — pomogłem mu wczoraj, jak leżał zakrwawiony na korytarzu — skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

— Pomogłeś mu? — dopytała.

— Tak, ale dalej za nim nie przepadam. Nie pasowaliście do siebie. Dobrze, że to już koniec — poczochrał ją po włosach.

Diana w przypływie chwili mocno objęła szatyna. Wtuliła się w niego starając się nie myśleć o Woodzie. Chase pogłaskał krukonke po plecach i mocniej objął ramionami.

— Diana, co się dzieje? — to zachowanie było nie podobne do dziewczyny.

— Nic... absolutnie nic — odsunęła się.

— Kręcisz, przecież widzę — uniósł brew — powiedz, może pomogę.

— On... dobierał się do mnie, gdy był pijany... — powiedziała to najciszej, jak tylko mogła.

— Słucham? Co za przeproszeniem powiedziałaś? — spojrzał na drzwi do skrzydła szpitalnego.

— Nie każ mi tego powtarzać, Chase... — znowu przypomniała sobie tamtą chwile i poczuła ciarki na skórze.

— A ja mu pomogłem. Pomogłem temu zboczeńcowi! — uniósł się i uderzył pięścią w ścianę.

— Spokojnie... — na ogół nie był agresywny, ale to czego się dowiedział sprawiło, że krew się w nim zagotowała, a on sam miał ochotę urwać łeb temu kretynowi.

— Jak mam być spokojny?! Diana kurwa. Czemu nigdzie tego nie zgłosiłaś?! — dalej miał podniesione ciśnienie.

— Nie krzycz... zaraz cała szkoła usłyszy — podrapała się po ramieniu.

— Przepraszam. — zacisnął zęby — trzymaj się od niego z daleka, rozumiesz? — zacisnął mocniej pięści, by się uspokoić.

— Mówisz to samo co Ivan, skończcie — wywróciła oczami — umiem o siebie zadbać.

— Tak umiesz o siebie zadbać, że twój były cię prawie zgwałcił.

— Dosyć. Nie chce o tym mówić — przełknęła ślinę — nie chce sobie o tym przypominać.

— Chodź tu — znowu mocno ją przytulił i pogładził jej czarne włosy — wiesz, że możesz na mnie liczyć, tak? — szeptał, wiedział, że nie powinien na nią krzyczeć, ale emocje zrobiły swoje.

— Wiem — wtuliła w niego głowę.

— Chodź do mnie, dobrze? — zaproponował.

— Mhm — poszła w stronę jego dormitorium.

— Diana? Collen? — brunetka zdziwiła się, że widzi ich razem. Nie miała pojęcia, że się znają.

— To wy się znacie? — szatynka nie potrafiła ukryć zdziwienia.

— To ja powinnam o to zapytać — brunetka zmierzyła ich wzrokiem — oczekuje jakiś wyjaśnień.

— Diana to moja kuzynka — przyznał — fajnie, że się znacie.

— Diana to twoja co. — nie docierały do niej jego słowa. Madiosn poczuła ukłucie w sercu, którego nie chciała czuć.

— A wy... skąd się znacie? — krukonka wtrąciła się w ich wymianę zdań.

— Powiedzmy, że Madison pomyliła pokoje — zaśmiał się.

— Ehe, pomyliłam... niestety — odeszła od nich szybko i skręciła w korytarz obok.

— Co jej? — zapytała chłopaka.

— Nie wiem — popatrzył za brunetką i przygryzł wargę od środka — ale wolałbym wiedzieć.

— Ja tak samo — westchnęła — Chodź — pociągnęła go za rękę do jego pokoju i zamknęła za nimi drzwi.

****

Levi stał obok Lisy i Ethana. Dalej nie rozumiał co się dzieje i o co chodzi. Nie chciał wiedzieć tego wszystkiego, wolał żyć w niewiedzy. Zaczął bać się, że wda się w geny voldemorta... że już jest taki jak on. Cieszył się z bólu innych ludzi i czerpał z tego przyjemność, nie można było nazwać tego normalnym zachowaniem. Oparł się o ścianę i ciężej oddychał.

— Nie rozumiem — spojrzał w podłogę.

— Jak z dzieckiem — wywrócił oczami — oszukiwali cię całe życie dla „twojego dobra" — poklepał go po plecach.

— N-nie — nie chciał w to wierzyć.

— Levi... nie wiem co mam ci powiedzieć — Lisa popatrzyła na bruneta ze współczuciem.

— Będzie dobrze braciszku, to nic nowego, że nic nie wiesz — zaśmiał się.

— Cicho już, Ethan — szturchnęła go w ramie.

— Ja... chce zostać sam — minął ich i poszedł szybko do wyjścia z domu. Nie zwracał na nich uwagi i udał się w stronę lasu obok swojego domu. Chodził tam, jak był mały i znał go praktycznie na wylot.

Wszedł w głąb lasu i popatrzył w jezioro przed sobą. Nie myślał za długo i deportował się do Malfoy Manor. Nie wiedział czemu chciał tam teraz być, coś mu podpowiedziało, że będzie to dobra decyzja. Jak się okazało — najgorsza jaką mógł podjąć. Wszedł wolnym krokiem do środka i zamknął za sobą drzwi. Skierował się w stronę biblioteki do, której przychodził z Ivanem, gdy był zmuszony tutaj być przez kilka miesięcy. Spojrzał w stronę balkonu na końcu korytarza i zauważył sylwetkę dziewczyny. Podszedł trochę bliżej i przyjrzał jej się dokładnie. Nie znał jej z widzenia, więc wzbudziła w nim coś w rodzaju zainteresowania. Podszedł obok niej i oparł się o barierkę balkonu spoglądając w niebo.

— Piękna noc — przyznał i wypatrywał gwiazd na niebie.

— I beznadziejna sytuacja — oparła się plecami o metalową barierkę.

— Hm? Można jaśniej? — spojrzał w jej stronę. Wyglądała niewinnie, tak jak on, gdy pierwszy raz tutaj przyszedł.

— Wstąpienie w szeregi Czarnego Pana... brzmi trochę „beznadziejnie" — cicho się zaśmiała.

— Możliwe, wiem co czujesz — popatrzył na jej przed ramie — miałem to samo kilka lat temu — przygryzł policzek od środka.

— Jesteś już długo śmierciożercą, racja? — patrzyła na niego i przyglądała najmniejszym szczegółom jego zachowania.

— Trochę tak... ale nie chciałem tego, nie miałem tutaj nigdy być, wiesz — przerwał — marzyłem o normalnym życiu, dobrej szkole i fajnej dziewczynie...

— Plany nie wyszły, he? — ilustrowała go wzorkiem.

— Zgadłaś — westchnął.

— Nie łam się, kiedyś ci się ułoży — położyła dłoń na jego ramieniu.

— Wmawiam to sobie przez dziewiętnaście lat mojego życia — cicho się zaśmiał — może nie powinienem pytać, ale jak się nazywasz? — był ciekawy.

— Sara Valentine — podała mu rękę — a ty to? — dobrze wiedziała kim jest.

— Levi Parker — uścisnął jej dłoń.

— To takie dziwne — dalej ciągnęła rozmowę.

— Co takiego? — nie chciał kończyć wymiany zdań z szatynką.

— Jesteś już doświadczony... a ja — spojrzała na mroczny znak — jestem w tym nowa i nie wiem czy zdołam się odnaleźć... to wszystko mnie przeraża — poczuła ciarki na plecach.

— Ej — złapał ją za dłoń — będzie dobrze, przyzwyczaisz się, Sara — uśmiechnął się do niej delikatnie.

— Skąd ta pewność, Levi? — spojrzała na jego dłoń. Zebrało jej się na odruch wymiotny, ale nie pokazała tego po sobie.

— Tak podpowiada mi moja intuicja, a ona rzadko kiedy się myli — uniósł kąciki ust.

— To miłe — przyznała — chodzisz do hogwartu? — dopytała, chociaż znała odpowiedź.

— Znowu zgadłaś, dobra jesteś — puścił jej oczko.

— Ma się to coś — zaśmiała się.

— Chodź, pokaże ci tu co nie co — pociągnął ją za rękaw bluzki do wyjścia z balkonu. Zatrzymał się w połowie drogi — albo wiesz co? — spojrzał na nią.

— Tak? — stanęła.

— Zrobimy inaczej, złap mnie za rękę — chciał jej pomóc się przystosować. Gdyby nie Katia sam, by się tutaj nie odnalazł. Wyszedł znowu na balkon i puścił jej rękę. Usiadł na barierce nogami do dołu — gotowa?

— Co?... — spojrzała w dół wychylając się — co ty robisz? — trochę się „przestraszyła", a raczej udawała przestraszenie, by tylko zyskać zaufanie syna.

— Widzimy się na dole — zeskoczył z balkonu.

— Levi! — krzyknęła i spojrzała za nim. Zauważyła spadającego bruneta a chwile później czarny dym zamiast jego osoby. Dym rozniósł się na dole i znowu mogła zobaczyć chłopaka — jak?! — otworzyła lekko usta ze zdziwienia.

— Dasz radę! — krzyknął z dołu.

— Levi... nie, ja się boje — trzęsła się.

— No dawaj Sara! — na chwile zapomniał o swoich problemach przez obecność szatynki.

— Sama nie wiem... — spojrzała w dół — to wysoko...

— Chwila — minął ją i wszedł do środka rezydencji. Przy pomocy Accio znalazł miotle i zabrał ją do rąk. Wyszedł i stanął pod balkonem — poczekaj — był beznadziejny w lataniu, ale tylko takie widział rozwiązanie.

— No dobrze — spojrzała na miotłę.

— Daj mi chwile — wsiadł na miotle i zastanawiał się jak ją unieść. Po chwili mu się udało i podleciał na balkon. Spojrzał na dziewczynę — wsiadaj.

— Nie jestem pewna czy to dobry pomysł — poprawiła kosmyk włosów za ucho.

— Nie daj się prosić — uśmiechnął się w jej stronę.

— Dobra — wsiadła z nim na miotle.

— Trzymaj się — skierował ją w stronę lasu i próbował w miarę równo lecieć. Udało mu się wyładować między drzewami i zszedł z niej.

— Levi — popatrzyła na chłopaka.

— Tak? — przekrzywił głowę i oparł miotłę o pień drzewa.

— Beznadziejnie latasz — parsknęła śmiechem.

— Wiem — szepnął i poszedł przed siebie.

— Gdzie idziemy? — zapytała idąc za nim.

— Przejść się, chce żebyś się odstresowała — kopał kamyk.

— W porządku — rozglądała się i przyglądała. Chciała zapamiętać jak najwiecej z tego ich spotkania w lesie.

— Wiem, ze to stresujące — nie patrzył na nią — ktoś cię zmusił czy robisz to z własnej woli?

— Moja stuknięta matka, wymyśliła sobie, że to dobry pomysł dołączyć do śmierciożerców — skłamała.

— Mnie ojciec. Rodzice są do kitu — kopnął kamień do jeziora.

— Czemu?... — usiadła na brzegu jeziora.

— Mój tata... on nigdy mnie nie rozumiał — usiadł obok niej i bawił się ręka w wodzie — nie rozumiał moich potrzeb i traktował jak kogoś obcego... nigdy nie poczułem, że on mnie „kocha" — przerwał — nawet nie wiem czy on wie co to znaczy — prychnął.

— A mama? — patrzyła w tafle jeziora.

— Nie żyje... — pociągnął nosem.

— Przepraszam... mogłam nie pytać — spojrzała na niego, „oj jak przykro".

— Przyzwyczaiłem się Sara, to nic nowego — podciągnął rękawy bluzy na swoje dłonie — czasami chciałbym by była tu ze mną...

— Ja bym chciała żeby mojej nie było. Jest nienormalna — wywróciła oczami, kłamanie przychodziło jej bardzo łatwo.

— Nie znam jej, ale wierze — przyznał.

— Czemu? — spojrzała na niego.

— Bo wiem jacy ludzie potrafią być okrutni — przymknął oczy.

— Rozumiem — spojrzała na kamień obok siebie. Był dość ostry przez co do jej głowy wpadł pomysł. Przejechała mocniej dłonią po ostrym fragmencie i zrobiła dość spore nacięcie, przeklnęła pod nosem i przyciągnęła rękę do siebie.

— Hm? — popatrzył na nią po czym na jej rękę — Sara? Co się stało? — złapał jej rękę i przykazał się ranie. Skupił się na kąpiącej krwi dziewczyny — boli cię? — zapytał po chwili.

— Trochę — zauważyła jego nie codzienne zachowanie.

— Bardzo? — przygryzł wargę od środka.

— Da się przeżyć, to tylko wypadek — wzruszyła ramionami.

— Daj — włożył jej dłoń pod powierzchnie wody i spostrzegł plamę krwi w tafli jeziora. Obserwował to, jak się rozrasta i ogarnia większą powierzchnie.

— Zagoi się — stwierdziła i spojrzała tam gdzie on.

— Nie wątpię, ale... będzie rana — uniósł kącik ust.

— Ugh — wyjęła dłoń spod wody.

— Nie przejmuj się, rany fajnie wyglądają — podwinął rękaw bluzy z jednego nadgarstka i pokazał jej go bliżej.

— Co... co ci się stało? — przełknęła ślinę. Nie miała o tym pojęcia i trochę ją to zmartwiło.

— Pokaże ci — wyjął z kieszeni bluzy zapalniczkę i odpalił ją, przyłożył płomień do nadgarstka i szybko syknął po tym z bólu.

— Levi! — wyrwała mu zapalniczkę — co ty robisz! Mogłeś sobie zrobić krzywdę! — uniosła się.

— Przesadzasz, to nie takie złe, jak się wydaje — oparł brodę o kolana.

— Masz — oddała mu zapalniczkę — nie rozumiem, czemu to robisz?

— Żeby poczuć ból — poczuł chłód na policzkach.

— Levi... — zasłoniła jego nadgarstek bluzą chłopaka.

— On mnie uspokaja... pozwala się odciąć od problemów i świata... toksycznych ludzi i złych decyzji — znowu popatrzył w jej zielone oczy.

— Skoro tak mówisz, nie zabronię ci — spojrzała w nocne niebo.

****

Lisa i Ethan wyszli za Levim. Nie znaleźli nigdzie chłopaka i wrócili do domu. Ethan usiadł na fotelu, a blondynka chodziła niespokojnie po salonie.

— Co jak coś mu się stało? — panikowała.

— Co jak coś komuś zrobił? — wywrócił oczami.

— Co jak ktoś go napadł? — martwiła się o brata.

— Co jak on kogoś napadł? — popatrzył na zegar.

— Co jak ktoś go zaatakował?! — wystraszyła się.

— Co jak on kogoś zaatakował? — uniósł kącik ust — panikujmy dalej czy przerwa?

— Ethan to nie są żarty! Levi wyszedł i dalej go nie ma — drapała ramie.

— Uspokój się, on ma dziewiętnaście lat. Równie dobrze może być teraz wszędzie — nie przejmował się jego zniknięciem.

— Przestań mnie stresować — spojrzała za okno.

— Sama się stresujesz, znajdzie się to się znajdzie — wstał z fotela — ale jeżeli tak bardzo ci zależy... — odwrócił wzrok — mogę zajrzeć do Malfoy Manor.

— Zrobisz to? — popatrzyła na niego z nadzieją.

— Tsa, mogę — bawił się różdżka w ręce.

— Dziękuje — pocałowała go w policzek.

— Eeeee to ja już pójdę — szybko wycofał się do drzwi. To było dziwne ze strony jego siostry i próbował to zignorować.

Wyszedł z domu i odrazu deportował do środka Malfoy Manor. Rozglądał się w poszukiwaniu brata, ale nie znalazł tam nikogo. Warknął pod nosem zirytowany i wyszedł z rezydencji. Spojrzał w stronę lasu.

— Pewnie, braciszek poszedł na grzyby w środku nocy — wywrócił oczami i skierował się w tamtą stronę. Po niedługiej drodze natrafił na jezioro przy którym siedzieli. Zeskanował wzrokiem dziewczynę obok bruneta i poczuł od niej dziwną energię, znajomą energię. Podszedł bliżej i oparł się o pień drzewa — Co to za ucieczki z domu, Parker?

— Ethan? — spojrzał na brata — Um... ja miałem zaraz wrócić tylko — pokazał mu wzorkiem dziewczynę.

— Wolisz randki z nieznajomą, rozumiem — naśmiewał się pod nosem.

— Cześć — przywitała się z nim.

Zignorował ją i znowu skupił uwagę na swoim bracie.

— Chodź, jak ojciec się dowie, że zwiałeś z domu to zabije naszą trójkę — stwierdził i podszedł bliżej. Już wiedział co wyczuł. Nie wierzył w pomysły swojej mamy.

— Już idziesz? — dotknęła ramienia bruneta.

— Niestety, pamiętasz co mówiłem o rodzicach? — uśmiechnął się słabo.

— No dobrze... powodzenia — odwzajemniła jego gest.

— Idź, zaraz do ciebie dołączę — spojrzał za odchodzącym ślizgonem i pociągnął Sarę za ramie do góry — mamo czy tobie do reszty odwaliło? Co ty znowu wymyśliłaś? — warknął na nią.

— Powiedzmy, że stęskniłam się za drugim synkiem — przejechała językiem po zębach.

— Odpuść sobie, proszę. On ma już i tak za dużo problemów w tym swoim marnym życiu — ścisnął mocniej jej ramie.

— Zabawa dopiero się zaczęła — puściła mu oczko i grzecznie poszła śladami bruneta do wyjścia z lasu.

— Nigdy nie zrozumiem kobiet — powiedział sam do siebie i ruszył za swoją „rodziną".

Jak wrażenia co do Chase'a i Sary?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro