Rozdział 18 - „Zawsze mówiłeś, że uczucia to moja słabość"
(Tiktok trend sorry XD)
Poprzednio:
— Oni tak serio? Chodź młoda — złapał jej nadgarstek i zaciągnął do wyjścia z pokoju. Zszedł z nią po schodach i pokazał ręka kobietę przy Thomasie.
Lisa stała jak wryta i czuła jak jej server bije szybciej. Nie odwracała wzroku od blondynki i poczuła jak jej nogi się uginają.
— M-mamo?... — poczuła łzy w oczach i upuściła różdżkę ze swojej ręki.
— Namieszałeś tato — Ethan popchnął Lise w kierunku swojej matki i uśmiechnął pod nosem zdając sobie sprawę ze zrujnowania kłamstw Williama.
— Lisa? — zapytała zdziwiona kobieta puszczając rękę mężczyzny.
— Mamo! — dziewczyna podbiegła do matki i mocno ją przytuliła nie pozwalając się odepchnąć.
— Ethan, dlaczego jej powiedziałeś? — zapytał kręcąc głową rozczarowany.
— Szkoda mi jej było, kłamstwa ojca dziwnie na nią wpływają — przyznał i oparł się o ścianę.
— Mhm — Thomas mruknął pod nosem.
— Lisa? — wszedł do pokoju — Co ty tu robisz. Miałaś być w Malfoy Manor — patrzył karcąco na córkę.
— Musiałam na chwile zostać — dalej obejmowała kobietę.
— Lisa — odsunęła ją od siebie — myśle, że jesteś już wystarczająco duża, bym ci to powiedziała — położyła niechętnie dłoń na ramieniu dziewczyny.
— Mamo?... — błądziła wzrokiem po jej twarzy.
— Powiedz jej Melissa, powinna znać prawdę — czarnowłosy odwrócił wzrok i spojrzał na Williama.
— Przepraszam — powiedział cicho w stronę swojej córki.
— Ty żyjesz — nie wierzyła, że stoi przed nią — mogę cię dotknąć — dotknęła jej dłoni — nie rozumiem... — przetarła oczy czując w nich więcej łez.
— Stwierdziliśmy z tatą, iż tak będzie lepiej — puściła jej ramie — tylko nie rób scen, jesteś prawie dorosła — spojrzała na nią z góry.
— A-ale... — nie poznawała jej.
— Mamo — zdziwił się, że traktuje ją tak ostro, dla niego była zawsze miła i opiekuńcza. Spojrzał na zdezorientowaną dziewczynę.
— Mam nadzieje, że zrozumiesz — odwróciła się od niej.
— Nie — powiedziała stanowczo i rozejrzała się. Na jej szczęście Voldemort opuścił już ich dom.
— Co powiedziałaś? — odwróciła do niej głowę.
— Nie zrozumiem — powtórzyła.
— To nie takie trudne — zirytowała się zachowaniem córki.
Ethan spojrzał na ojca po czym na swojego ojczyma. Oboje nie wiedzieli, jak zachować się w tej sytuacji i tylko przyglądali się z daleka. Chłopak wywrócił oczami i czekał na rozwój wydarzeń. Lisa była jego siostrą, ale tylko w teorii. Tak naprawdę praktycznie jej nie znał.
— Zamknij się — warknęła na nią — przestań mówić. Skończ się odzywać rozumiesz? — uniosła się.
— Słucham? — Melissa otworzyła delikatnie usta ze zdziwienia.
— No to słuchaj, proszę bardzo — popatrzyła w górę — jak mogłaś nam to zrobić! — krzyknęła — jak mogłaś udawać, że nie żyjesz! — znowu zaczęła wbijać paznokcie w dłonie co Ethan odrazu zauważył — Dlaczego ukrywałaś się przed nami! Dlaczego nigdy nie poznałam swojego drugiego brata! — poczuła łzy na policzkach — zrobiłaś to dla naszego dobra? Dla naszego dobra płakaliśmy na każdym wspomnieniu o tobie?! Dla naszego dobra Levi załamał się po twojej śmierci?! Czy może dla naszego dobra zniknęłaś z naszego życia?! — zadawała jej retoryczne pytania uniesionym głosem.
— Uspokój się. Tak zrobiłam to dla waszego dobra —wywróciła oczami.
— Wiesz co? — głos jej się załamał — może i tutaj jesteś — przerwała — ale dla mnie? — oddychała głośniej i powiedziała przez zaciśnięte zęby — jesteś martwa.
— Nie tym tonem — złapała ją mocno za nadgarstek i ścisnęła tak, by ją bolało — nie obchodzi mnie kim dla ciebie jestem, ani ty ani twój brat mnie nie obchodzicie — ścisnęła jeszcze mocniej.
— Nienawidzę cię — powiedziała patrząc z nienawiścią w jej oczy.
— Oj patrz, patrz jak bardzo mnie to obchodzi —uśmiechnęła się pod nosem i puściła jej siną rękę, gdy William złapał jej ramie.
— Nie zwracaj się tak do niej — odsunął ją od córki i stanął przed nią.
— Nie pouczaj mnie, jak mam traktować własne dziecko — warknęła na niego.
— Nie nazywaj się moją matką — wychyliła się zza pleców ojca.
— Koniec tego — Ethan do nich podszedł i spojrzał na swoją matkę — wracaj z „tatą" do domu.
— Zostawiłam was, bo wiedziałam, że nic pożytecznego z was nie wyrośnie — dalej grała na uczuciach córki.
— Wracaj pod ziemię — nie spuszczała z niej wzroku — tam gdzie twoje miejsce — uniosła brew.
— Tato — spojrzał na Thomasa — zabierz ją stąd — pokazał mu wzrokiem kobietę.
— Kochanie — wstał z kanapy — chodź, nic tu po nas. Załatwiliśmy to co trzeba.
— Dobrze — westchnęła — jeszcze się zobaczymy córeczko — posłała jej buziaka i wyszła z ich domu.
— Ethan, dołącz do nas później — wyszedł za nią i zamknął za nimi drzwi.
— Lisa? — spojrzał na swoją córkę.
— Nic nie mów — popatrzyła na siną rękę.
— Dlatego chciałem żebyś nie wiedziała — przyznał zrezygnowany — nie chciałem cię okłamywać — klęknął przed nią.
— To już nie moja matka — powiedziała zdeterminowana i spojrzała w dół na swojego tatę — rozumiem, może tak było lepiej — pociągnęła nosem i przetarła mokre policzki.
— Nie płacz przez nią — położył ręce na jej ramionach.
— Uczucia to twoja słabość — powtórzyła to co on zawsze mówił jej — pamiętam.
— N-nie — pierwszy raz w swoim życiu się zawahał — uczucia to nie słabość — odwrócił wzrok i wstał.
— Co? — nie rozumiała jego nagłej zmiany zachowania.
— To co powiedziałem, pamiętaj, ale o tym — uśmiechnął się do niej lekko przypominając jej dzieciństwo.
— Kocham cię tato — przytuliła się do niego.
William nie odpowiedział swojej córce tylko pogłaskał jej głowę. Spojrzał kątem oka na znudzonego Ethana. Przypominał mu Melissę.
— Nie chce wam przerywać, ale — wyjął z kieszeni pomniejszoną książkę i powiększył ją zaklęciem —wiedziałeś, że Levi tworzył własne zaklęcia? — dopytał podając mu przedmiot.
— Hm? — odsunął się od Lisy i zabrał do rąk książkę, otwarł ją i zaczął czytać jej zapiski.
— Zaklęcie działające jak Veritaserum, albo te torturujące... to wszystko wydaje się być ciężkie do stworzenia — przyznał dalej zdziwiony.
— To było w pokoju Leviego? — nie dowierzał, że to dzieło jego syna.
— Tam ją znalazłem — wzruszył ramionami.
— Przecież to genialne — czytał dalej — jak on się tego nauczył? Przecież cały czas siedział tylko w domu —przypomniał sobie.
— Szczerze? Nie mam pojęcia — znowu spojrzał na książkę:
— Pomyliłem się co do niego... może nie powinienem traktować go tak ostro? — zadał sobie pytanie na głos.
— Teraz już za późno, pokazałeś się z innej strony — spojrzał na swoje palce.
— Tato... gdzie jest Levi? — nie chciała słyszeć więcej kłamstw — nie okłamuj mnie...
— On — przerwał — on jest w hogwarcie — odwrócił wzrok.
— C-co? — przecież wmawiał jej, że uczy się w innej szkole. „Kolejne kłamstwo tatusia?".
— Nie powtórzę tego, wybaczcie, ale mam ważne sprawy na głowie — wszedł do swojego gabinetu i zamknął za sobą drzwi zaklęciem. Wyciszył pomieszczenie i usiadł na swoim krześle. Schował twarz w dłonie i zaczął rozmyślać nad dzisiejszym dniem.
****
Levi był w Malfoy Manor. Rozmawiał z Draco oparty o barierkę balkonu z jego pokoju. W pewnym momencie podeszła do nich Katia i uśmiechnęła się w ich stronę. Popatrzyła uważnie na roześmianego bruneta i po chwili mocno go przytuliła. Uśmiechnął się pod nosem czując jej bliskość tak, jak kiedyś. Chwile tak stali, gdy poczuł dziwne ukłucie. Spojrzał w dół nie odsuwając się od niej i czując, jak głośniej oddycha. Zauważył mały sztylet wbity w jego brzuch. Zrobiło mu się słabo i chciał się odsunąć od dziewczyny, ale ta mu na to nie pozwoliła. Zaśmiała się pod nosem.
— Levi — szepnęła cicho czując jak opiera się o nią wymęczony z brakiem siły — jeżeli ja cię nie mogę mieć — wbiła sztylet mocniej — to nikt nie może — poczuła krew spływającą na podłogę po czym pozwoliła mu zsunąć się na ziemie.
— K-Katia? — mówił ostatkami sił — Dlaczego?... — szeptał wykończony.
— To z miłości — kucnęła obok niego i złapała ręka jego szczękę — lub za miłość, którą odrzuciłeś — puściła go i spojrzała na zdezorientowanego blondyna.
Co do cholery...
— L-Levi? — zawahał się i zauważył plamę krwi rozlewającą się po kafelkach balkonu. Przełknął ślinę i natrafił wzrokiem leżącego chłopaka — co ty zrobiłaś?... — dopytał nie dowierzając temu co się dzieje.
— Pozbyłam się swojego „problemu" — wstała i złapała rękę Draco — chodźmy stąd, nic tu po nas — użyła tego samego zwrotu co on, gdy ją torturował.
Malfoy wszedł z nią do środka zostawiajac bruneta samego. Levi mrużąc oczy zobaczył ich sylwetki odchodzące daleko. Zauważył ich złączone dłonie i poczuł łzy w swoich oczach. Dlaczego mi to zrobiła?
Czy to koniec? Czy naprawdę oddam się w ręce śmierci?... dlaczego to dzieje się tak szybko? Dlaczego tak bardzo boli?
Zamknął oczy i znowu ujrzał przerażającą ciemność. Obudził się zlany potem i wstał do siadu na swoim łóżku. Oddychał głośno i nie regularnie. Popatrzył na łóżko obok na którym zauważył spokojnie czytającego draco. Westchnął z ulgą głośno i znowu położył głowę na poduszce. Te koszmary były dla niego codziennością, ale każdy kolejny był gorszy od poprzedniego. Brunet zwrócił na siebie uwagę Malfoy'a.
— Parker? — spojrzał na niego — Wszystko dobrze? —zamknął książkę i odłożył ją na półkę nocną.
— To tylko koszmar — przetarł dłońmi oczy by się dobudzić.
— Rozumiem — pokiwał głową — ale już dobrze, skończył się — chciał go uspokoić.
— Tak, masz racje — zwlekł się ze swojego łóżka i zamknął w łazience. Oparł się plecami o drzwi i spojrzał w podłogę.
Zamyślił się nad swoim koszmarem.
Czy Katia byłaby do tego zdolna?... czy naprawdę, aż tak zraniłem jej uczucia?
Odsunął się od drzwi zrezygnowany i złapał dłońmi umywalkę. Spojrzał w lustro i poprawił ręką włosy. Zapatrzył się sam na siebie po czym jego głowa kazała spojrzeć mu pod swoje nogi. Zauważył przy nich martwe ciało Jacka, który się wykrwawił. Przeraził się i znowu wrócił wzrokiem na lustro. Po chwili spojrzał w podłogę, ale nikogo tam nie było. Czuł, że zaraz oszaleje. Przemył twarz zimną wodą i natrafił wzrokiem mroczny znak na swoim przed ramieniu. To wszystko zaczęło się od przyjęcia tego... od przejścia na stronę Czarnego Pana. To od tego momentu jest „problemem". Codziennie zastanawiał się co by było gdyby wtedy sprzeciwił się ojcu i nie został śmierciożercą. Usiadł przy umywalce i bawił palcami. Przypomniał sobie torturowanie Kati, torturowanie Ivana... zabicie Jacka. Wszystko co zrobił, by poczuć to uczucie, którego nie umiał wyjaśnić. Satysfakcja? Sam nie wiedział czy to słowo tu pasuje. Draco zapukał do drzwi łazienki.
— Wychodzisz? — zapytał trzymając dłoń na drewnianych drzwiach.
— Chwila — odszeptał i otworzył mu drzwi. Sam wyszedł chwile później mijając go.
— Późno już, idź spać — doradził mu, a sam zamknął się w łazience, by wziąć prysznic.
— Mhm — poszedł na swoje łóżko i zdjął koszulkę. położył się na boku i próbował zasnąć.
****
Madison bardzo przejmowała się stanem Diany. Postanowiła do niej pójść i sama zbadać, jak wyglada sytuacja. Ivan nie bardzo przejmował się swoją dziewczyną co bardzo denerwowało brunetkę. Weszła za jednym z krukonów do ich pokoju wspólnego. Rozejrzała się i szukała wzrokiem dormitorium dziewczyn. Poszła trochę wyżej i zapukała do jednych z drzwi. Otworzyła jej krukonka o rudych włosach i jasnej karnacji. Spojrzała na nią pytająco.
— Mogę w czymś pomóc? — spytała mierząc ją wzrokiem.
— Wiesz gdzie znajdę Diane Lopez? — zapytała opierając się ręką o drzwi.
— Znasz się z nią? — zapytała ciekawa.
— Powiedzmy — wywróciła oczami — gdzie ją znajdę? — zapytała ponownie.
— Ostatnie drzwi — zamyśliła się — na lewo — skłamała.
— Na lewo? — uniosła brew — dobrze.
— Cześć? — zamknęła drzwi.
— Ehe, pa — skierowała się w tamtą stronę i zapukała do drzwi. Poprawiła trochę spódniczkę i spojrzała na drzwi, które się otwierały.
W progu stanął wysoki chłopak wiążący krawat Ravenclaw na swojej szyi. Popatrzył na nią pytająco.
— O co chodzi? — zapytał zaciskając supeł pod szyją.
— Um... — delikatnie się zarumieniła — pomyliłam pokoje, przepraszam.
— Nic nie szkodzi — uśmiechnął się — a do kogo chciałaś trafić? — dopytał.
— Do Diany Lopez — spojrzała w bok dalej zawstydzona.
— To tutaj, ale drzwi na przeciwko — pokazał jej wzrokiem drzwi za nią — mam nadzieje, że pomogłem.
— Dzięki — odwzajemniła jego uśmiech.
— Mogę wiedzieć, jak masz na imię? — zapytał ciekawy.
— Madison Smith — znowu na niego spojrzała.
— Siostra Kati? — zapytał kojarząc krukonke ze swojego roku.
— Tsa — mruknęła pod nosem — a ty to?...
— Chase Collen — przedstawił się.
— Miło mi cię poznać, Chase — wywróciła oczami, ale z uśmieszkiem.
— Wzajemnie — spojrzał jeszcze raz na drzwi — już nie przeszkadzam — wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi spoglądając na nią — do później Madison — odszedł schodami w dół.
Madison chwile patrzyła za nim po czym szybko się otrząsnęła. Nie przyszła tu poznawać nowych ludzi tylko sprawdzić, jak czuje się Diana. Zapukała do jej drzwi. Szatynka otworzyła jej i spojrzała na nią.
— Madison? Co ty tu robisz? — przetarła oczy.
— Mogę wejść? — zapytała ciszej.
— Chodź — zaprosiła ją gestem ręki do środka.
— Dzięki — weszła do środka i rozejrzała się po pokoju krukonki.
— Więc... o co chodzi? — spięła włosy w luźnego koka.
— Chciałam sprawdzić, jak się czujesz, po tym... No wiesz sama — nie chciała jej o tym przypominać.
— Jest w porządku, nie martw się — zdziwiła się jej troską.
— Nie martwię — prychnęła.
— Więc przyszłaś tu się dowiedzieć, jak się czuje? Ale się nie martwisz? — zaśmiała się cicho — ciekawe.
— Nie łap mnie za słówka, Lopez — warknęła zdenerwowana.
— Tylko sobie żartuje — usiadła na swoim łóżku.
— Nie lubię żartów — Madison czuła się dziwnie w obecności szatynki, bo dalej nie wiedziała co do niej czuje — rozmawiałaś o tym z Ivanem?
— Nie... unika mnie — przyznała ciszej — ale to lepiej — spojrzała w okno.
— Dlaczego to lepiej? — położyła dłoń na jej ramieniu.
— Um... nie ważne — popatrzyła na nią i przygryzła wargę.
— Diana? — poprawiła ręka jej kosmyk włosów za ucho.
— Tak? — zjechała wzrokiem na usta brunetki.
— Możemy... możemy znowu to zrobić? — zapytała cicho.
— Nie powinnyśmy... Madison ja mam chłopaka —przypomniała jej.
— Nie obchodzi mnie twój chłopak — złapała dłonią jej policzek.
Diana ucichła i chciała wstać z łóżka, Madison pociągnęła ją do siebie a ta usiadła na jej kolanach. Szatynka spojrzała na nią nie rozumiejąc nic z tego co się dzieje. Brunetka wsadziła dłonie pod koszulkę dziewczyny i przejechała paznokciami po jej plecach. Diana wstała z jej kolan i odsunęła do tyłu. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Dziewczyna zrobiła krok do przodu. Krukonka wiedziała już o co jej chodzi. Objęła ją za szyję, jeszcze przez chwilę patrząc w oczy ślizgonki. Delikatnie pocałowała jej usta. Poglebiła pocałunek. Położyła swoje ręce na jej klatce piersiowej, a ona chwyciła ją za pośladki. Całowała zmysłowo, właśnie tak, jak lubiła druga dziewczyna. Oparła się plecami o ścianę. Górowała nad nią, była taka niesamowita, cudowna i władcza. Chciała tak trwać... Na chwilę oderwała swoją twarz od jej. Zaczęła całować szyję szatynki, najpierw delikatnie, później coraz mocniej... Minęło kilka minut... A może sekund? Nie miały pojęcia. Znowu patrzyły sobie w oczy. Miała ochotę na jeszcze więcej. Zmysłowo zagryzła wargę. Pocałowała jeszcze raz tym razem delikatnie, z języczkiem... Oparłam głowę o jej ramię. Nie wiedziała kiedy ostatni raz czuła się z kimś tak cudownie, jak z nią w tamtej chwili.
— Madi... — oderwała się ciężko dysząc.
— Przepraszam, ja... — zaczerwieniła się i odstąpiła od ściany zostawiajac ją tam — pójdę już do siebie, dobrze, że z tobą lepiej — podrapała się w rękę zmieszana tym co się stało.
— Nie musisz przepraszać — uśmiechnęła się do niej podpierając plecami ścianę.
— Mimo to... na mnie już pora — przełknęła ślinę czując na wargach słodki smak jej wiśniowej pomadki.
— Widzimy się na zajęciach — puściła jej oczko i przetarła palcem rozmazaną szminkę z policzka. Stanęła przed lustrem i poprawiła swój makijaż.
— Cześć — wyszła szybko z jej pokoju i skierowała do lochów nie patrząc za siebie. „Co jej odbiło? Dlaczego to zrobiła? Ugh, przecież Diana jest zajęta. W dodatku to dziewczyna, a przecież podobają jej się tylko mężczyźni", przynajmniej tak myślała zanim szatynka otworzyła jej drzwi.
****
Ethan spojrzał na swoją siostrę po czym na drzwi do gabinetu ojca. Chciał iść do wyjścia ale Lisa zatrzymała go ręką. Odwrócił głowę i spojrzał na niższa dziewczynę.
— Co? — zapytał marszcząc brwi.
— Zostań — powiedziała cicho w jego stronę i puściła rękę chłopaka. Usiadła na krześle w salonie i schowała twarz w dłonie.
— Eee — nie za bardzie wiedział co ma zrobić, bo współczucie to było coś czego nie okazywał nikomu —przejmujesz się matką, racja? — domyślił się o co chodzi.
— A czy to dziwne? — przerwała i spojrzała na niego — ponad polowe mojego życia byłam przekonana, że nie żyje... że umarła. A teraz, jak gdyby nigdy nic wchodzi tutaj i mówi jak bardzo jej na mnie nie zależy — mruknęła pod nosem smutna.
— Łatwo grać na twoich uczuciach — oparł się o oparcie jej krzesła — to duża wada, wiesz? — spytał ilustrując ją wzrokiem.
— Wiem — ojciec mówił jej to samo.
— Ona wie, że cię zraniła — przyznał — nie raz rozmawiała z Thomasem o tobie i Levim — bawił się jej włosami.
— Rozmawiała o nas? — spojrzała na niego ze łzami w oczach.
— Tak — pokiwał lekko głową.
— Przykro mi, że nie mogłam poznać cię wcześniej Ethan — uśmiechnęła się do niego słabo.
— Nie jesteś tak zła, jak mówiła matka — przypomniał sobie jej słowa.
Dziewczyna wstała i mocno objęła swojego brata. Wtuliła głowę w jego klatkę piersiową i rozpłakała się nie dbając o nic. Brunet wywrócił oczami i nie oddał jej uścisku.
— Już nie płacz — odsunął ją od siebie — to nie potrzebne.
— Przepraszam — powiedziała ciszej.
— Naucz się panować nad tymi emocjami — pouczył ją.
— Próbuje — odwróciła wzrok i zmieniła temat — widziałeś się z Levim?
— Tsa, ale on nie koniecznie o tym wie — patrzył uważnie na łzę cieknącą po jej policzku.
— Rozumiem — spojrzała na zegar, bo było już późno.
— Idź już spać, potrzebujesz teraz odpoczynku — zauważył i pokazał jej wzrokiem drzwi do pokoju dziewczyny.
— Dobranoc, Ethan — ziewnęła i skierowała się do góry. Zamknęła za sobą drzwi i ucichła.
— Wyśpij się Lisa — rozejrzał się jeszcze raz po domu. Podszedł bliżej drzwi gabinetu ojca i próbował podsłuchać coś z niego. Nie usłyszał nic, a w domu zapanowała kompletna cisza, która była czymś kojącym po tak ciężkim dniu. Spojrzał na książkę którą trzymał w ręce i przypomniał sobie o zaklęciach Leviego. Postanowił znowu odwiedzić swojego brata i przegadać kilka ważnych spraw.
****
Levi chciał odpocząć od wszystkiego. Te dziwne wizje i urojenia nie dawały mu spokoju. Nie potrafił zasnąć przez koszmary, więc poszedł przed szkołę odetchnąć świeżym powietrzem. Usiadł na murku przy błoniach i spojrzał w nocne niebo. Nie zauważył kiedy obok niego dosiadł się Nick.
— Czemu siedzisz tutaj sam? — zapytał spoglądając na bruneta.
— Nick? — zauważył gryfona — chciałem pomyśleć —przyznał cicho.
— Nad czym? — zapytał ciekawy.
— Nad wszystkim... wróciłem do hogwartu, Draco znowu coś do mnie czuje... ale — przerwał — mam jakieś dziwne uczucie, że to wszystko zwiastuje coś naprawdę nieprzyjemnego.
— Może po prostu jesteś szczęśliwy — stwierdził i oparł się oboma rękami murku.
— Nawet nie wiem co to szczęście — bawił się pierścieniem na palcu.
— To, że nie wiesz nie znaczy, że go nie odczuwasz — uśmiechnął się do niego lekko.
— Masz racje — odwzajemnił jego gest i spojrzał w bok widząc blondynkę.
— Nick, chodź już — Victoria wywróciła oczami — o tej porze nie powinniśmy być poza murami zamku.
— Już idę — zeskoczył z murku i jeszcze raz popatrzył na Leviego — nie odrzucaj od siebie tego uczucia — puścił mu oczko i złapał dłoń swojej dziewczyny.
— Parker — spojrzała na Leviego — tobie też radzę wracać do środka — weszła przez wielkie drzwi razem z szatynem i skierowała do jego pokoju.
Levi chwile myślał nad słowami Nicka próbując je zrozumieć. Westchnął pod nosem i zszedł z murku na którym siedział. Chciał wracać do środka, ale usłyszał za sobą czyjeś kroki. Zatrzymał się zainteresowany.
— Jednak jeszcze nie wracacie? — odwrócił się i zauważył postać chłopak, której nie kojarzył — Um przepraszam, pomyliłem cię z kimś.
A ten to kto?
— Nic nie szkodzi, ale mamy coś do przegadania — trzymał różdżkę za plecami i podszedł bliżej swojego brata uśmiechając się pod nosem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro