Rozdział 2
Nazajutrz Sang-Mi obudziło stukanie w jej okno.
- Sang-Mi onni! – nawoływał dziewczęcy głos. Zaspana dziewczyna podeszła do okna, żeby sprawdzić, o co chodzi. Rozpoznawała głos, a w myślach wyobrażała już sobie roześmianą twarz jego właścicielki.
- Aa! – krzyknęła krótko Sang-Mi, gdy tuż po rozsunięciu okna trafił ją w czoło mały kamyczek i natychmiast przytknęła dłoń do obolałego miejsca.
– Onni! – wielkooka dziewczyna o wąskich ustach krzyknęła zza muru przerażona. – Onni, przepraszam, naprawdę nie chciałam! Nic ci nie jest? – wychylała się zza płotu jak najbardziej tylko mogła, żeby móc dostrzec Sang-Mi. Ta jedynie gestem ręki zakomunikowała, że wszystko z nią w porządku i przywołała gościa do siebie.
- Podejdź bliżej. – zachęciła znajomą, a gdy ta właśnie tak zrobiła, pstryknęła ją palcem w czoło. – Eun-Hwa, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie rzucała kamykami w moje okno? Ostatnio skończyło się dziurą w materiale, dziś guzem na moim czole. Czy następnym razem wybijesz mi oko?
- Przepraszam, już nie będę. – powiedziała Eun-Hwa skruszona. – Ale ty mnie nigdy nie słyszysz, gdy cię wołam, więc potrzebuję czegoś, co cię obudzi.
- Bo o tej porze zawsze jeszcze śpię. – ziewnęła starsza dziewczyna. – Więc? Co się stało, że przychodzisz tak wcześnie? Jeszcze koguty nawet nie piały.
- Chciałam powiedzieć ci już wczoraj, ale było już za późno. Nie uwierzysz, kto przyjechał do naszego miasta.
- Król? – Sang-Mi odpowiedziała pytaniem, nieco znudzona, jak gdyby nigdy nic.
- Nie. – Eun-Hwa zaprzeczyła zawiedziona. – Dwóch młodych szlachetnie urodzonych braci. Są tak nieziemsko przystojni, że aż nie umiem powiedzieć, który jest piękniejszy. Słyszałam, że dziś idą się zabawić do domu Orła. Co ty na to, żeby iść tam wieczorem i ich poznać? – zapytała pełna ekscytacji.
- Zwariowałaś? Chcesz iść do domu publicznego? Poza tym cię nie wpuszczą. – Sang-Mi pstryknęła palcem w jej czoło. – Za młoda jesteś.
- Ale ty nie jesteś. Ciebie na pewno by wpuścili i mogłabym wejść razem z tobą. – EunHwa nie traciła nadziei.
- Nawet o tym nie myśl. Tak czy siak, nie mogę iść. Wyruszamy dziś do portu po towary, więc wrócę dopiero jutro. – wyjaśniła Sang-Mi.
- Akurat dzisiaj? Naprawdę, nie mogliście tego zaplanować na inny dzień? Tak, to tylko starymi pannami zostaniemy.
- Eun-Hwa, akurat ty się tym martwić nie musisz, masz jeszcze sporo czasu.
- Jakie sporo czasu? Mam już 16 lat. Powinnam mieć już przynajmniej jakiegoś amanta u boku. Ale w tej zapyziałej mieścinie nie ma nikogo, kto mógłby do mnie mierzyć. Sami niewykształceni chłopi albo obleśni starcy bez zębów.
- Albo tacy, jak urzędnik Kang. – dodała panna Lee.
- No właśnie! Nie mogę przepuścić takiej niepowtarzalnej okazji. Z tobą, czy bez ciebie, pójdę tam. Kto wie, może uda mi się jakoś wejść.
- Och, Eun-Hwa, błagam cię, nie idź tam. Przecież oprócz tych twoich szlachciców, mogą się tam kręcić jakieś niebezpieczne typy.
- Oj nie przesadzaj... - jęknęła Eun-Hwa znudzona kazaniem starszej przyjaciółki.
- Wcale nie...
- Cicho! – dziewczyna przerwała Sang-Mi i nagle się nastroszyła. – Słyszałaś to? – zapytała podejrzliwie i zamilkła. Zza rogu domostwa doszedł ich dźwięk męskiego głosu. – Ktoś ćwiczy szermierkę?
- Może to Taehyung. Bądź co bądź umie posługiwać się mieczem.
- To nie on. Brzmi na kogoś młodszego i pełniejszego wigoru. Może to złodziej? Chodź, sprawdzimy.
- Poczekaj! – zawołała Sang-Mi, gdyż niecierpliwa i lekkomyślna przyjaciółka już pobiegła, zapominając, że jej onni jest we wnętrzu domu, a nie w ogródku. Co więcej, jeśli rzeczywiście miałby to być złodziej, to co taka delikatna Eun-Hwa mogłaby mu zrobić?
Nim Sang-Mi przeszła do właściwej części ogrodu, Eun-Hwa już była na miejscu i zaczęła działać.
- Złodziej! – zaczęła krzyczeć biegnąc na domniemanego przestępcę, którym w rzeczywistości był Byong-Soo. Był tak zaskoczony, że z wrażenia upuścił drewniany kij, z którym ćwiczył i zupełnie nie zareagował, gdy dziewczyna zaczęła okładać go piąstkami. Dopiero po kilku uderzeniach, zaczął się osłaniać.
- Hej! Co ty robisz? Przestań! – zaczął jej rozkazywać, ale Eun-Hwa nie miała zamiaru go słuchać. W końcu Byong-Soo się zniecierpliwił i złapał ją za nadgarstki uniemożliwiając jej dalsze ruchy.
- Puść mnie! – pisnęła Eun-Hwa przestraszona.
- Nie. Najpierw powiedz, coś za jedna. – szarpnął jej rękami. – Dlaczego okładasz mnie pięściami? Masz pojęcie kim jestem?
- Jesteś złodziejem!
- Jestem... – uniósł się Byong-Soo, po czym natychmiast wpadł w zakłopotanie. – Nie jestem żadnym złodziejem! Od wczoraj tu jest mój dom. A ty kim jesteś, że bijesz obcego mężczyznę? – strzepnął ręce puszczając nadgarstki dziewczyny.
- Akurat ci uwierzę. – Eun-Hwa zamachnęła się, żeby znów go uderzyć.
- Byong-Soo! – zawołała Sang-Mi, która w końcu przybyła na miejsce.
- Panienko Lee! – chłopak ucieszył się na jej widok i ukłonił, a Eun-Hwa spojrzała na obojga zdezorientowana. – Powstało tu jakieś nieporozumienie. Przepraszam, że cię obudziłem.
- Nic się nie stało, już dawno nie spałam. – uspokoiła go Sang-Mi . – Powinnam wam chyba wyjaśnić tę niezręczną sytuację. To jest moja przyjaciółka, Eun-Hwa, córka uczonego Parka. – przedstawiła nastolatkę. – A to jest Choi Byong-Soo, nasz... – zacięła się nie umiejąc określić jego statusu. Nie był już szlachcicem, sługą też nie ani członkiem rodziny. Żebrakiem też nie chciała go nazywać.
- Jestem nowym służącym. – wyręczył ją chłopak, ale Sang-Mi wcale się to nie spodobało i zrobiła zażenowaną minę.
- Aha... – powiedziała podejrzliwie Eun-Hwa, dalej przypatrując się dwójce.
- Panno Park, mam nadzieję, że nie zraniłem cię w żaden sposób. Najmocniej proszę, abyś mi wybaczyła i uznała to za nieporozumienie. – ponownie ukłonił się Byong-Soo.
- Cóż, ja też nie postąpiłam słusznie, pochopnie uznając cię za rabusia. – powiedziała z pewną miarą dumy, niechętnie przyznając się do błędu. – Więc nie jesteśmy już sobie nic dłużni.
- Eun-Hwa, robi się już późno i muszę iść przygotować śniadanie. – rzekła Sang-Mi. – Odprowadzę cię do wyjścia, dobrze?
- Powiedz szczerze... – zaczęła po drodze nastolatka. – Ten cały Byong-Soo wcale nie jest waszym służącym. Przyznaj się, to twój adorator? To takie urocze - przyszedł z samego rana, żeby cię odwiedzić. Czemu nic mi nie powiedziałaś? – zapytała z wyrzutem.
- Bo to nie jest żaden adorator. Innym razem wyjaśnię ci, kim on jest i co tu robi. To długa historia i dziś nie mam już czasu na pogaduchy.
- No dobrze. Ale obiecaj mi, że jak wrócisz, wszystko mi wyjaśnisz.
- No masz! Obiecuję. – uśmiechnęła się Sang-Mi i pomachała na pożegnanie. Potem szybko pobiegła do domu, aby zacząć przygotowywać posiłek. Gdy weszła do spiżarni, zastała już tam Byong-Soo.
- Och, a co ty tu robisz? – zapytała zaskoczona jego obecnością.
- Pomyślałem, że pomogę zrobić śniadanie. I zacząłem już wybierać produkty.
- Pokaż to. – wyrwała mu koszyk z rąk, będąc pewna, że znajdują się w nim same bezwartościowe produkty. Bo w końcu co mężczyzna, a w dodatku szlachcic mógłby wiedzieć o gotowaniu. Jednak ku jej wielkiemu zdziwieniu wszystkie składniki do siebie pasowały, a brakowało tylko paru drobnych przypraw.
- Panienko... – odezwał się Byong-Soo zawstydzony. – Czy mogłabyś to zostawić mnie?
- Dlaczego? – zapytała dziewczyna nie rozumiejąc jego reakcji.
- Myślę, że to dość nieodpowiednie, żebyś gotowała będąc w koszuli nocnej. – wyjaśnił skrępowany. Sang-Mi szybko spojrzała na swój strój i upuściła kosz z jedzeniem na ziemię. Zorientowała się, że przez górną część piżamy prześwitują jej obojczyki, a ona stoi tak odziana tuż przed obcym mężczyzną.
- Przepraszam! – pisnęła i natychmiast wybiegła ze spiżarni. Miała ochotę zapaść się pod ziemię lub głębiej, gdyby było to możliwe. – To wszystko przez tą Eun-Hwę! Czy ona musi być taka w gorącej wodzie kąpana? – zaczęła narzekać, przebierając się. Jej służąca Soh-Ra nic na to nie powiedziała. – Ale co ten Byong-Soo robił w ogrodzie tak wcześnie rano?
- Chyba nie próbował niczego ukraść? – odpowiedziała zmartwiona Soh-Ra, a Sang-Mi spojrzała na nią z trwogą. – Nie, nie. – służąca zaraz zaprzeczyła, żeby uspokoić swoją panią. – Tej nocy służący wciąż byli na warcie, więc wszystko by widzieli.
- Oh, Soh-Ra! – zawołała smutno Sang-Mi. – Co ja zrobię, gdy odejdziesz? Tak bardzo chcę, żebyś została.
- Będziesz mogła mnie przecież odwiedzać, panienko. Też wolałabym tu zostać, bo nie wiadomo, jak będą mnie traktować w nowym miejscu. Ale rozumiem, że tak trzeba.
- Soh-Ra, gdyby źle cię traktowali, natychmiast mi powiedz. Zabiorę cię stamtąd.
- Panienko...! – rozczuliła się Soh-Ra i przytuliła do swojej pani.
Gdy Sang-Mi się oporządziła, poszła z Soh-Rą do kuchni i razem z Byong-Soo zaczęły gotować. Soh-Ra obserwowała chłopaka czujnie, nie dążąc go pełnym zaufaniem. Czuła całą sobą, że coś z nim jest nie tak, ale bała się odezwać w jego obecności.
- Ugh! – sapnęła niecierpliwie. – Daj mi to, bo już nie mogę patrzeć jak męczysz się z tymi ziemniakami. – powiedziała z lekką pogardą.
- Soh-Ra, jesteś niegrzeczna. – zwróciła jej uwagę Sang-Mi.
- Niegrzeczna? – zdziwiła się służka. – Panienko, a niby co w tym niegrzecznego? Przecież mamy równy status, a Byong-Soo musi się jeszcze duuużo nauczyć. Przecież za chwilę albo nic nie zostanie z tych ziemniaków, albo będziemy jeść pyry z paluszkami. Zobacz Byong-Soo, jakie grube ścinki. Wiesz dla ilu więcej osób by starczyło? Gdybyś był kucharzem w wojsku Dżurdżeni już dawno, by nas podbili, bo przez ciebie żołnierze nie mieliby co jeść. Patrz i ucz się. – wzięła ziemniaka i zaczęła obierać. – Powolutku i cienko. A nie jakby siekierą ciosane.
Byong-Soo ze zdumieniem i w milczeniu przypatrywał się pracy służącej, a swoim głębokim skupieniem wymalowanym na twarzy rozbawił Sang-Mi.
- O, Byong-Soo, tu jesteś. Wszędzie cię szukałem. – do pomieszczenia wszedł Taehyung. – Choć ze mną szybko. Mam dla ciebie zadanie.
- Dobrze, już idę. – Byong-Soo ruszył za wąsatym mężczyzną.
- Zakładam, że pewnie nigdy nie czyściłeś konia. Na pewno miałeś od tego służących.
- Czyściłem. – odpowiedział dumnie chłopak zaskakując przełożonego. – Kocham konie, są moją pasją, dlatego zawsze samodzielnie zajmowałem się moją stadniną. Służący jedynie pomagali mi uprzątnąć zagrody.
- To świetnie! Bo tym się właśnie będziesz zajmował. Pan zamierza sprzedać konie, więc trzeba o nie dobrze zadbać, żeby uzyskać jak najwyższą cenę. Tylko jeden zostaje, ale nim się nie musisz zajmować. To jest koń panienki, ten czarny na końcu.
- A nie trzeba go przygotować do drogi?
- Trzeba. Ale tylko do niego podejdź, to zapewne spróbuje cię kopnąć, gdy tylko wyciągniesz rękę w jego kierunku. Dlatego panienka sama się tym zajmie.
- Rozumiem. – powiedział Byong-Soo i zabrał się do pracy. Jednak słowa Taehyunga bardziej niż zniechęcenie wzbudziły w nim ciekawość wobec charakternego konia. Chciał się przekonać jak zadziorne potrafi być to stworzenie, mimo iż wiedział, że to igranie z ogniem i może się to okazać tragiczne.
- Hej piękny. – odezwał się do siwego jabkowitego konia stojącego obok i wszedł do jego kojca. – Według tabliczki nazywasz się Strzała, tak? Trzeba cię porządnie wypucować, żebyś lśnił na targu. Zobaczysz, tak cię wystroję, że ludzie z całej wsi ustawią się, żeby cię kupić. – mówiąc to, poklepywał rumaka, aby go ze sobą oswoić. – Słyszałem pogłoski, że twój kolega z sąsiedniej zagrody nie jest w najlepszych stosunkach z ludźmi. – kontynuował rozmowę z koniem w trakcie czyszczenia mu kopyt. – Słuchaj Strzała, nie mógłbyś mu szepnąć, żeby trochę lepiej się zachowywał? Przez to panna Sang-Mi musi się nim w pojedynkę zajmować. A kto to widział, żeby szlachcianka brudziła się w stajni? Tak nie może być. To jak? Pomożesz? – koń stał bez ruchu, zupełnie zignorowawszy słowa Byong-Soo. – Hmm... widzę, że chyba jesteście ze sobą w jakiejś solidarności. – koń wstrząsnął swoją grzywą tak, jakby potwierdzał. – No cóż, chyba będę musiał sam to załatwić. – westchnął i zabrał się za mycie i szczotkowanie Strzały. Gdy skończył, postanowił zaryzykować i zapoznać się z karym sąsiadem.
- Grom. – przeczytał na głos jego imię. – Muszę przyznać, że imię całkiem adekwatne do charakteru. – Nie wszedłszy do zagrody spróbował pogładzić go po pysku. Grom nieufnie powąchał jego dłoni. – Tak, nie bój się. Nie zrobię ci żadnej krzywdy. Inaczej twoja pani wyrzuciłaby mnie na ulicę. – zachęcił go Byong-Soo, a koń dał się pogładzić. – Ha, no proszę jednak nie jesteś taki straszny jak cię malują. Myślę, że pan Taehyung po prostu za tobą nie przepada i dlatego wygaduje takie głupoty, prawda? – jakby w odpowiedzi Grom parsknął, a Byong-Soo się zaśmiał. – Wiesz kolego, bardzo chciałbym wyręczyć panienkę i przygotować cię do drogi. – zaczął otwierać bramkę kojca. – Pozwolisz, że dziś to ja się tobą zajmę?
Ponieważ koń stał spokojnie, chłopak bez zwlekania wszedł do środka. Westchnął z podziwem, gdy zobaczył rumaka w pełnej krasie. Był to naprawdę piękny i dostojny koń, jakich mało. Mięśnie niczym wykute w rzeźbie gładko odznaczały się pod skórą.
- Przypominasz mi bardzo mojego konia, którego dosiadałem w dzieciństwie. Heh, to raczej nie możliwe, żebyś nim był, ale chciałbym, aby tak było. Tęsknię za moją stadniną. W zasadzie nawet cieszę się, że mogę się wami tu zajmować. Daje to wrażenie jakbym był we własnym domu.
- Byong-Soo, jesteś tu? – dobiegł go głos Sang-Mi.
- Tak! Tu jestem panienko! – zawołał.
- Och nie! – zlękła się dziewczyna, gdy spostrzegła, że chłopak jest w zagrodzie jej konia. – Byong-Soo, uważaj, wyjdź stam... – nie dokończyła widząc, że bezproblemowo zajmuje się Gromem.
- Nie martw się panno Sang-Mi. Wszystko jest pod kontrolą. – uśmiechnął się zdegradowany szlachcic.
- Jak to możliwe? – zapytała zdziwiona szlachcianka. – Przecież on nie pozwala zbliżyć się nikomu prócz mnie i mego ojca. A ty, nie dość, że jesteś mu całkiem obcy, to jeszcze założyłeś mu siodło.
- Widzisz panienko, mam specjalny dar i rozumiem język koni. Dlatego nie ma żadnej klaczy ani rumaka, który nie byłby mi posłuszny.
- Naprawdę?! – odrzekła zdumiona. – Też bym tak chciała. – dodała, na co Byong-Soo zaśmiał się dyskretnie.
- Panienko, ja żartowałem. Uważam, że problemy nigdy nie leżą po stronie koni tylko ludzi, którzy nie potrafią się z nimi obchodzić. Konie są szczere i prostolinijne. Nie można ich oszukać ani one nigdy nie zawiodą. Gdy stają się nieprzyjazne to nie dlatego, że są agresywne, tylko boją się.
- Tak, to prawda. Grom wiele wycierpiał od poprzednich właścicieli, dlatego nie ufa ludziom. Razem z ojcem uratowaliśmy go przed śmiercią, dlatego tylko nas się słucha. No a teraz również ciebie. To naprawdę niesamowite, że podporządkowałeś go sobie z taką łatwością. Jestem pod wielkim wrażeniem twoich zdolności w kontaktach z końmi. – Sang-Mi wyraziła swój wielki zachwyt i uznanie, jednocześnie głaszcząc rumaka.
- To nic takiego. – odpowiedział skromnie Byong-Soo również gładząc kare włosie. – Wystarczy kochać je całym sercem. – dodał i niespodziewanie trafił na wąskie palce Sang-Mi. Speszeni, oboje szybko zabrali ręce i wbili wzrok w podłogę.
- Dziękuję ci bardzo, że zrobiłeś to za mnie. – w końcu pierwsza odezwała się Sang-Mi.
- Nie ma za co. Polecam się na przyszłość.
- Ach, z tego wszystkiego zapomniałam o jedzeniu. Przyniosłam ci śniadanie. Zostało tam na zewnątrz w drewnianym pudełku. Odprowadzisz mnie?
- Oczywiście! Dziękuję za jedzenie.
- Drobiazg. Miałabym jednak do ciebie pewną osobistą prośbę.
- Jak mogę ci służyć?
- Chodzi o Eun-Hwę, którą poznałeś rano. Chce wybrać się dzisiaj na zabawę do domu Orła, bo chce poznać przyjezdnych szlachciców. Jest uparta i lekkomyślna, więc boję się, że wpakuje się w kłopoty albo coś gorszego. Byłabym dużo bardziej spokojna, gdyby ktoś jej przypilnował. – wyjaśniła. – Zrobiłbyś to dla mnie?
- Zaraz, zaraz. Przecież taka młoda dama w ogóle nie powinna wybierać się do takiego miejsca. Panienko, dlaczego sama jej tego nie wybiłaś z głowy? – zapytał próbując ukryć oburzenie. – Chyba nie zamierzałaś iść razem z nią?!
- W żadnym wypadku!
- W takim razie powinnaś powiedzieć o tym jej rodzicom. Niech oni każą zostać jej w domu.
- To nie zadziała. Nie z Eun-Hwą. Jeśli coś sobie postanowi, to nawet zamknięcie jej w pokoju na cztery spusty nie pomoże.
- Hmm... niemniej jednak obawiam się, że nie będę mógł tam pójść i jej pilnować. – odparł Byong-Soo. – Ale nie martw się. Znajdę sposób, żeby panna Park była bezpieczna.
- Na pewno? Nie zawiedziesz mnie? – dopytywała zatroskana dziewczyna.
- Nie zawiodę. To sprawa mojego honoru. Ale na przyszłość powiem, że powinnaś dobierać sobie bardziej rozważnych przyjaciół.
- Sang-Mi, co ty tam robisz tak długo?! – z dziedzińca zawołała ją matka. – Chodźże tu szybko! Musimy już jechać. O, Byong-Soo, pomóż nam zaprząc konia.
Młodzi szybko podbiegli do pani domu. Panna Lee pomogła matce wsiąść na wózek po czym dołączyła do niej. Gdy wszystko było gotowe, Sang-Mi wstrząsnęła lejcami i Grom ruszył.
- Bezpiecznej podróży! Wracajcie szybko! – zawołał na pożegnanie Byong-Soo i wrócił do stajni.
Zajmując się resztą koni zastanawiał się, jak skontaktować się z Chung-Soonem. Tylko jego przyjaciel mógł mu pomóc i zaopiekować się panną Park. „Może będę mógł pójść z zarządcą Taehyungiem na targ, żeby sprzedać konie i tam spotkam Chung-Soona." – myślał chłopak. „Ale może lepiej i tak powiedzieć o tym sędziemu. On będzie mógł porozmawiać z państwem Park i powstrzymać tę trzpiotkę."
Na jego szczęście, Taehyung zgodził się zabrać go ze sobą na targ, dzięki czemu mógł skontaktować się z przyjacielem i dotrzymać obietnicy złożonej Sang-Mi.
Dzień był bardzo pracowity i Byong-Soo nawet nie zauważył, gdy zrobiło się ciemno. Prowadził teraz życie zupełnie inne niż znał. Dotychczas było mnóstwo dni, gdy nie wiedział co ze sobą zrobić i jedynie wyczekiwał wieczoru. Ale teraz w końcu był urobiony po łokcie i bardzo mu się to podobało.
Pani Ahn z córką wróciły dopiero następnego dnia pod wieczór z wozem obładowanym po brzegi. Sędzia Lee wyszedł im na przeciw, aby ciepło je powitać. Bardzo się o nie martwił za każdym razem, gdy wyruszały w taką podróż, a tym bardziej teraz, gdy szły same, bez służących.
- Udało wam się wszystko kupić? – zapytał ciekawy, pomagając rozpakować ładunek.
- Prawie. – odpowiedziała Sang-Mi. – Wyobrażasz sobie ojcze, że w całym porcie nikt nie miał korzenia tarczycy? Musiałyśmy w drodze powrotnej zajrzeć na targ w stolicy, ale niestety tam wszystko jest droższe.
- No trudno. – westchnął sędzia. – Rozumiem, że jest to niezwykle ważny produkt.
- Tak. Bez niego nie możemy zrobić większości lekarstw. Jednak jest to bardzo dziwne, że na rynku są takie braki. Zawsze mogłyśmy dostać ją bez problemu.
Po tym, jak wszystko zostało rozpakowane, Sang-Mi znalazła Byong-Soo, żeby chwilę z nim porozmawiać. Siedział na tylnej werandzie od strony ogrodu, więc przysiadła się obok niego.
- Dobrze cię widzieć panienko Sang-Mi. Jak się czujesz po podróży? Nie jesteś zmęczona?
- Troszeczkę. Chciałam zapytać o Eun-Hwę. Udało ci się kogoś do niej posłać?
- Tak. Całe szczęście, że się o nią martwiłaś. Pewien mój znajomy zgodził się pomóc. Według jego relacji w pewnym momencie zrobiła się, krótko mówiąc, burda, więc wyciągnął ją stamtąd i odprowadził do domu. Ale powiedział, że jej matka była tak zdenerwowana, że o mało ich obojga nie rozerwała na strzępy.
- Biedni. Mam nadzieję, że uda mi się jutro odwiedzić Eun-Hwę i ją pocieszyć. Pewnie musi być roztrzęsiona. Chciałabym, żeby wreszcie dorosła. W każdym razie dziękuję, że dotrzymałeś obietnicy. A jak ty się czujesz? Co robiłeś, gdy mnie nie było? Ciężko pracowałeś?
- Wczoraj wraz z Taehyungiem sprzedaliśmy konie, a potem odprowadziliśmy służących do ich nowych domów. Natomiast dziś sędzia zaprowadził mnie na budowę w sąsiedniej wiosce. Był tam pożar i trzeba odbudować lub odnowić kilkanaście domów. Dzisiaj gasiliśmy zgliszcza i sprzątaliśmy. Jutro mamy nosić materiały.
- To musiało być bardzo wyczerpujące. – przejęła się Sang-Mi. – Dasz radę?
- Tak, z całą pewnością. Nie musisz się o mnie martwić, panienko. Muszę tylko wyjąć sobie małą drzazgę z dłoni, bo doprowadza mnie do szału. – Byong-Soo zaczął skubać sobie rękę.
- Mogę zobaczyć?
- Nie trzeba. Poradzę sobie.
- No jak taki masz plan na poradzenie sobie, to tylko zakażenie ci się wda. Idź do kuchni, a ja przyniosę potrzebne rzeczy i zajmę się tym. – poleciła dziewczyna i wstała.
- To nic takiego. Naprawdę nie musisz się mną kłopotać. – nalegał Byong-Soo.
- Do kuchni marsz w tej chwili. I to nie jest prośba. – stanowczo rozkazała Sang-Mi, kategorycznie wskazując palcem na odpowiednie pomieszczenie. Byong-Soo ukrył chęć parsknięcia głośnym śmiechem i jedynie uśmiechnął się przyjaźnie tak, jakby wykonanie tego polecenia sprawiało mu wielką przyjemność, by następnie posłusznie pójść do środka.
- Panienko, zawsze się tak o wszystkich troszczysz? – zapytał młodzieniec. Gdy Sang-Mi tylko otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, dodał: – Czy tylko o mnie? Bo jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, żebyś z takim zapałem i jednocześnie delikatnością wyciągała drzazgi swoim klientom.
Dziewczyna natychmiast się zarumieniła i przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć.
- Oczywiście, że dbam o wszystkich, którzy tego potrzebują. Ale nie jestem wszechwiedząca, więc dopóki ktoś mi nie powie o swojej potrzebie, raczej nie będę w stanie mu pomóc. – odpowiedziała z trudem ukrywając wstyd za maską obojętności, przez co brzmiała, jakby się obraziła.
Dobrze wiedziała jak nieszczera była. Z jakiegoś powodu, gdy przebywała z Byong-Soo, zupełnie nie obchodzili jej inni ludzie; troszczyłaby i opiekowałaby się tylko nim. Również on czuł, że Sang-Mi ukrywa przed nim swoje uczucia, ale w tym momencie nie chciał jeszcze ich odkrywać.
- W którą stronę jest ta wioska, w której pracujesz? – zmieniła temat.
- Na wschód. W zasadzie północny wschód. Dlaczego pytasz?
- To nawet dobrze się składa. Chciałabym pójść jutro rano odwiedzić Eun-Hwę. Odprowadziłbyś mnie? To po drodze.
- Chętnie, ale panno Sang-Mi, wychodzę bladym świtem. To nie problem?
- Ach, nie pomyślałam o tym. Wszyscy na pewno będą jeszcze spać. To pójdę sama. – dziewczyna wyruszyła ramionami. – A, no i skończyłam. – zakomunikowała z opóźnieniem. – Możesz już iść.
- Dziękuję. Dobranoc. – odpowiedział chłopak z uśmiechem i poszedł do wyjścia.
- Dobranoc Byong-Soo. Uważaj na siebie na tej budowie.
W odpowiedzi odwrócił się i nie odezwawszy się, posłał jej ostatni uśmiech mówiący: dziękuję za troskę, będę uważać, więc nie musisz się martwić. I wyszedł. Sang-Mi oparła łokcie na stole, a głowę ułożyła na dłoniach i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w drzwi rozmarzona. Nie potrafiła dokładnie tego określić, ale było w nim coś, co sprawiało, że chciała spędzać z nim więcej czasu. Lecz im dłużej o tym myślała, tym bardziej narastał w niej tęskny smutek, a blizny z przeszłości otwierały się.
Następnego dnia udała się do Eun-Hwy. Odźwierny powitał ją serdecznie i kazał zaczekać na dziedzińcu.
- Dzień dobry pani Kim! – przywitała się uprzejmie z matką przyjaciółki i panią domu, która jako pierwsza wyszła jej na spotkanie. – Przyszłam zobaczyć się z Eun-Hwą. – wytłumaczyła dziewczyna. Jednak wzrok pani Kim nie był przyjaźnie nastawiony.
- Sang-Mi, ty niepoprawna dziewucho! – wrzasnęła na młodą. – Ja ci dam spotkać się z moją córką. Jak ja cię zaraz kijem przetrzepię, to odechce ci się tych głupich pomysłów! Choć no tu tylko!
Sang-Mi natychmiast odskoczyła do tyłu i widząc, że kobieta jest całkiem poważna, zaczęła uciekać przed nią po dziedzińcu.
- Pani Kim, bardzo proszę się nie denerwować. Ja wszystko wyjaśnię. – mówiła i próbując ją udobruchać, uśmiechała się w nieco głupi sposób. – To nie był mój pomysł.
- Śmiesz zrzucić całą winę na Eun-Hwę?! Już ja cię znam! Gdyby nigdy cię nie poznała, na pewno nie byłoby problemów!
- Proszę pani, kiedy ja naprawdę próbowałam ją powstrzymać! I nawet nie było mnie w mieście.
- Ja wiem. – kobieta stanęła, bo dostała już zadyszki i złapała się pod boki. – I nawet posłałaś służącego, żeby mnie uprzedził. I co z tego? Ta dziewczyna i tak się wymknęła. – wygrażała machając kijem. – Niby od kogo nauczyła się tego nieposłuszeństwa, jak nie od ciebie?! Osz ty! – znów zaczęła gonić Sang-Mi. W końcu złapała ją za ucho i pociągnęła w dół tak, że dziewczyna wylądowała na ziemi.
- Pani Kim, proszę mi wybaczyć! Przecież Eun-Hwa nie była tam całkiem sama.
- Była z obcym mężczyzną! I włóczyła się z nim po nocy! Czy ty chcesz doprowadzić mnie do śmierci?
- To nie był nikt obcy. To mój przyjaciel. Wiedziałam, że Eun-Hwa może próbować się wymknąć, więc kazałam mu jej pilnować.
- Powinnaś kazać mu ją powstrzymać. – odrzekła pani Kim i zamachnęła się z kijem. Sang-Mi pisnęła przestraszona, ale nie doznała bólu. Kij upadł na ziemię, a nieprzyjemny ból ucha minął. – Wstawaj. – rozkazała kobieta. – Ostatni raz ci daruję. Zapamiętaj. Tylko dlatego, że twój ojciec jest sędzią, nie stłukłam cię jeszcze na kwaśne jabłko. Ale jeszcze raz spotkasz się z moją córką, nie będę zważać na twoje pochodzenie. Zrozumiano?
- Tak proszę pani. Nie będę już sprawiać problemów. Przepraszam. – Sang-Mi się ukłoniła i odeszła. Było jej głupio i smutno, że mimo jej starań i tak doszło do poróżnienia. W dodatku straciła kontakt z przyjaciółką.
Czuła, że od zawsze przyciągała do siebie wyłącznie kłopoty. Jeśli nie powodowała ich sama, robili to ludzie, z którymi się wiązała. Szczególnie jeden człowiek w jej życiu był jakby skupiskiem nieszczęść. To on tak naprawdę sprawił, że Sang-Mi i jej przyjaciółka były dość nieprzewidywalne i nie do końca posłuszne. Działał wbrew wszystkiemu, ale fakt, że robił to z czystych i szczerych pobudek oraz nienasyconej ciekawości świata sprawiał, że wszyscy mu wybaczali. Jedynie Sang-Mi nie mogła wybaczyć sobie i jemu dnia, gdy odszedł na dobre, a wizja żółtego latawca i krwi, płynącej po piaszczystej drodze, prześladowała ją nocami. Również teraz wspomniała tamtą chwilę i rozpłakała się. Jej emocje potęgowały się tym bardziej, że za dwa dni przypadała rocznica jego śmierci.
Gdy tylko wróciła do domu, zabrała się za zrobienie prania nad pobliską rzeką, żeby móc zająć umysł czymś innym. Nawet nie zorientowała się, kiedy upłynęło pół dnia i słońce zdążyło już zejść z zenitu. Myślała, że da radę jeszcze iść na rynek i pomóc swojej matce, ale gdy skończyła rozwieszać mokre ubrania, jej rodzicielka już wróciła do domu.
- A ty tutaj! – zawołała pani Ahn nieco zdziwiona. – Dobrze, że wyprałaś ubrania. – pochwaliła ją. – Pomożesz mi zrobić obiad? Dziś będzie twoje ulubione japche [czyt. dżapcie].
- Oczywiście. – odparła dziewczyna i poszła za matką do kuchni.
- A co słychać u panienki Park? Widziałaś się z nią dzisiaj prawda? Słyszałam, że jej rodzice znaleźli jej kandydata na męża.
- Niestety, przez wczorajsze wydarzenia, jej matka zabroniła mi się z nią więcej widywać. Ale Eun-Hwa niczym mi się nie pochwaliła. Nie wiedziałam, że będzie miała narzeczonego. – dodała trochę smutno.
- Nie martw się skarbie. Twój ojciec nie długo kogoś ci znajdzie. Nie pozwolimy ci pozostać samej do końca życia.
- Wiem. Bardziej jednak martwię się czy będę w stanie jeszcze kogoś pokochać. – SangMi wyraziła swoje zmartwienie.
- Na pewno. Masz w swoim serduszku tyle ciepła i miłości, że choćbyś obdarowała nią cały świat, to jeszcze by ci jej zbywało. I znajdziemy ci kogoś, kogo z łatwością pokochasz. Kto będzie się troszczył o ciebie i dzielił twoje zainteresowania. Kogoś, kto kocha ludzi równie mocno co ty. Więc nie musisz się martwić, tylko jeszcze trochę cierpliwie poczekać. – pocieszyła ją, pogładziwszy po głowie.
Po obiedzie Sang-Mi usiadła na ławce w ogródku. W rękach miała kawałek materiału, na którym haftowała oglądane przez siebie kwiaty. Gdy zrobiło się szaro i przestała widzieć, gdzie wbija igłę, położyła dłonie wraz ze swoją robótką na udach. Patrzyła bezwiednie w przestrzeń przed sobą. Myślała o krótkim i ulotnym życiu roślin, które tak bardzo cieszą ludzkie oko i o które człowiek dba i przycina, by jesienią uschnąć, a zimą całkowicie zginąć. Dlaczego więc ludzie, którzy pielęgnują kwiaty w tej kwestii niczym się od nich nie różnią? Odchodzą szybko wywołując żal, a wraz z upływem czasu pamięć o nich ginie. O kwiatach pamięta się przez jeden rok, a o ludziach pamięta zwykle tylko jedno pokolenie.
- Panienko, nie zmarzniesz? – z rozważań wyrwał ją niespodziewany głos Byong-Soo, który okrył ją jej wierzchnim płaszczem. – Noce jeszcze są chłodne. Nie powinnaś tu tak siedzieć. Czy coś się stało? Wyglądasz na dość zadumaną.
- Myślałam sobie o życiu i śmierci. O celu naszego istnienia i że nie różnimy się zbytnio od tych kwiatów. Ale pewnie nie masz ochoty słuchać takich smętnych wywodów. – powiedziała nieco zrezygnowana.
- Skądże! – zaprzeczył chłopak. – Jeśli masz taką ochotę, chętnie z tobą porozmawiam na takie filozoficzne tematy. Kiedy jeszcze miałem dostęp do książek, czytałem mnóstwo wykładów uczonych.
W ten sposób rozmawiali o swoich poglądach na świat do północy. Kiedy Byong-Soo mówił o swoich pomysłach na zmianę polityki, pochodnia obok nich zgasła, a głowa śpiącej Sang-Mi opadła na jego ramię. Byong-Soo przez chwilę wahał się co zrobić – obudzić dziewczynę teraz, czy wziąć na ręce i zanieść do pokoju. Nie wiedział, czy w jego sytuacji wypada mu wybrać drugą opcję. Spojrzał na pogrążoną we śnie twarz panienki. Miała lekko ściągnięte brwi, przez co wyglądała na bardzo skupioną, a może nawet strapioną. Zauważył haftowaną chustkę i wziął ją do ręki. Światło księżyca nie było jednak dość silne, by mógł zobaczyć wzór. Włożył materiał do kieszeni i postanowił zanieść dziewczynę do pokoju. Jednak, gdy już chciał ją podnieść, podszedł do nich Taehyung, który przed pójściem do własnego domu, sprawdzał, czy wszystko jest dobrze pozamykane. By nie kłopotać chłopaka, postanowił sam wziąć Sang-Mi do środka. W ten sposób dylemat Byong-Soo sam się rozwiązał, jednak na tyle późno, by chłopak poczuł żal, że tak długo się wahał.
- Byong-Soo... – odezwała się Sang-Mi niesiona przez Taehyunga. Mówiła wpół na jawie, wpół we śnie i nie zdawała sobie sprawy, do kogo tak naprawdę mówi. – Gdybyś tylko nadal miał swój status... wtedy mógłbyś zostać moim mężem. Chciałabym mieć takiego mądrego męża jak ty...
_______________________________________
Witajcie, cześć i czołem!
wracam z kolejnym rozdziałem. Mam nadzieję, że Wam się spodobał i mi o tym powiecie. A jak nie podobał, to że też powiecie.
Szczerze, to jestem nieco zawiedziona, bo spodziewałam się nieco większego zainteresowania pod poprzednim rozdziałem, a tam cisza jak makiem zasiał. I wydaje mi się, że nikt nie czyta tego tu mojego komentarza. :(
Serio, bardzo ciężko pisze mi się tą opowieść. O ile Kubraczek po prostu się ze mnie wylewał, o tyle tu jest mi trudno się wysłowić. Co chwilę mam jakieś blokady, nie mogę się skupić, a fakt, że mało kto to czyta, wcale nie pomaga. Wręcz przeciwnie, żałuję czasami, że zaczęłam ją publikować. Mam tylko głupią nadzieję, że jak książka będzie miała troszkę więcej rozdziałów, to znajdzie się więcej czytelników.
Wish me luck!
Bye, bye!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro