Rozdział 11 - „Nigdy o tym nie zapomnę"
Poprzednio:
— Draco wróciła— — urwała zdanie i popatrzyła na nich trochę przerażona sytuacją — Nick? — popatrzyła na blondyna — Draco?! — zauważyła bruneta za nimi — Levi? — nie rozumiała co się dzieje, czemu ślizgon nie jest pod wpływem imperio. Czemu bić się mają Nick i Draco... zamknęła za sobą drzwi i przełknęła ślinę - spokojnie.
— Fliro — dotknął różdżką szyi Mlafoy'a. Znał je przez grzebanie w pokoju Leviego, znalazł jego zeszyt i nauczył się jego autorskiego zaklęcia. Nie zdawał sobie sprawy z tego na czym dokładnie ono polega...
Cholera.
To działo się nagle i bardzo szybko, blondyn padł na kolana i czuł, jak jego skóre przecina tysiące ostrzy tworząc na jego ciele grube rany, czuł jak oparzenia pojawiają się na jego ciele. Do tego ten wykańczający ból gorszy niż crucio. Nie dał rady długo zostać na kolanach i położył się na ziemi. Nigdy nie było z nim tak źle, jak w tamtej chwili. Chciał, by to już go wykończyło... by nie czuć już nic więcej, ale to się nie kończyło... zaklęcie dłużyło się wieki, a on kątem oka widział plamę krwi pojawiającą się obok, stojącego przed sobą zdezorientowanego szatyna. Widział przerażoną Katie po swojej lewej i Leviego... chłopaka, który nie zrobił nic, by mu pomóc.
Stał za szatynem uśmiechając się pod nosem. Uśmiechając widząc jego ból... nie rozumiał dlaczego, ale w tamtej chwili nie rozumiał niczego.
Przymknął oczy i poczuł, że nie wytrzyma dłużej tego cholernego bólu. Co to za zaklęcie? Czemu nigdy o nim nie słyszał? Nick był zdezorientowany, nie miał pojęcia, że to zaklęcie zadziała... a tym bardziej, że jest tak poważne. Patrzył na krew rozlewającą się po podłodze. Spojrzał na chłopaka leżącego na ziemi, a potem na płaczącą obok Katie, opuścił różdżkę i patrzył pusto w podłogę.
Katia nie wiedziała co ma zrobić, chciała go uratować, jak najszybciej się da. Widziała łzy w jego oczach i krew której było coraz więcej. Krzyczała na szatyna, by przestał, ale posłuchał dopiero, gdy Malfoy zamknął oczy. W przeciwieństwie do nich Levi był spokojny. Patrzył na to co się dzieje i nie reagował. Na jego twarz wkradł się mały uśmieszek. Lubił taki widok, sprawianie komuś bólu... to go uspokajało i poprawiało humor. Nie powstrzymał Nicka i nie miał nawet takiego zamiaru. Należało mu się za to wszystko.
Za wykorzystanie mnie, za tyle czasu ukrywania swoich uczuć, za związek z Katią... za tamto imperio.
— Nick co ty zrobiłeś?! — krzyknęła na niego czując łzy na sowich policzkach, podbiegła do draco i złapała jego rękę — już dobrze kochanie — otworzyła szerzej oczy, rany cięte i oparzenia przepadły bez śladu — J-jak...
— Zaklęcie zadające ból wewnętrzny — wyszedł przed Nicka i popatrzył uważnie na Draco — podczas jego trwania widać rany, jednak, gdy zostanie zdjęte one znikają z pola widzenia — wytłumaczył spokojnie.
— Dlaczego?! — patrzyła na Nicka ściskając rękę blondyn, który był ledwo przytomny.
— N-nie... to nie miało tak być — nie chciał zadać mu aż takiego bólu, spojrzał na Leviego — myślałem, że nie zadziała.
— Zadziałało, jak sam widzisz — znowu uśmiechnął się delikatnie, kucnął przy blondynie i dotknął dłonią jego policzka — mógłbym powiedzieć, że jest mi przykro, ale sam powiedziałeś „bądźmy ze sobą szczerzy" — wstał i jak gdyby nigdy nic wyszedł z pokoju pomimo wołania Draco, Nicka i Kati.
— Draco... — siedziała przy nim.
— L-Levi... — czuł łzy w oczach i nie umiał wstać z ziemi — co w niego wstąpiło...
— Był dumny ze swojego zaklęcia — przełknął ślinę i schował różdżkę.
— Wyjdź stąd, Evans — warknął na niego.
— Mam nadzieje, że dojdziesz do siebie — szybko wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami.
— Skarbie... jak mam ci pomóc — głaskała go po głowie.
— Daj mi odetchnąć... ja nie wiem co się stało — był przerażony działaniem tego zaklęcia, czuł dalej ten sam ból... nie znikał jak crucio. Dlaczego Levi wymyślił tak okropne zaklęcie? Dlaczego mu nie pomógł... dlaczego się uśmiechał. To zabolało bardziej niż skutki działania czaru.
— Dobrze... leż — była zła na Leviego za to co zrobił, dlaczego stworzył tak niebezpieczne zaklęcie? Po co mu to?... „psychopata".
— On żyje Katia — mówił dość cicho przez ból, który odczuwał.
— Wiem Draco...wiem — patrzyła na niego zaszklonymi oczami.
****
Nick wyszedł z pokoju Draco i znalazł wzrokiem bruneta przed sobą, podszedł do niego i mocno złapał go za nadgarstek.
— Co to do cholery było — starał się być spokojny, ale myśl, że mógł zabić Malfoya była silniejsza.
— Zaklęcie — wzruszył ramionami.
— Levi... mogłem go zabić — przyznał mocniej ściskając jego nadgarstek.
— Ale nie zabiłeś, w czym problem? — wywrócił oczami.
— Co się z tobą dzieje, Parker?... — powoli już go nie rozumiał, najpierw to sprawianie sobie bólu ogniem, a teraz cieszenie się z krzywdy „ukochanego".
— O co ci chodzi? To nie ja rzuciłem to zaklęcie — stwierdził.
— Ale skąd miałem wiedzieć, jak silne ono jest?! — krzyknął zdenerwowany i czuł jak mocniej zaciska pięść na jego ręce.
— Trzeba było grzebać w moich rzeczach? Masz nauczkę — popatrzył na nadgarstek — boli.
— Co z tego? — zapytał.
— Nic, tylko chciałem ci to powiedzieć — patrzył na siny ślad.
— Levi to cię boli i nic z tym nie zrobisz?... — zmartwił się.
— Ból mnie uspokaja, nie musisz puszczać — spojrzał mu w oczy.
— Nie mów tak — puścił jego siny nadgarstek — to nie normalne.
Miałeś nie puszczać.
— Nie zaprzeczę — przekrzywił głowę.
— Mówiłeś, że go kochasz... — nie rozumiał.
Kocham najbardziej jak można.
— Kocham, ale co to ma do jego krzywdy? — dopytał.
— Gdy na kimś ci zależy chcesz dla niego, jak najlepiej... nie cieszysz się z jego bólu — wyjaśnił.
— Miłość do niego mnie zmieniła, w jakiś sposób zniszczyła pewną cześć mnie — poprawił ręką włosy — kochanie Draco to nic łatwego.
— Rozumiem, ale... wytłumacz mi jedno — zastanawiało go to.
— Mianowicie co? — spojrzał na niego.
— Dlaczego wymyśliłeś to zaklęcie?... — przygryzł policzek od środka.
— Dla zabawy — stwierdził.
— Dla zabawy? — uniósł brew.
— Mhm, jako śmierciożerca często muszę patrzeć na ból innych... chciałem czegoś nowego. Zwykłe crucio przestało mnie satysfakcjonować — uniósł kącik ust.
— Parker, jesteś psychopatą — nie wiedział czy to żart czy mówi na poważnie.
Coraz częściej to słyszę...
— A ty narkomanem — odbił piłeczkę.
— Nie wiem co gorsze — poszedł do wyjścia z pokoju wspólnego ślizgonów.
— Powiedzmy, że jesteśmy na równi — puścił mu oczko i usiadł na kanapie.
— Do później, Parker... — był zmieszany jego zachowaniem i tą stroną chłopaka. Wyszedł z pokoju wspólnego i udał się do wieży gryffindoru.
****
Ivan wracał właśnie z Malfoy Manor, wszedł do pokoju wspólnego i zauważył bruneta siedzącego na kanapie przy kominku. Wywrócił oczami i podszedł do niego siadając obok.
— Cześć — przywitał się.
Nagle będziesz miły?
— Odpierdol się — nie miał zamiaru słuchać jego kolejnych kłamstw.
— Co tak nie miło? — nie rozumiał.
— Najwidoczniej z tobą inaczej nie można — bawił się różdżką w dłoni.
— Mhm... — odwrócił wzrok i spojrzał na wejście.
— Ivan. — podeszła do nich — musimy porozmawiać —założyła ręce na siebie.
— Diana? Cześć kochanie — wstał by dać jej buziaka.
— Moment — odsunęła się — gdzie byłeś? — spytała poważnie.
— Um... w Malfoy Manor — przyznał.
— Ehe, rozumiem — zamyśliła się — sam?
— Tak... — przypomniał sobie pocałunki z Madison.
— Masz mnie za głupią Parkinson? — podeszła i spojrzała na jego usta gdzie był mały kawałek szminki.
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył.
— Z kim? — spytała wprost, nie owijała w bawełnę.
— Ale co z kim?... o czym mówisz? — grał głupiego.
— O szmince na twoich ustach — puścił mu oczko i poszedł do wyjścia.
Masz za swoje.
— Ugh... — zrozumiał.
— Z kim — powtórzyła trochę bardziej zdenerwowana.
— Madison — powiedział najciszej, jak umiał.
— Smith? — dopytała.
— Mhm — potwierdził.
— Skoro tak... — odeszła od niego i poszła pod pokój, który dostała Madison, zapukała do jej drzwi.
— Diana, czekaj! — podbiegł do niej.
— Kto tam? — otworzyła drzwi — Lopez? — wykrzywiła brwi.
— Całowałaś się z Ivanem? — patrzyła na nią z góry do dołu.
— Zależy kiedy — bawiła się włosami na palcu.
— Madison... — patrzył na nią z politowaniem.
— Malfoy Manor, dzisiaj — powiedziała patrząc jej w oczy.
— Pochwaliłeś się dziewczynie, Ivan? — uniosła kącik ust.
— Mhm — podeszła bliżej i popchnęła ją na drzwi, złapała dziewczynę w tali jedną ręką, a drugą oparła obok jej głowy, wpiła się w usta brunetki bez pytania o pozwolenie.
— Diana?! — był w szoku.
Madison oddała jej pocałunek, nie spodziewała się tego po krukonce, szczególnie nie po Dianie Lopez. Nie narzekała, bo było to przyjemne, a mina zdezorientowanego Ivana, bezcenna. Złapała szatynkę za szyje i nie odrywała od jej ust. Diana pogłębiła pocałunek i przycisnęła plecy ślizgonki mocniej do drzwi.
— Dziewczyny... wystarczy — był zirytowany ich zachowaniem.
Oderwała się na chwile od niej.
— Myślisz, że tylko ty możesz się dobrze bawić zdradzając mnie? — uniosła brew po czym spojrzała na Madison i jej rozmazaną szminkę — nieźle, Smith.
— Nie spodziewałam się tego po tobie, Lopez — oblizała usta.
— Co to miało być — był zazdrosny i zdenerwowany.
— improwizacja — uśmiechnęła się niewinnie — ładne perfumy Madison.
— Dobrze całujesz — stwierdziła i przejechała językiem po zębach.
— Lepiej powiedz mi coś czego nie wiem — wywróciła oczami.
— Niezłe przedstawienie „kochanie" — powiedział to sarkastycznie przez nerwy.
— Przedstawienie? — zaśmiała się — myśle, że mogę to kiedyś powtórzyć — spojrzała na ślizgonke.
— Co powiesz na teraz? — też się zaśmiała.
— Chyba sobie ze mnie żartujecie — ścisnął pieści.
— Jasne, idealny termin — puściła jej buziaczka w powietrzu — mogę, Ivan? — poprosiła o zgodę.
— Nie ma takiej opcji — „po moim trupie".
— Szkoda, spytałam tak z grzeczności, a zrobię co będę chciała kochanie — poprawiła włosy do tyłu.
— Skończ — tracił cierpliwość — jesteś moją dziewczyną i tylko ja mogę się z tobą całować — oznajmił.
— To może trójkącik? — zaproponowała brunetka rozbawiona ich igraszkami.
— Kusisz — stwierdziła też dalej się śmiejąc.
— Dość — złapał rękę Diany i odsunął ją od Madison do siebie.
— Tylko taki żarcik — czuła satysfakcje z jego zazdrości.
— Nie śmieszny, cześć Madison — zabrał Diane za sobą do swojego pokoju. Zamknął za nimi drzwi i popchnął ją na łóżko, a zaraz potem wszedł nad nią.
— Oho, a ty to co? — patrzyła na niego z dołu.
— Jesteś moja, tylko moja — przygryzł wargę.
— Nie jestem twoją własnością, poza tym śmierdzisz alkoholem — odsunęła się spod niego i odwróciła plecami do chłopaka — jestem zmęczona, prześpie się — wiedziała jakie emocje w nim wywołuje, ale to było zaplanowane. „Zdrada to nic fajnego Ivan... musisz to zrozumieć".
— Ale... — zrezygnował — dobranoc.
— Dobranoc — przymknęła oczy.
Ivan nie rozumiał co się stało, dlaczego one się całowały... pomysł z trójkącikiem? Czy może one czegoś nie piły? „Specjalnie chciała żebym był zazdrosny. Jeszcze teraz będzie mnie splawiac bo jest zmęczona". Nie widział w sobie winy i cały czas obwiniał tylko dziewczynę. „Jeżeli jeszcze raz zobaczę je obok siebie to przysięgam, że nie ręczę za siebie". Chłopak przysnął po dłużej chwili i przytulił się do pleców krukonki.
****
Draco dał radę już ochłonąć i poczuć się trochę lepiej. Katia nie spuszczała go z oka, a obolały chłopak siedział na swoim łóżku zastanawiając się co się stało. Gdzie podział się ten uroczy Levi w którym się zakochał?... to go przerastało. Ile by dał by znowu móc z nim porozmawiać... znowu go pocałować. Nawet po tym co zrobił, po tym jak go zostawił, chciał go zobaczyć. Nie miał niestety takiej okazji przez kontrole Kati.
— Chcesz wody? — spytała siadając obok.
— Nie — irytowało go to martwienie.
— Napewno? A może herbaty? — martwiła się.
— Nie — „przestań mówić".
— Boli cię bardzo? — nie dawała mu spokoju.
— Nie — „boli".
— Może powinieneś jednak iść do skrzydła szpitalnego? — zaproponowała.
— Daj mi spokój — miał dość.
— Kochanie martwię się, to było jakieś chore zaklęcie wymysłu, Parker'a — przerwała — dupek.
— Nie obrażaj go — ścisnął mocniej pieści.
— Parker,a? — nie zrozumiała.
— Tak, nie zasłużył na to — wyjaśnił.
— Ale... przecież te zaklęcie, prawie cię zabiło! — uniosła się.
— Jestem z niego dumny — uniósł kącik ust.
— Słucham?! — krzyknęła.
— Dobrze słyszysz. To bardzo uzdolniony czarodziej. Nie łatwo stworzyć swoje własne zaklęcie.
— Ja chyba śnie, żartujesz sobie ze mnie? — „co on wygaduje".
— Nie żartuje, przestań się drzeć. Głowa mi pęka — wywrócił oczami.
— Mógłbyś być trochę milszy — założyła ręce na siebie.
— Mogłabyś być trochę mniej upierdliwa — był szczery — zadręczasz mnie.
— Chce dla ciebie dobrze... — „idiota".
— Znajdziesz Leviego? Muszę z nim porozmawiać... przerwaliście nam — przyznał.
— Jeszcze czego, mam iść po twojego byłego który przed chwilą o mało co cię nie zabił?
— Tak, dokładnie — skrzywił brew.
— Pasujecie do siebie, oboje nienormalni. Do później — wstała i wyszła z jego pokoju zdenerwowana.
— Oby nie — powiedział to na głos.
Został na swoim łóżku i oparł się plecami o zagłówek. Rozmyślał nad swoim życiem i związkiem w którym jest. Skoro Levi żyje po co mam udawać, że zależy mi na Kati?... ale co jak ją to zrani? „W co ja się wplątałem... Jak mam to zakończyć bez ranienia tej dziewczyny?".
****
Levi szedł korytarzem, był rozbawiony zachowaniem Ivana i Diany, ale chciał zostawić ich samych. Po drodze zauważył zdenerwowaną Katie. Zatrzymał ją ręka i popatrzył w oczy zdezorientowanej krukonki.
— Katia? Coś się stało? — spytał.
— Parker? — zdziwiła się — nie.
— Przecież widzę — trzymał blisko różdżkę.
— Ehe, prawie zabiliście Draco i zostawiliście go samego ze mną — popatrzyła na niego rozgniewana.
— Ups? Ale żyje, tak? — dopytał.
— Tak — miała dość tego dnia i rozmawiania ze swoim „przyjacielem".
— Okej, Katia... bo wiesz dalej nie odwdzięczyłem ci się za to imperio — przysunął ją bliżej siebie i przyłożył różdżkę do jej szyi.
— Zostaw mnie — chciała go odepchnąć.
— imperio? Czy może jednak nie? — zastanowił się — nie trzeba, jesteś taką idiotką, że sama pewnie zaraz to spierdolisz — zaśmiał się.
— Pierdol się — warknęła i odsunęła się od niego.
— Uważaj z kim rozmawiasz — wywrócił oczami.
— Mhm — oparła się o ścianę.
— Co, nagle taka cicha się zrobiłaś? — prowokował ją.
ignorowała go — Możesz tak częściej, jakoś miło mi słuchać ciszy — uśmiechnął się.
— Nie dziwie się, że twój ojciec cię tak traktuje — trafiła w czuły punkt.
Nie powiedziała tego.
— Zamknij się — zdenerwowała go.
— Bo co? — prowokowała.
— Nie mam na ciebie siły — minął ją.
— Bo mnie uderzysz? Tak jak twój tatuś ciebie? — nie dawała mu odejść.
Powiedziała.
— Jeszcze jedno słowo, a pożałujesz, że się urodziłaś — wyjął różdżkę.
Jak Katia może wykorzystywać to co jej powiedziałem,gdy się przyjaźniliśmy przeciwko mnie...
— Może mamusia ci pomoże? A nie czekaj, przecież nie żyje — nie dawała za wygraną wiedząc co może zaraz się stać.
Zabolało.
— Szmata.
Nie wierzę, że mi to robi.
— Tak ją nazywał, jak żyła? — wiedziała, że to zaboli go najbardziej.
— Przestań o niej mówić! — uniósł się.
— I tak nas nie usłyszy, Paker — wzruszyła ramionami.
Od kiedy Parker, a nie Levi?...
— Byłaś moją przyjaciółką... ufałem ci — ścisnął dłoń na różdżce.
— Zawsze byłeś naiwny — nie odpuszczała.
— Zawsze byłaś taka sama, dopiero teraz jednak dostrzegam te prawdziwą ciebie — miał do niej żal.
— Malfoy dostrzegł, jest tylko mój — uniosła kącik ust.
— On cię nawet nie kocha — wywrócił oczami.
— Tak myślisz? A wiesz kto spał z nim noc w noc w tym samym łóżku? Kto dotykał go kiedy chciał? Kto całował jego usta kiedy miał na to tylko ochotę, Kogo trzymał za rękę by pokazać, że mu zależy? Mnie — uśmiechnęła się zwycięsko.
Ty...
— Crucio! — nie wytrzymał tej prowokacji.
Krzyknęła i upadła na kolana, czuła łzy w oczach, ale wiedziała, że opłaca się cierpieć tylko po to, by jej plan wyszedł.
— Expelliarmus! — wytrącił różdżkę chłopaka z jego ręki.
— He? — spojrzał na różdżkę na ziemi, podniósł ją a jego oczy spotkały się ze spojrzeniem surowego profesora Snape'a. Przełknął ślinę i przeklnął swoją głupotę w głowie.
— Co tu robicie? — spytał swoim mrożącym krew w żyłach głosem patrząc z góry do dołu na bruneta, zauważył kątem oka zapłakaną dziewczynę klęczącą na kolanach.
— Proszę mi pomóc, on mnie napadł — histeryzowała. Próbowała zrobić z siebie ofiarę w oczach nauczyciela obrony przed czarną magią.
Poważnie?
— Ja... — nie wiedział, jak się wytłumaczyć.
Przecież za crucio może grozić nawet azkaban... co ja zrobiłem.
— Ty masz problemy, a ty idź do skrzydła — złapał go za ramie i odebrał różdżkę.
— Dobrze... dziękuje — wstała z podłogi i odeszła w stronę skrzydła szpitalnego, spojrzała za siebie i widząc odchodzącego mężczyznę z brunetem uśmiechnęła się do niego szeroko. Levi widział ten gest, ale nic nie zrobił. Miał większe zmartwienia na głowie....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro