Rozdzial 36 - „Ciężka relacja"
Poprzednio:
Levi wyjął swoją różdżkę i spojrzał na nią dokładnie. Tyle poświecił, by uczyć się w hogwarcie, by zgłębiać swoją wiedzę i uczyć się tego czego chciał w najlepszej szkole magii jaką sobie wymarzył. Tyle czasu spędził na tworzeniu zaklęć. Nie przespanych nocy i ciężkich rozterek w głowie. Ma to wszystko porzucić? Porzucić rodzine, którą dopiero odzyskał?... przełknął ślinę i zacisnął mocniej l szczękę Wybór był oczywisty... ale trudny.
— Zgoda. — poczuł jakby czas zatrzymał się w miejscu. Voldemort stanął przed nim i uśmiechnął się zwycięsko. Nie poczuł bólu takiego, jak Victoria przy zaklęciu Czarnego Pana. Na jego przed ramieniu nie było mrocznego znaku, a nadzieja i błysk światła w jego oczach zgasł bez powrotnie. Wyjął różdżkę, którą dostał od Sary po tym jak Ron wyrzucił jego do jeziora. Złapał za jej dwa końce i przełamał ją na pół. Tracąc przy tym cząstkę samego siebie.
****
Hermiona rozwiązała blondyna i przykucnęła przy nim na ziemi. Chłopak nie umiał się podnieść i czuł, że powoli traci przytomność. Przymknął oczy i pogodził się ze swoim losem.
Nie dbała o ich relacje w tamtej chwili. Zaczęła go prosić, by tylko nie zamykał oczu, podniósł się i poszedł szybko do Malfoy Manor.
— Draco proszę! — krzyknęła potrząsając chłopakiem, zaczęła panikować — patrz na mnie rozumiesz?! Masz wstać! — czuła, jak serce bije jej szybciej.
— Nie mam siły... — mruknął cicho pod nosem. Oddychał ciężej, a jego klatka piersiowa ledwo unosiła się do góry pozwalając mu na swobodne oddychanie.
Wtedy poczuł jakąś zmianę. Przełknął ślinę i otworzył oczy patrząc na dziewczynę. Wstał powoli do siadu i przetarł mokre policzki. Nie czuł bólu...
— Już dobrze?... — pogłaskała jego ramie — jak się czujesz?... — spytała zmartwiona jego stanem. Nie był jej bliski, ale jednak nie potrafiła być obojętna na ludzką krzywdę.
— Mhm — wstał bez problemu co samo go zaskoczyło, spojrzał na nią po czym na wyjście.
— Malfoy, nie możesz. — sięgnęła po różdżkę.
— Przepraszam. — wybiegł szybko z namiotu i wszedł w głąb lasu tak, by dziewczyna go nie znalazła.
— Malfoy! — wybiegła za nim i rozejrzała się po lesie. Zgubiła go pomiędzy drzwiami i westchnęła zrezygnowana. „Harry będzie zły".
Draco oparł się plecami o jeden z pni drzewa. Nie zabrał różdżki, ponieważ leżała gdzieś schowana i nie miał na to czasu. Upewnił się, że jego energia powoli wraca i deportował się przed Malfoy Manor. Poszedł w kierunku posiadłości nie wiedząc czego może się spodziewać. Podwinął rękaw i spojrzał na mroczny znak. Nie piekł i praktycznie był niewidoczny przez słaby zarys na skórze. Otworzył wielkie czarne zdobione drzwi i szedł do środka budynku. Było jakoś cicho... nie tak jak zwykle. Nie było słychać nic prócz przerażającej ciszy. Szedł powoli w stronę sali spotkań i stanął przed jej wejściem. Złapał za klamkę i wszedł do środka. Zamarł w miejscu widząc bruneta, a obok niego Czarnego Pana. Spojrzał na przelamaną różdżkę leżącą na ziemi. Znowu uniósł wzrok na chłopaka i posłał mu pytające spojrzenie. Ivan spojrzał na Voldemorta po czym wyszedł z pomieszczenia. Tak samo postąpiła Madison. Victoria spojrzała na Katie wymownym spojrzeniem. Obie były blisko z Levim i nie wyobrażały sobie jego odejścia. Blondynka zwróciła wzrok na ślizgona stojącego w drzwiach, jak się okazało nie tylko ona.
— Draco, jak dobrze, że jednak jesteś — odsunął się od zielonookiego chłopaka — ominęło cię spotkanie chłopcze — uśmiechnął się wrednie.
— Nie miałem, jak przyjść... — okazał skruchę.
— Dobrze się złożyło, pomogłeś koledze w podjęciu dobrej decyzji — pokazał mu wzrokiem Leviego — ale jednak... — zamyślił się — nie mogę cię wynagrodzić, jak resztę twoich rówieśników.
— Panie... — Levi próbował wtrącić się do ich rozmowy.
— Milcz. — podszedł bliżej ślizgona — Dalej będziesz mi posłuszny. — stwierdził i schował różdżkę.
— Co było wynagrodzeniem? — zaciekawiło go to.
— Wolność — zaśmiał się kpiąco — lecz... — spojrzał na swojego bratanka — możesz do niego dołączyć.
— Dołączyć? — nie zrozumiał — Levi o co chodzi? — wbił wzrok w niższego chłopaka.
— Wyrzekł się magii — oblizał ostre zęby — tylko po to, by cię uratować — znowu to wyśmiał. „Co ludzie są w stanie zrobić dla siebie nawzajem".
Levi podszedł do Draco i złapał go za rękę. Spojrzał w jego szaroniebieskie oczy i uśmiechnął się delikatnie.
— Będziemy mieć spokój... razem — ścisnął mocniej jego dłoń — to o czym zawsze marzyliśmy — szepnął.
— Jaki jest warunek tej „wolności"?... — dopytał zmartwiony.
— Odejście. — spojrzał na Katie i Victorie — możecie już wyjść. — gdy nie zrobiły tego co powiedział podniósł głos — musicie. — dopiero po tych słowach blondynki zdecydowały się opuścić pokój.
— Levi, nigdzie nie idziesz. — Sara wstała z krzesła i podeszła do Voldemorta.
— Ale tak przy dzieciach? — uniósł brew patrząc na nią prowokująco.
— Sara?... — Levi zdziwił się jej tonem co do czarnego pana.
— Masochistka — Draco otworzył szerzej oczy patrząc na scenę rozgrywającą się przed nimi.
— Niech będzie, ale nie mam zamiaru wykłócać się z dzieckiem — popatrzył na nią z góry do dołu — z tak wyszczekany dzieckiem — dodał.
Sara wywróciła oczami i wyjęła swoją różdżkę. Machnęła nią raz przez co zmieniła swoją postać na dorosłą, blond włosom kobietę. Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej wbijając morderczy wzrok w postać przed sobą.
— Nie odbierzesz mi syna. — warknęła na niego.
Co do cholery!
— Mamo?! — otworzył lekko usta ze zdziwienia. Podobnie zresztą, jak Draco.
— Cześć synek — znowu zwróciła uwagę na Czarnego Pana — rozumiesz?. Nie. — trzymała przy swoim.
— Okłamałaś mnie! — uniósł się i podszedł do kobiety popychając ją lekko w tył. — jak mogłaś?! — wydarł się na nią.
— Problemy rodzinne? — wyśmiał to i spojrzał na swojego bratanka — rozumiem twój żal do matki. „Spokojnie. Nie musisz się już nią przejmować".
— Musi. — zacisnęła mocniej szczękę.
— Czy ktoś do cholery może mi wytłumaczyć o co tu chodzi?! — wyrzucił ręce w powietrzu.
— Twoja mamusia pilnowała cię stając się twoją koleżanką — podszedł bliżej niego — Valentine to Melissa. — blondyn zmierzył kobietę wzrokiem.
— Zostawcie mnie. — wyszedł szybko z pomieszczenia i pobiegł w stronę lasu.
Wyszedł z posiadłości i oparł się o jej kamienne ściany. Schował twarz w dłonie i głośniej oddychał.
Jak to Sara... to było mama, przez cały ten czas to była ona.
Nie musiał długo czekać i w szybkim czasie znalazł się w objęciach Malfoy'a.
— Nie rozumiem... czemu — jąkał się, nie tak zapamiętał swoją mamę której mu brakowało.
— Już dobrze Levi... jestem obok — wtulił go w swoje ciało i zamknął w szczelnym uścisku.
— Myślałem, że... — nie potrafił dobrać słów — że jej zależy, że wróciła... że chciała mi to jakoś wynagrodzić — objął go mocniej — ale jak zwykle chodziło tylko o nie czyste zagrywki i manipulacje.
— Levi?... — Katia podeszła bliżej ich dwójki — naprawdę nas zostawiasz?... — dopytała przejęta jego wyborem.
— Katia... tak będzie lepiej... — odsunął się od ślizgona.
— Lepiej? — spuściła wzrok — nie dla mnie...
— Jestem tutaj nieszczęśliwy... — przerwał — ty tego nie zrozumiesz, bo masz Jacka blisko siebie i nic nie staje na drodze do waszego szczęścia — przytulił ją — będę za tobą tęsknić.
— Ja bardziej... — przetarła powieki żeby się nie popłakać — wróć... nie ważne za ile, ale wróć... — szeptała — obiecaj, że to nie nasze ostatnie spotkanie...
— Obiecuje, Katia — pogładził dłonią jej policzek i złapał za rękę chłopaka.
— Uważajcie na siebie — zwróciła się do Draco — dbaj o niego... proszę — poprosiła.
— Będę. — ścisnął mocniej jego dłoń — Smith — spojrzał za nią, gdy już odchodziła.
— Tak? — odwróciła się do nich. Nie miała pojęcia co może od niej chcieć w takim momencie.
— Nie jesteś tak zła, jak myślałem przez te kilka dobrych lat — uśmiechnął się do niej delikatnie i deportował z chłopakiem na peron.
Katia samoistnie pozwoliła sobie na mały uśmieszek pod nosem. To było miłe, słyszeć te słowa. Miała odchodzić, ale usłyszała trzask zamykanych drzwi. Spojrzała na kobietę i zmarszczyła lekko brwi. Zauważyła, że jest poddenerwowana, a chwile później tylko ślad deportacji w powietrzu.
Victoria nie pożegnała się z przyjacielem. Nie była w dobrym stanie psychicznym. Stwierdziła, że jedyną bliską jej osobą pozostał blondyn. Poszła do dobrze znanego sobie domku w lesie i zapukała w jego drzwi. Poprawiła spódniczkę i uniosła wzrok do góry wbijając go w brązowe tęczówki chłopaka.
— Victoria? — zdziwił się jej wizytą.
— Ray... — mocno go przytuliła. Nie chciała być sama. Nie chciała spędzać czasu z rodziną, która jej nie rozumiała.
— Co tutaj robisz?... — pogłaskał ją po głowie, „Nick nie chciałby żeby się tak czuła...".
— Nie chce być sama... — mruknęła cicho — proszę nie zostawiaj mnie samej — poczuła łzy w oczach.
— Zostań u mnie — dalej głaskał jej jasne włosy — Zaopiekuje się tobą, obiecuje... tak jak on, by tego chciał — wtulił ją mocniej.
Znowu poczuła przypływ emocji i popłakała się będąc przytulona do jego torsu. Nie uspokajał jej tylko pozwolił na uwolnienie emocji. Zamknął za nimi drzwi i poszedł w stronę salonu.
****
Stali na peronie i wypatrywali pociągu. Draco gardził mugolami, ale Levi... to było to. Ten jedyny z którym chciał spędzić resztę swojego życia. Wcześniej zabrali swoje rzeczy i wsiedli do pociągu. Znalazł wolny przedział i go zajął. Usiadł pod oknem, a obok niego zasiadł brunet. Levi miał mętlik w głowie i jeszcze nie wiedział na co się zdecydował. Najgorsze było to, że blondyn nie musiał podejmować tak dramatycznej decyzji, bo mimo wszystko został czarodziejem, a co za tym idzie śmierciożercą. Oparł głowę o ramie chłopaka i przymknął oczy.
— Śpisz? — pogłaskał jego głowę.
— Nie... po prostu chce mieć cię blisko — szepnął cicho i krótko go pocałował. Blondyn oddał pocałunek młodszego chłopaka.
Zrezygnowałem dla niego z wszystkiego na czym mi zależało...
— Dopiero odzyskałem mamę i brata... a teraz znowu ich tracę, przepraszam, że tak to znoszę — mruknął cicho.
— Nie przepraszaj mnie — pocałował go w czoło — rozumiem i naprawdę przykro mi z tego powodu — westchnął i oparł brodę o jego głowę.
— Poważnie chcesz zamieszkać ze mną w świecie mugoli?... — dopytał zmieszany.
— Z tobą mógłbym zamieszkać gdziekolwiek na tym świecie, nie ważne gdzie, Parker — przyznał.
— Kocham cię — ziewnął i znowu przymknął swoje oczy.
— Levi... nie mów tego tak często — objął go — bo straci swój sens — szepnął widząc, że zasnął.
Draco postanowił go nie budzić. Zaczął myśleć nad tym, jak będzie wyglądać ich życie. Wiedział, że chce być blisko niego, ale zamieszkanie pośród mugoli którymi gardził tyle lat? To mogło być problematyczne. Spojrzał na niego i uśmiechnął pod nosem. Wyglądał uroczo, gdy spał. Tak niewinnie... tak czysto i bezbronnie. Obiecał sobie chronić go do końca swojego życia i nie pozwolić, by stała mu się jeszcze jakaś krzywda. Gdy był pewny, że ma głęboki sen schylił się nad jego uchem.
— Też cię kocham, nawet nie wiesz, jak bardzo... — nie spal całą drogę. Spoglądał w szybę podziwiając widoki za oknem.
****
Katia wróciła do domu tak samo jak Madison. Weszła do swojego pokoju i rzuciła się na szyje puchona.
— Katia? — złapał jej twarz w dłonie — wszystko dobrze? Jak było? Skrzywdził cię? — martwił się o nią wiedząc do czego jest zmuszana.
— Tak, Jack — pocałowała go przyciągając za koszulkę do siebie.
Chłopak oddał jej pocałunek i objął w tali przyciągając bliżej. Nie odsuwał się i pogłębił go w nie długim czasie. Zacisnął mocniej ręce i przygryzł lekko jej wargę. Blondynka odsunęła się i podwinęła rękaw swojej koszuli.
— Katia, proszę... nie lubię na niego patrzeć — wiedział, że nosi tam symbol śmierciożerców. Tak naprawdę znał już każdy fragment jej ciała przez to, że byli razem.
— Zobacz — uśmiechnęła się i przystawiła rękę pod jego nos.
Jack otworzył szerzej oczy wtapiając się w puste przed ramie. Nie rozumiał dlaczego go tam nie ma i uniósł wzrok na swoją dziewczynę.
— Ale... gdzie mroczny znak? — złapał jej rękę i przejechał palcem po gołej części skóry.
— Nie jestem już jedną z nich... — poszerzyła uśmiech — nie musimy się już tym przejmować, jestem wolna — zasłoniła przed ramie.
Puchon złapał dziewczynę pod udami i podniósł do góry. Posadził ją na parapecie i postanowił odwdzięczyć się za poprawienie mu humoru. Zjechał pocałunkami na szyje blondynki zasysającą delikatnie jej skórę. Kochał ją i nigdy nie chciał jej stracić. Gdy wychodziła na spotkania w Malfoy Manor zawsze martwił się, że nigdy więcej jej nie zobaczy. A
teraz? Teraz mógł mieć ją obok siebie, całą i bezpieczną.
****
Ethan już wiedział o decyzji Leviego. Siedział obok Lisy lekko zamyślony. Opowiadała mu coś dla niej ważnego, ale zauważyła, że brunet jej nie słucha. Szturchnęła go w ramie zwracając na siebie jego uwagę.
— Co ty taki smutny? — zapytała spoglądając na niego.
— Nie jestem smutny, zamyśliłem się — poprawił ręką włosy.
— Nad czym? — oparła się rękami z tylu o materac na którym siedzieli.
— Wyjazdem Leviego, ciekawe czy kiedyś wróci... — spojrzał na nią dokładnie.
— C-co powiedziałeś?... — poczuła jakby ktoś wbił nóż w jej plecy.
Jedyne oparcie jakie miała znajdowała w starszym bracie. Zostawił ją?... zostawił ją samą, nie licząc się z jej uczuciami? Osoba która potrafiła wywołać uśmiech na jej twarzy zamieniła go w smutek? Zacisnęła mocniej pięści. „Jak mógł mi to zrobić".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro