Rozdział 6
Sang-Mi wstała bladym świtem, aby móc z samego rana dowiedzieć się wieści od Sung-Gwo. Razem z Taehyungiem czekali pod pałacowymi bramami, a czas dłużył im się niemiłosiernie. Napięcie i niepokój wzrastały w sercu dziewczyny w miarę, jak widziała co raz więcej ludzi przechodzących przez bramę. Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że to już Sung-Gwo, okazywało się, że to ktoś inny.
- Mam nadzieję, że ten chłopak nie zaspał. Jak się okaże, że kazał panience czekać na darmo, to nie ręczę za siebie. Nogi mu z...
- Nie mów tak Taehyung. – przerwała mu Sang-Mi. – Na pewno by nie zaspał. Bardziej boję się, że wpadł przez to wszystko w kłopoty. – powiedziała zmartwiona.
- Panienko, a nie wydaje ci się, że pan tego Sung-Gwo jest zamieszany w uwięzienie twojego ojca? Coś mi tu śmierdzi w tej sprawie.
- Pewnym jest, że dowody zostały sfałszowane i że ktoś chciał pogrążyć mojego ojca. Ale pytanie brzmi, po co? Jeśli to ta sama osoba, która mnie porwała, nie miałaby w tym żadnej korzyści. Jeśli mój ojciec zostanie skazany, stracę swój status i ten człowiek nie będzie mógł mnie poślubić.
- Niby tak... Ale ja nadal mam co do tego złe przeczucia. Nie wydaje ci się dziwnym, że spotkałaś tego Sung-Gwo akurat w takim momencie? I że mimo, iż powinien być twoim wrogiem, pomaga ci?
- Wiem, że Sung-Gwo jest niewinny. Udowodnił mi to już dwa razy. Poza tym, widzę to w jego oczach. – kiedy to powiedziała, nagle przed bramami powstało jakieś poruszenie. Na basztach zaczęły smętnie grać trąbki, a około tuzina żołnierzy ustawiło się w szyku do wymarszu. Na ulicy zaczęto rozganiać ludzi, by zrobić wolną drogę. Żołnierze ruszyli, a za nimi powóz z klatką i skazańcem w środku. Sang-Mi zamarła i nie była w stanie zaczerpnąć oddechu. Było jej duszno, w uszach huczał dudniący dźwięk, a w głowie kręciło się. Taehyung natychmiast zareagował i podtrzymał słaniającą się dziewczynę. Gdy mroczna parada przeszła, z jej tyłów nadbiegł pewien człowiek.
- Panno Lee, panno Lee! – krzyczał szeptem, by nie zwrócić na dziewczynę zbytniej uwagi, jednocześnie potrząsając jej ramionami. – Panienko, proszę się ocknąć.
- Su-sung-Gwo... – jęknęła z trudem dziewczyna. Jej oczy były zaszklone i zupełnie pozbawione energii. – Co się dzieje?
- Przepraszam, że jestem tak późno. Przekazałem twojemu ojcu wiadomość. Kazał ci jak najszybciej opuścić stolicę i ukryć się w jakiejś wiosce. – wyjaśniał. – Powiedział, żebyś nawet nie wracała do swojej ciotki...
- Ale co z moim ojcem? Dokąd go wiozą? – pytała spanikowana.
- Cóż... – Sung-Gwo zaczął zakłopotany ze spuszczoną głową. – Król był wściekły i nie dał się ubłagać... Więc... Zasądzono o publicznej egzekucji na głównym placu.
- To nie może być prawda! – zaprzeczył Taehyung i oburzony puścił Sang-Mi, a złapał Sung-Gwo za kołnierz. – Łżesz! Powiedz, że to nie prawda! – krzyczał zrozpaczony. Sung-Gwo jedynie patrzył na twarz mężczyzny zaskoczony, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Sam chciałby, żeby to było kłamstwo.
- Tato! – usłyszeli wołanie dziewczyny, która nie wiadomo skąd, nagle odzyskała siły i zaczęła biec za eskortą. Obydwaj mężczyźni zapomnieli o tym, co działo się przed chwilą i rzucili się w pogoń za Sang-Mi.
- Panienko, zatrzymaj się! – pierwszy złapał ją Sung-Gwo, jako że miał lepszą kondycję od starszego.
- Nie możesz tam iść. – zakazał jej Taehyung. – Co jak cię rozpoznają? Poza tym, nie powinnaś widzieć tej sceny.
- Muszę tam iść! – stanowczo zaoponowała dziewczyna. – Muszę przynajmniej ostatni raz zobaczyć się z ojcem! – krzyczała przez łzy i wyrwała się z uścisku chłopaka, by biec dalej.
Udało jej się zrównać krok z powozem zanim jeszcze dotarł na miejsce.
- Tato! – zawołała więźnia, a ten całkiem zaskoczony podniósł głowę i spojrzał na nią. – Jak ty wyglądasz? Co oni ci zrobili? – pytała zatroskana widząc pokiereszowanego rodzica, nie przestając płakać.
- Sang-Mi, dziecko, co ty tu robisz? – sędzia zapytał zdenerwowany. – Kazałem ci opuścić stolicę! Nie powinno cię tu w ogóle być! Odejdź stąd. – z bólem serca odganiał ją.
- Nie! Zostanę z tobą aż do końca. – obstawała przy swoim i wyciągnęła rękę w stronę sędziego. – Nie mogę cię zostawić! – mówiła dalej zalana łzami, jednak udało jej się chwycić dłoń ojca. – To nie może się tak skończyć. Powiedz, że masz jakiś plan.
- Mam, kochanie. Nie bój się. Bądź dzielna. – powiedział, by dodać jej otuchy. W rzeczywistości jednak kłamał, dobrze wiedząc, że nie ma dla niego już żadnej nadziei. Wtem, zauważył ich strażnik i natychmiast odgonił zapłakaną Sang-Mi.
-Hej, coś ty za jedna? Jesteś z nim spokrewniona? – zaczął podejrzewać.
- Proszę nam wybaczyć. – Szybko znaleźli się obok niej Taehyung i Sung-Gwo. – Ta panna jest psychicznie chora. Jest sierotą i wydaje jej się, że każdy mężczyzna z tym wieku jest jej ojcem. – Skłamał Taehyung i odciągnął dziewczynę jednocześnie patrząc smutno na sędziego. – Sang-Mi, naprawdę nie powinnaś tam iść. Nie powinnaś doświadczyć takiego widoku. – próbował ją przekonać.
- Puść mnie Taehyung! – krzyknęła na niego w złości. – Muszę tam iść. To mój ojciec. Zostawiłbyś tak swoją żonę lub dzieci? – zadała retoryczne pytanie, na które mężczyzna od razu ją puścił. Sang-Mi pobiegła za mrocznym pochodem, by dotrzeć na główny plac miejski. Mężczyźni jednak nie stali bezczynnie i dalej jej towarzyszyli.
Na placu zaczęto już odczytywać wyrok, a dziewczyna próbowała przecisnąć się przez tłumy gapiów, by móc dostrzec co się dzieje.
"Przecież jest niewinny." „Dobrze znam tego mężczyznę. Aż ciężko mi uwierzyć, że mógłby zrobić coś takiego." – dochodziły ją głosy obserwatorów. „To chyba jakiś spisek albo pomyłka. Ciekawe co się stanie z jego rodziną." „Niech zginie! Przeklęty złodziej! Mało mu było pieniędzy?!" – w tym samym czasie słyszała nienawistne wrzaski oburzonych ludzi, którzy nie znali prawdy.
- Sędzio Lee, czy przyznajesz się do popełnionych zbrodni? – zapytał urzędnik odpowiedzialny za wykonanie wyroku.
„Coś jest nie tak. Dlaczego ojciec nadal tam jest? Dlaczego jeszcze nic się nie dzieje?" – myślała co raz bardziej zaniepokojona dziewczyna.
- Nigdy nie uczyniłem nic niezgodnego z prawem! – odrzekł śmiało sędzia. – Jestem niewinny.
- Nikczemnik ten nie okazał skruchy. Zasługuje zatem w pełni na swoją karę. – oznajmił urzędnik. – Ściąć zdrajcę!
- Nie! – pisnęła Sang-Mi zachrypniętym głosem i ostatkami sił. Widziała jedynie jak kat się zamachnął. Potem poczuła szarpnięcie, gdy Taehyung odwrócił ją od tej sceny przytulając ją do siebie jak własną córkę. Roztrzęsiona i przerażona trwała przez chwilę w tym objęciu zupełnie nie pojmując, co się wokół niej dzieje. Dlaczego ją obrócił? Dlaczego nie pozwolił jej patrzeć na ojca? W jej głowie kłębiły się pytania i choć dobrze znała na nie odpowiedzi, nie chciała dopuścić ich do świadomości. Gdy powoli zaczęło do niej docierać, co się dzieje, gwałtownie obróciła z powrotem, by na własne oczy przekonać się co się stało. Jednakże na drodze stanął jej Sung-Gwo. Rozpaczliwie próbowała wychylić wzrok znad jego ramion prosząc go, by pozwolił jej spojrzeć, lecz on się nie ruszał. Podświadomie coraz lepiej rozumiała co się dzieje. Brakowało jej tchu i w pewnym momencie osunęła się w dół, tracąc przytomność.
Gdy znów otworzyła oczy, znajdowała się na miękkim materacu, przykryta ciepłą kołdrą. Na czole poczuła mokry materiał, który lekko chłodził jej skórę. Wokół rozchodził się zapach ziół i przygotowywanych z nich medykamentów. Skojarzyło jej się to z ostatnim razem, gdy gorączkowała, a jej mama troskliwie się nią zajmowała.
- Mamo... – zawołała cicho, gdyż głos ledwo wydostał się z jej ściśniętej krtani. Jednak nie usłyszała w odpowiedzi żadnego głosu ani nawet szurania kroków. Z trudem podniosła się na łokciach i dopiero teraz spostrzegła, że nie jest wcale u siebie w pokoju, lecz w domu jej ciotki. A to mogło oznaczać, że jej matka jedynie sama potrzebuje opieki. Powoli zaczęło do niej docierać, co się stało, a łzy zaczęły łaskotać jej powieki. Pociągnęła nosem i z powrotem położyła się na płask.
„Czy mam jeszcze w ogóle po co żyć?" zapytała samą siebie w myślach. „Byong-Soo, gdybyś był z nami dłużej, może mógłbyś temu zapobiec? Może ciebie by posłuchali? Szpiegowałeś nas, miałeś więc dowody na niewinność mojego ojca." Rozmyślała nad innym biegiem wydarzeń, gładząc bransoletkę na nadgarstku. „A teraz, nawet nie mam po co na niego czekać. I tak nie będzie mógł mnie poślubić, skoro ani nie wie, gdzie przebywam, ani nie mam statusu w społeczeństwie. Jestem przecież córką zdrajcy, równą zwykłej służacej."
- Och, Sang-Mi, dziecko. – do jej posłania przypadła jej ciotka i szybko przyłożyła dłoń do jej skroni i czoła. Dziewczyna nawet nie słyszała, gdy kobieta weszła do jej pokoju. – Jak się czujesz? – zapytała z troską. Dziewczyna na chwilę spojrzała na kobietę, ale szybko odwróciła wzrok ze zrezygnowaniem.
- Sama nie wiem. – mruknęła ponuro. – Nie czuję się. – określiła swój stan w tajemniczy i niezrozumiały sposób. Jednak było to prawdą, bo próbowała z całych sił nie czuć niematerialnego bólu, przez co nie czuła nic.
- Tak mi przykro, słońce. O wszystkim się dowiedziałam. Tak się o ciebie martwiłam. Byłaś nieprzytomna i mocno gorączkowałaś przez cztery dni. – kobieta czule gładziła ją po głowie. – Gdy cię nie było, ktoś przyszedł i cię szukał, ale powiedziałam im, że to pomyłka, że cię nie znam. Podjęłam więc z mężem decyzję, że będziemy cię chronić. Wkrótce przeprowadzimy się do innej miejscowości, gdzie nikt nie zna ani nas, ani ciebie i będziesz z nami żyć jako nasza córka. Wtedy nic nie będzie ci grozić i będziesz miała czystą kartę.
- Jak to? A co z moją mamą? – Sang-Mi nie do końca pojmowała co do niej mówiła ciotka.
- Nie martw się o nią. Jest bezpieczna. – starsza kobieta nieco bardziej nerwowo zaczęła głaskać dziewczynę, a jej wargi niebezpiecznie zadrżały. Jak na tak pozytywną informację powinna się uśmiechać, a wydawało się, że raczej pobladła.
- Ciociu... – Sang-Mi wyczuła kłamstwo i spodziewała się usłyszeć najgorsze. – Powiedz mi prawdę. Moja mama, ona... ona już nie... – nie dała rady dokończyć, bo przez łzy jej głos utkwił w gardle. Również jej ciotka się rozpłakała. Dziewczyna podniosła się i przytuliła się do krewnej. Nie wiedziała, ile tak razem płakały, ale wystarczająco długo, by młodsza straciła siły i znów zasnęła.
Przez kolejne kilka dni, podczas których dochodziła do siebie, utwierdzała się jedynie w swoim planie działania. Była wdzięczna ciotce i wujowi, że zdecydowali się nią zaopiekować i ukrywać, narażając tym samych siebie i nawet zdążyła się do nich przywiązać, lecz nie takiego życia pragnęła. Co z tego, że jej ciało byłoby w jednym kawałku, skoro w środku byłaby martwa, nie mając żadnej nadziei na przyszłość? Kiedyś i oni by umarli i co wtedy? Zostałaby całkiem sama. Zestarzałaby się w samotności i świadomości, że nie zrobiła absolutnie nic, by zmienić swój los, przez większość życia będąc jedynie ciężarem i niebezpieczeństwem dla swojej rodziny. Nie taka była. Sang-Mi potrzebowała działać, by móc żyć. Łapczywie pragnęła sprawiedliwości i zamierzała ją osiągnąć.
Czując się już całkiem dobrze, zabrała się za napisanie listu do Byong-Soo. Zamierzała pojechać z powrotem do Yangju i przekazać go Taehyungowi wraz z bransoletką. Nie mógł pozostawać przy niej cały czas, bo przecież miał swoją rodzinę, więc musiała pofatygować się osobiście. Musiała też zabrać coś ze swojego domu.
„Ukochany!
Gdy czytasz ten list zapewne jestem już niewolnikiem w czyimś domu lub nawet nie żyję. Chciałabym, żebyś wiedział, że również bardzo cię pokochałam i najbardziej na świecie pragnęłam za Ciebie wyjść. Niestety, mój los potoczył się tak, a nie inaczej i nigdy nie będzie nam dane być razem. Bardzo nad tym ubolewam, jednak mam nadzieję, że Twoje życie ułoży się pomyślnie i szybko o mnie zapomnisz.
Z wyrazami miłości,
Twoja Sang-Mi"
Włożyła wiadomość do czerwonej koperty i spojrzała w sufit biorąc głęboki wdech. Jeśli chciała cokolwiek osiągnąć, musiała podjąć ryzyko i zaakceptować konsekwencje swoich działań. Być może będą kosztować ją życie, być może jeszcze bardziej ją upokorzą, lecz nie mogła tak po prostu puścić w niepamięć niesprawiedliwej śmierci ojca. Musiała go w jakiś sposób usprawiedliwić lub pomścić, by mógł zaznać spokoju po drugiej stronie. By chociaż postawiono mu grób i ołtarz.
Napisała jeszcze jeden list, tym razem do wujostwa, w którym tłumaczyła podjętą decyzję oraz przepraszała za spowodowanie kłopotów i włożyła pismo do błękitnej koperty. Następnie spakowała suchy prowiant na podróż do materiałowego worko-plecaka. Zakradła się jeszcze do gabinetu swojego wuja, gdzie trzymał trochę broni i zabrała stamtąd poręczny sztylet oraz krótki miecz. Położyła się spać, żeby wypoczętą móc jeszcze przed świtem wyruszyć w drogę.
Przebrała się za chłopaka, do tego założyła szeroki słomkowy kapelusz skutecznie ukrywający jej twarz i dosiadając swojego konia wymknęła się z domu krewnych. Podróż była męcząca, zwłaszcza, że jej ciało wciąż było trochę osłabione po chorobie. Nim dotarła do miasteczka, zsiadła z konia i umorusała sobie twarz w drogowym pyle, by być jeszcze mniej rozpoznawalną. Bała się, że w Yangju nadal mogli stacjonować żołnierze, którzy jedynie czekali na jej powrót i pojmaliby ją nim zdążyłaby zrealizować choćby pierwszy krok swojego planu. I nie myliła się. Na targu spostrzegła dwóch, a cały jej dom był pilnie strzeżony, lecz ona przeszła obok nich zupełnie niezauważona.
W pierwszej kolejności skierowała się do domu państwa Hong. Otworzyła jej zdziwiona gospodyni, lecz nim ją poznała i wpuściła do środka, musiała przez dobrą chwilę tłumaczyć jej kim jest. Kobieta nieco przestraszona jak i uszczęśliwiona faktem, że widzi dziewczynę, podała jej syty obiad, jak również podała paszę jej koniu. Gdy do domu wrócił Taehyung, niemalże zszedł na zawał widząc SangMi w tak niebezpiecznym dla niej miejscu. Lecz po chwili miał być narażony na kolejny atak.
- Potrzebuję dostać się do swojego domu. – zakomunikowała dziewczyna, nie wykazując w swoim głosie ani krzty zwątpienia czy strachu.
- Czyś ty zwariowała?! – zbeształ ją mężczyzna. – Nie dość, że przyjeżdżasz tu osobiście, zamiast wysłać mi tą bransoletkę to jeszcze pakujesz się sama w kłopoty? Przecież to jak wejście prosto w paszczę lwa!
- Paszcza jest jeszcze wciąż daleko przede mną. Na razie wchodzę tylko do jego jaskini. – powiedziała bez większych emocji. – Wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy Taehyung, ale musisz zrozumieć, że ja naprawdę nie mam już niczego do stracenia. Potrzebuję tylko kogoś, kto ubezpieczałby moje tyły i pomógł znaleźć to głupie pismo. A tylko ty wiesz, gdzie ojciec mógł je włożyć.
- Jeśli chodzi tylko o ten rzekomy list od króla, to nie znajdziesz go w domu. Takie dokumenty są przechowywane w agendzie, a niestety fizyczne dostanie się tam, będzie trudniejsze niż dostanie się do twojego domu. Jeśli w ogóle jest to możliwe. – Taehyung pokręcił głową zmartwiony.
- Musi być jakiś sposób. – dziewczyna złapała się jedną ręką za głowę intensywnie myśląc. – Nie ma zamków, które nie zostałyby przez kogoś złamane. Choćbym miała wywarzyć wszystkie drzwi w agendzie dorwę ten list w swoje ręce. Muszę tylko wiedzieć dokładnie, gdzie go szukać.
- Panienko, zamierzasz się tam włamać? – Taehyungowi oczy wychodziły z orbit. – Czy ty pragniesz, żeby nawiedzał mnie rozgniewany duch twojego ojca, a moi przodkowie sprowadzili na mnie przekleństwo? Przecież jeśli coś ci się stanie...
- Nic mi nie będzie. Jeśli duchy mają kogokolwiek nękać, to tylko tego, kto wrobił mojego ojca i samego króla, który nie zbadał sprawy dokładnie. Nie martw się Taehyung i powiedz mi lepiej jak mam się poruszać po agendzie, aby znaleźć ten dokument. – uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Taehyung jedynie westchnął i poszedł po papier, żeby narysować jej plan budynku i zaznaczyć odpowiednią komnatę.
W nocy dziewczyna wyruszyła do agendy. Przy frontowym wejściu stało dwóch strażników, z którymi nie chciała mieć nic do czynienia. Poszła więc na tyły budynku próbując znaleźć jakieś drzwi lub okno. I było ich kilka, na piętrze, a z planu wynikało, że jedno w nich należało do właśnie tego pokoju, którego szukała. Tylko jak miałaby się dostać na górę? Rozejrzała się po okolicy, szukając drabiny bądź czegoś co mogłoby ją zastąpić. Znalazła jedynie dwie duże puste drewniane skrzynie, jednak nie były one wystarczające by wspiąć się na daszek między piętrami. Jedynie dosięgała go ręką, gdy stawała na palcach, potrzebowała więc jeszcze czegoś, po czym mogłaby się wspiąć. Przeszukała ponownie sąsiedztwo i ku swojej uciesze, znalazła całkiem długą linę. Okazała się być na tyle długa, by złożona na pół i przewieszona przez wystający ozdobny więzar sięgała do ziemi. Sang-Mi miała też trochę szczęścia, bo już za trzecim podejściem udało jej się przewiesić linę. Włożyła stopę w pętlę powstałą na jednym końcu, a drugą stronę liny zaczęła ciągnąć z całych sił w dół, by móc podciągnąć się do góry. Choć kosztowało ją to dużo siły i kilka razy martwiła się, że nie da sobie rady, zdyszana i spocona dotarła na piętro. Usiadła na dachówce, by zebrać trochę sił i przyjrzała się planowi budynku, by upewnić się przez które okno powinna wejść. Na szczęście, wywarzenie okna nie było tak trudne jak wspięcie się po linie, bo po zaledwie jednym kopnięciu, drewno ramy się połamało, a skuwka upadła na ziemię. Sang-Mi poczekała na zewnątrz przez chwilę, bojąc się czy nikt nie usłyszał hałasu. Ale gdy odpowiadała jej wyłącznie cisza, weszła do środka. Z trudem dostrzegła kontury jakiegoś biurka i wymacała na nim lampę, którą bezzwłocznie zapaliła. Gdy pokój rozświetliła ciepła poświata, zabrała się za przeszukiwanie szuflad i teczek. Pot wstąpił na jej skronie i kark. Bała się, że ktoś złapie ją w takim momencie i wszystko będzie pozamiatane. Przeszukała mnóstwo dokumentów, ale nie znalazła tego jednego. Miała wrażenie, że minęło niewyobrażalnie dużo czasu i lada moment ktoś wejdzie do środka, chcąc rozpocząć pracę. A noc wciąż była młoda.
„To nie ma sensu. Nigdy tego nie znajdę." dziewczyna załamała się w duchu i usiadła na podłodze, między rozsypanymi papierami. Wtedy dostrzegła jeszcze jedną, małą komódkę w rogu pokoju. Szybko doskoczyła do niej i spróbowała otworzyć jej szufladę, która oczywiście była zamknięta na klucz. Jeśli miał się tam znajdować tak ważny dokument, to nie było to wcale zaskakującym. Sang-Mi wróciła do innej szuflady, w której widziała wcześniej jakieś klucze i postanowiła sprawdzić, czy któryś z nich pasowałby do zamku.
Jednak jak na złość, żaden nie pasował. Sang-Mi znów usiadła bezsilnie na posadzce i skryła twarz w dłoniach. „Dlaczego, gdy jestem tak blisko? I co teraz? Nic nie zrobię bez tego pisma." Siedziała skulona i próbowała powstrzymać napływające do jej oczu łzy. „Że też nie mam żadnego wytrychu." Jęknęła cicho, by po chwili podnieść głowę z entuzjazmem. „A może i mam!" pomyślała uradowana i wyciągnęła z włosów szpilkę, która trzymała jej warkocz w ciasnym kucyku na czubku. Włożyła ją w dziurkę i zaczęła kręcić w różne strony, jednak nie miała wielkich nadziei. Jej zdolności w łamaniu zamków były równe zeru i bała się, że prędzej całkowicie go zniszczy niż otworzy. Jakże więc ją zaskoczył dźwięk szczęku w zamku, który mógł oznaczać tylko jedną rzecz. Pociągnęła za rączkę szuflady, która była już otwarta i zaczęła przeglądać ukryte tam pisma. Znalezienie listu od króla nie zajęło jej dużo czasu, bo znajdował się pod zaledwie trzema innymi dokumentami. Sang-Mi była tak szczęśliwa, że miała ochotę pisnąć z radości, jednak w porę się powstrzymała. Spakowała dokument do swojego plecaka i czym prędzej opuściła agendę, biegnąc ile sił w nogach do domu Honga, pochwalić się swoim osiągnięciem. Po drodze podskakiwała co chwilę i biła pięściami powietrze.
W domu Taehyung serdecznie jej pogratulował, bardziej ciesząc się z faktu, że wróciła cała i zdrowa niż że znalazła co chciała. Jego żona wyściskała dziewczynę i kazała położyć się jej spać przed dalszą drogą. Rano wyprawiła ją w podróż do stolicy i życzyła powodzenia. Wierzyła, że dziewczynie się powiedzie. Skoro aż do tej pory pozostawała wolna i żywa, to z jej uporem nie było rzeczy, która by się jej nie udała.
Koło południa Sang-Mi znalazła się pod bramą stołecznego Hanyangu. Strażnicy legitymowali każdego, kto chciał ją przekroczyć, co lekko zdenerwowało dziewczynę. Co, jeśli nie pozwolą jej wejść albo, co gorsza, zaaresztują? Wzięła głęboki oddech i wyprostowała się zbierając w sobie całą odwagę. „Nie mogą mnie zaaresztować. Nie poznają mnie. W końcu jestem przebrana za chłopaka."
- Nazwisko, imię, miasto zamieszkania, nazwisko matki i cel podróży. – odezwał się mężczyzna przy stoliku, prowadzący rejestr przybywających do stolicy.
- Kim Dae-Sung. Pochodzę z Wiryesong, moja matka pochodzi z rodziny Ahn. Przyjechałem w celach handlowych. – bez wahania posłużyła się tożsamością swojego młodszego kuzyna.
- Czym chcesz handlować? – dopytywał urzędnik znudzonym głosem. Jego praca najwidoczniej go nużyła.
- Chciałem kupić zioła do wyrobu lekarstw. – wyjaśniła Sang-Mi coraz bardziej się denerwując. Starała się jednak tego nie okazać.
- Dobrze, możesz wejść. – mężczyzna podał jej kwitek, na którym widniało pozwolenie na dwudniowy pobyt w stolicy. Sang-Mi odetchnęła z ulgą, by po chwili znów najeść się strachu. Teraz czekało ją najgorsze mianowicie, prośba o audiencję u króla, a w tym przypadku nie mogła już ukrywać kim jest. Weszła do sklepu z materiałami oraz odzieżą i skorzystała z tamtejszej przebieralni, by znów wyglądać jak dziewczyna. W trakcie przebierania się, jeszcze raz przemyślała sobie dokładnie, co zrobi, co powie i jak się zachowa. Jej serce biło tak mocno, że bała się, że wyskoczy jej z piersi nim pojawi się przed pałacową bramą.
„Nie ma odwrotu. Muszę to zrobić. Muszę ratować honor mojej rodziny. Choćbym miała przypłacić to życiem. I tak nie mam już nic do stracenia." powtarzała sobie w myślach, próbując trochę się uspokoić.
Po około pół godziny pieszej drogi dotarła na miejsce. Przywiązała swojego konia do drzewa przy poidle i czule pogładziła go po głowie, grzywie i grzbiecie.
- Być może widzimy się ostatni raz, Gromie. Przepraszam, że tak cię tu zostawiam. Mam nadzieję, że ktoś, kto cię zabierze, będzie miał dla ciebie dobre serce. Kto wie? Może Byong-Soo cię znajdzie i się tobą zaopiekuje? Do widzenia. – ostatni raz przesunęła palcami w grzywie zwierzęcia i odeszła.
- O co chodzi? – zapytał jeden z czterech strażników przy bramie, a jego ton głosu był daleki od przyjaznego.
- Mój ojciec został niesłusznie skazany na śmierć. Chcę spotkać się z królem, by prosić go o sprawiedliwość. – Sang-Mi odpowiedziała hardo nie okazując strachu przed strażnikiem.
- Wykluczone. Nie wpuszczamy nikogo bez upoważnienia, a tym bardziej rodziny skazańców. – strażnik odpowiedział niewzruszony.
- Wy nic nie rozumiecie! Muszę się spotkać z królem! Mam dowód na to, że mój ojciec jest niewinny, a król się pomylił.
- Dziewucho! – mężczyzna w mgnieniu oka wyjął miecz z pochwy i wymierzył go w stronę dziewczyny. – Jak śmiesz mówić takie rzeczy o królu? Życie ci nie miłe? Chcesz oprócz wolności stracić głowę? Twoi właściciele w ogóle wiedzą, że się tu przypałętałaś, czy może uciekłaś? Wracaj, gdzie twoje miejsce dopókim życzliwy!
- Błagam! – upadła przed strażnikami na kolana i zaczęła łkać. – Jedyne czego pragnę to sprawiedliwości. Pozwólcie mi przedstawić moją sprawę jego wysokości. To moja ostatnia nadzieja. Niech król udowodni, że jest dobrym i mądrym władcą, za jakiego uważa go lud.
Inny strażnik stojący na warcie podszedł bliżej i szepnął na ucho coś swojemu współpracownikowi. Ten jednak pokręcił głową i dalej patrzył na Sang-Mi mroźnym wzrokiem.
- Wynoś się stąd. – warknął do dziewczyny. – To moje ostatnie ostrzeżenie.
Sang-Mi błagalnie spojrzała na niego ostatni raz. Jednak nic to nie dało. Mężczyzna pracował na tym stanowisku zbyt długo, by odczuwać jakąkolwiek litość. Zupełnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Myślała, że prędzej ją zaaresztują, gdy tylko przyzna się do swojej sytuacji. Bała się, że zabiją ją na miejscu, a tym czasem nie doszło do niczego. Nie osiągnęła absolutnie nic. Podniosła się powoli z ziemi i odeszła w stronę swojego wierzchowca. Gdy złapała się siodła, by na nie wskoczyć, przypomniała sobie o broni, jaką wzięła ze sobą, a która była przewieszona na jej plecach. Jeśli nie udało jej się wejść przez uprzejmości i błaganie, to musiała użyć siły. Spojrzała na bramę by ocenić swoje szanse. Jadąc galopem może udałoby jej się przedostać przez strażników. Dosiadła konia, odwinęła broń z kawałka białego materiału i odkryła ostrze. Założyła koniowi klapki na oczy, by nie bał się wtargnąć w gromadę ludzi i ruszyła pędem do bramy. Strażnicy byli do tego stopnia zdezorientowani poczynaniem dziewczyny, że dwóch instynktownie odskoczyło na bok, ratując swoje życie, a dwóch pozostałych, w tym ten, który rozmawiał z Sang-Mi próbowali ją zatrzymać. Ostrza mieczy zabłysnęły i zbroczyły się krwią. Koń zarżał i zrzucił dziewczynę na ziemię. Ta podniosła się podpierając się na swojej broni, a wokół niej zebrała się niewielka armia uzbrojonych żołnierzy. Jeden ze strażników, trzymając się za zranione ramię kopnął w miecz dziewczyny, tak iż opadła z powrotem na ziemię.
- Nie mówiłem, żebyś się stąd wynosiła? – odezwał się złowrogo, a złość kipiała z jego oczu.
- Nie poddam się tak łatwo. Stawka jest zbyt duża, bym miała sobie tak po prostu odpuścić. – odburknęła dziewczyna. – Czy żaden z was nie ma sumienia? Jak możecie pozwalać, by niewinni ludzie cierpieli?! – zawołała z goryczą, jednocześnie czując palący i pulsujący ból w okolicach prawej kostki. – Nie skonam, dopóki sam król tego nie zarządzi!
- Ha! – zelżył z niej strażnik uśmiechając się kpiąco. – Trzeba było mówić od razu, że przyszłaś prosić o wyrok śmierci. Nie martw się. Spełnię twoje życzenie. Zabrać ją do celi. – powiedział ozięble do reszty mężczyzn, a ci bezzwłocznie ją pochwycili.
- Zostawcie mnie! – zaczęła się drzeć na całe gardło. – Muszę się spotkać z królem! Puszczajcie! Puszczajcie! – krzyczała tak przez całą drogę, gdy mężczyźni wlekli ją do aresztu. Nie uszło to uwagi służbie i przechadzającej się w około szlachcie.
- Zatrzymać się! – doszedł ich zdecydowany, władczy, kobiecy głos. Wszyscy natychmiast stanęli i obrócili się do tyłu.
- Wasza wysokość! – odparli chórem, a dziewczynę rzucili na kolana. Sang-Mi patrzyła na strojnie odzianą kobietę nie wiedząc, czy znajdzie w niej sojusznika, czy kolejnego wroga.
- Co tu się dzieje? Kim jest ta dziewczyna? Dokąd ją zabieracie? – niecierpliwie zasypała ich pytaniami.
- To tylko jakaś buntowniczka, która przed chwilą próbowała wejść na teren pałacu. Bierzemy ją do aresztu. – wyjaśnił jeden z mężczyzn, a kobieta spojrzała zagadkowo na Sang-Mi.
- Pani! Wasza wysokość! Proszę ratuj mnie! Proszę, okaż mi litość! – błagała chyląc twarz ku samej ziemi. Nie wiedziała kim dokładnie jest ta kobieta, czy jest królową, konkubiną, czy księżną, bądź księżniczką, ale była pewna, że ta kobieta ma pewną miarę władzy, by móc jej pomóc – Proszę, pozwól mi zobaczyć się z królem! Muszę przedstawić mu dowody.
- Mówicie buntowniczka? – dopytała kobieta podejrzliwie. – Jakoś nie wydaje mi się, żeby to przestraszone dziecko miało zamiar przeprowadzić bunt. W dodatku na pierwszy rzut oka widać, że jest szlachcianką. Dlaczego więc traktujecie ją jak zwierzę? Chodź za mną panienko. – uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Sang-Mi wstała, ale gdy tylko podparła się na prawej nodze znów upadła na ziemię. Nie uszło to uwagi szlachcianki, która natychmiast zbliżyła się do niej. – Co ci jest? – zapytała podenerwowana sytuacją.
- Zraniłam się w nogę, gdy weszłam na teren pałacu. – przyznała się dziewczyna.
- Wasza dwójka. – wskazała władczo na mężczyzn. – Weźcie ją pod ręce i zaprowadźcie do medyka, by opatrzył jej ranę. Ja w tym czasie pójdę uprzedzić króla i gdy będzie gotowa, przyprowadzicie dziewczynę na spotkanie.
Gdy Sang-Mi straciła z oczu kobietę, przestraszyła się, że mężczyźni mogliby zignorować jej rozkazy i wtrącić ją do więzienia, jednak posłusznie wykonali polecenie. Medyk z politowaniem pokręcił głową widząc dość głęboką ranę na nodze dziewczyny i cmoknął parę razy nim przystąpił do działania.
Dziewczynę niezwykle piekło oczyszczanie i zszywanie rany, ale starała się wytrzymać ból. Gdy było już po wszystkim, strażnicy odprowadzili ją, a właściwie odnieśli do sali, gdzie miała spotkać się z królem.
Gdy tylko wprowadzono ją do środka, uklęknęła na ziemi i pokłoniła się nisko.
- Dziękuję ci wasza wysokość za okazanie mi łaski i wysłuchanie mnie.
- Mów szybko o co chodzi. – ponaglił ją król. – Dlaczego rzuciłaś się na moją straż, żeby się ze mną spotkać?
- Nazywam się Lee Sang-Mi. Jestem córką sędziego Lee, który niedawno został oskarżony o zdradę oraz podszywanie się pod waszą wysokość. Przyniosłam dowód na to, że jest niewinny. To list, który jest sygnowany królewską pieczęcią. – wyjęła dokument ze swojego worka i podała go eunuchowi, który przekazał go monarsze. – Proszę odwołaj swój wyrok królu i uniewinnij mego ojca bym mogła go chociaż pogrzebać.
- Ten list nie jest żadnym dowodem. – odrzekł król po przejrzeniu go. – Wiem doskonale, że nigdy go nie wysyłałem.
- Z całym szacunkiem, ale skoro ten list istnieje, to ktoś musiał go napisać. – zaoponowała Sang-Mi. – I trzeba złapać właśnie tę osobę!
- Śmiesz twierdzić, że król się pomylił?! – zawołał jakiś oburzony minister. – Królu, to niedorzeczne! Dlaczego w ogóle słuchamy tej dziewki? Powinna już dawno temu zostać sprzedana do niewoli.
- Spokojnie premierze. – król zwrócił się do owego ministra i spojrzał z powrotem na dziewczynę. – Wygląda na to, że królewską pieczęć jest bardzo łatwo podrobić. Więc jaką dasz mi gwarancję, że to nie twój własny ojciec sfałszował pieczęć? I dlaczego wszystkie skarby były w waszym domu, zamiast w agendzie?
- To nie problem włamać się do agendy i wynieść z niej cokolwiek. – odpowiedziała Sang-Mi dalej odważnie się broniąc. – I jestem tego najlepszym przykładem, bo szczerze powiedziawszy, sama musiałam to zrobić, aby dostać ten list. Nie jest też problemem zakraść się do naszego domu, gdy nie ma na warcie służby. A z całą pewnością, nikogo nie było, bo nie posiadaliśmy tyle służby.
- To tylko przypuszczenia wasza wysokość. – odezwał się premier. – Szkoda tracić na nią czasu, skoro nie ma żadnych konkretnych dowodów. Każ ją odesłać i sprzedać. – machnął ręką w kierunku dziewczyny zupełnie jakby odganiał natrętną muchę. Sang-Mi ściągnęła brwi i spojrzała nieprzyjaźnie na premiera. Jeśli by mogła, usunęłaby go z tego stanowiska. Król siedział w milczeniu i myślał nad wszystkimi za i przeciw.
- Chyba masz rację, premierze. Nic nie uda się wyjaśnić w tej sprawie. – odpowiedział w końcu monarcha bez żadnych uczuć. – Straże, zabierzcie tę dziewczynę! – rozkazał.
- Nie! Proszę, nie! – krzyknęła Sang-Mi, gdy strażnicy chwycili jej ramiona. – Proszę! Miejcie litość! – zaczęła płakać i próbowała się wyrwać. Powoli traciła wszelkie nadzieje. Jednak, gdy otworzono przed nią drzwi, wpadł jej do głowy jeszcze jeden pomysł, ostatnia deska ratunku. – Byong-Soo! Mam świadka! Stójcie! Mam świadka! – zaczęła krzyczeć i wyrywać się straży jeszcze mocniej, mimo bolącej nogi.
- Stać! – zatrzymał ich król. – Co za świadek? Jaki znowu Byong-Soo?
- Przez kilka tygodni przebywał u nas żołnierz, który jak się później okazało wypełniał swoje sekretne zadanie. Nie podał nam swojego prawdziwego imienia, przedstawił się jako Byong-Soo, ale gdy już nas opuścił, zdradził mi w liście, że szpiegował mojego ojca. On wie i może zaświadczyć, że mój ojciec jest uczciwy.
- Królu to jakaś niedorzeczność! Ta dziewczyna powołuje na świadka nieistniejącego żołnierza, który na dodatek się zdemaskował. Sam zasługiwałby za to na śmierć, jak więc może złożyć wiarogodne świadectwo? Wysyłałeś królu w ogóle jakiegoś żołnierza na przeszpiegi?
- Powiedział mi o tym, jako swojej narzeczonej! Musiał jakoś wyjaśnić swoje nagłe zniknięcie! – krzyknęła zrozpaczona Sang-Mi i żałowała, że zostawiła bransoletę u Hongów. Gdyby tylko miała ją teraz przy sobie, mogłaby wykazać, że Byong-Soo, czy jakkolwiek inaczej się on nazywał, istniał. – Nikt oprócz mnie i moich rodziców nikt się o tym nie dowiedział. Proszę, poszukajcie żołnierza, który mógł podać się tym imieniem.
- Nie, to naprawdę jakiś cyrk! – wyśmiał ją premier. – Królu, jak długo zamierzasz marnować na nią czas? Jedyne co ta dziewczyna ma do powiedzenia to same kłamstwa.
- Królu, proszę! – zawołała dziewczyna, patrząc z bólem na monarchę. – Pozwól mi wykazać prawdę! Dowiem się, kto podrobił list i przyprowadzę go do ciebie. Proszę!
- Dosyć! – król powstał z miejsca. – Próbujesz jedynie odwlec swoją karę. Przestań zawracać mi głowę zmyślonymi historyjkami! Fakty są takie, że ani nie napisałem tego listu, ani nie wysłałem żadnego żołnierza na przeszpiegi do tej waszej wioski, a ludzie, którzy faktycznie zostali pokrzywdzeni, odzyskali swoje pieniądze. Dla mnie sprawa jest zakończona i nie chcę więcej słyszeć o niej ani jednego słowa! Natychmiast ją wyprowadźcie i dopilnujcie, by otrzymała swoją karę!
- Jestem niewinna! Puszczajcie mnie! – krzyczała Sang-Mi na próżno walcząc ze strażnikami. – Tak się nie godzi! Co z ciebie za władca?! Gdzie tu niby jest sprawiedliwość?! Taki władca jest wstydem dla swoich poddanych! Bodajbyś sczezł okrutniku! – zaczęła przeklinać króla, za co jedynie została uderzona w twarz przez jednego ze strażników, wskutek czego straciła przytomność.
_______________________________________
Hm, hm? I co teraz będzie z Sang-Mi?
Rozdział ten dedykuję @perykiel, bo dzięki jej nieskończonej "The crown" czułam jakiś opowieściowy niedosyt i dostałam motywacji, żeby coś samej napisać. A tak swoją drogą to książka jest super i mam nadzieję, że jej autorka wkrótce ją skończy i dowiem się jak się skończy. :')
I oczywiście polecam :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro