Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdzial 35 - „łaska za poświęcenie"

Poprzednio;
— Nie jest taki słaby, jak mówiłeś — dotknęła kciukiem zadarcia na jego dolnej wardze — siła to nie tylko mięśnie. Jeszcze będziesz z niego dumny — wyszła z pokoju.

William skupił wzrok na synu i usiadł na krześle obok łóżka na którym leżał.

— Za niedługo to wszystko się skończy... wytrzymaj — poprawił jego poduszkę i wyszedł po cichu. Zgasił światło i skierował do sali spotkań.

Levi otworzył delikatnie swoje powieki, które następnie przetarł rękami. Rozejrzał się po dużym pomieszczeniu, którego nie kojarzył. Na początku go nie poznał, ale później dotarło do niego, że znajduje się w Malfoy Manor. Wstał do siadu i odkrył się odsuwając koc na bok. Chciał wstać z łóżka, ale wtedy drzwi się otworzyły, a przez nie weszła średniego wzrostu szatynka, którą dobrze znał. Dziewczyna usiadła na brzegu jego łóżka.

— Jak się czujesz? — pogłaskała jego ramie. Udawała przejętą jego stanem.

— Jest w porządku... co się stało? — pomasował głowę.

— Potter i Weasley... zaatakowali cię — wyjaśniła — chyba chodziło o jakąś siostre — wzruszyła ramionami.

— Pomogłaś mi... — spojrzał na nią — dziękuje, Sara — uśmiechnął się delikatnie w jej stronę — gdyby nie ty... — przypomniał sobie, jak tracił przytomność przez uderzenia gryfona.

— Pobiłby cię mocniej, a kto wie — spojrzała na swoje paznokcie — może nawet zabił — uśmiechnęła się pod nosem — starszy zraniony braciszek — wyśmiała to.

— Nie zrobiłby tego... — nie był pewny — Weasley nie jest tak silny na jakiego wygląda.

— Może masz racje, nie znam się — przygryzła policzek od środka.

— Co tam robiłaś? — zastanawiało go to.

Przypadek?... czemu akurat ona?

— Jeżeli mam być szczera... uciekałam — zmyśliła.

— Uciekałaś? Czemu? Przed czym? — zalał ją pytaniami.

— Bo... kazali mi torturować, nie chciałam — wywołała łzy w oczach — tak bardzo się bałam — schowała twarz w dłonie.

— Hej... — objął ją ramieniem — już dobrze... jesteś bezpieczna — spojrzał na szatynkę.

— To było straszne... on prosił o laske i błagał o wolność... mówił, że ma rodzine — przetarła łze na policzku — jak miałam odebrać mu życie po tych słowach?...

— Sara... jestem obok, nikt ci nie zrobi krzywdy — zmartwił się jej stanem.

Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale poczuł pieczenie na przedramieniu. Syknął z bólu i spojrzał na dziewczynę. Zauważył, że przygryza nerwowo wargę i trzyma za zakryte ramie.

— Czujesz? — spytał nie odwracając od niej wzroku.

— Tak — udawała — chodźmy do sali spotkań, ciekawe o co chodzi — pociągnęła go za rękę i wyszła z pomieszania.

****

Draco siedział na krześle, a jego ręce i nogi były skrępowane liną. Wiedział już o śmierci Weasleya, ale nie przejął się tym. Słuchał rozmowy Hermiony i Harrego. Zdarzył zauważyć, że są w rozsypce i nie wiedzą co z nim zrobić. Właściwie było mu to na rękę w obecnej chwili. Usłyszał „wydać w ręce ministerstwa magii" i dopiero w tym momencie poczuł obawy. Nie wiedział co dzieje się z Levim ani gdzie jest. „Valentine go uratowała?", Akurat, sama ich na nich nasłała. Od pierwszego spotkania jej nie ufał i nie zapowiadało się na zmianę jego zdania. W końcu nie wytrzymał z „nudy" i jęknął niezadowolony.

— Długo jeszcze będziecie opłakiwać rudzielca? — westchnął zrezygnowany jednak cały czas uśmiechając się pod nosem.

— Zamknij się, Malfoy! — krzyknął na niego zdenerwowany. Ta sytuacja była trudna, a słowa blondyna działały mu na nerwy i nie poprawiały humoru.

— Nie przeszkadzaj. — Hermiona zwróciła uwagę na ślizgona — nie pogarszaj swojej sytuacji.

— Zmuś mnie, Potter — uśmiechnął się wrednie po czym roześmiał.

Gryfon złapał go za koszulkę i przyciągnął do siebie pochylając do przodu. Wbił w niego mordercze spojrzenie.

— Przysięgam, że, jak nie zmyjesz tego durnego uśmieszku to sam zadbam o to żebyś trafił do Azkabanu — puścił go gwałtownie.

— Harry spokojnie, wystarczy... — przełknęła ślinę.

— Mało ważny dla was był — stwierdził — nawet nie pogrzebiecie jego ciała? Nie wzniesienie różdżek? Ojejku, jak przykro — znowu to wyśmiał.

Brunet nie wytrzymał i z całej siły uderzył chłopaka z pieści w twarz pod szczęką. Draco poczuł krew w kącikach jego ust, ale mimo to nie przestał się uśmiechać. Wiedział, że tym prowokuje gryfona do agresji, a co za tym idzie reakcji na jego osobę.

— Harry! — odciągnęła przyjaciela na bok — zastanów się co robisz, nie jesteś taki — spojrzała mu w oczy — idź do ministerstwa... powiedz, jak wygląda sytuacja — spojrzała na Draco — przecież go tam nie zaciągniemy...

— Mam go zostawić tutaj samego?! — uniósł się ściskając mocniej jej rękę.

— Nie, możesz zostać. — wywrócił oczami — to taka randka — znowu się zaśmiał. Chciał go zdenerwować.

— Nie słuchaj go — poprawiła jego okulary — deportuj się... zostanę z nim — westchnęła — tak będzie lepiej.

— Niech będzie. — wziął kilka rzeczy do torby i wyszedł z namiotu. Deportował się.

Hermiona skupiła wzrok na blondynie i usiadła na krześle stojącym na przeciwko chłopaka. Dalej była w rozsypce po śmierci Rona. Przetarła jeszcze raz mokre policzki. Draco wpadł na pomysł, jak będzie mógł się wydostać.

— Granger — zaczął.

— Co?... — była w złym stanie psychicznym. Pociągnęła nosem.

— Płaczesz? — zmienił ton i spojrzał na nią ze współczuciem.

— N-nie... nie płacze — łzy zebrały się do jej oczu.

— Przecież widzę... Hermiona — użył jej imienia tylko dlatego, by zdobyć jej zaufanie i osiągnąć swój cel.

— J-jak mnie nazwałeś? — zdziwiła się przez co uśpił jej czujność — od kiedy nie jesteśmy na „Granger" i „Malfoy".

— Szczerze? To było dziecinne — udawał — szczególnie jeżeli chodziło o te „SZLAMO" — chwile się zastanowił — przepraszam.

Hermiona przekrzywiła głowę i próbowała zebrać się na jakieś słowa. Zamurowało ją, gdy usłyszała te słowa z ust chłopaka, który gnębił ją przez kilka dobrych lat. Mimowolnie delikatnie się uśmiechnęła poprawiając kosmyk włosów za ucho. Wtedy chłopak wiedział, że jest na dobrej drodze. Chciał kontynuować swoje przedstawienie, ale coś mu przerwało. Nie coś, tylko ból. Cholerny ból na przedramieniu. Ból który znał doskonale.

— Musisz mnie rozwiązać, teraz. — zmienił ton.

— Co? Dlaczego? — zauważyła zmienę wyrazu jego twarzy.

— Nie ważne, szybko — syknął z bólu — kurwa — przeklnął pod nosem i zaczął szarpać rękami.

— Malfoy! uspokój się — wstała i do niego podeszła.

— Nie mogę, Granger rozwiąż mnie do cholery — skrzywił się czując, jak ból narasta.

— Wiesz, że nie mogę... — przyznała szczerze.

— Szybko! — oddychał ciężej.

— Nie, wytłumacz. — widziała, że cierpi.

Czuł, że nie może jej powiedzieć, ale ból rozrywał go od środka. Znał zasady i wiedział, że gdy nie przyjdzie na spotkanie w ciągu kilku minut nie wyjdzie z tego cało.

— Mroczny znak — brał coraz cięższe oddechy.

Podeszła bliżej i spojrzała na wyraźnie widoczny znak na jego przed ramieniu. Przełknęła ślinę i wycofała się do tylu.

— To cię boli... — zrozumiała.

— Tak, boli cholernie. Proszę. — milczał po czym krzyknął głośno z bólu. Poczuł łzy w swoich oczach dlatego mocno zacisnął swoje powieki.

— Draco... — nie umiała patrzeć na jego ból — ja nie mogę... to minie? — nigdy tak naprawdę nie miała do czynienia ze śmierciożercą.

— Ten ból mnie zabije! — krzyknął. Czuł, jak jego serce bije szybciej, a ręce obdzierają się o mocno ściśnietą linę, którą był związany.

Hermiona sięgnęła po swoją różdżkę. Spojrzała jeszcze raz w jego oczy, które były szklane. Serce jej się krajało i nie chciała dłużej tego widzieć.

— Błagam, Granger! — szarpał coraz mocniej zdzierając nadgarstki do krwi.

****

W tym czasie Levi i Sara weszli do sali spotkań. Brunet skupił wzrok na swoich „przyjaciołach". Zauważył blondynkę siedząca z dała od reszty.

Pewnie dalej przeżywa smierć Nicka... przecież go kochała.

Madison i Katia siedziały obok siebie. Brunetka nie wykazywała żadnych emocji tak samo jak siostra. Ivan siedział na przeciwko z kamienną twarzą. Miał sobie za złe dopuszczenie do swojej słabości. Ślizgon usiadł na przeciwko szatyna i rozejrzał się dokładnie.

Gdzie Draco?

Zauważył, że w sali zostali sami młodzi śmierciożercy. Zaczął zastanawiać się o co chodzi i co jest celem dzisiejszego spotkania. Spojrzał na drzwi wejściowe, które same się otworzył. Do środka wszedł Voldemort, a za nim pełzającą po ziemi Nagini. Podszedł do stołu i spojrzał na nich z wyższością. Grupka znajomych sobie osób spojrzała na siebie wymownie. Nie licząc bruneta, który był zajęty rozglądaniem się za ukochanym arystokratą.

— Jak już zauważyliście — wyjął różdżkę i zaczął obracać ją między swoimi palcami — nie jesteśmy w pełnym gronie — przeszył ich wzrokiem.

Nikt nie miał odwagi mu przerywać. Levi traktował to inaczej niż wszyscy. Odkąd dowiedział się o pokrewieństwie z Czarnym Panem jego pogląd na spotkania automatycznie się zmienił. Przyglądał mu się z zainteresowaniem.

— A jednak, nie dotarliście wszyscy — zauważył brak obecności blondyna.

Przygryzł policzek od środka wiedząc o kim jest mowa. Zaczął się martwić, nie przyszedł...

Dlaczego nie przyszedł? Co mogło się stać? Ma problemy? Może potrzebuje pomocy?...

— Strata nieobecnych — przejechał językiem po ostrych zębach — to spotkanie będzie inne niż reszta — zasiadł na dużym, zdobionym czarnym krześle na rogu długiego stołu przy którym siedzieli zebrani. Dalej wyginał palce na kolanach.

Strata? Dlaczego strata i po co ich tu wezwał?

— Jesteście mi oddani już kilka dobrych lat. — stwierdził — nie zawiedliście mnie nie licząc — pokazał różdżką na krukonke — ciebie — uśmiechnął się przerażająco przypominając sobie kare jaką wziął na siebie blondyn za ich dwójkę.

— J-ja... — chciała coś powiedzieć, ale natychmiastowo jej przerwano.

— Milcz. Nie odzywaj się nie proszona — warknął — postanowiłem... was nagrodzić — wstał i podszedł do niebieskookiej blondynki — ręka.

— Tak Panie... — pokazała mu mroczny znak wystawiając przed ramie w jego stronę.

Złapał mocno jej nadgarstek i przejechał różdżką po mrocznym znaku.

— Moje dzieło...

Victoria przełknęła ślinę i unikała wzroku Czarnego Pana.
Nie wiedziała co chce zrobić, a fakt, że nie ma obok szatyna pogarszał całą sytuacje.

— Może cię zaboleć. — wbił różdżkę w jej przed ramie.

— Panie?... — przełknęła ślinę. Poczuła dreszcze na swoich plecach i głośniejszy oddech. Jej serce biło szybciej, a ona przygryzła policzek od środka.

Voldemort wypowiedział ciche słowa pod nosem. Devis poczuła ból ogarniający całe jej ciało. Krzyknęła nie starając się tego ukryć. To tak bardzo bolało.

— Nie pokazuj słabości — wbił różdżkę mocniej na co ta tylko głośniej krzyknęła.

Victoria...

Ivan nie drgnął. Nie obchodziło go co dzieje się z dziewczyną. Madison próbowała nie okazywać współczucia, ale krzyki dziewczyny ją przeraziły. Katia rozgryzła policzek od środka, a szatynka obok niej uśmiechała się pod nosem.
To było zabawne patrzeć na ból przyjaciół jej syna. Skończył i odsunął różdżkę. Uśmiechnął się szeroko i puścił jej nadgarstek. Dziewczyna miała mocno zaciśnięte powieki i rozgryzioną wargę na której stworzyła małą rankę aż do krwi. Otworzyła delikatnie powieki i spojrzała na swoje przed ramie. Zamarła nie widząc na nim symbolu śmierciożerców.

— A-ale... — otworzyła szerzej oczy. Nie wiedziała, że da się pozbyć mrocznego znaku. Nie rozumiała decyzji swojego Pana i spojrzała na niego zmieszana.

— Zasłużyłaś. — położył dłonie na jej ramionach — służyłaś dobrze wiele lat. Już was nie potrzebuje. Wszystkich.

Słucham?

Wtedy nie dało się ukryć emocji. Madison otworzyła lekko usta ze zdziwienia, Katia uśmiechnęła się delikatnie, Sara wzruszyła ramionami, a Victoria zsunęła rękaw zasłaniając przed ramie. Jedynym, który zachował zimną krew okazał się szatyn. Dotknęło go to co powiedział, ale tego nie okazał i nie miał zamiaru. Nie w tym miejscu i nie przy tych ludziach.

— Już nie będziecie mi służyć. — oznajmił i schował swoją różdżkę — nie będziecie tu przychodzić, ani widywać się ze mną.

Nie wiedział czy to dobry pomysł, ale w końcu zebrał się na odwagę i wstał. Spojrzał w stronę Voldemorta.

— Draco nie dotarł... co z nim? — drapał swoje ramie.

— Ah Draco Malfoy — jęknął nie zadowolony — będzie musiał przyjść do mnie osobiście; a ja sam zdecyduje co tyczy się jego „wynagrodzenia" — zaśmiał się złowieszczo — o ile przeżyje ból.

— Ból?... — dopytał czując jeszcze większą obawę o osobę którą kocha.

— Nie przyszedł tutaj, jego znak dalej pali. — uśmiechnął się w jego stronę.

— Kiedy skończy?... — poczuł, jak jego dłonie się trzęsą.

— Aż go wykończy — przerwał — Chciałbyś aby skończył? — dopytał i podszedł bliżej swojego bratanka.

Stanął za nim i położył dłonie na jego ramionach wbijając paznokcie w jego skóre.

— T-tak... — głos mu zadrżał przez bliskość z Czarnym panem.

— Za moją laske musisz coś dla mnie zrobić — wbił je mocniej.

— Co mam zrobić... — oddychał głośniej. Bał się co może wymyślić.

— Wyrzekniesz się magii i połamiesz swoją różdżkę. Zamieszkasz w świecie mugoli i nigdy nie wrócisz do tego miejsca i swojej rodziny. — podał swoje warunki — zostaniesz z nim. — przerwał — wiem co was łączy.

— Ale... Lisa — nie wierzył w to co powiedział — ja nie mogę jej zostawić.

— Życie w spokoju z osobą którą dążysz uczuciem w zamian za zostawienie przeszłości przez którą wiele razy cierpiałeś? Brzmi tragicznie — sarknął.

— J-ja... nie wiem czy — nie miał pojęcia, jak skonstruować zdania. Dalej próbował analizować jego słowa.

— On nie ma wiele czasu. — pospieszał go. Spojrzał wymownie na Sarę, która zaciskała mocno pieści pod stołem. Patrzyła na niego morderczym wzrokiem i zaczęła czuć krew pod paznokciami.

Levi wyjął swoją różdżkę i spojrzał na nią dokładnie. Tyle poświecił, by uczyć się w hogwarcie, by zgłębiać swoją wiedzę i uczyć się tego czego chciał w najlepszej szkole magii jaką sobie wymarzył. Tyle czasu spędził na tworzeniu zaklęć. Nie przespanych nocy i ciężkich rozterek w głowie.

Mam to wszystko porzucić? Porzucić rodzine, którą dopiero odzyskałem?...

przełknął ślinę i zacisnął mocniej l szczękę Wybór był oczywisty... ale trudny.

— Zgoda. — poczuł jakby czas zatrzymał się w miejscu.

Voldemort stanął przed nim i uśmiechnął się zwycięsko. Nie poczuł bólu takiego, jak Victoria przy zaklęciu Czarnego Pana. Na jego przed ramieniu nie było mrocznego znaku, a nadzieja i błysk światła w jego oczach zgasł bez powrotnie. Wyjął różdżkę, którą dostał od Sary po tym, jak Ron wyrzucił jego do jeziora. Złapał za jej dwa końce i przełamał ją na pół. Tracąc przy tym cząstkę samego siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro